Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. Ja może tak z innej beczki, ale czy Wy nie widzicie sensu i logiki w Waszych natręctwach..? Przecież one nie są bez powodu. No bo tak, wyśmiać natręctwa można, ale to w sumie niczego nie zmienia... w końcu one utrudniają życie i są przyczyną cierpienia... Jak sobie przeczytałam całą stronę to miałam przynajmniej kilka skojarzeń do każdego natręctwa. Oczywiście pomijając takie normalne odruchy, jak np. sprawdzanie, czy się po sobie spłukało Chyba, że ktoś to robi 10 razy.
  2. New-Tenuis, nie trzeba Po prostu sporo osób, które decyduje się na terapię na 7f to często weterani różnych wcześniejszych terapii i psychiatryków - jak to przy głębokich zaburzeniach osobowości bywa, są osoby po próbach samobójczych, epizodach psychozy, silnych depresji, anoreksji, hardcorowych autoagresji, itp., które wymagały hospitalizacji. Ja mam za sobą kilka szpitali.
  3. Może zacznij od tego, jak Ty się czułeś w różnych sytuacjach jak byłeś mały. Jak je postrzegałeś jako małe dziecko. No to chyba pozostaje Ci "pogratulować", że stałeś się cyborgiem za życia? Taką pustą kukiełką wyprutą z uczuć, robotem. Dla mnie to jest oznaką ogromnej słabości i poranienia, a nie siły. Bo silna osoba potrafi przeżywać i strach, i złość, i bliskość z drugim człowiekiem. Osoba słaba i poraniona się od uczuć odcina na różne sposoby - np.przez alkohol albo racjonalizację i intelektualizację (Tj. Ty). Problem w tym, że jeżeli nie odczuwasz strachu i złości, tylko "nic" - można z Tobą zrobić wszystko. Splunąć Ci w twarz. Uderzyć. Wbić jajko na łeb i wyśmiać. Gwałcić Twoją żonę na Twoich oczach. A Ty będziesz sobie siedział obojętnie jak kozioł ofiarny - skoro Ci to obojętne. Owszem, to będzie świadczyło źle o tych osobach, nie o Tobie. Ale czy naprawdę chcesz być kimś, kto sobie na te rzeczy pozwala? No jak to poirytowany? Przecież nic nie czujesz. Nic to nic. To jak w końcu? Myślę, że dopóki nie obalisz twierdzenia, że uczuciowa znieczulica jest siłą i wartością, dopóty nie będzie postępów w Twoim zdrowieniu i leczeniu. Będziesz odrzucał wszelkie argumenty, które temu przeczą. Dlatego, że to jest Twoja obrona, rezygnując z niej mógłbyś się z początku zderzyć z potwornym cierpieniem i bezradnością (przejściowo) i dlatego tak się chełpisz tym, że "nie czujesz". Bo nie widzisz tego, co mógłbyś mieć w zamian, czegoś, co by Cię lepiej chroniło. I dlatego też bronisz rodziców, nie potrafisz dostrzec ich winy, wolisz zwalić na geny - bo gdybyś to dostrzegł, tak emocjonalnie, to zacząłbyś czuć, bardzo mocno. A Ty się tego potwornie boisz, bo wtedy runęłaby Twoja "siła". Tak to widzę.
  4. Korba, gratulacje To kiedy zamierzasz się tam wpakować, zdecydowałaś już? A możesz mniej więcej powiedzieć, jak to wyglądało, jak weszłaś? Od czego lekarze zaczęli, czy od razu powiedzieli Ci o decyzji czy trzymali z niepewności i o coś jeszcze pytali? Tylko Pani ordynator była czy więcej osób? (Ciekawe, czy mnie też przyjmą na terapię i czy się spotkamy... Muszę się uzbroić w cierpliwość, jeszcze kilka tygodni).
  5. Objawem jest to, co: - sprawia człowiekowi ból, cierpienie lub wyraźny dyskomfort - pogarsza lub uniemożliwia normalne funkcjonowanie społeczne - przeszkadza w jakimś stopniu w realizowaniu siebie i swojego potencjału - spełnia pewne funkcje i pozwala coś osiągnąć, pośrednio, lecz za cenę cierpienia - mocno ogranicza Cechą charakteru jest to, co: - nie powoduje cierpienia, depresji, lęku patologicznego, etc. - sprzyja poczuciu satysfakcji z życia, z kontaktów z ludźmi - sprzyja rozwojowi lub go przynajmniej go nie hamuje - cytując z P.Coelho: "to jest to, kim jesteś, a nie to, co z Ciebie zrobiono"
  6. naranja

    Skojarzenia

    eutanazja - cierpienie przekraczające wytrzymałość
  7. naranja

    test na osobowość

    Jestem melancholijna i sangwiniczna mniej więcej w równym stopniu. Raz tak, raz tak. To by pasowało do diagnozy borderline
  8. naranja

    Co teraz robisz?

    W tej chwili oglądam francuską telewizję ClapTV, przez internet. Jestem samoukiem i to jeden z moich sposób na naukę tego języka. A poza tym czekam z niecierpliwością na relację Korby z Wielkiego Sądu
  9. Nawet kaca?? Ok, nie róbmy offtopu. (W każdym razie, w razie silnego bólu głowy "po" - walę do Was )
  10. No dobra... to chcę zmienić siebie, swoje życie, odzyskać poczucie tożsamości, zyskać spokój wewnętrzny i radość życia - pomożecie?
  11. naranja

    zadajesz pytanie

    Bez powodu to nie - jeśli jestem wyluzowana, zadowolona, szczęśliwa to dzieje się tak wtedy, jak zaczynam mieć więcej wyrozumiałości dla siebie, gdy zaczynam być w zgodzie ze sobą i szanować to, co czuję. Miałam KILKA takich CHWIL od momentu zachorowania. [Chyba, że w pytaniu chodzi o konkretne wydarzenia zewnętrzne - jeśli tak, to: TAK, kilka razy zdarzyło mi się czuć wyluzowaną i zadowoloną bez konkretnego zewn. powodu :) ] Czego nie tolerujesz u kobiet (w zakresie: makijaż, ubiór, uroda, higiena)?
  12. Ja dlatego mam taką strategię czytania książek, że zaczynam od zakończenia - już na samym początku muszę się psychicznie przygotować na koniec Właśnie mi się teraz pomyślało i skojarzyło, dlaczego tak bardzo lubiłam "Nieznośną lekkość bytu" Kundery - fabuła była achronologiczna, główni bohaterowie umarli w środku, a później znowu żyli, uprawiali seks i imprezowali A ta ikonka na końcu to tylko dla picu, nie? Moniko, co do moich terapii to postaram się odpowiedzieć jutro. Teraz, w skrócie: leczę się już ładnych kilka lat, z czego "przygodę" z terapiami zaczęłam prawie 3 lata temu. Kite, jak to tylko jedna psycholog? W całym mieście jedna? Eee, niemożliwe. Oświeć mnie Dobranoc Wszystkim! Anielskich snów
  13. szperałam i przerabiałam to miliony razy...i nadal nic nie czuję, nic nie przeżywam To znaczy, że tak naprawdę wcale tego nie przerobiłaś. Co najwyżej intelektualnie rozłożyłaś na czynniki pierwsze i "zrozumiałaś".
  14. Korba, masz rację. Wertowałam działy i kompletnie nie wiedziałam, gdzie zadać pytanie. Przeoczyłam ten, pewnie ze zmęczenia. Linka, dzięki za odp. Chyba będę sobie minutnik ustawiać
  15. To, że w jednym z wątków Monika napisała mi, że przydały jej się moje przemyślenia. Miło mi się zrobiło.
  16. naranja

    Wole umrzec ;(

    Iza, pójdź tym tropem: co konkretnie musiałoby się zmienić, abyś czuła się szczęśliwa? Popuść wodze fantazji, bez cenzury, poczucia winy, lęku i wszelkie myśli, nawet te najgorsze, najbardziej wstydliwe bądź przerażające, które przychodzą Ci do głowy wylewaj "na papier", spontanicznie, niekoniecznie tu na forum, ale dla samej siebie. A dopiero potem, jak skończysz, popatrz na to, co napisałaś. I przeanalizuj, które z tych rzeczy zależą od Ciebie (bo np. charakteru teściowej nie zmienisz) i które realnie i potencjalnie wchodzą w grę (np. rozwód albo pójście do pracy albo powrót do Polski). A potem sobie wypisz, co Cię przed tym powstrzymuje - jakie masz lęki i obawy, gdybyś zaczęła to wdrażać w życie. I idź z tym na terapię. Jak masz myśli samobójcze to być może trzeba też będzie okresowo pobrać jakieś piguły. Zamiast nakręcać się w samonienawiści i bić się w głowę, spróbuj poświęcić energię na takie przemyślenia. Każdy z nas znajduje się czasem w trudnej sytuacji, która może przerosnąć i nie jest to powód, aby sobie ujmować. Zrób sobie kawę dobrą i zastanów się nad tym, co powyżej. Pamiętaj, że teściowa i mąż mają nad Tobą kontrolę tylko wtedy, gdy Ty sama im na to pozwalasz. Naprawdę. Z jakichś powodów dajesz się kontrolować i zniewalać. Boisz się czegoś pewnie. A nad terapią małżeńską nie myśleliście? Potrafisz z mężem szczerze porozmawiać, że nie czujesz się szczęśliwa?
  17. Chciałam zapytać kogoś modów albo innej osoby, która wie - czy na edycję własnego posta mam tylko określoną ilość czasu? Jeśli tak to jaką? Pytam, bo właśnie chciałam zmienić pewien wyraz w pewnym moim poście, z dzisiaj, a tu zonk - nie ma opcji "zmień" jak zawsze. Dlaczego?
  18. Hania, ja się nad tym właśnie ostatnio zastanawiam: na terapii uczymy się jak wyrażać pewne rzeczy wprost, komunikacji bezpośredniej tak zwanej, ale w realnym życiu to wcale nie gra. Większość ludzi się obraża, jak się wprost im coś mówi (nawet delikatnie), więcej rzeczy można osiągnąć przez jakąś formę manipulacji niż bezpośrednie mówienie o swoich potrzebach, poza tym jak się mówi szczerze, co się czuje to można się rozczarować i dostać po głowie. Natomiast sprawy sercowe na mówieniu wprost tylko stracą swój urok i romantyzm. No to o co kaman?? Pytałaś może o to psychiatrę? P.s. Bardzo się obraziłaś na mnie za wczoraj?
  19. naranja

    Skojarzenia

    olejek - patelenka
  20. Dziękuję bardzo. Mam już kilka nieudanych terapii za sobą i właśnie czekam na decyzję w sprawie terapii na 7f i jeśli tam mnie nie przyjmą to inną terapię będę musiała poszukać. Tak sobie tłumaczę racjonalnie, chociaż podskórnie bardzo to przeżywam i boję się odrzucenia-odmowy jak cholera. Ciągle mam tak niskie poczucie własnej wartości, że odrzucenie jest dla mnie katastrofą, niemalże jakby ktoś nie dał mi prawa do istnienia (przeraża to mnie, jak to piszę). A każde, nawet zwykłe rozstanie przeżywam jak śmierć i zawalenie się świata. Przypomina mi się, że nawet już w podstawówce miałam tak, że jak np. żegnałam się ze zwykła koleżanką po wspólnym spacerze i dalej szłam sama, to (mimo, że nie było żadnej kłótni itp.) czułam się jakby przed chwilą ktoś mi umarł, dojmującą samotność, poczucie nieistnienia wręcz. Brrr... To głupi spacer, a co dopiero iść samodzielnie przez życie tak "samemu"??? Boję się okrutnie Moje mroczne fantazje związane ze zdrowieniem i usamodzielnieniem się (fizycznie od rodziny, psychicznie od matki i terapeuty, lekarzy) to taka wizja, że zostaję SAMA JAK PALEC, na wieki wieków, samotna jak cholera, nikt mnie nie kocha, nikt mi nie pomoże, nikt nie okaże ciepła i troski, nikomu na mnie nie zależy, wszyscy nagle zrywają ze mną kontakt, brak przyjaciół, czyli pustka, piekiełko. I zwariuję z tej samotności. Bo życie mnie nauczyło, że jak próbuję być sobą to cały świat się ode mnie odwraca. Cały świat, czyli matka. I chociaż wiem, że nie każdy jest taki, jak ona, to i tak się, kurde, boję. Bo to jest wżarte w moją tożsamość, ten lęk. Ciągle.
  21. Nie wiem Podziel się ze swoimi obawami z terapeutką. Choć z tego, co pisałaś, już to zrobiłaś. Może spróbuj z nią porozmawiać tak konkretnie, jak i kiedy ona sobie wyobraża zakończenie terapii. Czy to ona da Ci znak, że już terapii nie potrzebujesz według niej, czy będzie czekała na Twoją decyzję, czy wspólnie ma to być uzgodnione. I czy ona jest gotowa z Tobą prowadzić tak długo terapię, aż Ty poczujesz, że jesteś gotowa odejść, niezależnie ile to potrwa, czy może stawia jakiś limit, np. 2-3 lata i koniec. Powiedz też, na czym Tobie zależy, jakiego Ty zakończenia oczekiwałabyś. I jakich zachowań lub gestów z jej strony obawiasz się. I co ona na to. Aby nie było niedomówień. Ważne, aby Wasza wizja końca terapii była spójna. Może taka szczera konkretna rozmowa z nią trochę zniweluje Twoje lęki i Cię choć trochę uspokoi. Myślę, że zmiana i zdrowie polega też na tym, że nauczysz się nie rezygnować z własnego szczęścia i realizowania siebie z lęku przed odrzuceniem, bo poczujesz się ważna dla siebie samej i na tyle silna, że odrzucenie Ciebie taka, jaką jesteś przez kogoś i tego, co robisz będzie co najwyżej ukłuciem szpilki, a nie wyrwaniem duszy z korzeniami. I że prędzej zrezygnujesz z tej osoby niż ze swoich marzeń. W każdym razie tego Ci życzę, i sobie też Przede mną to jeszcze dluuuuuuuuga droga do przełożenia takiego myślenia na praktykę Jest mi dość łatwo wczuć się w Twoje obawy, ponieważ sama mam podobne. Jesteśmy ludźmi, więcej nas łączy niż dzieli, każdy bardziej lub mniej boi się samotności... ale chce też być szczęśliwym...
  22. ????????????????? Nie wywyższaj się. Trochę pokory dla cierpienia innych osób.
  23. Może masz taki schemat w sobie, że boisz się dać sobie przyzwolenie na radość (nie związaną z terapią), np. na satysfakcję z kontaktów z ludźmi i szczęście z życia poza-terapeutycznego, bo boisz się, że wtedy terapeutka (tj. kiedyś, być może, matka) Cię odrzuci, opuści, zostawi, zakończy terapię? Czyli im bardziej będziesz zdrowieć tym większy lęk przed opuszczeniem - wizja opuszczenia rodzi dół - jak masz doła i objawy to terapeutka Cię nie zostawi - lęk przed opuszczeniem mija - i tak w kółko... Też dla mnie symboliczne jest to, co napisałaś o swojej mamie - gdy okazywałaś przy niej, że cieszysz się czymś, nie związanym z nią, to ona Cię odrzucała. Czyli szczęście i radość to dla Ciebie odrzucenie i samotność. Może dlatego progres w terapii budzi lęki przed odrzuceniem i samotnością? A tym samym możesz podświadomie hamować postępy, udowadniać sobie, że nic się nie zmienia, stoisz w miejscu (bo to daje Ci bezpieczeństwo, że terapeutka-matka Cię nie zostawi). Tak, jakbyś miała brutalny wybór: zdrowie i szczęście vs. opuszczenie i samotność. I może leczące będzie to, gdy Twoja doświadczysz czego innego - że ta druga osoba może cieszyć się Twoim szczęściem i usamodzielnianiem się i dać Ci bezpieczną bazę do budowania swojego życia dotąd, aż Ty sama zdecydujesz, że jesteś na tyle silna, że nie potrzebujesz już wsparcia. To takie przypuszczenia.
  24. Uht, ja też tak do niedawna myślałam. Przecież nikt mnie nie zgwałcił, nie molestował, miałam co jeść, nie było problemu alkoholowego (w dzieciństwie), nie byłam bita do nieprzytomności, w domu nie było biedy. Miałam w ch.. książeczek, zabawek, ładne ubranka, cukiereczki. Były podróże, pieniądze na dodatkowe zajęcia. Moja rodzina z zewnątrz wydawała się przykładna, a w porównaniu do tzw. marginesu to już w ogóle - cud miód - patrząc z zewnątrz. Więc jaka trauma? Jednak w środku pod ładną powłoką gniło jak cholera. Okazuje się, że dla dziecka mega traumą jest po prostu (aż) odrzucenie emocjonalne. To jest bardzo głęboka rana, gdy dziecko nie czuje się kochane za to, że jest. Gdy czuje, że musi sobie na tę cholerną "miłość" w jakiś sposób zasłużyć. Przynosić świadectwa z czerwonym paskiem, nie płakać, bo to martwi mamusię, siedzieć cicho ze stulonym pyskiem i bezwzględnie wykonywać polecenia. Bo inaczej jest się odrzucaną, wyśmiewaną albo wyzywaną od małych kretynek i gorzej. To było dla mnie jak nóż w serce. Ja byłam taka ufna, bezbronna, pełna miłości do niej... a ona po mnie deptała, bardzo "subtelnie". (Problem w tym, że teraz ja tak samo depczę po sobie i to jest do zmiany). Traktowała mnie też jak małego głupka, ofiarę i ciamajdę, ciągle wyręczając lub poprawiając po mnie - to też jest trauma, bo teraz trudno mi odczuwać satysfakcję z tego, co robię, mając od małego wpojone, że cokolwiek robię to robię to beznadziejnie. Mam lęki przed popełnianiem błędów, bo to grozi odebraniem sobie prawa do miłości. Więc "lepiej nie robić nic", popaść w marazm.. Niechcica do robienia czegoś męczy, owszem, ale zarazem mnie chroni przed potencjalnymi porażkami. Bo co wtedy, jak mi się nie uda?? Przecież to będzie dla mnie koniec świata, bo się znienawidzę, bo nie mogę siebie kochać, gdy sobie nie radzę... Ja się nigdy nie mogłam poczuć bezpiecznie (=kochana) ze swoją bezbronnością, strachem, złością, lękami. Szybko się nauczyłam, że trzeba sobie nałożyć kaganiec na emocje i zacząć udawać być kimś innym, omnipotentną "grzeczną" dziewczynką, "silną", posłuszną (grrr), która nikogo nie martwi swoimi emocjami. Najpierw zaczęłam udawać kogoś innego przed matką, a potem przed sobą samą. Byłam też przez matkę poniżana psychicznie tak wiele razy, że jako mała dziewczynka odrywałam się od emocji, aby nie czuć tej rozpaczy, i aby dodać sobie wartości i siły szczyciłam się tym "bezczuciem", tą znieczulicą. Byłam raczej opiekunką jej nastrojów - uważałam, aby jej nie zdenerwować, robiłam coś, aby ją zadowolić, kontrolowałam siebie, aby jej nie zmartwić, aby jej nie wyprowadzić z równowagi. Kurde, byłeś małym, bezbronnym i bezradnym dzieckiem, jak my wszyscy. Nie przyszedłeś na świat z instrukcją jego obsługi. To rodzice powinni Cię nauczyć, abyś sobie radził z tymi "najprostszymi rzeczami" oraz nauczyć Cię akceptacji tego, że czasem sobie nie radzisz i to jest ok, bo jesteś tylko (i aż) człowiekiem. Myślisz, że powinieneś mieć większą złość na siebie czy na nich? Ale czy jesteś niezniszczalny? Brak radości i miłości bardzo niszczy. Zwłaszcza do samego siebie. Jesteś zdołowany, wypruty z sił, zmęczony... Nie jest tak? Poza tym, robiąc sobie bana na przeżywanie różnych emocji, dajesz się ciągle niszczyć rodzicom - tym z głowy. Uht, hmm... fakt, sama intelektualna wiedza nic nie zmieni, trzeba zacząć przeżywać. Do niedawna miałam niemal cukierkową wizję mojego dzieciństwa, a to, że tak bardzo mi teraz źle tłumaczyłam sobie: "jakaś dziwna jestem, (nad)wrażliwa, nienormalna, mózg mam chory...". Nie wiem, czy masz podobnie, ale jeśli tak to z tym warto skończyć. Ja zaczęłam od tego, aby nazwać krzywdę krzywdą, konkretne zranienia z przeszłości. Trzeba bardzo wyraźnie postawić granice - Ty byłeś dzieckiem i miałeś swoje uczucia, a oni byli odpowiedzialni za Ciebie. Przestaję usprawiedliwiać rodziców i powoli zaczynam stawać po swojej stronie, swojego cierpienia. Przecież przez to, co oni mi robili, tu i teraz JA mam myśli samobójcze, lęki, depresje, nie wiem, kim jestem, bo nie wiem, co czuję, bo miałam przez nich wpojone, że moje przeżywanie jest 'be' oraz że muszę być "silna"=radząca sobie, żeby czuć choć minimalny szacunek do siebie. A oni czują się ok! Zaczyna mnie to wku*wiać, i dobrze. Coraz częściej pozwalam sobie na odczuwanie złości wobec nich, na oburzenie za to, co mi robili i czego zaniechali. Co to daje? Dzięki temu przyzwoleniu na gniew na nich stopniowo przestaję niezasłużenie katować i obwiniać siebie, obracać tę złość i agresję przeciw sobie (co jest bardzo depresjogenne). Stawanie po swojej stronie daje siłę, szacunek do siebie. Coraz częściej daję sobie prawo do czucia się jak człowiek, a nie jak bóg doskonały - czyli, że mogę sobie czasem z czymś nie radzić i nie jest to powód do nienawiści wobec siebie (bo niby dlaczego?? oburzające jest raczej to, że rodzice mi nie dali na to przyzwolenia, tylko wymagali bycia cyborgiem - okrutne Z ICH strony!), że są rzeczy, które mnie przerastają, że mam prawo mieć gorszy nastrój, że mam prawo czuć się bezsilna (to mi przychodzi najgorzej..), gdy pewne rzeczy ode mnie nie zależą. Czasem mi się to udaje i jest to świetne uczucie, gdy akceptuję w sobie to, że mogę być po prostu ludzka... jakbym odzyskiwała prawdziwą tożsamość :) Taki luuuz... Nawet teraz się wzruszyłam, pisząc to... Ale generalnie to wszystko jest tak utrwalone, ten lęk przed utratą "miłości" innych do mnie i do samej siebie, że na razie to są dość rzadkie przebłyski i ciągle często biorę winę na siebie i wyładowuję się na sobie. Nie tylko w związku z rodzicami, ale tu i teraz w relacjach z ludźmi - ktoś mnie zrani i zlekceważy to zamiast stanąć po swojej stronie, prędzej obwinię siebie, że widocznie ja jestem tak beznadziejna, że mnie ludzie ranią, mam opory przed obronieniem się, izoluję się, uciekam w depresję, tnę siebie... Ufff... chyba przegięłam z zawartością posta...
×