
naranja
Użytkownik-
Postów
769 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez naranja
-
Korba, Linka, dziewczyny! Mnie nie chodzi o słowa, że Kite nie nadaje się teraz na otwartą terapię. Bo faktycznie tak może być. Tylko o to, że Kraków to jej "jedyna szansa". Jak tak można powiedzieć pacjentowi?? Moim zdaniem to kompletny brak i profesjonalizmu, i wyobraźni. No i - przede wszystkim - jak można się czuć tak wyższościowo, aby orzekać, co jest dla kogoś JEDYNĄ szansą? Skąd ona wie, co jest JEDYNĄ rzeczą, jaka może pomóc Kate? Moja koleżanka kiedyś tak usłyszała, od jakiejś głupie baby, że pomoże jej już tylko Kraków. A była o kilku terapiach ambulatoryjnie. W Krakowie jej nie przyjęli. No to co miała do wyboru, jak autorytet orzekł, że tylko Kraków, a dotychczasowe terapie skutku nie dały? Straciła nadzieję na pomoc (no bo jak Kraków to "JEDYNA szansa") i zaliczyła próbę samobójczą. Na szczęście opamiętała się, poszła po swój rozum do głowy i inną terapię, i czuje się teraz b.dobrze :)
-
Takie, że tu i teraz Ty (świadomie-nieświadomie) prawdopodobnie robisz samej sobie to, co oni Ci robili. I masz trudności emocjonalne przez ich błędy i zaniechania, cierpisz. I dopóki nie staniesz po stronie swojego cierpienia i będziesz usprawiedliwiać rodziców, tak długo nie będziesz umiała stawać po swojej stronie. Prędzej pognębisz siebie i na siebie będziesz brała winę niż obronisz się i zezłościć, gdy inni ludzie będą Cię krzywdzić w jakiś sposób. Ok, ale co Ciebie jako ich dziecko miało to obchodzić to, że oni mieli ciężko? Rodzice są w 100% odpowiedzialni przed swoim dzieckiem za to, jak wobec niego postępują, co mu zapewniają, a czego nie. To nie dziecko ma być wyrozumiałe wobec rodziców, to nie ten kierunek. To dziecku, z faktu poczęcia i urodzenia, należy się poczucie bezpieczeństwa, szacunek dla uczuć i osoby, bliskość, miłość i poczucie wartości tak ugruntowane, aby iść w życie z podniesioną głową. Ale to nie jest potrzebne, aby wychować dziecko bez zaburzeń psychicznych. Potrzebne jest mądrze kochające serce, tylko i aż.
-
Po co? Bo przed śmiercią ŻYJESZ i CZUJESZ. A skoro już żyjesz, to chyba lepiej robić takie rzeczy, aby czuć się w ciągu tego życia lepiej niż gorzej. Skoro i tak się umrze. Twoje zdanie kojarzy mi się z lękiem separacyjnym, silnym lękiem przed usamodzielnieniem się. Gdy małe dziecko tak mówi to oznacza, że bardzo boi się odłączenia od mamy. Bo nie rozwinęło swojej osobowości na tyle, aby iść w dorosłe odrębne życie. I to odseparowanie-śmierć (pójście w życie) budzi poczucie bezsensu. Inna sprawa, że możesz przestać robić coś dla efektu, celu końcowego, stopni, pochwał, certyfikatów, etc. (przecież i tak umrzesz, a te certyfikaty kiedyś się zwęglą - no i podobno Ziemię kiedyś zeżre Słońce...), ale nauczyć się odczuwać satysfakcję z czynności samej w sobie i z BYCIA tu i teraz. Wtedy argument "i tak się umrze" traci na znaczeniu W mojej osobistej hierarchii wartości szczęście nie polega na robieniu i życiu PO COŚ. Robi się coś Z. Z miłości. Z pasji. Z ciekawości
-
Nie rozumiem, co ma okłamywanie kogoś wspólnego z tym, gdy ktoś mówi, że terapia w konkretnym miejscu to czyjaś jedyna szansa, jedyna nadzieja lub ostatnia deska ratunku??? To jest kłamstwo raczej.
-
Nie mam ZIELONEGO pojęcia, bo marki samochodów, benzyna, etc. to dla mnie CZARNA MAGIA Co Wy takiego widzicie w tych samochodach? (Przecież to tylko kupa blachy, metalu i koła )
-
Gdy byłam mała to schodziłam całe Tatry kilkanaście razy. Byłam tuż pod Rysami, ale na sam szczyt nie weszłam. (za młoda byłam). Ale Giewont - tak. Trudno powiedzieć, czy nadal lubię - od sześciu lat jestem w takiej depresji, że nie byłam na wakacjach, raczej każde lato spędzam w psychiatryku W każdym razie jako zdrowa - LUBIŁAM wyprawy w góry. Czego obawiasz się w kontakcie z kobietą?
-
Ojej, jak tak można powiedzieć pacjentowi?! Czy ona pomyślała, co możesz poczuć, pomyśleć i co gorsza zrobić, jeśli do Krakowa Cię nie przyjmą???
-
Ups, Monika, ściągnęłaś mnie na Ziemię! Czasem mi się włącza taki "analizator". A przecież terapeutą nie jestem No i nawet nie zapytałam Cię, Uht, czy właściwie Cię to nie wkurza. Sorry, jakby co!
-
Myśli na temat skrzywdzenia kogoś lub siebie
naranja odpowiedział(a) na astalavista temat w Nerwica natręctw
Spokojnie. Same myśli to jeszcze nie dramat Nikomu nie zrobiłeś, mam nadzieję, krzywdy i kontrolujesz to. Moim zdaniem fakt, że odczuwasz LĘK przed byciem pedofilem to pozytywny znak, przecież gorzej byłoby, gdybyś go nie czuł i realizował myśli. Ja bym się na Twoim miejscu zastanowiła, najlepiej przy sensownym terapeucie, dlaczego podniecają lub mogłyby , nawet teoretycznie, podniecać Cię małe dziewczynki, dzieci. Serio. Czy, na przykład, Ty nigdy nie czułeś się wykorzystany lub poniżony jako małe dziecko (nie chodzi nawet o molestowanie sensu stricte, ale np. czy kiedyś ktoś z dorosłych np. nie wyśmiał Cię, gdy się dotykałeś) - być może pojawiają się w Tobie myśli, fantazje, aby teraz role się odwróciły i teraz Ty byś nad czyjąś seksualnością miał władzę, z zemsty. Ale to nie musi być to. Zastanowiła się też nad tym, jak wygląda teraz Twoje życie seksualne z żoną - czy czujesz satysfakcję, a jak nie to dlaczego, czy masz jakieś zahamowania, czy czegoś się boisz, czy coś Ci nie pasuje. Fantazje o seksie z dzieckiem kojarzą mi się z chęcią posiadania totalnej kontroli nad seksem, nad partnerem seksualnym, nad stosunkiem, tego, jak on wygląda. W kontakcie z dorosłą osobą, tak nie jest. Żona poza tym może np. odejść, pójść do kochanka, nie masz nad tym żadnej kontroli - może z lęku np. przed tym "wolisz" swój popęd seksualny ulokować (nawet tylko w myślach) w kimś, kto od Ciebie nie odejdzie, dzieci są zależne od dorosłych. Dziwne tłumaczenie. Stres nie stres, ale skoro akurat masz takie natręctwa, a nie inne, to powód być musi. -
A jednak chyba chcesz. Tzn. wolisz. Wolisz z dwojga złego nie czuć i nie konfrontować się z ewentualną swoją złością. Takie mam wrażenie. Ta obojętność, oprócz cierpienia, strasznie dużo Ci daje - to poczucie, że drugi człowiek nie jest Cię w stanie zranić, nic poruszyć w Tobie. A gdybyś poczuł złość to może byłoby to dla Ciebie upokarzające - no bo jak to, pozwolić na to, aby jakiś człowiek wzbudził we mnie emocje?! Never! Ceną za odblokowanie uczuć byłaby dla Ciebie utrata poczucia "niezniszczalności", którą utożsamiasz z siłą. Mógłbyś poczuć się słaby, bezbronny. Co wtedy z Twoją "siłą"? Jeżeli są gdzieś tam w Tobie tego typu myśl,i to nie będzie w Tobie szczerej chęci, aby status quo (znieczulica) uległ zmianie. Za dużo do stracenia. A jakby "nie umiem" zamienić na "nie chcę"? "Nie potrafię" = "nie chcę", "boję się"? Nie chcę, bo jak uwolnię tę złość, to się okaże, że wcale nie jestem taki niezniszczalny, skoro inni ludzie mogą coś poruszyć we mnie. A nie chcę tego, to byłoby dla mnie upokarzające, pozwolić na to, aby ktoś mnie doprowadzał do złości. To tak, jakby oddać innemu człowiekowi kontrolę, wręcz władzę nad sobą! Nie chcę czuć, że ktoś ma nade mną władzę. Nie chcę poczuć się przez nikogo dotknięty. No właśnie, i co wtedy? Bo zazwyczaj nie "nic" nas wścieka tylko ktoś konkretny. Najtrudniej jest ukierunkować złość dziecku na matkę, zwłaszcza gdy ma się poczucie, że matka może wtedy odrzucić, oddalić miłość i ciepło. Ja bardzo często miałam wrażenie, że matka czuje satysfakcję i władzę nade mną, gdy jej zachowania, poniżanie mnie itp. wywoływało moje silne emocje, złość na nią. Patrzyła na mnie z kpiną i uśmiechem, więc w głębi serca podświadomie pewnie obiecałam sobie, że jej tej satysfakcji nie będę dawać. I żadnemu innemu człowiekowi. No i "przestałam" czuć, a właściwie to okłamywać samą siebie, że nie czuję.
-
Właśnie się wykąpałam, wypachniłam i czekam, aż mi wyschną włosy (prawie nigdy nie używam suszarki). Więc siedzę przed kompem. A jak mi wyschną, to pójdę zrobić rtg zębów. Bo jutro mnie dentysta czeka
-
Może seks kojarzy Ci się gdzieś w głębi duszy z odrzuceniem? Z czymś "złym", bo rozdziela ludzi? Twojego tatę od mamy, a Ciebie od matki? Może gdzieś nieświadomie tkwi w Tobie poczucie winy, że "zdradzisz" mamę z inną kobietą? Jakiś powód jest, skoro pornosy oglądasz, podnieca Cię to, a realnie seksu nie uprawiasz. Nie sądzę, abyś był tak odpychający i beznadziejny, żeby żadna kobieta przez 34 lata Cię nie chciała. Każda zmora znajdzie swego... no wiesz Wygląda na to, że z jednej strony niby tego seksu chcesz, bo piszesz o nim, temat zakładasz, a z drugiej strony wynajdujesz sobie (pozorne moim zdaniem) powody, dla których przez tyyyle lat nie związałeś się z kobietą. A to samochodu nie masz, a to fajnych odzywek nie znasz... Możliwe też, że nieświadomie prezentujesz się od nieatrakcyjnej strony, aby od siebie odganiać kobiety (np. mówiąc na dzień dobry o rencie) - myślałeś o tym? Lubiłeś słuchać przekleństw na swój temat? Eee, nie wierzę...
-
Nie, czuję się zdołowana i zmęczona życiem(sobą). Ok, nie zauważyłam. Czy masz poczucie winy, gdy odmawiasz coś bliskiej/ważnej osobie?
-
Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?
naranja odpowiedział(a) na pikpokis temat w Nerwica natręctw
No to jak to w końcu..? -
Chyba nie. (Zastanawiam się, czy mogę mieć przyrodnie). O czym zazwyczaj myślisz po seksie, a nie mówisz tego partnerowi/-ce?
-
A mnie to rozbroiło -- 28 kwi 2011, 13:31 -- Która religia?
-
A jakie diagnoza ma znaczenie? W ciągu kilku lat otrzymałam kilka różnych diagnoz, postawionych przez utytułowanych lekarzy i terapeutów. A ciągle jestem w gruncie rzeczy tą samą Naranją - z taką a nie inną historią życia i dzieciństwem, z tymi samymi trudnościami w odnalezieniu siebie, z odnalezieniem się w życiu, z trudnościami w byciu z ludźmi. Te moje trudności czasem się objawiają na zewnątrz chudnięciem, a czasem objadaniem; czasem agresją, a innym razem biernością niechęcią do podejmowania działań, kiedyś powtarzaniem tej samej czynności x razy, czasem cięciem skóry do bólu, czasem zapalem i euforią, szantażami samobójczymi, histerią. Zależnie od tego, co akurat dominuje i co w danym okresie zauważy lekarz - taką przypinają mi łatkę. A pod spodem w ciągle chodzi o jedno i to samo. Wnioski? Ok, najdłużej i do tej pory trzyma się mnie łatka zaburzeń osobowości. Uważam, że ta informacja w żadnym stopniu nie jest mi potrzebna do wyzdrowienia. Bo to ja mam wyzdrowieć, a nie diagnoza. Eee, wcale jeszcze nie widzę. Prawdziwe widzenie siebie nie odbywa się przy pomocy intelektu, tak sądzę. Ja rozumiem depresje, ból, objawy tak, że to taki mocny alarm mojego prawdziwego ja, które kiedyś zostało skopane, ukryte przed rodzicami, potem przed światem i sobą, które już dłużej nie może znieść tego fałszu i wypaczenia, jest tym zrozpaczone i domaga się o pomoc, o uwolnienie = o szczęście...
-
Hmm. Nie czuję się na tyle przemądrzała, aby orzekać, co jest normą, a co nie. Granice normy są ogólnie płynne, a jeśli chodzi o życie seksualne to już w ogóle. Ale. Jakby nie patrzeć, generalnie wszyscy jesteśmy istotami seksualnymi, nawet księża i zakonnice, mamy płeć, także seksualność jest częścią naszej natury. Co więcej, jest tą sferą, dzięki której każdy z nas przyszedł na świat. Bez seksu nie ma człowieka. Więc z jednej strony, gdy nie realizujemy się w tej istotnej sferze, to coś nie gra, bo odrzucamy część naszej natury, część naszego "ja". Małe dzieci bez skrępowania badają swoje narządy płciowe, czasem się masturbują, zahamowania "przychodzą" później, najczęściej na wskutek traumy, albo nieprzychylnego stosunku rodziców do naszej seksualności. Jak to u Ciebie w rodzinie było? Jak mama i tata reagowali na Twoje dojrzewanie i co mówili o dziewczynach? Oczywiście odpowiedź jest dla Ciebie. Moim zdaniem dużo zależy od powodów, dla których nigdy nie miałeś seksu. Prawdziwych powodów. I przekonań. Może jesteś religijny i masz takie zasady, że seks po ślubie. Może nigdy nie chciałeś tego zrobić z "kimkolwiek", czekałeś na tę jedyną, wartościową. Szczerze - wydaje mi się dość mało prawdopodobne, aby przez 34 lata nie spotkać wartościowej kobiety Jak się chce, to się znajdzie. Więc ja trochę gdzie indziej widzę Twój problem, a sam go ująłeś tutaj: O! bardziej niepokojący jest w Twoim wieku, moim zdaniem, nie tyle brak kontaktów seksualnych do tej pory, co stwierdzenie, że wolisz oglądać Animal Planet niż kochać się z drugim człowiekiem. Pachnie mi to lękiem przed kobietami, czyli przed swoją seksualnością, a może w ogóle związkami i bliskością. Oglądanie seriali daje jakąś namiastkę "relacji" z ludźmi, taką bezpieczną - nikt Cię nie zrani, nie wyśmieje. Zwierzątka na ekranie też nic Ci złego nie powiedzą A realna kobieta może Cię np. wyśmiać, wykpić, zranić, jak np. się speszysz i Ci nie stanie przy niej. Albo wyrazić rozczarowanie, ze za mało zarabiasz. I co wtedy? "Lepiej" oglądać seriale niż narażać się na takie sprawy. Ja wzięłabym pod lupę Twoją relację z matką. Być może ona bardzo rzutuje na Twoje "sexowe" problemy i brak związków z kobietami - a jesteś mężczyzną, więc związek seksualny z kobietą jest Twoją potrzebą (o ile nie jesteś homoseksualny). Pamiętam, że jednym z Twoich oporów jest to, że jesteś biedny. A to Twoja mama kiedyś Ci powiedziała, że nikogo nie znajdziesz, bo jesteś biedny i chory. Czy Twoją mamę szczerze ucieszyłaby wieść, że się zakochałeś, związałeś z fajną kobietą i bierzesz ślub? Jak szczerze, to szczerze
-
* * * Dla mnie stan manii jest czymś tragicznym, przerażającym, pustym i smutnym. Przeraża mnie i smuci to odarcie z takiego LUDZKIEGO pierwiastka. Chcę odzyskać siebie prawdziwą, ze wszystkimi moimi słabościami, śmiertelnością, łzami, ograniczeniami wynikającymi z tego, że jestem człowiekiem. Nie omnipotentną, wielką, wspaniałą, w wiecznie super podwyższonym nastroju niezależnie od tego, czy wygram w totka, czy też umiera mój kochany pies... Czującą szczęście i radość z samorealizacji. Ale smucącą się, gdy stanie się coś przykrego. Czującą strach gdy coś będzie zagrażać mojemu życiu. Czującą złość przy próbie naruszenia moich granic. A nawet czującą bezsilność, gdy nie będę miała na coś wpływu. Szczęśliwą dzięki szacunkowi do moich uczuć. Tak, wolę to wszystko niż wieczny haj, tęsknię za czuciem się jak człowiek...
-
Człowieku, cały Twój post to jedno wielkie skupianie się na SOBIE. Aż wali egocentryzmem po oczach. JA, JA, JA, JA, JA. SOBIE, SOBIE, SOBIE. Wpadłeś w mocną iluzję. Skupiasz się na swoim wnętrzu jak jasna cholera. I depresja, i mania, to dwa krańce tego samego: odcięcia się od swojego prawdziwego, zdrowego JA. Oba są związane z silnym skupieniem na (fałszywym) "sobie" - w manii jest to skoncentrowanie na domniemanej wielkości/omnipotencji, na swoich super-odkryciach, wręcz nakręcaniu się nimi. A nasilona samoobserwacja to objaw narcyzmu. De Mello pisał o tym, że im mocniej się czegoś wyrzekasz, tym mocniej się z tym związujesz. Więc im mocniej skupiasz się na odrzucaniu tego, co wiąże się z "Sobą", tym bardziej się na "sobie" skupiasz. P.s. I ostrzegał także, na początku "Przebudzenia", że jego nauki mogą zaszkodzić
-
-
A ja pozwolę sobie się z tym nie zgodzić, bo to działa tak samo jak często używane i również niepoprawne "w miesiącu kwietniu". Wszyscy wiedzą, że romantyzm jest jedną z epok, a kwiecień jednym z miesięcy, więc słowa "miesiąc" i "epoka" są po prostu zbędne, bo niczego nie wnoszą. I na tym właśnie polega pleonazm. Hmm, ciągle nie do końca widzę powody, aby "epokę romantyzmu" nazwać pleonazmem. A to dlatego, że słowo "romantyzm" nie odnosi się tylko epoki, okresu czasu; może określać styl literacki, modę, itd. Tak, można mówić "w romantyzmie". Ale czy naprawdę bardziej Ci odpowiada "W romantyzmie zbuntowani młodzieńcy budzili namiętność w sercach niewiast..." niż "W epoce romantyzmu zbuntowani młodzieńcy..."? A kwiecień to miesiąc i tyle. Poza tym, w wyrażeniu "w miesiącu kwietniu", rażący na pierwszy rzut "ucha" (w każdym razie dla mnie) jest nie tyle sam pleonazm, ale już to, że dwa rzeczowniki występują obok siebie w tym samym przypadku. Pomijając sam pleonazm, "kwiecień" nie jest tutaj dopełnieniem "miesiąca", jako przydawka (a chyba o to chodziło w zamyśle komuś, kto to cudo powołał na świat ), ponieważ nie jest w dopełniaczu. I już to jest dziwacznym zestawieniem.
-
Ty lubisz wyzwania, ale ja mam mega trudności emocjonalne. I duszę się w związkach. Jak na razie, z dwojga złego, "lepiej" mi w samotności. Oczywiście gdzieś w środku duszy tęsknię za miłością, kochaniem, przytulaniem, ale... Zdarzyło się. Konkretniej był to widelec, a nie nóż A, nóż też w ręku miałam nie raz (w ramach szantaży samobójczych). Co więcej, partner, do tej pory spokojny i łagodny, sam zaczął być rozdrażniony i przejawiać problemy psychiczne. Chyba z lęku przed bliskością, przywiązaniem, cielesnością i potencjalnym zranieniem buduję wokół siebie taki mur z tabliczką "UWAGA! Nie zbliżać się! Dotknięcie grozi śmiercią, nudą, porażeniem serca, samymi najgorszymi rzeczami!"
-
Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?
naranja odpowiedział(a) na pikpokis temat w Nerwica natręctw
Moniko, ja to sobie uświadomiłam dopiero jakieś półtora roku - rok temu, a tamten związek zakończyłam wcześniej . Wtedy, jak zrywałam, byłam na takim etapie rozumienia tego, co się ze mną dzieje (depresja, lęki, regresja etc.), że myślałam, że aby lepiej się poczuć to trzeba poczynić zewnętrzne zmiany, tj. jak zmiana partnera, pracy, zamieszkania etc. (a jeszcze wcześniej, będąc przekonaną, że to zmiany w mózgu, liczyłam na samo działanie leków - "minie deprecha po SSRI, to i poczuję ochotę na sex i zakochanie wróci"). Niestety nie trafiłam wtedy na mądrego terapeutę, który pomógłby mi na bieżąco pracować nad tym związkiem, zastanowić się, dlaczego nie ma we mnie miłości i dlaczego nie chcę sexu. Przeciwnie, czułam sugestię t., aby nie spotykać się z kimś, do kogo nie czuję miłości. Nieprofesjonalne, dziś wiem, że w terapii odradza się podejmowanie ważnych życiowo kroków bez ich przeanalizowania. Obecnie nie jestem w żadnym związku i nie zamierzam, jestem na takim dnie emocjonalnym, że randki mi nie w głowie. Samo uświadomienie sobie mechanizmu to moim zdaniem tylko wskazówka, nad czym należy pracować. Co innego intelektualne zdanie sobie sprawy z czegoś, a co innego przeżywanie i praca nad uczuciami. Ja wiem, przed czym uciekam, wiem, czego się boję, ale przeżycie tego, przepracowanie i zmiana to co innego. Na razie nie spotkałam takiego terapeuty, który pomógłby mi w tym drugim Próbowałam poprzeżywać pewne kwestie przy ostatnim t., ale byłam oceniana. Szukam dalej. [boję się bardzo, że nie znajdę...]. Ale patrząc na siebie sprzed kilku lat, widzę, że zmieniam się. Zdecydowanie nie przypominam siebie z początków choroby. Tej kukły robiącej wszystko na pokaz i chwałę, wyprutej z prawdziwej tożsamości, udającej kogoś innego nawet przed sobą, wypełniającą jakiś odgórnie ustalony plan życia, którego sama nie czuję się autorem, ale jak posłuszny automat bezmyślnie "robi, co trzeba". W końcu coś się we mnie zaczęło buntować. Tak, dalej cierpię bardzo, miewam myśli samobójcze. Chyba jestem na takim etapie, że rozwala się we mnie ta sztuczna konstrukcja i potrzebuję dużo czasu i mądrego empatycznego towarzysza, aby się poskładać. -
Wiesz co, nie wiem, nie pytałam o to. Do kogoś chyba chodził (chociaż nie wiem, czy akurat w tamtym czasie), bo kiedyś wspomniał, że oni, terapeuci, też chodzą na swoją terapię. Superwizja wcale nie jest gwarancją zapobiegania takim sytuacjom, gdy terapeuta np. uważa, że jego silne reakcje emocjonalne są adekwatne - wtedy ich może nie wnieść na superwizję. Zwłaszcza, że nie była to psychoterapia w nurcie analitycznym - on też mówił, co czuje i wyrażał swoje emocje, na mój gust nawet zbyt dużą do tego przywiązywał wagę. Hmm. Znam kilka osób, z którymi pracował, w tym jedną, która go bardzo poleca (z tym, że jej odpowiadała terapia polegająca na waleniu młotkiem po głowie - tak twierdziła). Ma też kilka pozytywnych opinii w rankingu lekarzy. Ale zdecydowanie więcej ma negatywów, ludzie wręcz ostrzegają przed nim. Pewien psychiatra radził mi od niego uciekać wręcz, bo szkodzi (rada nie w porę). Moja koleżanka też wpadła w straszny kryzys przez niego, oskarżał ją, niezasłużenie bardzo. Tak, jak go codziennie obserwowałam to on ma problemy (emocjonalne) w kontakcie z pacjentami z określonymi cechami osobowości i wobec nich przejawia gniew i stygmatyzuje, a wobec innych jest szczerze miły (spokojnych, biernych, wręcz potulnych). Nie, nie bardzo to miało związek z moim ojcem. Generalnie on nasilał moje zaburzenia, często zachowując się w taki sposób jak moja matka: oceniał moje uczucia i zachowania, kazał mi się zachowywać w określony sposób ("niech się Pani uśmiechnie, bo smęci Pani" itd.), straszył mnie okropnymi wizjami, wyrażał gniew i wytykał moje wady (celowo używam słowa "wytykał", bo facetem wręcz trzęsło, gdy mówił, jak go wkurza to, co robię) i bardzo kpił z tego, gdy mówiłam coś "złego" o moich rodzicach. Budziło się we mnie w związku z tym ogromne poczucie winy, nienawiści do siebie, rozdrażnienia... Ja w nim wzbudzałam chyba silniejsze emocje niż on we mnie. Krzyczał, rzucał się, raz mi trzasnął drzwiami ze złości. Na innych pacjentów w szpitalu też tak czasem reagował, w szczególności, gdy ktoś mówił, że ma myśli samobójcze. Najpierw, że mi nie można pomóc, bo nikogo nie słucham i że nie pomoże mi ŻADEN terapeuta, z jakimkolwiek bym nie pracowała, bo nic do siebie nie przyjmuję (mówił to z wyraźną irytacją). (Okazało się to bzdurą, bo znalazła się osoba, z którą potrafiłam się dogadać i słuchać, co mówi i przyjmować to, nawet, gdy było trudne i zrobiłam postępy w krótkim okresie czasu). Na koniec stwierdził, że nie ma poczucia, że mnie leczy i żebym może spróbowała terapii z kimś innym. To akurat stwierdzenie było bardzo uczciwe z jego strony i je doceniam. On ma kilka zalet, ale one i tak nie równoważą tego, jak potrafi zaszkodzić.