zanim zalozyla ten temat przekopalam pare tutejszych watkow. wiele sie dowiedzialam, dla mnie to i tak za malo, nadal nutruje mnie wiele pytan, najpierw opowiam wam jednak o sobie.
jestem młoda 25l zoną od 3 lat, w zwiazku od 5l. mieszkam z mezem i swoja mama.
pochodze z rodziny DDD, od 3 roku zycia zostalysmy same. moja mama ma nerwice i nie chce przyjac do wiadomosci ze powinna sie leczyc. oczywiscie jest zapatrzona we mnie, manipuluje na wszelkie mozliwe sposoby i traktuje jak 15 latke ktora nic nie umie.
ma to na mnie ogromny wplyw, od jakiegos czasu negatywny, ale i tak bardzo ja kocham i wiem ze ona mnie tez. tu niestety nie widze ratunku i mozliwosci zmiany naszych relacji, tym bardziej ze mama jest juz wiekowa kobieta.
problem tkwi w mezu.
jak juz pisalam w przywitaniu, cierpi on na nerwice, ma stany lekowe fobie spoleczna a ostatnio doszla niechec do zycia.
o jego chorobie dowiedzialam miesiac po slubie. wczesniej byl calkiem inna osoba nie bal sie! nic mi nie powiedzial i nic nie zdradzilo jego choroby a mieszkalismy razem ponad 2 lata. pierwszym objawem byly wymioty. pozniej stopniowo ujawnila sie cala reszta.
maz leczy sie od tamtego czasu. bierze leki na dzien i na noc, chodzi do psychoterapeuty ktorego juz 2 raz zmienil, bo ciagle nie widac poprawy. a mi brakuje juz cierpliwosci, kocham go jest moja bratnia dusza, nie chce sie z nim rozstawac. chociaz moja nadzieja na wspolne zdrowe i szczesliwe zycie jak z przed slubu wygasa.
obecnie nasze malzenstwo kreci sie wokol niego, jego samopoczucia, checi do zycia. ja sie dostosowuje.
po tych trzech latach wydaje mi sie ze on sie zaslania choroba i zyje jak mu jest wygodnie (czesc jego zachowan zaczynam przypisywac do charakteru), nie patrzac na mnie i moje potrzeby (od czasu ujawnienia sie choroby nie sypiamy razem, mowi ze to przez leki, ale za innymi sie oglada - i nie zdradzilam chociaz mam coraz wieksza ochote) co weekend staczam cala batalie o to zebysmy wyszli gdziekolwiek, bo przyjaciól juz nie mamy, albo zeby szczerze ze mna porozmawial i powiedzial co mysli czuje, zacina sie wtedy i milczy jak zaklety, wszystkiego sie boi!
wiem ze jest chory, wiem mniej wiecej na czym to polega, duzo na ten temat czytam, staram sie zrozumie i pomoc i nie zostawiac go samego. ale tkwiac w tym zwiazku mam poczucie ze marnuje sobie zycie, z natury jestem bardzo towarzyska, a nie mam juz przyjaciol, lubie podroze, zabawe - nic z tego. musialam zrezygnowac z 80% siebie, a zamiast meza czuje ze mam dziecko i jest mi z tym zle. czy da sie to zmienic? czy to kwestia charakteru czy choroby? czy jest dla nas jakis ratunek?