Skocz do zawartości
Nerwica.com

amandia

Użytkownik
  • Postów

    352
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez amandia

  1. Dzieki, bardzo pomagaja mi takie wypowiedzi jak twoja. Zastanawiam sie jednak nad jednym, czy nie powinnismy szukac przyczyny tych mysli, przeciez to niemozliwe by pojawialy sie bez powodu. Czy nie powinno sie dojsc do sedna problemu - co go powoduje? Ja wiele nad tym mysle, wciaz sie zastanawiam co jest przyczyna ze mnie to spotkalo i jaki jest tego sens.
  2. amandia

    Poczucie winy

    Ja mam poczucie winy wobec osób, których dotyczą moje myśli - że pomyślałam o kimś coś strasznego i że powinnam tej osobie to powiedzieć i przeprosić za tą myśl (czego nie robię, ale sumienie nie daje mi spokoju). Pisałam o tym w dziale Kroki do wolności w wątku Zakaz poddawania się! Niestety ja też nie umiem pozbyć się tego poczucia winy, czasem dręczy mnie to bardzo długo, ale zawsze po jakimś czasie znika - wtedy zwykle zastępuje je kolejne natręctwo i kolejne poczucie winy
  3. Widzę, że wątek mało oblegany, ale może ktoś niebawem zajrzy i będzie umiał mi pomóc :) Mam lęki i natręctwa myślowe, radzę sobie z nimi całkiem nieźle, zważywszy na to że od dłuższego czasu nie byłam u psychologa i nie przyjmowałam nigdy żadnych leków. Znam teorię, wiem że negatywne myśli trzeba zaakceptować i jenocześnie nie reagować na nie. Po prostu pozwalam im przepłynąć, nie wyłapuję ich, by je analizować - staram się przynajmniej Dość dobrze opanowałam tą sztukę, choć niestety w chwilach stresu, ogólnego osłabienia radzę sobie z tym znacznie gorzej, ale mimo wszystko jakoś powoli idę na przód. Zauważyłam jednak, że dość dużym problemem są dla mne wyrzuty sumienia, spowodowane moimi natrętnymi myślami, a skierowane w moich bliskich. Głównie są to wizje o podtekstach seksualnych (zwykle dewiacje), które to analizuję na wszystkie strony i dość trudno mi się ich pozbyć (z innymi radzę sobie lepiej). Co więcej natręctwa te generują wyrzuty sumienia wobec osoby, której dotyczyły - odczuwam niepokój gdy tą osobę spotkam i jakieś takie wewnętrzne uczucie, że może powinnam tej osobie ową myśl opowiedzieć i przeprosić za nią - czego nie robię, bo zwyczajnie odczuwam też wstyd i skrępowanie, często nawet trudno byłoby mi opowiedzieć te wizje Chyba uważam, że gdyby ta osoba wiedziała co myślę, napewno by mnie znienawidziła, a już napewno zmieniła o mnie zdanie na gorsze (czyli jakby teraz dopóki o tym nie wie, ma mój fałszywy obraz), ponadto może myślę że jak przeproszę poczuję się lepiej i myśl zniknie Już wielu sposobów próbowałam, ale nie mogę znaleźć antidotumm na te wyrzuty sumienia, one owszem mijają, ale po długim czasie, a zanim nie miną strasznie mnie męczą . Wyrzuty sumienia są dla mnie znacznie gorsze, bo sprawiają żę czuję się złą córką, przyjaciółką, żoną... bo jakże mogłam coś takiego wogóle pomyśleć. To pociąga za sobą kolejne konsekwencje, czyli spadek samooceny, a więc natłok lęków i myśli - to w dużym skrócie. Nie mam pomysłu jak sobie z tym radzić. Czy macie jakieś sposoby jak skutecznie wyeliminowac wyrzuty sumienia? Bo prawdę mówiąc metoda 'na przeczekanie' jest dla mnie dość męcząca - trwa to długo a ja w tym czasie wciąż czuję się zdołowana i beznadziejna. Ja już sie chyba poddaję w tej kwestii
  4. Kochana, przestudiowałaś już pewnie sporo historii na forum Masz objawy NN, ale w celu diagnozy powinnaś udać się do specjalisty. Nikt tutaj nie powie Ci czy jesteś chora czy nie, i jakiego leczenia potrzebujesz. Ale jedno mnie ciekawi, próbowałaś kiedyś odpuścić, wyluzować? Nie robić tych wszystkich list, spisów - to bardzo męczące, wiem bo też zdarzało mi się działać wg. takiej listy? Może coś co odwróci uwagę? Np. tu gdzie piszesz że stoisz przed lustrem i się oglądasz - może słuchaj w tym czasie muzyki, ulubionej piosenki?
  5. Witajcie, od kilku lat wiem że mam nn i nl. Odwiedziłam już kilku psychologów, ale przez ostatnie 1,5 roku nie byłam na żadnej terapii, bo zaczęłam sobie całkiem dobrze radzić - dodam że nigdy nie przyjmowałam żadnych leków. Poznałam chorobę i mechanizm jej działania u mnie, poczułam się na tyle silna, że przez ten okres udawało mi się ignorować natręctwa, zresztą częstotliwość ich pojawiania się znacznie się zmniejszyła - były sporadyczne, ale wciąż były . Nadal miałam delikatne lęki, ale z natręctwami po prostu nauczyłam się żyć - tak mi się zdawało Niestety ostatnie dni były dla mnie dość stresujące, przyjmuję też silne leki hormonalne mogące negatywnie wpływać na moje samopoczucie. Zaczęło się od lęków, które się nasiliły, jednak pojawiły się także natręctwa - nie wiem co gorsze Znów powróciły okropne myśli o moich bliskich i mnie samej - teraz są to głównie dewiacje seksualne (np. że jestem wykorszystywana przez członka rodziny, lub sama wykorzystuję swoje dziecko - oczywiście żadna z tych sytuacji nie miała nigdy miejsca); są to też myśli o śmierci - że ktoś bliski umrze. Szczególnie w odniesieniu do moich bliskich jest to strasznie dla mnie kłopotliwe, bo gdy już coś takiego przyjdzie mi do głowy, potem odczuwam do siebie wstręt (jak mogłam tak pomyśleć o kimś kogo kocham?) i poczucie winy wobec tej osoby, tak jakby ona wiedziała co o niej myślę. Ba, czasem czuję potrzebę powiedzenia tej osobie o mojej myśli i przeproszenia ją za to - czego na szczęście nie robię, ale myśl taka bardzo długo 'kołacze' mi się po głowie, przywołując uczucie smutku, zawstydzenia i jakiejś takiej niechęci do samej siebie. czały czas czuję też potrzebę wygadania się, jakby powiedzenie tego komuś miało przynieść mi ulgę. Wiem, że myśli to tylko myśli i wcale nie świadczy to o tym, że nie kocham mojej rodziny, ani że chciałabym kogoś skrzywdzić, jednak to poczucie winy (głównie przy myślach o seksie) jest chyba najgorsze. Napiszcie proszę jak wy radzicie sobie z podobnymi problemami? Oczywiście wobec powyższego chcę powrócić pod opiekę lekarza, jednak wymiana spostrzeżeń z innymi chorymi także jest dla mnie ważnym elementem w walce z NN.
  6. Historie słyszy się różne, nie można generalizować, że dziecko adoptowane może być mordercą czy innym bandytą. Każde dziecko zasługuje na miłość, niestety nie każde ma kochających i odpowiedzialnych rodziców. Osobiście nie mam nic przeciwko adopcji, ale jak już pisałam wyżej, dopóki mamy szansę nie myśleliśmy o tym. Pierwsze moje pytanie gdy myślę o adopcji, to czy potrafiłabym kochać takie nie swoje (nie urodzone przeze mnie) dziecko, i choć teraz przed decyzją o in vitro mam podobne lęki to jednak adopcja wiązałaby się dla mnie z większym stresem. Chyba dlatego, że nie możesz zawieść tego dziecka, które już raz zostało skrzywdzone, oddane, odrzucone. Myślę, że dla mnie mogłaby być to większa presja, że MUSZĘ je kochać i być dobrą matką. To nie znaczy, że dla własnego bym nie była, ale wydaje mi się że w przypadku swojego dziecka to jest bardziej naturalne, ono się rodzi i już nie myślisz czy je kochasz, po prostu kochasz. A tu - przynajmniej przy moich skłonnościach do analiz i przemyśleń - wciąż zastanawiałabym się czy kocham dziecko adoptowane, czy tak jakbym kochała swoje własne.... itd. Ponadto obawiam się, że z moją nerwicą nikt nie dałby nam dziecka, bo ja nie mogłabym ot tak tego zataić. Tak więc na razie trzymamy się szansy, że będziemy mogli mieć własne, bylebym tylko doszła ze sobą do ładu i nie uciekła w ostatnim momencie
  7. Dopóki mamy cień możliwości by mieć własne dziecko, nie zastanawialiśmy się nad tym, choć ja raczej nie mam uprzedzeń co do adopcji. Na razie chcemy skorzystać z szansy, którą daje nam medycyna - w tej kwestii (jako jednej z nielicznych) nie wybiegam w przód. Wiadomo, że różnie może się zdarzyć, ale jeśli nie umiem myśleć pozytywnie to wolę nie myśleć wcale, co by było gdyby w tym przypadku.
  8. Nie próbowaliśmy, bo lekarze nie dają szans Ja też myślałam że jestem pewna w 100%, zresztą już kilka lat temu miałam takie pragnienie by mieć dziecko, nie było ważne że nie mamy warunków. Odłożyliśmy to jednak. Teraz też mam przebłyski normalności, i czuję radość że moze nam się udać. Tylko jak przychodzą te cholerne myśli to zaczynam się poddawać i dołować
  9. Wiesz, gdybym wiedziała wcześniej, że znów w ostatniej chwili zacznę siać panikę, to chodziłabym do lekarza już od jakiegoś czasu. Ja po prostu zaczęłam sobie dawać radę ze sobą. Moje życie się ustabilizowało, nie stawałam przed takimi decyzjami, nie miałam czasu się nad nimi zastanawiać, byłam spokojna, miałam nadzieję że jakoś zaczynam wygrywać z nerwicą. Chcieliśmy dziecka, więc próbowaliśmy, liczyłam na zaskoczenie. Owszem czasem myślałam, że może sobie nie poradzę, wiedziałam jaka jestem, że mam nerwicę, ze mogę mieć ataki paniki itp, ale pomyślałam że tym będę się martwić później, po co myśleć na zapas, liczyłam na to że w ciąży też może coś się we mnie zmieni, że dzięki temu przestanę skupiać się na sobie, że wtedy będę miała się o co(kogo) troszczyć. Zawsze myślałam że jak zobaczę pozytywny test to będzie niesamowite szczęście dla mnie. Od kiedy zaczęły się lęki, nie czuję się dobrze psychicznie, jestem rozbita, z jednej strony boję się tej decyzji (którą już notabene podjęłam) a z drugiej myśl że in vitro miałoby się nie powieść bardzo mnie smuci i dołuje. Dziś jest lepiej, im mniej myślę i analizuję, tym mniej mnie to nakręca. Ale znów jak nie myślę to tym, to mam poczucie winy bo przecież decyzja powinna być PRZEMYŚLANA - i tak się zapętlam Dzięki za ten cytat :) Tylko tak sobie pomyślałam, o tych którzy chcą tak bardzo... czy są ludzie nie mający obaw i wątpliwości, i pewnie na 100% że chcą, teraz i tu ? Hmmm
  10. Masz rację. Będziemy mieli pieniądze, jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi, którzy potrafią utrzymać siebie i dziecko. Chodzi o to, że w obecnej chwili czekają nas spore wydatki i niestety mamy niezbyt duże pole do działania. Jednak chcę uczestniczyć w terapii i na miarę możliwości będę starała się odwiedzać lekarza tak często jak będe mogła. Ale wiecie trochę ochłonęłam, pomyślałam i mam jedno spostrzeżenie. Mianowicie wydaje mi się, że tak bardzo wszystko analizuję, bo chcę by to była przemyślana decyzja. Zwykle mówi się, że taką (życiową) decyzję warto przeanalizować, upewnić się, że nie może to być decyzja podjęta na prędce. Podobnie decyzja o ślubie - a wtedy miałam analogiczne lęki. I zauważyłam, że ja usilnie staram się dokładnie to przemyśleć, żeby nie wyrzucać sobie (lub żeby ktoś mi nie wyrzucał) kiedyś, że podjęłam ją pochopnie i to był błąd. To chyba rodzaj natręctwa, choć może i lęku, że nie uda mi się wszystkiego przeanalizować, nie upewnię się na 100% i źle zdecyduję. Kiedyś myślałam że jak zajdę w ciążę to wtedy się zastanowię nad lękami, starałam się ich wczesniej nie dopuszczać do głosu. Teraz gdy mam czas do namysłu, lęki się pojawiły i powodują, że na siłę chcę uzyskać odpowiedź na pytanie czy do dobra decyzja i dobry moment, czy naprawdę tego pragnę. Tu też, każdą kolejną wątpliwość uznaję za objaw negatywny, świadczący o tym że może lepiej się wycofać. Nie wiem czy dobrze kombinuję, ale zaintrygowało mnie to, i prawdę mówiąc zrozumienie tego mechanizmy troche mi rozjaśnia. isabella, u mnie początki były podobne
  11. Ja bardziej nie mam kasy, nie czasu A na wizytę z NFZtu czekałam ostatnio 3 miesiące
  12. Właśnie dlatego powinnaś iść do psychologa zanim zdecydujesz się na dziecko. Niestety jak pisałam nie bardzo mam na to czas. Właściwie za niecały miesiąc mamy robić in vitro. I co nagle po kilku latach starań mam zrezygnować, bo nerwica? Bo jak zawsze, tym razem też nie jestem pewna, mam lęki i wydumane wątpliwości ? Zapisałam się oczywiście do lekarza, ale Tobie raczej chodzi o dłuższe leczenie, prawda? Wkurza mnie to, złoszczę się na siebie że tak się poddaję tej chorobie, że kolejny raz próbuje to cholerstwo namieszać mi w życiu, pozbawić mnie marzeń, szansy na dziecko. Czuję się ze sobą bardzo źle teraz, mam zmienne nastroje. Raz chcę dziecka, by po chwili przekonywać się że może jednak nie. Dziwię się sobie, bo ta było za każdym razem. Tym bardziej się sobie dziwię, że przecież przez ostatnie lata też teoretycznie mogłam zajść w ciążę i tak silnych lęków nie małam (wiadomo czasem naszła mnie jakaś obawa jak to będzie, ale bez przesady), a teraz zachowuję się jakby to była decyzja dotycząca życia lub śmierci. A przecież dziecko przez ostatni czas było dla mnie czymś najwspanialszym, modliłam się o nie, przeklinałam i złościłam, że nie mogę zostać matką. Teraz nie wiem co się ze mną stało, bo wciąż mam te pozytywne uczucia, ale one są jakby zagłuszane przez lęki i obawy. Czemu skoro samo to przyszło, to samo nie może sobie pójść. Już sama do siebie zaczynam gadać, o co k.wa chodzi tej nerwicy
  13. a ja już sama nie wiem, czego się boję, już wszystko przeanalizowałam, a nadal nie doszłam o co chodzi, powoli już mam dość wszystkiego. Czemu nigdy nie mogę się cieszyć, tylko zawsze muszę jakąś paranoję złapać?
  14. Oj nie wiem czy to wogóle da się ukryć. Tak sobie pomyślałam, że nie chciałabym aby moje dziecko było takie jak ja...
  15. Skoro już nastąpiła zmiana tematu to przyznam się, że i ja mam dwa koty - adoptusie. Ale żaden nie chodzi w płaszczyku, ba nawet na smyczce nie wychodzą, one takie typowo domowe są Dziewczyny, czy nerwica może być dziedziczna?
  16. isabella_28 bardzo mi miło jak dla mnie nie ma problemu, bywasz czasem w PL ?
  17. Dziewczyny, fajnie że każda z Was ma swoje zdanie i dobrze, że nie boi się go wypowiedzieć :) Znam bezdzietne pary zarówno z wyboru jak i z tzw. 'przymusu'. Znam też dojrzałych ludzi, którzy w latach swej młodości nie mogli mieć dziecka, ani liczyć na pomoc medycyny. Myślę, że od tego czy człowiek jest stetryczały nie zależy to czy ma dziecko czy go nie ma. Myślę, że to kwestia charakteru, tego jakie mamy zainteresowania, jakie cele i marzenia w życiu, a także w dużej mierze od tego czy lubimy własne towarzystwo. No bo cóż, człowiek który siebie nie akceptuje, nie umie znaleźć sobie zajęcia, jest aspołeczny, moim zdaniem ma predyspozycje do zostania zgryźliwym i stetryczałym na starość. Często również ludzie niezadowoleni z życia, w jakiś sposób skrzywdzeni zmieniają się pod wpływem doświadczeń i myślę, że fakt czy posiadają dzieci czy nie, nie jest tu najważniejszym powodem. Nie rozpatrujmy tego w sposób: ty nie masz dzieci, to napewno będziesz nieznośną, złośliwą staruchą . Dla jednych dziecko to cudowny dar, to nowe życie, najważniejszy cel i szczęście (znów się poryczałam ), inni tego absolutnie nie czują, mają inne wizje i pomysły na życie. Obserwuję, że teraz młodzi ludzie mają większy wybór, kiedyś nie było nic w sklepach, o wyjeździe za granicę większość mogła pomarzyć, dlatego dziecko było jednym z priorytetów, wręcz traktowane jako naturalna kolej rzeczy. Teraz nie każdy decyduje się na dziecko, jedni bo nie chcą, inni bo nie mogą, jeszcze inni, bo przegapili ten moment. Szanuję zarówno osoby (pary) bezdzietne, jak i tych którzy dzieci mają lub pragną. Dla mnie człowiek to człowiek, każdy z nas czuje tak samo, każdy ma swoje większe lub mniejsze radości czy problemy i powody do posiadania czy nie posiadania dziecka. Pozwolicie, że napiszę ze swojej perspektywy - osoby bezdzietnej: rządzą nami stereotypy, jak już pisałam osoba deklarująca, że nie chce mieć dzieci często postrzegana jest jako niedojrzała, egoistyczna, zapatrzona w siebie, marząca o niebieskich migdałach (np. wielkiej karierze itp). I owszem napewno są i takie przypadki, ale nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka, nie oceniajmy bo każdy ma prawo żyć jak chce. Uważam, że jeśli kobieta nie decyduje się na dziecko i jest to jej (i partnera) świadomy wybór, to często świadczy właśnie o dojrzałości, bo widocznie nie czuje się na siłach zostać matką, w jakiś sposób wie, że może nie potrafiłaby poradzić sobie z wychowaniem dziecka, boi się wziąć odpowiedzialność, nie lubi dzieci itd.... - i moim zdaniem mimo, że niektórym wyda się to egoistyczne, to uważam że to uczciwe podejście, lepiej nie mieć, niż mieć wbrew sobie i całe życie żałować. Uważam, że to czy ktoś posiada czy nie posiada dziecka nie jest absolutnie moją sprawą, nikogo nie oceniam, a jeśli ludzie są szczęśliwi to im kibicuję niezależnie od ich sytuacji rodzinnej. Bo nie każdy kto nie ma dzieci musi być nieszczęśliwy, i nie każdy kto ma dziecko czuje się w pełni usatysfakcjonowany i spełniony w życiu. Po prostu różnie bywa. Trudno przewidzieć co nas w życiu spotka, jacy będziemy, ale chciałabym, że każdy z nas starał się przeżyć swoje życie najlepiej, niezależnie od wyborów jakich dokona, bo czy będą one słuszne, zapewne dowiemy się po latach Przeczytałam i stwierdzam ze strasznie ckliwa mowa mi wyszła no trudno A do lekarza jestem umówiona, w przyszłym tygodniu. Nie byłam jeszcze u tego doktora, ale wiem już że na terapię się niestety nie zdecyduję (150 zł/wizyta), bo przez in vitro jesteśmy spłukani. Raczej będę chodziła doraźnie. Terapią na NFZ się interesowałam, ale niestety w ośrodku przyjmują w godzinach 9-15 (a ja pracuję), a do ośrodka na oddział dzienny nie mogę iść, bo praca mi nie bardzo pozwala. Niemniej, oprócz takich napadów paniki i lęku jak teraz, czuję się zwykle dobrze, i całkiem nieźle sama radzę sobie z atakami nerwicy
  18. Pewnie, że nie, i myślę że nigdy by tak się nie stało Od pewnego czasu wiedziałam (nawet gdy były okresy że nie chciałam, to jakoś zawsze ta wizja dziecka w przyszłości przy mnie była), że będę mieć dziecko, tylko zawsze chciałam żeby ciąża przytrafiła nam się tak po prostu, naturalnie. Żebym nie musiała się nad tym wszystkim zastanawiać, bo niestety gdy czeka mnie ważna decyzja po prostu panikuję. W sumie powinnam się do tego przyzwyczaić, wypracować sobie jakiś system walki z tym, ale dla mnie bycie konsekwentną to chyba niewykonalne. Wciąż wszędzie i z każdego powodu snuję teorie spiskowe, myślę co będzie gdy.... Nie wiem czemu tak jest, ale chciałabym taka nie być. Nie wiem po co się nad tymi wszystkimi aspektami zastanawiam, czego się naprawdę boję. Z syndromem papierosa masz rację - tak właśnie jest. Dopóki się leczyliśmy i wiedziałam, że mamy małe szanse na naturalną ciążę, drażniły mnie kobiety w ciąży, z noworodkami. Wszystko to co związane z ciążą było dla mnie piękne, dziecko było moim marzeniem, a jednocześnie denerwowało mnie że innym się udaje, czułam zazdrość i bezradność. Notorycznie ryczałam, zadając sobie pytanie dlaczego my. Kilka razy przeszło mi przez głowę myśl o samobójstwie (nie przejmowałabym się tym, bo tchórz jestem i nie zrobiłabym tego), o rozstaniu z mężem, o życiu w samotności, bo skoro tak ma być to ja nikogo nie potrzebuję. To były straszne emocje, rozczarowanie i złość na przemian z wiarą, że może jeszcze się uda. I co, teraz sobie myślę, ze to wszystko dlatego bo nie chciałam być 'inna'? Bo koleżanki mogły to i ja chciałam? Trudno mi w to uwierzyć, ale już sama nie wiem co mysleć Czy faktycznie jestem taką złą osobą... A z drugiej strony tak sobie pomyślałam, co z matkami które 'wpadły', zaszły w ciążę z przypadkowym facetem, w nieodpowiednim czasie. Też możnaby stwierdzić, że one nie chciałby tego dziecka, nie planowały, ale czy to znaczy że go nie kochają, że żałują. Na szczęście w większości przypadków tak nie jest.
  19. Ja po przebudzeniu - zwykle w tygodniu mam duże problemy ze wstawaniem, a w weekendy zrywam się o 6-7 - czuję się kiepsko . Prawie zawsze mi zimno, bolą mnie kończyny (jakbym całą noc spała zwinięta w kulkę). Często mam też problem z żołądkiem Czasem również czuję coś takiego w gardle, jakby taką gulę. Natomiast moja twarz jest ładniejsza niż w ciągu dnia, jakby taka lekko opuchnięta, ale jestem bardzo szczupła, mam jasną cerę i cienie pod oczami, więc ta lekka opuchlizna dodaje mi jakby świeżości - niestety to mija po około godzinie. Najczęściej rano jestem też rozdrażniona i nie mam na nic ochoty. Tradycyjnie myślę sobie że jestem beznadziejna, wrzucam więc na siebie byle co i z takim świetnym nastawieniem wychodzę z domu. No i tak wyglądają moje poranne nastroje - choć bywają dni, szczególnie latem, kiedy jest w miarę znośnie
  20. Wiem coś o tym jak postrzegane są osoby nie mogące mieć dzieci. Wielu naszych znajomych, gdy urodziło im się dziecko po prostu nagle przestali mieć czas dla bezdzietnych przyjaciół. Czułam presję o której piszesz, choć bardziej frustrowało mnie, że akurat nas to spotkało, nie mogłam i chyba wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Pewnie gdybym była zdrowa, gdyby ktoś zagwarantował mi, że za kilka lat wciąż będę miała szansę na dziecko, dałabym sobie ten czas, choćby na dalsze naturalne (choć praktycznie nieskuteczne) próby. Zauważ, że w Polsce mówiąc RODZINA, zawsze jest to 2+1, 2+2 ... itd. A gdzie miejsce dla 2+0 - nie ważne czy z wyboru czy z musu? Takich rodzin nie ma w serialach telewizyjnych, rzadko pojawiają się w filmach, a jak już to albo przedstawia się ich jako nieszczęśliwych, albo prędzej czy później udaje im się zajść w ciążę lub adoptują. A co z tymi którym się nie udaje i nie chcą adoptować? Mam wrażenie, że takie rodziny są spychane na margines, do podziemia, traktowane albo jako egoiści robiący karierę, wiecznie imprezujący, albo traktowane z litością na zasadzie "pewnie nie mogli". Nikt nie zastanawia się co czują takie pary, co przeżywają. Być może i ja uległam tej presji, nie chciałam być tak postrzegana, nie chciałam być samotna i teraz (bo jestem raczej aspołeczna) i na starość, ale czy to znaczy że nie powinnam mieć dzieci, że będę złą matką? Nie wiem jaką będę, może los zadecyduje za nas i nie będę wcale Jednak bardzo pragnę by była to decyzja szczera, z głębi serca, dlatego chyba tak bardzo zależy mi by nie przemawiały przeze mnie pobudki egoistyczne, choćby te co opisałam wyżej. Nie wiem tylko czy tak się da, czy uda się uniknąć myśli, że chcę mieć dziecko, bo być może to moja jedyna szansa, bo chcę mieć cząstkę siebie, bo wszyscy mają, bo to taki ogólnie przyjęty sens życia większości, bo mąż także tego pragnie. Moje rozważania są pewnie bezcelowe, bo chyba nie ma jednoznaczej odpowiedzi na pytania. Mimo starań i wielkich chęci, nie jestem niestety osobą skrajnie dobrą, o tzw. złotym sercu i zawsze gdzieś tam pojawi się myśl, która mi się nie spodoba, która podważy moją postawę. Puszku, jak teraz zrezygnuję (bo nie mogę ot tak sobie odpocząć, właściwie zaczęliśmy już przygotowania do progamu in vitro) wiem, że będę żałować. I nie wiem czy kiedykolwiek znów się odważę, właśnie w obawie że znów zrezygnuję. Wiem, że to nie kupno samochodu, stąd moje rozważania, wątpliwości. Decyzję podjęliśmy razem, staraliśmy sie naturalnie kilka lat - wtedy nie miałam obaw, wydaje mi się że wogóle o tym nie myślałam. Teraz, gdy lekarze mogą nam pomóc, gdy wiem że wreszcie może się udać ja uciekam. Nie wiem przed czym. Chyba wszystkie lęki i wątpliwości już opisałam. Nie mam już pomysłu na siebie, ale rezygnacja byłaby u mnie objawem tchórzostwa, braku samodzielności i dorosłości, a umówmy się bliżej mi już do 30-stki niż, do 20-stki. Mam dość tego stanu, dość moich wątpliwości, wiecznych lęków i obaw. Mam dość siebie i tego że swoją postawą ranię bliskich.
  21. ...np koty, nie posiadają instynktu macierzyńskiego czy ojcowskiego. Jeśli rodzą małe to dopiero wtedy budzi im się instynkt- i to też na niedługo, bo na 2 miesiące tylko! Potem swoje małe traktują jak prawie że obce koty. Masz rację. Czym jest jednak instynkt i skąd wiadomo że to co czujemy to instynkt? Samą chęcią posiadania, w celu zaspokojenia swojej potrzeby? Czy wątpliwości wykluczają instynkt? Pytam z czystej ciekawości, nie na zasadzie ataku. Betty, a wiesz o czym pomyślałam jak już zapisałam się na wizytę? Że ten lekarz może mi powiedzieć, żebym zrezygnowała z in vitro, żebym się wycofała bo.... i tu poda powód. Jakoś nieswojo poczułam się z tą myślą, taki dziwny sprzeciw się u mnie pojawił, choć przecież cały czas zastanawiam się czy się nie poddać Mnie niestety dość łatwo coś zasugerować, z tego też powodu nie odwiedzam wróżek, nie czytam horoskopów, bo mam wrażenie ze mogłabym zacząć postępować tak by się coś tam spełniło
  22. Trafne spostrzeżenie A z pytaniem betty o partnera, chodziło chyba o to, że w różnych związkach, różnie rozwiązuje się pewne problemy. My tak jak pisałam obydwoje chcieliśmy dziecka, teraz ja mam lęki i obawy, ale mimo wszystko nie chcę przez nerwicę zawieść mojego męża. Nie o to chodzi, że robię to tylko dla niego, że chcę mieć dziecko bo on chce. Ja po prostu nie chcę poddać się moim lękom i nerwicy częściowo dla niego, choć fakt w znacznej mierze robię to dla siebie, bo gdy ja nie jestem szczęśliwa to jego również unieszczęśliwiam Po prostu nie jestem już tylko JA, jesteśmy MY. I mimo pewnej dozy egoizmu, muszę (i chcę) brać pod uwagę także jego pragnienia i uczucia.
  23. Zawsze myślałam, że instynkt, to po prostu takie uczucie że się pragnie bez powodu, tak jak kocha się bezwarunkowo (podobno). Myślę o tym wiele, staram się oswajać, ale wciąż czuję poddenerwowanie i niepokój. Właściwie najlepiej się czuję, gdy kładę się spać, wtedy czuję spokój i moje pragnienie o dziecku powrca. Gdy się budzę rano, znów zaczynam rozmyślać i analizować betty_boo tak sobie pomyślałam, że faktycznie gdyby nie zależałoby mi na mężu, rzuciłabym to w cholere, odwołała in vitro i koniec. Jednak chyba fakt, że nie chcę go zawieść również świadczy o uczuciu. Tak sobie myślę, że raczej nie należę do osób które łatwo się podporządkowują, są ślepo wpatrzone w partnera, chyba gdybym faktycznie nie chciała dziecka, wykorzystałabym choćby nerwicę jako powód odwołania wszystkiego i byłoby mi obojętne co dalej się stanie z nami. A jednak tak nie zrobiłam Zapisałam się do lekarza, idę za kilka dni, na razie planuję jedną wizytę - na zasadzie wsparcia, wygadania się i wysłuchania sugestii lekarza - może będzie miał jakiś ciekawy pomysł jak mogłabym sobie pomóc. Niestety przygotowania do in vitro zeżarły większość naszych oszczędności i nie mogę pozwolić sobie na długotrwałą terapię, więc zamierzam korzystać z pomocy lekarza doraźnie. Pewnie nie pomoże mi to za wiele, ale może da jakieś nowe spojrzenie na to wszystko. Sama nie wiem.
×