-
Postów
8 939 -
Dołączył
Treść opublikowana przez Abbey
-
Czekam na zamówienie złożone 20. czerwca. W końcu dojdzie
-
koszykova, ale co to da? Nawet jakbym je nagrała, cokolwiek... To w moim mieście jest jedno liceum, a tam raczej nie miałabym już możliwości normalnej nauki. Nauczyciele mówią zawsze jedno: gdy uczniowi coś nie idzie, zwalają winę na nauczyciela. A ucznia, który nie chce być cicho, szkoła zawsze jakoś usunie. A inni uczniowie mogą sobie mówić między sobą, ale nigdy się nie postawią przed kimś z wyższej kasty - nauczyciel, dyrektor, ktokolwiek. Nie uważam, że jest coś złego. Po prostu to za duży stres dla mnie, w dodatku nigdy nie byłam krzykaczem. Już na serio musi być poważnie, żebym wywołała burzę.
-
koszykova, no właśnie, to jest największy problem - nie ma się do kogo zwrócić. Nieprzekazywanie wokół obszernych relacji z rozmowy z pedagogiem to mit (z mojego doświadczenia z dwóch ostatnich szkół), poza tym tak czy siak to nauczyciel. Mój ojciec wstawił się raz jedyny za mną - gdy z osoby szóstkowej z fizy stałam się osobą, która może nie zdać semestru zaczął dociekać o co chodzi. (i mogłabym mieć wielkie problemy, ale na szczęście moja poprzednia fizyczka poduczyła mnie trików i podbudowała trochę wiarę w siebie) Bo prawdę mówiąc - nieważne jak tępa nagle bym się stała, no to taki upadek jest niemożliwy. Ojciec poszedł, wrócił, wzruszył ramionami, stwierdził, że to tak mocna i rozbudowana sieć układów i znajomości, że nic nie zdziała. A gdy dziadek odebrał mnie autem roztrzęsioną z kolejnej lekcji matmy (bo pieszo bym nie doszła) i opowiedział ojcu, że tak dłużej być nie może i coś sobie zrobię... Przyszedł, spytał czy iść działać w szkole. Ale co on zrobi? Nic. Nawet jakbym była 849478448948949 razy lepsza niż teraz - w życiu nie skorzystałabym z komisa. To nie jest w mojej naturze.
-
koszykova, takie mocne to z dwóch - ale oba przedmioty są nauczane w rozszerzeniu, czas spędzany z nim to jakaś niewyobrażalna masakra... I na matematyce (8h/tydz) mam również jak opisujesz - siedzę z tyłu i identyczna sytuacja. Albo branie na sam środek klasy i ocena mojej osobowości (większych bzdur nie słyszałam w życiu o sobie jak na lekcjach matmy), wyzywanie mnie za wyraz twarzy (?!), ostentacyjne rozkazy zostawania po lekcjach i potem konfrontacja sam na sam i ten jej błysk w oku, gdy na samo jej spojrzenie zaczynałam się panicznie zachowywać i mówiłam nieskładnie. I ona ze swoją nienawiścią się nie kryje - w całym mieście jest znana ze swojego ciętego języka, ciężkiej ręki, podłego charakteru, ale ludzie ją cenią - na ile ze strachu, tego nie wiem. Z fizyczką - nota bene moją wychowawczynią i jednocześnie przyjaciółką matematyczki - jest łudząco podobnie, tylko ona ustawi mnie przed klasą i przepytuje tak bardzo do tyłu z materiałem, aż coś nie umiem. I gdy już znajdzie taki grunt, przekonująco wmawia "umiesz to, musisz to umieć, to podstawy, każdy to umie" (choć to bezsensowne pierdoły). I obie pokazują moim rówieśnikom zielone światło do hejtu - bo skoro nauczyciele mogą, to czemu oni nie? Najgorsze jest to, że nie ma do kogo się zwrócić. Panicznie się boję powrotu. Już nieraz po tych "rozmowach sam na sam" lądowałam zapłakana, roztrzęsiona w kiblu z żyletkami w dłoni. Nie chcę do tego wracać - robię sobie krzywdę tylko w czasie szkoły, a to jeszcze bardziej odsuwa mnie od ludzi. O ile można jeszcze bardziej...
-
[videoyoutube=1eP551GYtsQ][/videoyoutube]
-
New-Tenuis, tak ogólnożyciowo. Nic nie sprawia mi radości, brzydzę się kim jestem.
-
Saraid, bo jestem typową niezdecydowaną babą Całe wakacje przepłakałam, że nigdzie nie jeżdżę, nie stać mnie i inne takie pierdoły, ale jak tylko natrafiła się okazji wyjazdu za półdarmo, wzbraniam się jak tylko można. Bo to prawie 20h drogi busem z nieznanymi ludźmi, przejazd przez Niemcy, ewentualne postoje tam, a przecież nie umiem języka, no i jak dojadę gdzie mam dojechać, to będę ciotce przeszkadzać. Czyli sama się dobijam, jestem masochistką i robię sobie na przekór, żeby więcej cierpieć
-
Weźcie mnie opierdzielcie
-
nie chcę żyć. ta cała rzeczywistość mnie wykańcza
-
Na mnie uczepiły się kobiety z przedmiotów, które lubię (lubiłam?) najbardziej I nie wiem zupełnie co to ma na celu. Jedna to typowa sucz wybierająca jedną ofiarę na klasę, ale zawsze to jest osoba tragicznie słaba z matmy, żeby ją usadzić i koniec. Do mnie przypieprzyła się, bo niby ujrzała jak mam "zawyżone ego i uważam, że jestem zbyt mądra na tę klasę" i chce mnie "utemperować". Tyle że bidulka nie pomyślała, że jestem taka nieobecna na lekcjach, bo nie śpię po nocach, a nie odzywam się nie dlatego, że "nie uważam klasy na godną mojej wiedzy", a bo mam tak niską samoocenę, że boję się powiedzieć COKOLWIEK, a co dopiero opisywać moje pokrętne przemyślenia na temat rozwiązań. Nie jest łatwo z tymi ocenami czy oceną w oczach nauczyciela. Polonistka umniejszała całą moją wiedzę na rzecz faktu, że panicznie zachowywałam się przy recytacjach i innych pierdołach. No i sama przyznała mi na koniec pierwszej liceum, że nie zdam matury z polskiego przez moje lęki I najgorsze Cię ominęło
-
Gdyby były różne profile, to chyba nie robiłabym po gaciach, prawda? Moja wychowawczyni:
-
napisałaś wszystko co czuję
-
abstrakcyjna, ja od dawna o tym marzę... Ale dziś rzuciła się na mnie ze słowami typu "ty bez mamusi i tatusia nigdzie się nie wybierzesz" i załamała mnie totalnie Pomimo tej całej toksyczności mojego domu, mój umysł zatrzymał się chyba na tamtej przerażonej czterolatce... Tym bardziej, że ja nie miałabym z kim zamieszkać - nie mam przyjaciół, znajomych... -- 11 sie 2013, 23:22 -- I - co najważniejsze - powodzenia i trzymam kciuki...
-
Jednak zaneguję Twoją wypowiedź. Jestem osobą ambitną i wiem, że mogłabym się z matmy rozwijać, choć obecne warunki raczej powodują cofanie, ale to nieważne. Pomimo moich lęków i wielu innych problemów, ciągle mam bardzo dobre oceny, moja wiedza jest na zadowalającym poziomie. Przeciw temu profilowi są urazy psychiczne poprzez przemoc psychiczną ze strony nauczycieli. Human to coś, w czym NIGDY nie mogłam się odnaleźć (a raczej mówię o historii, bo z polskim do niedawna nie miałam żadnych problemów i reprezentowałam ten sam poziom co z matmy), więc gdybym tam poszła i miała miliony zagadnień historycznych do opanowania, wykończyłabym się psychicznie przez zajechanie i autonienawiść poprzez niepodołanie przedmiotowi. Oba wyjścia mi szkodzą, ale wolę zostać zmarnowana przez niedowartościowaną sukę, niż przez 783932389892389232-gie powstanie gdzieś daleko, nawet nie wiem gdzie. -- 11 sie 2013, 23:15 -- Najbardziej w moim szkolnym życiu szkodzi mi moja wygórowana ambicja i postawiona wysoko poprzeczka. Bo wiem, że jeśli nie będę się uczyć, skończę w gorszej grupie społecznej niż teraz jestem. A w mojej aktualnej i tak mi źle.
-
abstrakcyjna, dokładnie A my musimy same się męczyć z naszymi problemami, często godząc się z tym, że kontakty z -niby - najbliższymi nam bardzo szkodzą...
-
abstrakcyjna, najlepsze jest to, że oni uważają, że już dawno mi to przeszło. Chyba w 2008 roku (albo 2009) postanowili zawrzeć ze mną "umowę" - jak kupią mi nowy komputer, będę spać sama, bezproblemowo. Oczywiście to było ich założenie, komputer kupili, przenieśli się do drugiego pokoju, (właściwie to ojciec, bo tylko on wytrzymywał ze mną te rzeczy, matka za to groziła rozwodem, który miał być z mojej winy, i żebym całe życie "pamiętała, że zniszczyłam własnym rodzicom życie") praktycznie nie spytali mnie o zgodę. Wiem, że byłam uciążliwa, ale z drugiej strony... Jest coraz gorzej, a oni to wykorzystują.
-
Ani to możliwe w tej szkole, ani nie mam zamiaru robić z siebie takiej inwalidki. Może mam jeszcze na to renty brać? Jeszcze dwa lata - albo wygram i jakoś przetrwam, albo sobie podetnę żyły. Oba wyjścia są dla mnie na plus.
-
Tak, przepiszę się na zupełnie nieinteresującego mnie humana! -- 11 sie 2013, 22:43 -- Poza tym to nie zmienia faktu, że będę CHODZIĆ DO SZKOŁY
-
A, jeszcze raz zabrali mnie do psychologa dziecinnego, ale gdy po jednej wizycie nic nie powiedziałam, dlaczego jest jak jest, rodzice rzucili ten pomysł, bo nie dawał efektów.
-
abstrakcyjna, ja nie umiem nic z tym zrobić. Gdy miałam cztery lata stała się rzecz początkująca moje lęki, musiałam z kimś spać w łóżku, potem "wystarczyło" zasypianie trzymając rękę. Gdy szłam do podstawówki, rodzicom zaczęło to uwierać, faszerowali mnie... melisą, herbatkami "uspokajającymi", potem zaczęli mi grozić, że wygadają wszystko moim rówieśnikom i w ten sposób ja zamknęłam się na ludzi i do tej pory nie umiem nawiązac normalnych kontaktów, a moje lęki się nasiliły. Czyli w sumie walczę z tym 14 lat. I końca nie widzę, będę się z tym męczyć raczej na zawsze...
-
abstrakcyjna, ja też. I potrafię wstawać i przesuwać, bo stoi trochę inaczej.
-
Od kilku dni nie myślę o niczym innym, jak o tym, że już niedługo... Jest coraz gorzej, czuję się podle, nie śpię, z lękami nocnymi jest coraz gorzej, całymi dniami zajadam stres i oczywiście okres mi się spóźnia. Przeraża mnie wizja ośmiu godzin tygodniowo z nauczycielką, która się nade mną znęca psychicznie i powoduje ciągłe mdłości i pięciu z kobietą, która chce mnie usadzić. Boję się tych tłumów w szkole, ludzi z klasy, potwornej samotności i wstydu, brzydzę się obowiązku bycia odszykowaną i udawania, że jest ok. Wolę umrzeć, niż wracać do szkoły, ale nie mam odwagi
-
abstrakcyjna, sobie nie wyobrażasz ile czasu próbowałam wytłumaczyć sama sobie, że cień, który pada przez okno z powodu drzew przed latarnią... Tak, do tej pory się tego boję.
-
abstrakcyjna, tak. Po kilka razy w tygodniu? Coś koło tego. Czasem mniej, ale potem to wraca w długim ciągu. Zaznaczę, że zdarza to się tylko w naszym mieszkaniu - gdy np. gdzieś jestem na wakacjach, nic mi nie zaprząta głowy. Nawet mam odwagę spać twarzą do ściany