Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. Kite, z tak wstrząsającym doświadczeniem raczej trudno a satysfakcję z seksu. Pewnie do tej pory seks kojarzy Ci się z upokarzaniem, poniżeniem, bezbronnością, zniewoleniem i bólem. Dziwne byłoby raczej, abyś czuła radość z tej sfery. Nie sądzę, abyś była aseksualna - wszyscy rodzimy się jako istoty seksualne, z płcią (nie mówiąc o patologicznych przypadkach) i seksualnymi popędami. Po prostu w niewyobrażalny sposób Ciebie zraniono i odcinasz się od sfery, która się z tą raną kojarzy. Myślę, że mnóstwo pracy przed Tobą, bolesnej pracy o odzyskanie poczucia godności...
  2. naranja

    cześć i czołem

    tak samo: romantyzm - EPOKA epoka romantyzmu epoka epoki Nie, nie, to nie masło maślane. "Epoka" i "romantyzm" to nie są przecież synonimy! To jest wyrażenie jak najbardziej poprawne. Epoki mogą być różne. "Romantyzm" występuje w tym związku jako przydawka, która informuje, jaką konkretnie epokę mamy na myśli. W słowniku języka polskiego są podane takie przykłady. -- 27 kwi 2011, 12:23 -- Według słownika języka polskiego to również jest poprawne. "Gdzie" ma szerszy zakres pojęciowy niż "dokąd". -- 27 kwi 2011, 12:33 -- To jest ok. Bo można coś powtarzać dwa razy, trzy razy, a można tylko RAZ. Nie w tym sensie, że "znowu powtarzać jeszcze raz", ale gdy się określa ILE takich powtórek będzie. "Jeszcze RAZ powtórzę sobie materiał przed klasówką, bo dwa razy już nie zdążę - zabraknie mi czasu". -- 27 kwi 2011, 12:40 -- P.s. A wiecie, dlaczego związek "epoka romantyzmu" jest poprawny, tymczasem "w miesiącu lipcu" nie? P.s.2. Ktoś z Was pytał, w jaki sposób najlepiej nauczyć się poprawie stawiać przecinki w zdaniach. Proponuję zrobić sobie powtórkę ze zdań złożonych podrzędnie i poćwiczyć to. Powinno pomóc.
  3. Tzn. chodzi Ci o to, aby znaleźć jednak jakieś pozytywy w zachowaniu i podejściu lekarzy czy aby wysnuć pozytywne wnioski z eksperymentu?
  4. Uwierz mi, że po kilku miesiącach ze mną ta rozmarzona mina by Ci szybko zrzedła Nie umiem być z drugim człowiekiem, to za trudne.
  5. Wiesz, czym jest projekcja, prawda? Najbardziej wkurza nas w innych to, co sami MAMY stłumione, i czego nie akceptujemy u siebie... -- 26 kwi 2011, 21:50 -- Kurczę, ale musisz się bać własnej złości... P.s. Myślę, że Cię dość nieźle rozumiem, naprawdę -- 26 kwi 2011, 21:56 -- Idąc tym tropem myślenia to najsilniejsi są samobójcy, co? Nie czują lęku przed śmiercią, nie boją się wysokości, nadjeżdżającego pociągu, niebezpieczeństw... Tylko dziwnie czemuś nie mają siły, aby ŻYĆ.
  6. Brak_uczuć, to, co piszesz jest mi znane z autopsji. Zaczynało się od lęków przed śmiercią, a skończyło niemal na próbach samobójczych. Zaczynało się nad tym, że się wszystkim silnie przejmowałam, a stopniowo zaczęłam popadać w marazm... Bierzesz pod uwagę możliwość, że zadziałał u Ciebie taki mechanizm: że tak bardzo męczyło Cię przeżywanie, to przejmowanie się tym wszystkim, niemal natłok bardzo trudnych silnych uczuć, trudnych do wytrzymania na dłuższą metę, że na jakimś, podświadomym poziomie, w końcu doszło do powolnego dewaluowania życia, tych spraw, aby przestać się tak nimi przejmować i przeżywać? Ten "brak uczuć" to może być silna ochrona przed nimi. Bo ile można się przejmować, bać o przyszłość, denerwować awanturami w domu, trząść się na myśl o śmierci bliskich osób, bać się strasznych chorób, ludzi... "lepiej" nie czuć tego, odciąć się, osunąć się w obojętność... a może nawet zabić...
  7. naranja

    cześć i czołem

    No dobra, przyznam się, co u mnie powoduje skręt kiszek (Ciekawe, czy komuś podpadnę? ) 1. "Za półtorej tygodnia mam ślub..." - tydzień jest rodzaju męskiego. Tj. i miesiąc, dzień... 2. "Osobiście nie używałam tego kremu..." - a można nieosobiście?? 3. "Nie włanczaj tego" - grrr... 4. "Na dzień dzisiejszy..." - zamiast: "obecnie", "w dzisiejszym dniu", "dzisiaj" 5. "Poszłem do sklepu po wino..." - wiadomo. 6. "Podoba mi się ten perfum" - nie ma takiej nazwy w j. polskim. 7. "Mogę to wziąść?" - nie możesz. Możesz tylko wziąĆ. 8. "Rozumię..." 9. TE piwo, TE słowo, TE masło. Swoją drogą, przyznam, że chociaż doceniam u siebie tę wrażliwość i dbałość o poprawność naszego języka, to z drugiej stroni drażni mnie we mnie i w innych nadmierne przywiązywanie uwagi do tych błędów, ta irytacja i oburzenie, że niektórzy ludzie nie są w stanie poprawnie się wysłowić. Trochę śmieszy mnie siła mojego oburzenia (wewnętrznego, wewnętrznego), gdy słyszę "wziąŚĆ". Jakbym sama była niby idealna, zawsze poprawna, ą ę... To chyba u mnie po części jakaś kompensacja - w innych sferach nie czuję się już tak mocna... (powiało samokrytycyzmem ). Ale fakt faktem - mam zainteresowania lingwistyczne, język to dla mnie coś fantastycznego, pięknego i jak go się kaleczy do bólu to mnie to razi. -- 26 kwi 2011, 21:06 -- Mogą, fakty medialne Inteligentne
  8. "Wmawiał" to nieodpowiednie słowo w moim przypadku. Byłam przekonana, że nie czuję nic do partnera dlatego "bo mam depresję" i że nie mam ochoty na sex, bo mam depresję. I że jak "depresja minie" to i miłość wróci, tak samo ochota na sex. I faktycznie, byłam w stanie depresji, ona nie była wmówiona, ale mechanizm był odwrotny: popadałam w depresję m.in. dlatego, bo miałam (emocjonalne) trudności w byciu z tamtym mężczyzną (i jak się okazało potem - w byciu z kimś w ogóle). Depresja była zarazem reakcją na trudność w byciu z nim, a zarazem czymś, co nas razem trzymało (bo ja zarazem potwornie bałam się, "nie umiałam", być sama) i "usprawiedliwiało" moje zobojętnienie i brak ochoty. Przy czym nie byłam wtedy tego świadoma.
  9. A masz przyjaciół, partnerkę/a życiową i generalnie szczerą satysfakcję z relacji z ludźmi? Być może ta strata tym bardziej boli, że powyższe pytania są bardziej na nie..? Strasznie Ci współczuję, jeśli chodzi o te bóle, słyszałam, że całkiem nieźle może sobie poradzić z nimi akupunktura (pod warunkiem, że trafisz w dobre ręce), a przynajmniej złagodzić je. Wiem, że 10 zabiegów jest refundowanych na NFZ. To tak poza lekami, które pewnie bierzesz i tak. Benioo, czyli poczucie wartości opierasz na zewnętrznych rzeczach?? Być może ten kryzys może być dla Ciebie szansą na przewartościowanie swojego życia, NA KORZYŚĆ, abyś sensu zaczął dopatrywać się w sobie, swoim wnętrzu, a poczucie wartości oparł w czym innym niż na osiągnięciach sportowych. Przecież jesteś kim więcej niż sportowcem, prawda? Mimo wszystko, wiem dobrze, jak to jest musieć zrezygnować ze swojej pasji, więc łącze się empatycznie z Tobą. To, że ten błąd zrujnował Ci życie to Twoja interpretacja. Wydaje mi się, że bardziej rujnuje Ci życie samo takie myślenie, opieranie poczucia wartości na osiągnięciach sportowych oraz poczucie winy, którym się zatruwasz - niż sam fakt. To poczucie winy, mam wrażenie, wypełnia Ci pustkę, która gdzieś w Tobie jest w związku z brakiem Twojego dotychczas ulubionego zajęcia. Ale może kiedyś odkryjesz taką czynność i dziedzinę, która będzie Ci dawać jeszcze większą satysfakcję i przyjemność.
  10. Czemu wstyd, Eve? Widocznie coś Ciebie przeraziło, jakiś temat, akurat dla Ciebie trudny i emocje wzięły górę. Nie wiem, czy dobrze kojarzę, ale to pewnie film o końcu świata, katastroficzny?
  11. Dlaczego "tylko"? Nieleczona bagatelizowana nerwica (czyli tak naprawdę JA - mój sposób patrzenia na siebie, ludzi, życie, moje trudności emocjonalne), od której się odwraca uwagę, może się nasilić i prowadzić do silnej depresji. Takie powtarzanie się to tylko przyklepywanie problemu, który jest. Lepiej siebie pytać: dlaczego pojawił się teraz lęk, czego się boję, co mnie tak przeraża, dlaczego myślę, że mogę zwariować, z jakiego powodu. Przecież to wszystko ma swoje przyczyny! Lęk bez powodu się nie pojawia.
  12. Kasia, a tak szczerze, to nie poczułaś się tym ani trochę zbagatelizowana..? Tak, to prawda, wpływ psychiki na ciało bywa niesamowity, ale przecież oprócz zaburzeń konwersyjnych i psychosomatycznych, są także dolegliwości ciała nie wywołane przez sferę psychiczną. I to wtedy nie jest temat zastępczy. Pamiętam, jak byłam kiedyś w ośrodku leczenia nerwic, jak bardzo to wszystko było naginane, poza granice rozsądku. Ja kilka razy miałam tak silne bóle (miesiączkowe), że nie dostałam żadnej tabletki, za to opryskliwą uwagę, że co by to było jakbym pracowała, że przecież kobiety z bólami chodzą do pracy, a ja się rozczulam nad sobą i mam "temat do rozmowy" (a ja tak, mówiłam o tym, ob ledwo żyłam). Gdybym im przytaknęła i odsunęła ten "temat zastępczy" to by się groźnie skończyło, bo te silne bóle okazały się mieć poważną podstawę. Podobnie tam było z dziewczyną, która miała silną astmę (i kij, jaka była podstawa - o mało nie umarła na oddziale, bo kazali odstawić wszystkie leki) oraz z pacjentem, który był lekceważony z powodów kłucia w sercu ("wiadomo" - nerwicowe, zwraca Pan na siebie uwagę), a okazało się, że ma poważną wadę serca i trafił do szpitala. Ja uważam, że temat zastępczy to jest wtedy, jak ktoś gada na terapii non-stop o tym jak fajnie się łowi ryby, zamiast wziąć pod lupę np. swoje sypiące się małżeństwo. Albo gdy lekarz nie stwierdzi żadnych absolutnie żadnego zatrucia lub nieprawidłowości układu trawiennego, a ktoś wymiotuje (z nerwów). -- 26 kwi 2011, 19:44 -- P.s. Kasiu, a co do bólow stawów i kości - badałaś sobie poziom witaminy D3 oraz wapnia? I czy witaminę F masz w normie? Mam ten sam problem, co Ty, potworne bóle, zawsze myślałam, że ściśle psychosomatyczne (napięcie itd.), endokrynolog zaleciła mi badania sprawdzające poziom tych pierwiastków i wykazały ogromne niedobory w/w.
  13. Wołać o pomoc można na różne sposoby. Jeśli wiąże się z tym jakaś pogarda albo poniżanie drugiego człowieka czy też wywyższanie się to mojej akceptacji na to nie ma. A to, że dla każdego z nas nasz ból jest w jakimś sensie największy (bo to my go czujemy) to oczywista oczywistość. Można jednak potworniaście cierpieć, ale zarazem okazywać szacunek dla innych osób, czy przynajmniej nie wywyższać się. A jeśli ktoś jest tak zaślepiony w swoim cierpieniu, tak pogrążony w sobie i egocentryczny, że kompletnie nie zwraca uwagi na to, jak może się poczuć przez jego słowa drugi człowiek, to także i dla jego interesu można mu zwrócić na to uwagę. I wcale nie wyklucza to odczuwania empatii wobec tej osoby. Ja uważam, że brak uczuć musi być bardzo wewnętrznie poraniona, ale to samo uważam o autorce wątku (a dostała od brak_uczuć lekceważącą uwagę).
  14. Kite, generalnie wszystkie specyficzne zaburzenia osobowości powstają i kształtują się w dzieciństwie. Najważniejsze są pierwsze lata, jakość relacji z opiekunami dziecka - bo to ta relacja jest matrycą wszystkich pozostałych kontaktów z ludźmi oraz stosunku do samego siebie. Wszystkie kolejne doświadczenia to tylko naleciałości. I to zaburzenie już od małego trwa, przez wiek nastoletni, z tym, że jeszcze nie skutkuje silnymi objawami. Dopiero zazwyczaj wraz z wchodzeniem w dorosłość konflikty i trudności psychiczne coraz bardziej kolidują z realem, że psychika zaczyna reagować objawami (depresją, lękiem, autoagresją). Bo te mechanizmy, które jakoś chroniły dziecko (np. silne rozszczepienie, egocentryzm), dla dorosłego są szkodliwe i nieadekwatne. W wieku dorosłym człowiek zaczyna napotykać na takie trudności i sytuacje, z którymi zaburzony człowiek sobie emocjonalnie nie radzi. I wtedy zaczyna się jazda, ujawnia się zaburzenie osobowości (a nie powstaje) - najczęściej w takich sytuacjach, w których dana sfera jest zaburzona. Np. w sytuacji, gdzie trzeba się usamodzielnić. Albo w relacji seksualnej z kimś. Albo w sytuacji, gdzie trzeba wykazywać asertywność (a np. ktoś jako dziecko był za wyrażanie sprzeciwu karany). Itd. Ja (już teraz) bardzo wyraźnie widzę, dlaczego objawy pojawiły się u mnie akurat w tym, a nie innym czasie. Aha, ja już jako dziecko miałam tiki nerwowe i zaburzenia kompulsyjno-obsesyjne (nie zdiagnozowane), myśli samobójcze pierwsze w wieku 5 lat, z tym, że nikogo to nie obchodziło, a ja zaczęłam sobie podświadomie udowadniać, że lubię cierpienie i ból (aby przetrwać). Ale spotkałam się z tym, że zaburzenie osobowości, jako już utrwaloną strukturę, można zdiagnozować dopiero u pełnoletnich osób (bo trudno czasem odróżnić zaburzenie od rewolucji w okresie dojrzewania), chociaż ja się chyba z tym nie zgadzam. Bo co innego, jak nastolatek po prostu zaczyna się buntować, nosić glany i słuchać metalu, a co innego, jak się zaczyna ciąć, podejmuje próby samobójcze i reaguje anoreksją (to już raczej przemawia, że osobowość jest zaburzona, a dziecko ma za mało wsparcia emocjonalnego od rodziców).
  15. Nom Taki gruby dość, puszysty. P.s. A dla kolegi powyżej, który kupił masakryczną (jak dla mnie) ilość jajek mogę dać dobry przepis na jajka z pieczarkami: Ugotować jajka na twardo (wiadomo, 10-12 min). Pieczarki pokroić w drobną kostkę i zasmażyć z cebulką (też w drobną kostkę pokrojoną) na patelni, na maśle. Jajka przekroić na połówki, wydrążyć z nich żółtka i dodać do farszu pieczarkowego, wymieszać, posolić i popieprzyć. Pokroić natkę pietruszki i dodać ją do tego. Otrzymaną miksturą nadziać połówki jajek, posmarować z wierzchu majonezem i posypać szczypiorkiem (według upodobania). Cała rodzina to wcinała i mówili, że smakowało (raczej nie mam powodów przypuszczać, że kłamali;)).
  16. Moniko, odpisuję to, co obiecałam o terapii. Tj. pisałam, generalnie na terapie (l. mn., więc bez "ę") zaczęłam chodzić prawie 3 lata temu. Wcześniej leczyłam się tylko psychotropami, a i były szpitale (podczas terapii zresztą także). Podejść do terapii miałam kilka. Jedna terapia była na NFZ, przeszłam całą, po prostu kontrakt był na parę miesięcy, zmian nie było, bo ta terapia bardzo powierzchowne traktowała problemy (poza tym za krótka). Kolejne terapie przerwałam ja sama. Powodów po stronie terapeutów było sporo: czułam się traktowana albo jak biedna ofiara, a terapia polegała na głasianiu albo przytakiwaniu, albo były to filozoficzne rozmawianie o życiu i zero emocji, albo suche analizowanie tego, co mówię. W końcu trafiłam do innego terapeuty, zaczęłam pierwszy raz płakać i otworzyłam się, ale facet z kolei tak nasilał moje poczucie winy i mnie oceniał, krzyczał, wyśmiewał (dosłownie); że siebie znienawidziłam, straciłam nadzieję, że wyzdrowieję, prawie doszło do samobójstwa, wylądowałam w psychiatryku i w nim też mnie dobijał (i nie są to tylko moje odczucia). Mało tego, ten t. zrezygnował z leczenia mnie, w moim największym kryzysie. Gdyby nie rozmowy z kilkoma osobami (nie terapeutami) - nie byłoby mnie tu dzisiaj, nie wytrzymałabym. Ktoś mi powiedział o oddziale w Krakowie i postanowiłam zawalczyć o siebie raz jeszcze. A jak nie ten oddział to spróbuję poszukać innej drogi, o ile wystarczy mi nadziei. Z kolei po mojej stronie dostrzegam to, że ja w gruncie rzeczy nieświadomie chciałam uciec od życia w terapię, niż faktycznie pracować nad powrotem do życia. Z tym, że kompetentny terapeuta powinien to zauważyć, zinterpretować i przyjąć taką postawę, aby pomóc mi wydobyć na powierzchnię straszne lęki, które się pod tym wszystkim kryją. Tak się nie stało, w zamian za to byłam straszona i oceniana. Kasia, właśnie ujęłaś w słowa to, co jest ostatnio powodem mojego doła. To, że nie czuję, że innym ludziom na mnie zależy. Zdałam sobie sprawę, że pakuję się w takie relacje, gdzie to ja więcej zabiegam o tę drugą stronę, albo wręcz... tylko ja. I budzi to moją rozpacz. I złość. I taki stan pt. "ja nie wiem, o co chodzi", tzn. mam wiele rozterek z tym związanych, typu: Czy to dlatego, bo jestem taka nudna, beznadziejna, okropna, niefajna? Czy to dlatego, bo to ta druga osoba ma o sobie tak wygórowane mniemanie, że zawsze o nią trzeba zabiegać? Czy mam z takich kontaktów (gdzie tylko ja wychodzę z inicjatywą) zrezygnować? A co, jak wtedy zostanę TOTALNIE SAMA? Czy to sygnał od tych ludzi, że nie chcą ze mną kontaktu i mam się nie napraszać, czy jestem przewrażliwiona? Czy nie jestem za bardzo zasadnicza..? Przecież to głupie wyliczać, kto teraz powinien się odezwać.. W moim przypadku nie chodzi akurat o faceta, ale o różnych znajomych. Potrafisz sobie na te pytania odpowiedzieć? Bo ja nie.
  17. W takim razie wytłumaczę, jak to bywa u mnie. Ja nie czuję z siebie dumy. Wręcz przeciwnie - odczuwam tak potworną rozpacz w środku, spowodowaną tak mega niedowartościowaniem, dużą niechęcią do siebie, że czasem zwracanie uwagi na siebie, na różne sposoby, próby bycia w centrum uwagi albo przykładanie zbyt dużej wagi do wyglądu to dla mnie jedyny ratunek, ucieczka przed związanym z moim wnętrzem okropnym poczuciem, że nic nie znaczę. Na zasadzie: "Nic nie znaczę jako człowiek osoba, z charakteru, więc może chociaż można o mnie powiedzieć, że ładna jestem...". To jest takie zabieganie o JAKĄKOLWIEK wartość....... A to wtórnie nakręca rozpacz, bo tak naprawdę chcę być kochana i lubiana za środek... Narcystyczne zaburzenie osobowości ma niewiele wspólnego z narcyzmem w potocznym rozumieniu. Słyszałeś o narcystycznej ranie na pewno? Boli, jak cholera. Ja mam mocno zakorzenione, że jeśli się nie chwalę czymś, nie zwracam uwagi na siebie jakoś, nie wyróżniam się, TO JESTEM NIEGODNA MIŁOŚCI, SAMOAKCEPTACJI, SZACUNKU, ba - prawa do życia. A jeśli zaczyna do Ciebie docierać, że na dobrą sprawę nie ma w Tobie takich rzeczy, którymi można się pochwalić lub takich, w których byłbyś lepszy od innych ludzi (bo wiem, że tak jest, jesteśmy równi) - uuuu, wtedy trudno jest siebie nie skreślić totalnie i pohamować się od samobójczych zapędów Ja musiałam przynosić 6 ze szkoły i chwalić się tym dzień w dzień (jakby było czym) - inaczej byłam przezroczysta dla matki i czułam się gówno warta. Dobra, nie mogę już pisać więcej, bo cała się trzęsę (a to dlatego, że te mechanizmy zaczynają się u mnie walić, a nie ma na razie nic w zamian...).
  18. Samo "przepraszam" bez żadnej zmiany i poprawy jest dla mnie wku*wiające. Odczytuję to wtedy tak, że nie dość, że ta osoba mnie zraniła/zawiodła/chamsko się zachowała, itp. to jeszcze chce w sobie uspokoić poczucie winy, wybielić siebie w moich oczach (i swoich). A tak naprawdę ma gdzieś to, co JA czuję w związku z jej zachowaniem wobec mnie, skoro nadal robi to samo. Zamiast słów i deklaracji wolę zmianę postawy, a przynajmniej widoczne starania w tym kierunku. Tylko to świadczy o tym, że człowiek naprawdę żałuje, że mnie zranił. Matka w sensie, lub ojciec. Inaczej takie słowa są puste, dla własnego świętego spokoju. Swoją drogą usłyszałam takie słowa od matki kilka razy i to w tonie robienia mi wielkiej łaski ("no dooobra, przepraszam, jeśli faktycznie zrobiłam coś nie tak..."). Inna sprawa, że rodziców przeprosiny nawet najszczersze mnie nie uleczą. Wychowanie już zadziałało, cholera. Teraz sama muszę ich błędy odkręcać i cierpieć za nie. I nie widzę także powodu, abym musiała im wybaczyć. Co wybaczyć? Że mi totalnie zjechali osobowość od dziecka i dzisiaj mam takie trudności, jakie mam, ląduję po psychiatrykach, cierpię? Nie obchodzi mnie, że i oni łatwo nie mieli - jako moi rodzice mieli wobec mnie, swojego dziecka, pewne zobowiązania. Nie musieli dziecka na świat powoływać, skoro mieli i mają problemy ze sobą to powinni byli najpierw siebie wyleczyć, a potem brać się za robienie dzieci. Od rodziców wymaga się odpowiedzialności.
  19. Ale niekoniecznie. Na nocnym dyżurze zostaje przynajmniej jedna pielęgniarka, salowy oraz lekarz dyżurny. Potrzeba więc jakiegoś innego rozróżnienia. Np... oni nie muszą czekać w kolejce po leki
  20. Kurcze, zaraz przewertuję foldery kompa w poszukiwaniu mojej najbardziej korzystnej foty, obrobię niepozornie w photoshopie i zacznę się tu częściej udzielać Ja kompulsywna raczej (już) nie jestem, za to narcyzm się odzywa, narcyzm
  21. Sebastian, a podpytasz, jakich perfum używa? Chyba, ze chodzi o jej zapach naturalny. Miło czytać takie posty, jak Twój. -- 23 kwi 2011, 15:20 -- Kasiu, ja u progu dorosłości i początków moich problemów "ze sobą" zarazem (bo to wtedy się zaczęło tak całą parą) zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że to, co innych (większość) ludzi cieszy - mnie martwi lub wprawia w rozpacz. Praca, usamodzielnienie się, związek z kimś, wiara w boga, jedzenie, podróże, wizja małżeństwa, macierzyństwa, i tak dalej... I poczułam się bardzo nienormalna, nieludzka, niepasująca do tego świata... Teraz wiem, że to są po prostu sfery życia [wszystkie! ], w których są moje zranienia, lęki, trudności... Ciągle są. P.s. Pakujesz się już na 7f czy czekasz na Hanię? (co się z nią stało, btw???)
  22. Cytrynko, nie chcę Cię straszyć, ale żebyś z takim podejściem nie skończyła tak, jak ja Jeśli masz masakryczne lęki codziennie to już lepiej dobrać taki antydepresant działający przeciwlękowo na dłuższą metę, np. jakiś SSRI, aby nie potrzebować brać za często benzo. Bierzesz? Bo to, co się dzieje w razie uzależnienia od benzo to 10x większy koszmar niż same powodu brania benzo. Tak przynajmniej było w moim wypadku, a wcale tak długo nie brałam. Ja się prawie nie przekręciłam na tamten świat, dostałam m.in. ataków padaczki. Już pomijając to, że lęki po Xanaxie (tzn. uzależnienia od niego) biły na głowę te wcześniejsze. Do tego ta myśl, że nie ma już nic silniejszego na lęki po-xanaxowe. Brrr.
  23. No właśnie a to jest bez sensu i nie ma w tym żadnej logiki Sens jest wtedy, gdy dana czynność nam nie przeszkadza w niczym innym, nie opóźnia pracy, itd. Chodzi mi o powody i cele, jakie natręctwa spełniają. Nie ma nic bez przyczyny. Z pozoru bezsensowne czynności, sens ukryty mają, po coś są. Czytałeś coś więcej o nerwicy? Karen Horney na przykład? Generalnie wszystkie objawy psychopatologiczne sprowadzają się do zapewnienia sobie poczucia bezpieczeństwa, tyle, że w chory i "dziwny" sposób. Czy stukanie 100 razy w podłogę przed snem (jak ktoś tak ma) różni się czymś od chociażby powtarzania "Zdrowaś Mario" x10? Freud mawiał, że o ile zorganizowana religia to zbiorowa nerwica natręctw, to nerwica natręctw jest religią indywidualną. I coś w tym chyba jest To zależy, co się w sobie "wyśmiewa". Wolałabym tu użyć innego stwierdzenia - podchodzenia do pewnych swoich problemów z przymrużeniem oka i humorem. Potrafię. Ale "wyśmiewanie" kojarzy mi się z pogardą. Zwłaszcza objawów patologicznych, które świadczą o problemach w sferze emocji i poczucia własnej wartości. A z tym się wiążą natręctwa. Wyśmiewanie ich jest więc dla mnie brakiem szacunku do swojego cierpienia i uczuć. Wyśmiewałam je, wyśmiewałam, a jakże, a z czasem mi się pogarszało, aż w końcu zaczęłam lądować w psychiatrykach. Mam nauczkę, aż się nauczę poważnie traktować to, co się ze mną dzieje.
  24. Dobra, walnę szczerze, bo nie bardzo lubię owijać w bawełnę: ja mam awersję do facetów, którzy uważają, że o ich klasie i wartości przesądza to, co powyżej, lub, że przesądzałoby. To jest puste, bardzo. Być może w tym tkwi jeden z powodów, dla którego masz trudności ze związaniem się z kimś? Blokują Cię takie przekonania, stajesz się niepewny siebie, bo nie masz samochodu, itd., a z drugiej strony, z takim podejściem, odpychasz od siebie pewien rodzaj kobiet, do których m.in. ja należę. Mnie NAPRAWDĘ nie obchodzi to, czy facet ma samochód czy go nie ma, a na markę to już w ogóle nie zwracam uwagi. Generalnie potrafię rozróżnić małego fiata od innych aut, ale dalej to już nie zwracam uwagi (Po dwóch latach bycia z moim ex, zdziwiłam się kiedyś, że podjechał po mnie srebrnym autem, ponieważ byłam święcie przekonana, że jeździ czarnym - i przysięgam, że to wcale nie dlatego jest moim ex). Sama nie prowadzę, a uwielbiam takie romantyczne środki komunikacji jak rower, pociąg czy dłuższy spacer. Jasne, że samochodem jest wygodniej, niż obijać się mpk, ale bez przesady - aby to przesądzało o tym, czy chcę z kimś być? Konta też nie musi mieć wielgachnego. Ja mam fioła na pewnym punkcie, mianowicie własnej niezależności, w związku z czym pozwolić sobie na to, aby mężczyzna za mnie zapłacił (tak się "zniżyć" ), przychodzi mi z trudem. Potrafię przyjąć kwiaty, drobne upominki, ale im drożej tym mi trudniej. Ok, fajnie byłoby, gdyby moje i męża (tego potencjalnego, kiedyś) zarobki pozwalałyby nam na droższe wakacje np. w Tunezji, jasne, że tak, ale bez tego spokojnie obyć się potrafię. Może dlatego, że przez depresje i tego typu przejścia do szczęścia mi mało (chyba?) brakuje? No i nie jestem przyzwyczajona do życia w mega luksusach. I nie znoszę facetów, którzy bajerują. Uciekam od takich, gdzie pieprz rośnie. Ble. Tandetne. Jeszcze zależy od tego, co masz na myśli przez bajerowanie. Truizmy? Zarzucanie achami i ochami do tego stopnia, że robi się to niewiarygodne? Brak wykształcenia to w sumie jedna rzecz z tej listy, do której mogłabym się przyczepić. Z tym, że chodzi właściwie o to, co mężczyzna ma de facto w głowie, aby można było z nim ciekawie porozmawiać o czymś więcej niż o piwie i meczu (przepraszam, jeśli uraziłam tym któregoś z panów - mecze lubię, ale jeśli nie są tematem nr 1), czy ma zainteresowania i czy jest błyskotliwy, refleksyjny, bo sam papierek z mgr-em o niczym wcale nie świadczy. Od mężczyzny wymagam tego, aby był właśnie bystry, refleksyjny oraz empatyczny i wrażliwy(!), słowny, solidarny ze mną, ciepły, konkretny, szanujący, kulturalny. I nieokiełznany w seksie I dbający o higienę!!!! I, aby widział świat poza mną - cenię wolność człowieka, musi mieć swoją przestrzeń na własne pasje itp., tak, jak i ja. Szalony. Trochę zamknięty w sobie, aby było co otwierać... cholera, chyba za dużo wymagam...(?) Tym to mnie, przyznam się, zabiłeś Ile masz lat? Jeśli gdzieś w wątku jest i ja nie doczytałam, to przepraszam bardzo. Jeśli jesteś młody i dzisiejsze nastolatki kręcą "fajne odzywki" to życzę Ci, abyś trafił na taką, która nie będzie z Tobą "dla bajeru", tylko dojrzy w Tobie coś więcej niż powierzchowność -- 23 kwi 2011, 14:00 -- P.s. Po takim tekście matki wobec mnie byłaby wojna. Ej, ona tak mówiąc, chce Cię uwiązać przy sobie. Świństwo.
  25. Dlaczego chcesz krzyczeć w kościele? co Cię tam wkurza konkretnie? Może dla Ciebie wariactwem jest odczuwanie złości? Umiesz czuć złość i złościć się na innych? Być może u podłoża Twojej nerwicy jest poczucie braku zainteresowania ze strony innych. W jakie sposoby zwracałaś na siebie uwagę rodziców? -- 22 kwi 2011, 20:44 -- Dołączam się do pytania
×