Lilith, sama nie wiem, czy zelżało. Cholernie biją się we mnie dwie postacie: nerwowa, typowego choleryka, nieprzewidywalna, ale też druga, którą chciałabym być; miła, przebojowa, beztroska i ze znajomymi. Zaliczyłam tylko jeden atak paniki, odeszłam od autoagresji, chociaż cholernie mi tego brakuje i nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam...
W szkole staram się być tą drugą, ale w domu nie ma ze mną życia.. Jestem jeszcze bardziej nerwowa, strasznie łatwo wybucham. I tak od września. Ostatnio nawet pod wpływem chwili i kolejnej przyczepki matki wybiegłam z mieszkania z żyletkami, igłami, tak bardzo pragnęłam sama się ukarać. Za to, że nie mogę podołać temu, co mnie ogółem czeka. No i samoocena jest poniżej dna, a rzeczy sprawiające kiedyś przyjemność, teraz doprowadzają mnie do płaczu za każdym razem, jak muszę się za nie zabrać... Szczególnie tematyka zajęć mnie dobija.. Jak to trzeba się cieszyć, korzystać z życia, nie martwić się jutrem, jacy to jesteśmy, jak się reklamować... Nie umiem myśleć, nie umiem nic zrobić.. Totalna niemoc... Gdyby nie Ktoś, kto aktualnie mnie wspiera i mi 'ojcuje', to nie wiem co by było. Podziwiam człowieka - znosi moje humory, pomaga, rozmawia, martwi się... Nie wiem, co by było, gdyby...