Skocz do zawartości
Nerwica.com

stracony

Użytkownik
  • Postów

    393
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez stracony

  1. Witam w dziale o wenalafaksynie. Dostałem efevelon 37,5mg i na razie przegrzebałem się z trudem przez wątek o alvencie. Jestem przerażony skutkami działania Wena na libido i ogólnie skutkami ubocznymi oraz odstawiennymi. Mam depresję, w lepszych okresach to "jedynie" dystymia a do tego depersonalizacja i lęk przed przyszłością. W tym momencie najchętniej przestałbym istnieć ale mobilizuję się jak mogę dla dobra dziecka by jeszcze pociągnąć. No i właśnie, jeśli mam jakoś istnieć i ma mi się polepszyć to nie chcę być sam (jestem po rozwodzie), a że jestem po 40 i do tego lek ma pogorszyć moje libido to już całkowita załamka. Stosowałem wcześniej fluoksetynę (seronil) i poprawiła moje myślenie na jakiś czas po odstawieniu, a odstawiłem bo kompletnie odbierała mi napęd i chęci do czegokolwiek. Psychoterapia kompletnie na mnie nie działa ( chodziłem rok). Czy z wenlafaksyną faktycznie życie erotyczne przestaje istnieć? Prosić o zmianę leku zanim go zacznę zażywać na inny, tylko jaki? Od 2 miesięcy mam znów nasilającą się depresję, bez leku już wkrótce mogę przestać funkcjonować w społeczeństwie.
  2. dzięki dziewczyny za dobre słowa :) DddMan, moje pojęcie bezdomności opisałem już w tym wątku. Pisałem o domu w sensie emocjonalnym, wiesz dom, rodzina, ciepło. Cóż spieprzyłem to i to się nie wróci, nawet nie byłem szczęśliwy mając te wartości, nie potrafiłem ich docenić. Teraz to widzę i żałuję ale nie robiłem tego celowo. Ten rok miałem lepszy, odnowiłem znajomość ze stara przyjaciółka i zaczynam żałować, że mogę ją zranić. Teoretycznie wszystko jasne, logistycznie nie możemy być na razie z sobą więcej niż miesiąc w roku więc i nie planujemy (planuję) stałego związku, jest to dla niej jasne ale boję się, że jednak ją zawiodę. Nie zakochałem się w niej, może mogę ją kochać ale nie chcę powtórzyć błędu z małżeństwa. Pozatym jeszcze prawie się zakochałem w tym roku w innej dziewczynie ale niestety nie byłem odpowiednim partnerem dla niej . Odczułem to i m/w od tego momentu zaczął się mój zjazd. Plus ew problemy z pracą i znów czuję się jak wrak. Życie boli ale dla dziecka chcę albo raczej muszę jeszcze pocierpieć.
  3. Bieganie jest świetne na poprawę samopoczucia. Zacząłem biegać w lecie, nie było łatwo bo mam nadwagę i wieczne problemy z motywacją. Było umieranie po kilkuset metrach ale i wielkie zadowolenie, że z dnia na dzień potrafię dłużej i dalej. Biegnąc czułem się szczęśliwy. Niestety zaczął się problem z kolanem, który zahamował moje bieganie. Zdołowało mnie to bo naprawdę to polubiłem. Rozpocząłem domową kurację i ćwiczenia bo na prywatnego lekarza mnie nie stać. Celem było znów zacząć biegać na wiosnę. Od 1,5 miesiąca już nie ćwiczę, kompletnie nie mam siły a raczej motywacji. Pozatym w tym moim rocznym "okienku" zelżenia depresji na stare lata nauczyłem się w końcu pływać (no, raczej unosić na wodzie), a nawet dbać o siebie, ćwiczyć wydolność, poprawiać siłę mięśni. Nawet myślałem, że będę szczęśliwy, spotkałem dziewczynę która mi się podobała ale nie ja jej. Wszystko przepadło.
  4. Nienawidzę siebie za to jaki jestem więc dać sobie żyć jest oczywistym sposobem by się jeszcze poznęcać. Moje problemy są niczym w porównaniu z problemami milionów innych osób. Cierpią bo Bóg tego wymaga, bo się za bardzo boją rozstać z tym co znają. Też nie wiem czy nie stchórzę w ostatnim momencie ale mam nadzieję, że dam radę choć ten jeden raz czegoś nie spieprzyć. Póki co jeszcze walczę, oby jak najdłużej mi sił wystarczyło
  5. Śmierć jest moim wybawieniem i ratunkiem przed moją bezgraniczną beznadzieją. Tracę już resztki sił w walce ze sobą samym. No i właśnie ponieważ mimo wszystko nie chcę się jeszcze zabijać szukam pomocy. Psychoterapia nie pomogła. Wcześniej zażywany seronil pomógł na parę miesięcy poprawić myślenie ale podczas stosowania za bardzo zamulał i usypiał, odbierał przyjemności, zainteresowania i cały "napęd" by żyć. Po odstawieniu ( skończyłem na 60mg) było z tym parę miesięcy dużo lepiej plus poprawa podejcia do życia. Od 2 miesięcy staczam się... Seronilu już nie chcę bo mnie powyższe skutki działania wykańczały a że właśnie teraz się tak czuję to już bardziej byłoby końcem mnie. Potrzebuje coś, co da kopa do działania, bym mógł pracować i normalnie funkcjonować. Wkrótce mam wizytę u nowej psycho to może bym jej podpowiedział
  6. Nie ma się do czego spieszyć bo i tak nastąpi. Jest miłą alternatywą gdy się już nie da żyć. Męczyć się z sobą w następnym życiu? O NIE dziękuję, zdecydowanie wolę całkowicie nie istnieć
  7. Kretyńskie uczucie, którego chcę się pozbyć. Mam wielką ochotę już nie żyć i odczuwam to jako cos pięknego, na co czekam, prawie jak na nagrodę. Przecież logicznie ustaliłem, że nie chcę umierać, jeszcze nie pora i nie jest tak źle. Staram się funkcjonować normalnie i jak najdłużej się da. Całkowicie mi si to wszystko nie zgadza, pewnie za bardzo się staram to zrozumieć. No i mam nadzieję, że to depresja a nie jeszcze jakieś inne świry. Jestem tym wszystkim cholernie zmęczony. Przynajmniej sen nie boli, no i tak bliski jest temu wiecznemu
  8. to było rok temu. Potem psychoterapia, odstawienie leku i całkiem przyjemny okres życia. Od 1,5 miesiąca znów jest tak jak było. Ten mój ostatni post powyżej dokładnie oddaje to co znów czuję. W teście Becka 36 punktów ( w lecie 8 ) Zauważam, że faluję i w tym momencie czuję się trochę lepiej niż tydzień temu. Co nie zmienia faktu, że kładąc się spać chciałbym już by nie było jutra. Śmierć jest moim pragnieniem, z którym walczę bo wiem że to chore. Nie planuję popełnić samobójstwa bo wiem, że będę musiał to zrobić gdy już nie będzie innego wyjścia, gdy zmęczenie ostatecznie zwycięży a życie nie da innego wyjścia. Na razie podeprę się lekami bo na terapię okazałem się niestety oporny i każdy następny miesiąc będzie jakimś sukcesem. Przetrwać jak najdłużej bo jeszcze nie jest tak źle, bo ktoś mnie kocha i mnie potrzebuje. -- 23 gru 2011, 12:11 -- Dno dna. Nawet seks już nie działa. Jeszcze niedawno tęskniłem za bliskością, ciepłem, przytulaniem, pocałunkami, seksem a teraz mój chory mózg traktuje to jako jeszcze jedno coś, do czego się sztucznie mobilizuję. Wszystkie przyjemności stały się nieznaczące, które robię aby zachować pozorną normalność. Chcę usnąć i spać snem wiecznym. Do przyjemności się mobilizuję, obowiązki są jeszcze trudniejsze. Rutynowe działania wymagają skupienia i urastają do rangi problemów. Przecież tak naprawdę nie mam jeszcze większych problemów, większość z przeszłości jest już rozwiązana. Może wkrótce będą nowe i mnie całkowicie pogrążą ale to dopiero w przyszłości. Dlaczego już teraz nie dają mi normalnie żyć a raczej dlaczego do tego co czuję, a może raczej do tego co nie czuję dokładam sobie jeszcze jedno brzemię. Święta, jak ja bym chciał być w nie radosny, ba chciałbym wierzyć w to wszystko bo wiara pomaga żyć, ale ja nie potrafię. Olać to wszystko, te wszystkie zmartwienia i problemy, te realne i te wydumane i po prostu żyć. Dlaczego tak nie potrafię? Potrafię się dostosować do chwili, okazywać nawet wesołość ale wewnątrz to nie skutkuje. Mam nadzieję, że prochy które dostanę będą działały bo męczę się niemiłosiernie -- 29 gru 2011, 16:23 -- Masakra jakaś. Nie mam ochoty do życia, nic mnie nie cieszy. Ulubione zajęcie to spanie lub leżenie bezczynne z zamkniętymi oczami. Wieczna mobilizacja by cokolwiek zrobić, nawet by wstać z wyra i usiąść przy kompie czy cokolwiek innego by się wyrwać z marazmu. Kosztuje mnie to dużo siły mentalnej. Fizycznie nic mi nie jest ale zabranie się i zaczęcie czegokolwiek więcej mnie kosztuje energii niż zrobienie już tego. Ciągła mobilizacja wykańcza, nawet wieczorne spotkanie z przyjaciółką jest problemem. Będzie przyjemnie, nawet bardzo ale co z tego jeśli wolałbym się już z nikim nie widzieć, być sam i spać. Także po spotkaniach z córką ledwo żyję, dobrze że to tylko 2 razy w tygodniu. Przecież ją kocham i ona mnie też i wiem, że mnie potrzebuje.Mobilizuję się,staram być względnie kontaktowym. Już nie daję rady, jestem taki beznadziejny i z coraz większym trudem jest mi to ukrywać. W pracy też już nie wydalam, chociaż jest jej niewiele. Wkrótce nas wyleją albo wcześniej tylko mnie bo jestem tak mało użyteczny. Prawie nie przyswjam nowej wiedzy, nowe rzeczy są na granicy tego co mogę przyjąć. Czeka mnie nędza ale tego nie dożyję, muszę jakoś przetrwać pół roku dla córki i odejść stąd. -- 03 sty 2012, 20:52 -- Byłem u lekarza, dostałem Efevelon SR 37,5mg . Muszę trochę poczytać o działaniu Wenlafaksyny. Prosiłem o coś co nie zamuli mnie tak jak seronil, choć muszę obiektywnie przyznać że psychicznie fluoksetyna postawiła mnie parę miesięcy na nogi po jej odstawieniu. Zaczynam brać koło 15 stycznia bo w tym momencie nie mogę sobie pozwolić na jakieś efekty uboczne -- 14 kwi 2012, 21:22 -- jak blog to blog - przeklejka z innego miejsca ŻYCIE JEST PIĘKNE...... i jest to prawda....... dla tych co potrafią i są w stanie się z niego cieszyć. Niestety ja się do tej kategorii ludzi niestety nie zaliczam. Jestem facetem po 40, któremu chociaż się do tego nie przykładał los jakoś dawał fory i pozwalał funkcjonować. Pochodzę z rozbitej rodziny i choć wększych patalogii w niej nie było to odbiło się to na mojej psychice. Do tego jako grubas niejednokrotnie doświadczałem szykan i poniżania, choć muszę dodać że nie byłem przez to jakimś totalnym autsajderem. Nigdy nie wierzyłem w swoje możliwości i swój potencjał, choć tak po prawdzie byłem zdolny ale zawsze szwankowała mi pamięć a przedmioty ścisłe były wrecz czarną magią.Stąd zły wybór szkół i mizerne wykształcenie. Już w latach młodości pojawiły się u mnie problemy w kontaktach z ludźmi, a szczególnie dziewczynami. Zaraz za tym a może własnie głównie przez to przyplątała się dystymia, nie zdiagnozowana i nie leczona latami. Z pracą było różnie choć uśmiechnęło się do mnie szczęście i mimo swoich marnych zdolności dostałem pracę życia. No właśnie, nie wspomniałem jeszcze, że pisze do Was osoba z 2 prawdziwymi lewymi rękoma. Im bardziej się staram tym gorsze osiągam wyniki, w mechanice jestem totalna noga. Mechanizm działania spłuczki klozetowej to dla mnie zagadka do dziś a złożenie do kupy czegoś co wcześniej rozłożyłem graniczy z cudem. Po prostu nie pamiętam wykonywanych czynności. No a wracając do życia to poznałem dziewczynę, która chociaż nie była do końca w moim typie to zacząłem z nią chodzić. Teraz juz na prawdę nie wiem czy ja kochałem, wiem natomiast że bardzo ją skrzywdziłem pojawiając się w jej życiu.Było wesele, po jakimś czasie dziecko ale ona zaczęła czuć, że nie tak wyobrażała sobie związek. Byłem ewidentnym przykładem złego męża. Spokojny, ułożony ale mało poświęcający swój czas i uwagę, mało uczuciowy, obojętny, zamknięty w sobie. Byłem w domu ale nieobecny, ślęczący przy komputerze. Znienawidziła mnie za moją obojętność, za bycie nie z sobą a obok siebie. Agresywnie starała się zwrócić na siebie moja uwagę ale to powodowało spięcia, kłótnie i jedynie pogarszało sprawę i zwiększało moje wyobcowanie. Nie winię jej za to, że mnie zdradzała a wkońcu odeszła. Chciała szczęśliwie żyć a ja jej tego nie dawałem. Nienawidzę i nie akceptuje siebie od zawsze więc może mimo moich chęci nie jestem tego przekazać innym. No a wracając do tematu tego wątku. Chciałem się zabić już jakieś 20 lat temu, potem już w małżeństwie chciałem upozorować swój wypadek by moja rodzina ( wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o zdradach) miała jakieś godziwe środki do życia. Po odejściu żony też powinienem to zakończyć a przy stanie w jakim wtedy byłem to byłoby najlepsze wyjście. Śmierć jest jednym z moich większych marzeń, jestem koszmarnie zmęczony życiem. Życie z dystymią bardzo męczy, do tego miałem przynajmniej 4 okresy regularnej depresji. Prawie zawsze udawało mi się zapanować nad tym i nikt nie wie co mi jest. Leczyłem się antydepresantami, chodziłem na terapię. Leki działają na mnie okresowo (choc pozwalały wyjść z depresji) natomiast na dystymię nie ma lekarstwa. Teraz stoję przed kolejnymi poważnymi zawirowaniami w moim życiu. Jeśli stracę obecną pracę to jest ostatni rok mojego życia. Z moimi zdolnościami i wykształceniem nie dostanę nic na podobnym poziomie zarobków, jeśli ktokolwiek będzie mnie chciał przyjąć. Zobowiązania alimentacyjne mnie pogrążą. NIE CHCĘ wegetować!! Kocham swoje dziecko i wiem jaką krzywdę mu wyrządzę ale nie lepiej żeby wspominało fajnego tatę a nie wstydziło się za psychicznego ojca niedojdę? Pragnę odejść choć pragnę też szczęśliwie żyć, kochać i być kochanym. Nie chcę jednak już nikomu więcej zepsuć życia, zmarnować niepotrzebnie, tak jak ex żonie, lat życia. Kółko się więc zamyka i tak właśnie kiedyś skończę. Póki co tkwię w zawieszeniu. Czy jeszcze raz życie da mi szansę. -- 27 kwi 2012, 20:48 -- jestem winny wszystkich przewinień i grzechów. NIC mnie nie tłumaczy, NIC. Ja pie....ę jak ta kobieta ze mna tyle wytrzymała bez mojej miłości i absolutnie bez wsparcia. Wcalę się jej nie dziwię, że była dla mnie wredna bo zasługiwałem na to. Poczytałem dzisiaj moje archiwum gg w pracy. Ileż to razy zapytała czy ja kocham, a ja zazwyczaj milczałem lub argumentowałem, że jest wredna to jak mam ją kochać. Ona: no wlasnie i jak Ty bys mnie kochal to bys sie tak nie zachowywal i okazal bys chociaz cien zainteresowania ale i tak Cie kocham :) smutno mi:( ja(7-09-2005 10:31) ? ona (7-09-2005 10:31) plakac mi sie chce:( ona (7-09-2005 10:32) bo nie kochasz mnie:( ona (7-09-2005 10:44) a bedziesz mnie kochal? ja (7-09-2005 10:46) ta na pewno, jak mi bedziesz takie sceny robila jak wieczorem i tak mnie ponizala powinno byc cos za cos a nie ja Tobie usluguje a Ty nie dajesz nic z siebie (27-01-2006 12:46) niech w koncu do Ciebie dotrze, ze tak nie mozna dluzej ja (27-01-2006 12:46) to co mam ci dawac? ja(27-01-2006 12:46) konkrety (27-01-2006 12:46) i albo sie opamietasz, ze masz rodzine i jestes dla nas albo sie rozstajemy (27-01-2006 12:47) siebie ja(27-01-2006 12:47) nie wiem jak (27-01-2006 12:50) przychodzisz z pracy mowisz "czesc" tak jakbys wlazl do kolegiu do domu, nie mozesz sie juz dobyc nawet na marny pocalunek, nie mozesz zapytac matki ojca jak sie czuja, nie mozesz z gaba posiedziec i jej np czegos poczytac, nie mozesz usiasc kolo mnie i pogadac, poogladac czegos co ja lubie(bo wiecznie jest na tapecie to co Ty lubisz bo ja np o komedie, katastrofiiczne sie doprosic nie moge) (27-01-2006 13:02) zmien to wiec prosze to jest takie proste do zrobienia a Tobie tak ciezko to zrobic (27-01-2006 12:50) to jest takie proste do zrobienia a Tobie tak ciezko to zrobic ja (27-01-2006 12:51) taki jestem ja(27-01-2006 12:51) i taki bylem (27-01-2006 12:51) nie byles taki i nie wmawiaj mi tego teraz wiem, myliłem się, jestem zły i utwierdziłem w przekonaniu, że na wszystko zasłużyłem i nigdy więcej nie skrzywdzę nikogo więcej WYSTARCZY. I zmieniłem się, naprawdę ale z moim charakterem i chorobą to wszystko za mało (19-08-2005 8:13) poprawisz sie? (19-08-2005 8:13) :> ja (19-08-2005 8:13) nie (19-08-2005 8:13) nie?:> ja (19-08-2005 8:13) bo nie mam z czego sie poprawiac :] (19-08-2005 8:14) no to uwazaj :> ja (19-08-2005 8:15) ja ci nic nie robie a ty sie mnie wiecznie czepiasz i wiecznie jest cos zle (19-08-2005 8:15) wlasnie tym NIC nie robieniem mi najbardziej mnie ranisz:> nie popełniajcie tych samych błędów !! -- 12 sie 2012, 19:48 -- Teraz będzie mi trochę trudniej pisać, parę osób z forum już mnie zna a może bardziej wie jak wyglądam. No ale czy w sumie to coś zmienia? Siedzę i zastanawiam się dlaczego tak cholernie mi źle, przecież konkretnie w tym momencie jestem w niezłym położeniu, nie mogę przecież narzekać. Jak o się mówi, świat jest w zasięgu ręki. Tylko? Dobrze się mówi jak ograniczenia trzymają mnie poziomu -1 . No i to dobijające mnie poczucie straconego i traconego czasu. Coś kiedyś mi umknęło, zresztą cały czas umyka. Małżeństwo, czy to był mój błąd, mój zły wybór czy szansa jakiej nie potrafiłem odpowiednio dostrzec? Kolejna szansa przejdzie mi koło nosa lub nic nie zrobię bo to na czym mi najbardziej zależy powoduje u mnie największy paraliż. Skąd do cholery bierze się to wewnętrzne coś co jest mieszanką bólu,chaosu,lęku,zagubienia i paru jeszcze czynników, że są momenty gdy mam ochotę przegryźć sobie żyły lub skoczyć z parteru głową prosto w beton? Absurdy! Ponoć nie pokazuję zewnętrznie tego co mnie gryzie, to przynajmniej tyle dla mnie dobrze. Tylko raz, starsza już kobieta w pracy zapytała mnie skąd tyle smutku w moich w oczach. Cóż, byle jakoś zaakceptować rzeczywistość ( i siebie).
  9. Niestety wróciłem. Zasnąć i już się nie obudzić, jakież to piękne. Jestem koszmarnie psychicznie zmęczony, mam dość wszystkiego. Skończyłem roczną psychoterapię z której nawet wtedy jak się dobrze czułem nie przyswoiłem nic. Kręciłem się wciąż w kółko więc trzeba było podjąć jakąś decyzję. Przyjaciółka na którą niecierpliwie czekałem od misięcy właśnie wraca a ja zamiast się cieszyć jak kiedyś mam doła, że będę musiał coś robić zamiast leżeć lub spać. Masakra jakaś. Jeszcze niedawno chciałem znów mieć swoją połówkę a teraz jest to daleka utopia. Wciąż nie jest tak źle, gorzej będzie jak wkrótce stracę pracę. Wtedy się rozsypię bo w tym stanie nie mam szans znaleźć nic równie dobrego. Alimenty mnie pogrążą. Lepiej jak córka będzie mnie wspominała jako fajnego tatę niż ześwirowanego, nieporadnego i bezwartościowego. No ale nie poddam się bez walki, muszę wytrwać jeszcze pół roku, może do jesieni jak się uda. Dla dziecka bo coś obiecałem. Dlatego znowu idę za jakiś czas na umówioną wizytę do psycho by dostać jakieś prochy, przedłużyć agonię.
  10. Leczyć się zaczynałem, gdy koszmarnie się czułem fizycznie i psychicznie. Leki odstawiłem za zgoda psychiatry po uzyskaniu poprawy zdrowia. W dalszym ciągu czuje się dobrze fizycznie, nawet lepiej niż kiedykolwiek pamiętam. Natomiast problemem jest sama motywacja psychiczna i moje nastawienie do życia. Psychicznie jestem koszmarnie zmęczony a każde myślenie o przyszłości ten stan pogłębia. Przyszłość jest najgorszym koszmarem jaki sobie mogę wyobrazić. Pracę mam dobrą ale to tylko kwestia paru miesięcy i moja firma przestanie istnieć. Poza tym co robię nie potrafię nic, nawet bardzo się starając nic mi nie wychodzi. Na rynku pracy jestem nikim, nie mam odpowiedniego wykształcenia ale także nie mam odpowiednio dużo sił, zdrowia i sprytu by robić coś innego. Mam przysłowiowe dwie lewe ręce. Do tego zobowiązania finansowe. Dlatego rozsądnie myśląc nie mogę też poważnie myśleć o żadnym związku
  11. od roku nic nie biorę, wcześniej pół roku seronil. Polepszyło mi się po nim, powiedziałem psychiatrze, że już nie potrzebuję. Jednocześnie zacząłem psychoterapię. Było lepiej, w lecie w teście Becka miałem 9 punktów, teraz dobiłem znów do 32. Nie chce wracać do leków bo mogą wpłynąć na moje decyzje a wegetować nie chcę. Rozmija się to z moim chodzeniem na terapię więc jestem całkiem zagubiony. Zakończenie terapii jest logiczne skoro nie przynosi efektów i nie jestem w stanie przenieść do życia wniosków. Psychilożka nawet już na to naciska, pytanie czy chce mnie zmobilizować czy ma mnie dość ( to NFZ). Na moje sugestie, że mi depresja nawraca powiedziała coś w stylu, że nie chcę pracować nad sobą i szukam łatwiejszych rozwiązań. Zaklęte koło, nie umiem rozwiązywać problemów. Wirtualnie poznałem kobietę, z którą chętnie bym się spotkał ale jak znów nie spełnię oczekiwań to co? Tak przynajmniej mam jakąś nadzieję, pozatym tkwię w nierozwiązanym pseudo związku, który nie wiem jak się potoczy i aby być uczciwym potrzebuję na to trochę czasu. Do tego mam dziecko, które coć nie mieszka ze mną to mnie kocha i potrzebuje i dobrą pracę, którą niedługo prawdopodobnie stracę bo nadciągają zmiany, a że nic innego nie potrafię i nie mam psychicznie siły na zmiany. Oszaleć można ( to też by było wyjście bo bym przeszedł w inny obszar abstrakcji)
  12. Kończę psychoterapię bo niestety jestem za głupi, żeby zrozumieć w jaki sposób pracować nad sobą. psycho daje wyraźnie do zrozumienia, że to musi być moja decyzja a ja tej terapii trzymam się jako ostatniej szansy na normalne życie. Efektów od roku prawie nie przynosi ale mam nadzieję, że wkońcu zaskoczę. Nie do końca jestem z nią szczery, nigdy nie powiedziałem jej o moim zapatrywaniu na swoje życie. Tyle dziwnych i pokręconych spraw już poruszałem ale tego jeszcze nigdy. Czy jest w stanie zrozumieć, że jednym z moich pragnień jest umrzeć? Walczę z tą chorą myślą, staram się trwać jak najlepiej ale przyszłość jest tylko czarna. Jestem zbyt beznadziejny by cokolwiek mogło mi pomóc. Cały czas przekonuję się, że jeszcze nie jest tak źle, że to jeszcze nie pora, że mam obowiązki i jakoś to ciągnę, mobilizuję się i nawet uśmiecham. W lepszych momentach myślę nawet o nowym związku bo bardzo chcę jeszcze pokochać ze wzajemnością alw przychodzi zaraz refleksja, że tą kobietę skrzywdzę, pokocha mnie a ja nie jestem tego wart. Znów rozczaruję i zawiodę. No ale przecież do tego nie dojdzie bo musiała by być ślepa by ładować się w związek ze mną. Nie lubię się, nie cierpię, nie akceptuję, nienawidzę a przecież nie jestem złym człowiekiem a jedynie bezgranicznie beznadziejnym. Czy jeśli powiem jej choć część z tego powyżej może to mieć dla mnie konsekwencje? Nie planuję samobójstwa, nigdy nie próbowałem ale wiem że to zrobię w momencie kiedy już osiągnę całkowite dno ( nie, to jeszcze nie teraz). jestem bardzo zmęczony psychicznie i chęć by "zasnąć" na zawsze jest taka przyjemna. Więc czy ma kompetencje by przymusowo skierować mnie do zakładu zamkniętego ?
  13. Jedynie cotygodniowe wizyty u psychoterapeuty. Nie poruszaliśmy spraw związanych z depresją, bardziej to idzie w kierunku poznania prze zemnie sposobu własnego myślenia i postępowania. Ciężko idzie bo idziemy metodą, że dochodzę do wszystkiego sam, a cały czas mam wrażenie, że nie ogarniam tego wszystkiego. Potrzebuję prostych recept a ona nie chce mi ich dać, może zresztą dlatego że i tak bym je zanegował wg schematów swojego myślenia.
  14. seronil zażywałem przez pół roku a odstawiliśmy go 10 miesięcy temu. Nie mam fizycznych oznak depresji, psychicznie zresztą też nie jest tak źle jak było ale jednak pozostały mi depresyjny sposób myślenia.
  15. zobacz siebie w tym związku za rok, 10 lat. Chcesz czy już masz dość ?
  16. ......bez zerwania z przeszłością. Wciąż próbuję się otrząsnąć, czasami jest to już na wyciągnięcie ręki, czasami przeszłość wciąga jak bagno. Nie byliśmy dobrym małżeństwem, ona wredna do szpiku kości a ja beznadziejny i nie potrafiący zrobić czegoś by zmienić sytuację. Gdyby mi na niej zależało to byłoby inaczej, ale ja wolałem tak funkcjonować by mieć najwięcej ile to możliwe świętego spokoju. Wykorzystywała to a ja byłem ślepy. Zrzuciła winę na mnie, że nie otrzymywała ciepła, zrozumienia i docenienia, że nie zapewniłem jej odpowiedniego wsparcia i prawdziwego domu. Sama dawała prawie że nic a jedynie wymagała. Nie byłem szczęśliwy, uważałem że tak już musi być, nieudacznik do kwadratu smętnie snujący się przez życie. Myślałem jak zejść z tego świata by zapewnić jej i naszemu dziecku jakieś pieniądze po śmierci, planowałem wypadek ale byłem za słaby by cokolwiek zrobić. Próbowałem z tym walczyć, były antydepresanty, dla niej to były moje fanaberie, nigdy nie wiedziała jak mi źle i co czuję. Dla niej byłem człowiekiem bez uczuć, do którego można było dotrzeć jedynie przez ranienie. Uodporniałem się i zamykałem w skorupie, nawet śmierć najbliższego nie spowodowała przypływu ludzkich uczuć, no tylko jednorazowy wybuch żalu, może bardziej z powodu samego siebie, że nie potrafiłem nawiązać odpowiednich więzi praktycznie z nikim. no i stało się w końcu, żona odeszła. Perfidnie zaplanowała sobie sposób działania ale na moje szczęście wszystko wyszło na jaw. Po drodze próbowała mną tak zakręcić by się mnie pozbyć, widziała jak odbierałem sytuację, święty spokój stał się iluzją i była dość blisko choć nie aż tak żebym choć spróbował odejść. Chociaż po tym co się dowiedziałem umarła jakaś cząstka mnie. Bo chociaż jej nie kochałem od dawna to była mi jednak bliską osobą, wręcz częścią mnie. Wiecie jak może człowieka dobić, że jego życie było nieprawdziwe od lat. Lepiej nie wiedzieć za dużo. Zostałem sam, dobrze pamiętam to uczucie żalu, złości, tęsknoty, zawiedzenia, osamotnienia i jeszcze wielu innych występujących w tym samym czasie. Na analizach tego wszystkiego dostawałem rozdwojenia jaźni, gubiłem się ...a jednocześnie żyłem w miarę normalnie dl otoczenia......przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Nie potrafiłem pogodzić się z sytuacją, nawet symboliczne próby zerwania z żoną, wyimaginowany pogrzeb związku niewiele pomógł. Może dlatego, że w głębi ducha przyznałem jej rację, to była moja wina, gdybym był inny, gdybym wiedział..... ale czy byłbym w stanie się zmienić to czy zmieniła by się też ona? Wątpię, bo byliśmy całkowicie nie pasujący do siebie. Teraz już po rozwodzie już mi jej nie brakuje ale irracjonalnie wciąż gdzieś jakaś cząstka mnie ma nadzieje, że tak jak za dawnych lat kiedy znęcała się psychicznie nademną powie po okresie burzy, że tylko żartowała, a ja przecież nigdy nie potrafiłem odróżnić jej prawdy od kłamstwa, ale zazwyczaj przynosiło to błogosławione uczucie ulgi...... choć na krótki czas. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się otrząsnąć, jestem po kuracji seronilem, chodzę na psychoterapię i wciąż stoję w miejscu, a raczej cofnąłem się bo jestem przecież sam, a ona idzie śmiało naprzód z podniesioną głową. Czy jest sens walczyć (retoryczne), psycho powiedziała, że popełnię w przyszłym związku te same błędy, zresztą nie da się chyba wyleczyć mnie ze mnie i to wszystko jest tak kosmicznie daremne. Wiem, że nie chcę być sam i chcę wykorzystać szansę jaką dostałem bo bardziej niż kiedykolwiek brakuje mi bliskiej osoby, ciepła i wzajemnej miłości......jednak nie chcę nikogo więcej już zranić.
  17. No ale jak z tym walczyć? Wmawianie sobie, że się jest zajebistym w ogóle nie działa bo to nic poza ironią nie wnosi.
  18. no a dla mnie 7 miesięcy wydaje się zbyt długim okresem. Tym bardziej, że dużo spraw wciąż wraca a mnie coraz bardziej wstyd, że nie umiem wyjść ze swoich schematów. Co jakiś czas przychodzi moment, kiedy chcę zrezygnować ale wg psycho to moja cecha, że jak jest ciężko to uciekam od problemu.
  19. brałem przez pół roku seronil, najpierw 2 miechy 20mg a potem 40mg. M/w w okresie odstawiania zacząłem psychoterapię. Terapia jest fajna, ale jestem za głupi i postępy mam mizerne. Pewnych spraw nie ogarniam, często gubię się w tym wszystkim i nie wyciągam wniosków. Rozumiem co do mnie mówi ale nijak nie potrafię tego ogarnąć praktycznie, a moje prośby o konkrety zawsze są odmowne, bo nie może mi powiedzieć co mam robić. Racja, sam to muszę zrobić ale nawet z pewnym naprowadzaniem nie potrafię. Ekhh szkoda mi jej bo trafiła na głąba. Może komuś pomogła jakaś książka typu jak poznać siebie albo abc samoakceptacji ?
  20. Cital, seronil....obecnie trzymam się bez leków i nie mam ochoty do nich wracać. poza tym obecna niechęć jest niczym w porównaniu z nienawiścią sprzed brania seronilu.
  21. Dość prosta autodiagnoza a zajęło mi to parę lat. Więc balansuję cały czas w zależności od okresu od niechęci do dużej nienawiści do siebie. Nienawidzę swojego wyglądu, głosu, sposobu myślenia, zachowania. Oczywiście odbija się to na moich kontaktach z otoczeniem bo czuję się gorszy od innych ludzi. Biorę do siebie winy innych ludzi (np ex żony) i usprawiedliwiam ich swoim postępowaniem. Stąd w pracy z psychoterapeutą na pytanie co chciałbym zmienić w sobie pierwszą odpowiedzią jest, że wszystko. Ostatnio wyszło,że nie żyję własnym życiem i jest to prawda bo nie akceptując siebie nie akceptuję tego co robię. Więc robiąc coś mam większe lub mniejsze odczucie, że jest to niewłaściwe. Stąd może moje złe samopoczucie, depresyjny charakter z atakami depresji, fobia społeczna i tysiąc innych spraw które sobie przypisuję. można to jakoś przejść samemu? Oczywiście poruszę też ten temat na następnym spotkaniu z psycho
  22. dwóch laryngologów i neurolog. Miałem robione badanie przepływów, wszystko OK. Trzeba z tym żyć ale miło by było znów kiedyś usłyszeć ciszę.
  23. Sen to był czy tylko marzenie, nie wiem i nieważne. Szedłem naładowany energią, bez zmęczenia, głodu czy pragnienia. Ściemniało się a ja szedłem leśną dróżką, nie myśląc gdzie idę, co się będzie działo i gdzie będę spał. Było pięknie a ja miałem czysty umysł bez zmartwień i cel by iść tylko przed siebie.Cóż, to tylko sen ale może go kiedyś zrealizuję. Na razie nie mogę bo jeszcze walczę, głownie z sobą samym i niestety mam dla kogo żyć.
  24. znów trochę mnie nie było i mam nadzieję, że nie zagoszczę na dłużej ale do rzeczy, od jakiś 9 lat piszczy mi stale w uszach a raczej gdzieś w środku głowy. Zaczęło się bez przyczyny, ot po prostu przebudziłem się rano z piskiem. Początkowo byłem przerażony i przeszkadzał mi ten pisk , ale z czasem się przyzwyczaiłem.Najbardziej "słyszalny" jest w nocy i w pozycji leżącej. Nie jest na takim samym poziomie cały czas, przez te lata wzrastał i malał okresowo. Jest to zazwyczaj stały wysoki pisk, coś w rodzaju piszczenia cewek(?) w starym telewizorze. Zresztą takie wysokie dźwięki doprowadzają mnie do szału a z moim piskiem potrafię żyć normalnie. Czasem, choć już dawno tego nie miałem, dochodził dźwięk w rodzaju cykania zegarka ( realny zegarek wykluczony). Na początku chodziłem po neurologach i laryngologach, łykałem jakieś leki na poprawę przepływu krwi ale nic nie wyszło i nie pomogło. Wiem, że dożo ludzi cierpi na podobne dolegliwości i jedyne co to trzeba nauczyć się z tym żyć. Pogodziłem się więc ale dopiero teraz przyszła mi myśl, że może to nie jest zwykły przepływ krwi, który słyszę a może ma podłoże psychiczne? Miał ktoś podobny problem i wyleczył go? Cital i seronil nie miały całkowicie wpływu na piszczenie ale to pewnie nie ten rodzaj schorzenia. Wiem, że objawem schizofrenii są dźwięki, ale nic poza szumem na schizę u mnie nie wskazuje, zresztą lekarz to niedawno wykluczył, poza tym jestem już trochę za stary na tak słabe objawy tej choroby ( przed 40 )
  25. 7 punktów, w zeszłym roku miałem ponad 30
×