-
Postów
175 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Matilde
-
Witaj Marku, ja też chyba zacznę tu z powrotem bywać. Powiem szczerze - nie cieszę się bo mimo dużej wdzięczności do forumowiczów za to że wspierali mnie, miałam nadzieję już tu nie wracać. Niestety, i tu na starych kątach się melduję i do psychiatry muszę się w najbliższym czasie zapisać.
-
Dziewczyna w sumie też choć obecnie z szeroko rozumianych okolic Kielc
-
I nie przekraczaj. Każdy kolejny raz jest łatwiejszy. Jak zrobisz to raz to już może nie być odwrotu
-
Oj ja mam z tym straszny problem. Jak pisałam pracę dyplomową to promotor skrytykował mnie bezpośrednio tylko raz - potem się już chyba bał to robić otwarcie. Zareagowałam histerycznie. Zwylke staram się robić dobrą minę do złej gry ale w środku boli jak diabli i za tą pracę za którą zostałam skrytykowana już nigdy więcej nie mam ochoty się brać, przyjmuję do wiadomości że się do tego nie nadaję nawet jeśli chodziło o drobną poprawkę czy uwagę. Z drugiej strony mówię zawsze otwarcie że chcę żeby ludzie mi mówili co robię źle żebym mogła się poprawić. Chyba dlatego tak robię bo dużo gorzej boli jeśli się dowiem od osob trzecich że ktoś mnie krytykował, ale mi tego nie powiedział. Nie cierpię jeszcze jednego typu zachowania krytykujących - jeden kolega z pracy tak ma - on jest w ogóle nerwowy, jak ma ważną robotę to chodzi wściekły i opierdala kogo może. Więc zdarza się że nie mówi mi że coś co robię i w jaki sposób to robię mu przeszkadza, a potem kiedy ma zły humor nagle wyskoczy z tekstem: Bo Ty zawsze... To mnie doprowadza do białej gorączki. Ogólnie rzecz biorąc moje i tak wątłe poczucie własnej wartości całkowicie wysiada po krytyce, i muszę długo dochodzić do siebie. Potem się boje cokolwiek robić, bo wydaje mi się że za co się nie wezmę to spieprzę. A jeśli chodzi o krytykę dotyczącą np. wyglądu to uważam ją za wyjątkowo wredną, bo często chodzi o sprawy, na które nie mamy wpływu. Cóż ja np. poradzę że mam taki a nie inny kształt nosa? Albo nawet mam wpływ ale wszystko zależy od gustu. Rozwala mnie np. jak po zmianie fryzury słyszę że teraz wyglądam dużo lepiej. Co to znaczy, że wcześniej przez pół roku chodziłam w koszmarnej fryzurze i nic o tym nie wiedziałam? Kurde, o ile się myję i nie śmierdzę, chodzę w czystych ubraniach to myślę że nikt nie mam prawa czepiać się mnie i mojego wyglądu
-
Ja niestety po prawie roku zaczynam znowu - tym razem praca mnie wykańcza, długie okresy niepokoju, niepewności, stresu, nierozwiązane, niewyjaśnione sprawy. Teraz uważam bardziej - tnę się w niewidocznych miejscach - biodra, brzuch. Strasznie głupia sprawa - starałam się trzymać daleko od ostrych przedmiotów, ale ostatnio chciałam dokładnie wyciąć metkę przy spodniach, wzięłam żyletkę, pracowałam z nią spokojnie, dopóki nie zacięłam się w palec. Zobaczyłam rankę, krew... i nie moglam się już powstrzymać. Poszło biodro, jeszcze specjalnie w tym miejscu gdzie obciera się szew od dzinsów, żebym to czuła przy każdym ruchu. Schowałam żyletkę do portfela i noszę ją ze sobą. Wczoraj też się pociełam. To bez sensu, wiem. Tym bardziej że spotkałam świetnego chłopaka, on też wykazuje zainteresowanie mną. Mam zaproszenie na wesele, chciałabym żeby poszedł ze mną a potem mam nadzieję że to się jakoś rozwinie, ale co będzie jak on zobaczy te wszystkie blizny? I jeszcze nowe rany? W sumie blizny mógł już widzieć, pracujemy razem, są takie upały że chodzę z krótkim rękawem choć starałam się jak długo mogłam nie pokazywać rąk. Koleżanka z którą siedzimy biurko w biurko na pewno już je widziała, przyglądała się kiedyś, jak myślała że nie widzę, bo rozmawiałam przez telefon. Ale ona nie zmieniła do mnie nastawienia, z drugiej strony jej to nie musi obchodzić. Wychodzi z pracy i nie ma ze mną do czynienia. Pozornie wyszłam na prostą, radzę sobie w życiu, otwarłam się na ludzi, według wielu znajomych zmieniłam się na lepsze, prawie całkiem ustąpiły lęki, myśli samobójcze. Ale wiem że powinnam wrócić do terapii jak najszybciej, żeby nie stracić tego co osiągnęłam. A boję się że to najgorsze piekło ciągle realnie mi grozi
-
linka, buziaki, świetnie że się dobrze czujesz, oby tak już było zawsze! Ja też czuję się ok, nic nie biorę, terapię skończyłam na początku lipca i od tego czasu jest naprawdę w porządku. Nie mam lęków, natręctw, załamań, mimo że w międzyczasie miałam wypadek samochodowy, nie mogę znależć pracy i ogólnie mało co się zmieniło na korzyść w moim życiu. Pozrnie. Bo zmieniło się moje spojrzenie na świat. Czuję się wolna i cieszę się drobiazgami, żyję chwilą, czuję się silna i pewna siebie. A rok temu trafiłam tu zupełnie rozwalona i praktycznie bez nadziei. Ludzie z tego forum bardzo mi pomogli, otrzymywałam tutaj długi czas wsparcie tak mi potrzebne. Już się nie utożsamiam z tym co tu pisałam, to minęło i mam nadzieję nie wróci. Uwierzcie, można z tego cholerstwa wyjść, trzeba w to tylko wierzyć. Uda wam się, ja to mówię Wielkie buziaki dla forumowiczów :*** i życzę zdrowia i szczęscia bo najbardziej zasługujecie po tym wszystkim na nie :)
-
Witajcie Nie było mnie na forum od bodajże początku lipca. W międzyczasie dokończyłam terapię i czuję się świetnie. Skończyłam też studia, obroniłam się co mnie podbudowało. Choć nie mogę znaleźć pracy nie łamię się, nie ja jedna mam ten akurat problem. Wzięłam w końcu życie w swoje ręce, to ja decyduje, a nie poddaję się losowi. Panuję nad lękami, natręctwa trudno już nazywać natręctwami ponieważ występują sporadycznie i w natężeniu nie większym niż zdarza się to od czasu do czasu każdemu człowiekowi. Nie mam objawów depresji od pół roku. Jest tak dobrze że aż trudno mi w to uwierzyć. Mam nadzieję że będzie już tylko lepiej. Weszłam tu dziś żeby wam powiedzieć że nawet po kilku latach pozornie nierównej walki można wygrać. Jakby teraz nie było źle, pamiętajcie że nie wszystko stracone :*
-
ich.weisse.nicht, witaj :) Nie myliłeś się, każdy tu na wstępie "przynudza" bo każdy chce opowiedzieć swoją historię. Słuchaj na pewno warto żebyś się wybrał do specjalisty. Widzę że jesteś bardzo "napalony" na leki, ja jednak muszę wtrącić swoje jako ich przeciwniczka - leki ci nie zlikwidują lęków, wyciszą je na tyle żeby można było funkcjonować, ale problem od tego nie zniknie i proponowałabym terapię do kompletu. Ale mnie nie musisz słuchać, lekarz Ci też pewnie o tym wspomni. Ja mam podobną sytuację z fobią społeczną, nie lubię mówić o sobie i swoich poglądach, boję się że zostanę wyśmiana, na ulicy mam wrażenie że ludzie mnie obserwują i oceniają, zaczynam się nawet z nerwów jąkać choć nie miałam z tym wcześniej problemu. Jak wychodzę do ludzi to mnie dławi w gardle ze strachu. Natręctwa też mnie dobijają i to rozpamiętywanie przeszłości... No przy pierwszej wizycie każdy się stracha ale da się przeżyć :) Najważniejsze że uświadamiasz sobie problem i chcesz z nim cuś zrobić :)
-
Odezwj się na gg. Pozdrówki
-
depresja - lęk [Dodane po edycji:] depresja - lęk
-
To po prostu rób tak dalej. To bardzo dużo. Wiem że to musi być dla Ciebie straszny niepokój nie wiedzieć co jej tak naprawdę chodzi po głowie i męczące staranie się jej tego wyperswadować kiedy nie wiesz nawet czy to przynosi efekty… Ale pomyśl - Może ona żyje do tej pory tylko dlatego, że czuje Twoje wsparcie? Czy nie warto?
-
Dwóch moich depresyjno - alkoholowych znajomych odebrało sobie życie - oni o tym nie mówili, nie spodziewałam się tego, ale ciągle nie mogę się pozbierać i myślę czy nie mogłam czegoś zrobić, czy nie mogłam się jakoś domyślić, czy nie mogłam temu zapobieć... Jeśli Twoja przyjaciółka o tym mówi to przynajmniej o tyle dobrze że sygnalizuje, i chyba liczy na pomoc. Pomyśl jak byś zareagował gdybyś się dowiedział nagle że ona nie żyje... Lepiej żebyś wtedy miał przynajmniej poczucie że zrobiłeś co w Twojej mocy żeby ją od tego odwieść. Chociaż łatwo powiedzieć... Niektórzy to robią pod wpływem impulsu, niektórzy dojrzewają do tego długo...
-
Do osób w depresji trzeba podchodzić normalnie. Bo wielu jest wyczulonych na to czy ktoś się nad nimi nie użala. Chyba najłatwiej powiem jak to jest na moim przykładzie. Nie cierpię jak ktoś pyta dlaczego np. jestem smutna, czy zła, bo za bardzo nawet nie wiem co mam odpowiedzieć, tym bardziej że sobie nie zdaję sprawy że wyglądam tak źle jak się czuję dopóki mi ktoś nie zwróci na to uwagi. Poza tym bardzo chcę być z innymi ludźmi, ale często rezygnuję z wyjść ze znajomymi, szczególnie kiedy gdzeiś na imprezie mają być znajomi znajomych czyli ludzie których nie znam bo nie mam siły na np. błyskotliwą rozmowę z osobą którą pierwszy raz na oczy widzę. Kiedy wiem że spotkanie będzie we własnym gronie, wtedy nie ma problemu. Czuję się jakoś bezpieczniej. No i do "depresyjnych" trzeba mieć jednak cierpliwość bo mogą być baardzo bierni, nerwowo reagować, lub zamykać się w sobie, płakać... a pocieszanie nie za bardzo ma sens. Nie mówiąc już o jakimś: Weź się w garść - bo cały problem w tym że gdybym się potrafiła wziąć w garść to nie miałabym tej cholernej depresji... jednym słowem najlepiej zachowywać się najzupełniej normalnie, nie wykonywać jakich specjalnych akcji antydepresyjnych, tylko po prostu z kimś być, żeby wiedział że jakby co to zawsze może na Ciebie liczyć, zawsze może pogadać, Ty zawsze będziesz, cokolwiek by nie zxrobił, Ty nie będziesz oceniać ani komentować, że lubisz go i lubisz z nim przebywać i że depresja nie ma tu nic do rzeczy
-
No nic, zorientuj się w okolicy gdzie przyjmuje psycholog na nfz i spróbuj się umówić. Może nie będą wymagać skierowania ani rodziców. Powodzenia, pozdrówki
-
Mnie złośliwie boli głowa najbardziej wtedy, kiedy mam najwięcej roboty. Pomaga mi nurofen albo ibuprom, ale tak 2 - 3 na raz. Kiedyś nie miałam już tabletek i pożyczyłam od sąsiadki ketonal ale nie zadziałał... Kiedyś jak wzięłam z 5 ibupromów to mnie dopiero zaczęła boleć głowa! Bo już chyba przegięłam. No, ty rzeczywiście zmień leki. Chyba lekarz się będzie na tym najlepiej znał jakie ci dać żeby cię to nie ograniczało w żaden sposób...
-
Oj nie wiem ja brałam MgB6 swojego czasu, ale łapałam się na tym że popijam go kawą... więc to chyba wielkiego sensu nie miało. Teraz mam magnez ze zdrovitu, ale nie biorę regularnie bo mi nie pomaga (albo mi nie pomaga bo nie biorę regularnie) Z tego co wiem, to nie ma sensu brać więcej niż zalecane, bo nie przyswoisz aż tyle na raz
-
jak wyglada wizyta u psychologa, psychiatry, psychoterapeuty
Matilde odpowiedział(a) na temat w Psychoterapia
Myślę że psycholog na pierwszej wizycie da Tobie pole do popisu, po prostu będzie chciał żebyś powiedziała o co chodzi. Może spróbuj powiedzieć o wszystkich ważnych rzeczach jakoś zwięźle :) choć to może się wydawać trudne. Żeby specjalista miał w miarę pełny obraz, na szczególy przyjdzie czas potem :). Ja chodzę na terapię indywidualną zupełnie bezpłatnie. Państwowi psycholodzy nie są tacy źli moim zdaniem, ja w każdym razie nie narzekam (póki co ) -
No to spróbuj do psychologa, jeśli w Twojej przychodni jest psycholog to spróbuj się umówić, może nie będzie trzeba rodziców do tego. Jeśli nie to znajdź przychodnię zdrowia psychicznego i się zarejestruj. Rozumiem że nie chcesz iść z rodzicami, a najlepiej, żeby nie wiedzieli?
-
gofry mineralna gazowana czy nie?
-
media - gazownia (czekam na faceta z gazowni, bo muszę odnowić umowę czy cuś.)
-
szpital - laborki z chemii organicznej (ten sam zapach eteru)
-
Wielki pluszowy wąż boa Do tej pory go mam, zwisa z belki na strychu Książka nr 1?
-
Ufff. O ile od zawsze miałam naturę dosyć melancholijną to nie przeszkadzało mi to w życiu i funkcjonowaniu przez długi czas. Dopóki nie zdarzyło się za wiele rzeczy na raz. Rzeczy złych, raniących, tragicznych, takich które nie powinny się nigdy zdarzyć. I to wszystko w jedno lato. trzy, cztery, pięć miesięcy, a swiat nie ten sam, Światopogląd poszedł się je**ac że się tak wyrażę i... zbieram go chyba do tej pory od nowa po kawałeczku. Chociaż tak samo już nigdy nie będzie, to nie tracę nadziei że może być równie dobrze jeśli nie lepiej. Ale to przyszłość, a patrząc na to ile czasu mi zajęło... przyznanie się przed samą sobą że to nie minie z czasem, że samo nie przejdzie, potem zrozumienie że nikt mi nie pomoże, niby wszyscy widzą jak się zmieniłam ale nikogo to nie obchodzi, długie szarpanie się ze sobą, potem wreszcie cholera z welkim bólem pierwsza wizyta u specjalisty, kolejna, potem cała terapia... a w międzyczasie ta beznadziejna huśtawka - czuję się masakrycznoie -... wcale się nie czuję - jest lepiej - jeeest lepiej - a może jednak zdrowieję - a gdzie tam, znów dóóóół - i w koło macieju pierwsze pojawienie się potwornych lęków, potem coraz częstsze, plus wykańczające natręctwa... jest do doopy ale czasami mam przebłyski dawnego nastroju, dawnych miłych chwil, przyjemności... przez te kilka lat też parę fajnych rzeczy się zdarzxyło, ale co z tego... w porównaniu z tym całym chorym moim myśleniem te chwile są takie krótkie ze pozostawiają tylko niedosyt Cóż mogę robić, chodzę na terapię, czekam na poprawę, kiedy poprawa przychodzi boję się że to długo nie potrwa, że może już jutro lub dziś zacznie się od nowa... I takie jajca z tą sympatyczna chorobą. Nie życzę nikomu. Choć do wszystkiego się idzie przyzwyczaić najwidoczniej...