Każda dłuższa (czyli jakieś pięć minut to w mojej rodzinie 'dłuższa') relacja z moimi rodzicami prowadzi do myśli o autoagresji. Szczególnie, gdy mnie krytykują, negują i opierdzielają (jakieś 95% rozmów, reszta to jednostronne polecenia, wywody co robić jeszcze) - chyba chcę to robić po to, by dobić się, by na ciele odczuć te słowa, te wszystkie szpileczki wbijane w duszę... w serce... By mieć je zebrane na 'piśmie'...
Wzbraniam się. Próbuję nic sobie nie robić, ale już nie mam sił... I nie mam ochoty... Chcę, żeby przypadkiem okazało się, że trafiłam za głęboko, akurat tam, gdzie może to zwiastować koniec...