Skocz do zawartości
Nerwica.com

amandia

Użytkownik
  • Postów

    352
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez amandia

  1. isabella_28, napewno masz trochę racji, ale ja wiem jak u mnie 'działa' ta choroba. Decyzję o dziecku podjęliśmy wpólnie, był nawet moment że to ja naciskałam, potem odpuściałam, i za jakiś czas wróciliśmy do rozmowy. Gdybym jednak odpuszczała wszystko i żyła bez presji, normalnie - tak jak piszesz, do tej pory byłabym bez pracy, bez męża (ew. partnera), żyłabym na garnuszku rodziców: totalnie od nich uzależniona, całkowicie niesamodzielna dorosła kobieta. W życiu trzeba nauczyć się podejmować decyzje, wiem o tym, ale jestem osobą na tyle niepewną siebie, wycofaną, neurotyczną, że sprawia mi to ogromny problem. Chwilami czuję, że chcę coś zrobić, że dam radę, czuję taką siłę w środku, podejmuję decyzję, a jak przychodzi co do czego to zaczynam się wahać i często w ostatniej chwili się wycofuję. Ze zbyt wielu rzeczy już w życiu rezygnuję, bo zwyczaje czuję lęk przed spełnieniem pewnych marzeń. Nie chcę tak żyć, może dlatego na przekór nerwicy staram się postępować inaczej niż ona mi 'podpowiada'. Niemniej jest to dla mnie niezwykle trudne i dlatego czasem czuję potrzebę porozmawiania z innymi osobami, szukam zrozumienia.
  2. Rozmawiam z mężem o wszystkim, ale mam wrażenie, że on nie bardzo rozumie całą tą nerwicę. Zresztą powoli chyba kończy się jego cierpliwość. Mąż jest starszy ode mnie, bardzo pragnie dziecka, razem jakiś czas temu podjęliśmy tą decyzję i długą drogę przeszliśmy. On nie rozumie czemu ja chcę się wycofać, zresztą nie ma grawancji, że kiedykolwiek bym się zdecydowała po raz kolejny . Obawiam się, że mogłabym go stracić przez to wszystko, choć wiele nawrotów mojej nerwicy już razem przeszliśmy (i zawsze odbija się to na nim bardzo) i stara się jak umie, by mi pomóc. Z mamą rozmawiam cały czas, jest na bieżąco. Mnie pozostawia decyzję, ale uspokaja że wątpliwości są naturalne, szczególnie u osób nadwrażliwych. Każdą moją wątpliwość stara się rozwiać i wytłumaczyć, że nie ma się czego bać, i że pewnych rzeczy się nie przewidzi, choćby nie wiem ile czasu się myślało. betty nie wiem czy przed porażką, bo to byłaby nasza pierwsza próba in vitro. Myślę że to raczej lęk przed dorosłością, przed świadomym zmieniem swojego życia, przed tą dożywotnią odpowiedzialnością za dziecko. Boję się że podejmę złą decyzję, może z złym momencie Wciąż zadaję sobie pytanie czemu chciałam mieć dziecko? I każda odpowiedź wydaje mi się egoistyczna: by mieć się kim opiekować kogo kochać, by mieć cząstkę siebie, by nie byś samotnym na starość, by nie czuć się wyobcowanym wśród ludzi którzy mają dzieci, bo to mogłoby mi pomóc w walce z nerwicą (skupiłabym się na dziecku, nie na sobie), by moi rodzice byli dziadkami, a dziadkowie pradziadkami ... itd... Jak widzicie prawie każda odpowiedź dotyczy mnie, czy to nie egoizm?Czy wobec tego dziecko było kaprysem? Bo co bo koleżanki rodziły. Teraz nie wiem nawet czy kochałabym to dziecko, czy umiałabym się nim zająć, bo jak nie to co?
  3. Kochani, wóciłam do was po prawie dwóch latach, co prawda z innym problemem, ale i tu postanowiłam zajrzeć, bo mimo wszystko myśli 'czy go kocham' mnie nie opuściły tak do końca. Znalazłam kilka dni temu artykuł o gamofobii: http://sympatia.onet.pl/0,2278,1609815,1,artykuly.html. Naprawdę polecam przeczytać, bo ja miałam wrażenie że ten artykuł w znaczym stopniu jst o mnie. I nie tylko dotyczy ślubu, ale u mnie te same mechanizmy utrudniają mi podejmowanie innych ważnych, życiowych decyzji (np. o dziecku). To przez lęk przed samodzielnością/dorosłością/odpowiedzialnością/zmianami w życiu, przez nerwicę, boimy się podjąć decyzje, boimy się zaangażować w związek. Dlatego wymyślamy te wszystkie niemiłe rzeczy o partnerze, obrzydzamy go sobie utwierdzając się w przekonaniu, że nie chcemy tego związku, ślubu, że nie kochamy. Ja niestety znów mam przed sobą ważny rozdział w życiu, czy się zdecyduję nie wiem, ale wiem że powinniśmy robić wszystko by to nie nerwica za nas decydowała, byśmy nie czuli się przez nią ubezwłasnowolnieni.
  4. Wiem, ale tak właśnie robię. Nie umiem ryzykować, wciąż boję się porażki, że coś zrobię źle, że coś się nie uda. Tak samo w tym przypadku, że sobie nie poradzę, że nie pokocham dziecka, że go wcale nie chcę bo to czy tamto. Całe życie towarzyszy mi lęk o coś, o kogoś, aczkolwiek myślałam że przez ostatnie lata było coraz lepiej. teraz już każdy pretekst by zrezygnować z posiadania dziecka jest dobry. Bardzo siebie za to nie lubię
  5. Nie wiem czemu analizuję całą przyszłość. Wiem że nie skupiam się na drobnych krokach. Ale zawsze mnie rodzice uczyli by myśleć o konsekwencjach swoich czynów zanim się podejmie jakąś decyzję. Nie umiem być spontaniczna, czasem nie umiem nawet w sklepie wybrać sobie butów, bo wciąż się zastanawiam czy są mi one potrzebne i czy mam je do czego nosić. Jestem cholernie zapobiegliwa, zanim coś zrobię czy powiem przemyślę 100 razy czy nikogo nie skrzywdzę, czy to dobra decyzja jak zrobię tak czy siak. Tak samo teraz, wciąż myślę co będzie jeśli nie dam sobie rady, jeśli nie będę umiała kochać dziecka, jeśli będzie mnie drażniło, jeśli nie będzie mi się podobało to ze zmienia ono moje życie - cały czas to analizuję, bo muszę mieć chyba opracowany wariant na każdą powyższą opcję, muszę być pewna i świadoma co zrobię gdy się stanie to i to, muszę wszystko przewidzieć i rozważyć każdą sytuację - to głupie, ale to chyba jakiś rodzaj natręctwa, jakiegoś przymusu. Bo myślę sobie, że co jeśli tego nie zaplanuję, a coś będzie nie tak, dziecka przecież nie oddam (choć wstyd pomyśleć przeszło mi to przez myśl). Bo już sam fakt, że tak bardzo chciałam dziecka, a teraz pojawiają się lęki chyba świadczy o tym, że może nie do końca szczerze pragnęłam dziecka - taką odpowiedź na to pytanie sobie wykombinowałam Teraz już nauczyłam się żeby o tym nie myśleć. Po ślubie myślałam że się nie odnajdę w małżeństwie, że sie rozstaniemy szybko (mimo kilku lat razem), ale z czasem panika minęła i po prostu mąż wpisał się na stałe w moje życie, nie zastanawiam sie czy go kocham, tak jak nie myślę o tym czy i za co kocham rodziców. Chyba po prostu tak jest. Jednak gdy ktoś zadaje mi pytanie czy go kochasz? budzi mój niepokój, że skoro ktoś o to pyta to może widzi że nie kocham i znów zaczynam swoje analizy. Wydaje mi się, że miłość można wypracować, nie zależy mi na młodzieńczym zauroczeniu, tylko na dojrzałym uczuciu, bardziej chyba nawet na przyjaźni i zaufaniu, choć w sumie to wszystko to składowe miłości. Sama nie wiem, to dla mnie trudny temat, dlatego nie analizuję. Bardzo bym chciała, ale czuję jakąś wewnętrzną potrzebę kontaktu z nimi cały czas. Wiesz ile planowaliśmy rzeczy, z których w ostatniej chwili rezygnowałam. Wszystko jest super do momentu np. wyjazdu, mamy już wychodzić z domu i po prostu panika i nie mogę się ruszyć. Marzę np. o podróżach i frustruje mnie, że wciąż jestem jakby zależna od tej cholernej choroby. To samo jest w każdej sprawie dotyczącej samodzielności. Jakbym była trochę takim dzieckiem w ciele dorosłej osoby.
  6. betty_boo, niestety chyba podłapałam Twoją sugestię i zaczęłam się zastanawiać czy to nie w mężu leży problem. Jak pisałam przed ślubem miałam spore rozterki, czy go napewno kocham, a co jeśli nie? Do tego dochodziły inne problemy typu duża ilość osób w tym dniu, także fakt że nie jest to dla mnie dzień radosny tylko stresujący potęgował lęki i przemyślenia (typowa gamofobia, ale wtedy myślałam że tylko ja tak mam i czułam się z tym beznadziejnie, w sumie nadal się czuję ). Ostatecznie odwołaliiśmy dużą uroczystość i wzięliśmy skromny ślub w urzędzie (mimo nadal dużego stresu). Przez kilka miesięcy nie umiałam się odnaleźć w nowej sytuacji, ale powoli wszystko zaczęło wracać do normy, chyba doszłam do wniosku, że moje lęki były irracjonalne, że nic się złego nie stało, nic na gorsze się nie zmieniło, że życie nadal jest w sumie takie samo. Gdy przestaję zastanawiać się czy kocham męża i po czym to poznać, pojawiają się albo inne natręctwa, albo chwile, w których czujęsię szczęśliwa i wiem, że nie popełniłam błędu (takich chwil wciaż jest jednak mało, bo cały czas czymś się zadręczam). Nie chcę się tłumaczyć z miłości, bo nadal nie umiem tego zjawiska wytłumaczyć, wiem że napewno nie kocham siebie, i że kocham rodziców, bo to dla mnie jest oczywiste. Czy kocham męża? Tak, mam nadzieję, że to jest miłość, ale nie zastanawiam się nad tym na codzień, bo myślenie i analizowanie tego unieszczęśliwia mnie, sprawia że na niczym nie mogę się skupić, i że zaczynam doszukiwać się jego wad i powodów dla których moglibyśmy się rozstać, często wszystko wyolbrzymiam. Mam chyba jakoś zakodowaną wizję dwóch połówek jabłka, może myślałam że może mąż nie jest moją połówką, może jeszcze nie spotkałam ideału, ale zdaję sobie sprawę że ideałów nie ma, a romantyczny film to nie rzeczywistość. Staram się walczyć z tym wizerunkiem męża idealnego (dla mnie takim wzorem w dużej mierze jest ojciec), który sobie w głowie ułożyłam, bo kogoś takiego nie ma, wszyscy mamy wady, więc już nie staram się na siłę zmienić mojego męża, oboje staramy się zaakceptować wzajemnie takimi jakimi jesteśmy. To chyba tyle gwoli wyjaśnienia, bardziej wyjasniam to myślę sobie, niż Wam. Nie chcę popaść w kolejną paranoję, że może mój mąż nie jest tym z którym chcę mieć dziecko, bo o tym, że chciałabym mieć z nim dzieci, i moje wyobrażenia jakie będą piękne miałam jeszcze zanim wzięliśmy ślub - choć może wtedy były to zupełnie niepoważne rozważania Także mam wrażenie, że problem niezdecydowania wciąż leży we mnie, bo gdy w ciągu dnia udaje mi się zapomnieć, odsunąć moje wątpliwości zmienia się mój tok myślenia, znów zaczynam się cieszyć. Niestety ani hormony które dostaję, ani pogoda, ani atmosfera w pracy pozytywnie nie wpływają na moje samopoczucie, i obaw i wątpliwości mam coraz więcej. Bardzo chciałabym się usamodzielnić, stworzyć odrębną rodzinę, bo na razie jestem rozdarta między życiem z mężem, a życiem z rodzicami, staram się i na jedno i na drugie życie poświęcać tyle samo czasu i jestem sfrustrowana, gdy mi się nie udaje. Z decyzją o dziecku chyba panikuję, że za bardzo zmieni to moje życie, że nie będzie odwrotu od tych zmian, gdy mi się one nie spodobają... Tak naprawdę nie wiem czy bardziej jestem przerażona samymi lękami i wątpliwościami, czy tym że znów się pojawiły (od ślubu miałam trochę spokoju) i że znów powoli starają się zawładnąć moim życiem i ubezwłasnowalniają mnie. Że ja osoba, która tak długo się starała, nagle mam wątpliwości i to takiego typu, bo podobno dziecka trzeba bardzo pragnąć, więc z tego wszystkiego wnioskuję, że może nie powinnam być matką. Na samą myśl o ciąży i porodzie, a potem o tym, że do końca życia będę odpowiedzialna za drugą istotkę, wpadam w panikę, do tego stopnia, że aż mam mdłości. I zastanawiam się czemu teraz, a nie kilka lat temu gdy podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć dziecko. Co się zmieniło PS. Dopóki istnieje iskierka nadziei na nasze własne dziecko nie myśleliśmy o adopcji. Ale do adopcji napewno musiałabym dojrzeć i przekonać się, to nie takie proste, moja główna obawa to taka czy portafiłabym pokochać to dziecko jak swoje - bo co jeśli nie? No i jak w przypadku in vitro, czy nie byłby to tylko kaprys, cały czas rozmyślałabym czy dobrze robię, znów zapewne wróciłaby nerwica, zaczęłabym analizować (tak jak teraz) co nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, więc nie wiem czy bym się mogła zdecydować na adopcję. Ponadto w ośrodkach adopcyjnych chyba pytają o stan psychiki, i jako osoba bardzo uczciwa nie mogłabym zataić moich problemów, lęków, nerwicy, co zapewne zdyskredytowałoby nas jako potencjalnych rodziców (jak pisałam moje lęki i wątpliwości są o różnym podłożu)
  7. Betty, ja nie jestem przekonana do niczego co wiąże się z dorosłością Gdzieś tu, na forum był wątek, "czy napewno kocham?" (coś w tym stylu), dużo tam pisałam o swoich odczuciach przed ślubem. Zawsze takie dylematy przychodzą do mnie gdy mam podjąć ważną w życiu decyzję. Jestem neurotyczna, wciąż wymyślam sobie problemy (kiedyś choroby), trudno mi czasem żyć samej ze sobą, ze swoją niesamodzielnością, która nie ułatwia mi normalnego funkcjonowania. Jeśli chodzi o męża, to zawsze znajdę coś co potwierdzi tezę, że nie jestem do niego przekonana, czy że mogę go nie kochać - tylko po co? nie chcę nawet zaczynać szukać, bo między nami jest naprawdę OK, i nie chciałabym żyć z innym mężczyzną. Tak samo jest z dzieckiem, jeśli sobie nabiję czymś głowę to znajdę nagle milion powodów na potwierdzenie swojej tezy, taka samonakręcająca się machina
  8. Oj tak, teściowie (bo rodzicom to jeszcze można coś powiedzieć szczerze) nieźle potrafią dać się weznaki jeśli chodzi o wnuczki. Albo poganiają, że chcą już, albo że nie chcą. Nie dojdziesz
  9. Puszekokruszek, ja także chciałam mieć dziecko już kilka lat temu, ale nie mięliśmy warunków. A potem jak mięliśmy to oboje jak się okazało mamy problemy Ile ja razy płakałam, dochodziło nawet, do tego że w myślach obwiniałam męża o wszystko - bo nie chciał wcześniej dzieci. Ależ się potem wstydziłam tego. Potem leczenie, kupa kasy na lekarzy, starania, testy, badania, operacja.... Jak pisałam teraz jest dla nas najlepszy moment, jestem aktualnie na silnych lekach hormonlanych, możliwe, że one przyczyniają się do mojego stanu. Ja bardzo dużo analizuję, wciąż myślę czemu coś się dzieje. To co przed wizytą było naszym wspólnym celem i marzeniem (mimo lęków, ale jednak myślałam że jak już będę w ciąży to wszystko się zmieni), w momencie gdy usłyszałam że już powinniśmy szykować się do in vitro okazało się moim utrapieniem. Od tego dnia wciąż myślę czy napewno tego chcę, wciąż analizuję swoje myśli i wynajduję powody, że nie chcę dziecka. Już nawet nie potrafię wyobrazić sobie siebie z dzieckiem, tak jakby słowa lekarza mnie zaczarowały i nagle wszystko przeszło, już nie drażnią mnie kobiety w ciąży i szczęście innych, gdy patrzę na dzieci odczuwam poddenerwowanie i lęk. Zauważam u siebie dużo objawów podobnych do gamofobii, o której dziś pisałam. Wiem, że moje lęki są irracjonalne, ale skoro się pojawiły to może to jakiś znak Natomiast w kwestii mojej relacji z rodzicami - już w jakimś wątku tu o tym pisałam, no cóż zawsze były to silne więzi. Mam wrażenie, że w pewnym momencie swojego dzieciństwa to ja przejęłam role rodzica, i zaczęłam się nimi opiekować (choć doskonale radzą sobie sami). Od tamtego czasu wciąż z nimi jestem, od kiedy się wyprowadziłam (co też było dla mnie horrorem) często ich odwiedzam, dzwonię, jeździmy razem na wakacje - wiem to niezbyt zdrowe, ale gdy tylko myślę o tym by to przerwać aż mi żołądek do gardła podchodzi, maksymalna panika. Zawsze jak mi źle, myślę sobie że chcę wrócić do rodziców i prowadzić szczęśliwe, nudne, trochę dziecięce życie. Z tym nie umiem walczyć, ale chciałabym żyć normalnie Jednak do tej pory mimo pomocy psychologów nie udało mi się 'odseparować ' od rodziców. Mąż dzielnei to znosi ale obawiam się że do czasu...
  10. Ja właśnie też tak myślałam, a teraz nie wiem co się stało z tą osobą, która tak myślała. Zamiast tego jest narzekająca, użalająca się nad sobą zgorzkniała młoda kobieta, która sama nie wie czego chce, i zamiast się cieszyć, że wogóle ma szansę to jeszcze marudzi. Jednak mimo tego że zdaję sobie sprawę ze swojego obrazu w chwili obecnej, po prostu nie umiem nad tym zapanować. Nie wiem czy to lęk przed odpowiedzialnością i samodzielnością, przed tym że sobie nie poradzę, nie mam pojęcia. Jeszcze jakiś czas temu płakałam, bo nie wiedziałam, czy wogóle dostaniemy szansę, a teraz płaczę bo nie chcę, bo mam wątpliwości. Kto jak kto ale kobieta która nie może mieć dzieci w sposób naturalny nie powinna mieć chyba żadnych ALE. Nie wiem czemu zawsze tak się ze mną dzieje, przed ślubem było to samo, przed pójściem do pierwszej pracy też. Nigdy nie umiem podjąć decyzji, wciąż zastanawiam się czy naprawdę tego chce, czy to nie kaprys. Przed ślubem, po kilku latach znajomości zaczęłam się nagle zastaanwiać czy kocham męża, i po czym poznać, że go kocham, skąd mam to wiedzieć, i co jeśli się okaże, że nie kocham - horror po prostu. Teraz podobne przemyślenia dotyczące dziecka. To naprawdę przykre, ale żal mi siebie samej Jeśli chodzi o psychoterapię to probowałam w wielu miejscach, jak mówiłam mechanizmy znam, zdaję sobie sprawę z choroby, ale nie mam sił by coś z tym zrobić.
  11. Tak bardzo na to czekałam, a teraz boję się, że nie dam rady. Pojawia się w mojej głowie milion powodów na NIE, i jakby coś krzyczało w środku, że nie chce zmian. Od prozaicznych, że będę złą matką, poprzez te co opisałam w pierwszej wiadomości, do takich że zrobię dziecku krzywdę (np. na tle seksualnym - wróciły natręctwa ). Myślę, że może po prostu nie dojrzałam do bycia matką, jeszcze nie mam dziecka, a już myślę w czym mi ono przeszkodzi To straszne. Powinnam cieszyć się, szczególnie po tej długiej drodze jaką przeszliśmy, a napawa mnie to lękiem, wręcz odrzuca. Nie wiem co się ze mną stało. To tym bardziej mnie utwierdza w przekonaniu, że chyba nie jestem gotowa.
  12. Byłam tu kilka lat temu, może ktoś mnie pamięta. Dziś po tzw. lepszym okresie wracam z kolejnym problemem. Więc do rzeczy... Kilkuletnie starania o dziecko, smutek i ukłucie zazdrości na widok kolejnych koleżanek w ciąży. Tyle łez i nerwów, a teraz gdy jesteśmy w trakcie programu przygotowującego do in vitro (brak innych możliwości) ogarnął mnie lęk i panika. Może ja nigdy nie chciałam dziecka, może dlatego, że wiedziałam, że nasze szanse na naturalną ciążę są bardzo małe zawsze podświadomie podchodziłam do tego na luzie ‘jak będzie to będzie’ wiedząc, że prawdopodobieństwo bliskie jest zera? A jednak gdy przychodziła kolejna miesiączka byłam zawiedziona, nie raz płakałam w poduszkę, czułam, że znów zostaliśmy niesprawiedliwie potraktowani przez los, odsunęłam się od Kościoła. I po co to wszystko? Teraz to co było dla mnie marzeniem kilka tygodni temu przerodziło się w gigantyczny problem, z którym nie umiem sobie poradzić. Czuję obawę przed macierzyństwem, przed tym, że dziecko za bardzo zmieni mój świat, że przejmie kontrolę nad moim życiem, że już nigdy nie będzie tak jak do tej pory. Nie wiem czy jestem gotowa na te wyrzeczenia, na to, że już nie będę mogła żyć tak jak dotychczas. Miewam okropne myśli, boję się, że nie będę umiała zająć się dzieckiem, lub zrobię mu coś złego. I ostatnie – boję się siebie - czasem mam wrażenie, że sama jestem dzieckiem, że zatrzymałam się na jakimś etapie i wciąż siedzi we mnie mała dziewczynka, która wstydzi się pocałować mężczyznę przy rodzicach, wstydzi się bycia w ciąży, bycia matką, po prostu wstydzi się dorosłości. Od kilku lat mam lęki, łatwo wpadam w panikę, zdiagnozowana nerwica natręctw i lękowa wcale mi nie pomagają. Nie leczę się, nie stanowię dla nikogo zagrożenia, bo przecież tylko się zamartwiam. Każdą ważną decyzję w życiu przepłacam kilkutygodniowymi stresem, rozważaniami za i przeciw, po kilkanaście razy podejmuję decyzję i zaraz się rozmyślam. Boję się zmian w życiu, jestem neurotykiem, zakompleksionym, zamkniętym w sobie, trudno do mnie dotrzeć. Próbowałam psychoterapii, znam teorię, wiem co powinnam robić by sobie pomóc, znam mechanizm mojej choroby, moich stanów, a mimo to wciąż w tym tkwię. Wciąż mimo wieku (przed 30-stką) jestem bardzo związana z rodzicami, odwiedzam ich codziennie, panicznie boję się że kiedyś umrą, jestem strasznie niesamodzielna, o wyjazdach na wakacje bez rodziców (choćby gdzieś w pobliżu) nie ma szans (aż wstyd ). Jestem jedynaczką, może to wszystko tłumaczy. Boję się, że dziecko zabierze mi czas, który mogę poświęcić rodzicom. Mąż na swój sposób stara się mnie zrozumieć, ale on tego dziecka bardzo pragnie i widzę, że jest u kresu wytrzymałości. A ja sama nie wiem, nie rozumiem siebie. Przeczytałam dziś artykuł o gamofobii – zupełnie przez przypadek na niego wpadłam i chyba on skłonił mnie do napisania tu. Poczułam się jakby ktoś napisał o mnie. Takie same miałam rozterki przed swoim ślubem, takie same rozterki mam przed każdą ważniejszą decyzją w moim życiu. I mimo, że jeszcze tydzień temu pragnęłam dziecka, dziś przekonuję się, że nie jest mi ono potrzebne. Gdy teraz zrezygnuję, pewnie będę żałować, tym bardziej że nikt mi nie da pewności, że za jakiś czas wciąż będziemy mogli mieć dzieci. Nie wiem co zrobić, nikt za mnie tej decyzji nie podejmę. To jest chyba coś na zasadzie ‘chcę ale się boję’, więc na wszelki wypadek się wycofam, bo a nóż okaże się, że nie spodobają mi się te zmiany w życiu – i w końcu na całe życie. Myślę o rezygnacji z in vitro, a co za tym idzie, możliwe że o rezygnacji z posiadania dzieci wogóle i rezygnacji z małżeństwa. Nie oczekuję porady, po prostu chcę się wygadać, bo niestety nie odnajduję pełni zrozumienia u bliskich Pozdrawiam.
  13. Ja się z siostrą bawiłam w szpital i ciążę (jak już odkryłyśmy że dzieci nie przynosi bocian ) Nie pamiętam co jeszcze. Niemniej czytałam że dzieci i nastolatki, przeżywają fascynację tą samą płcią, dziewczyny dojrzewając obserwują koleżanki, mają dziwne pomysły i 'zabawy' (tak jak u mnie np. klepanie po pupie, czy szturchanie w biust). Nie mniej ja też sie tego wstydze, ciągle analizuje swoją przeszłość doszukując się potwierdzeń że coś ze mną nie tak, przypominam sobie coś i nagle ogarnia mnie panika, czasem już sama nie wiem jak dokladnie to było, ale myśle sobie że napewno już od dziecka było coś ze mną nie tak. Moja psycholog stwierdziła, że to jakaś autodestrukcja, jestem tak zakompleksiona i niepewna siebie, że zaczynam się jeszcze bardziej dołować, a jak ktoś mnie pochwali czy doceni zaraz znajduję milion rzeczy żeby potwierdzić że jestem beznadziejnym odludkiem który nic nie umie. Ponadto jestem pesymistką, z góry zakładam że nic mi się nie uda, że jestem i będę nieszczęśliwa. Wracając do natręctw, zdarza się że ich nie mam, że nie mam żadnych skojarzeń, że nie przychodzą do głowy żadne patologiczne przemyślenia, czy dewiacje, i wtedy, gdy spostrzegę że tak jest... zaczynam myśleć dlaczego? Co się stało, czemu nie mam 'myśli' i jakby na siłę coś wymyślam, cokolwiek, z czego powodu potem jest mi głupio i wstyd I bądź tu człowieku mądry, chcę się pozbyć myśli, a jak ich nie ma to wymyślam coś specjalnie - ale czemu? na zasadzie przyzwyczajenia że to ja zawsze jestem ta zła ? NIestety mam jeszcze tak że czuję silną potrzebę mówienia o swoich myślach, a jak powiem jest mi lżej, choć na chwilę. Zwykle mówię mamie, ale gdy np. dotyczy to rodziny męża, bardzo chcę mu to powiedzieć, żeby jakoś mnie 'rozgrzeszył'. Beznadziejne to wszystko
  14. mam toczka w toczke to samo! identiko. czyli może nie jest z nami tak źle z tym że ja mam kolejny problem, czy kocham męża - ale to już w osobnym wątku, jest gdzieś tu na forum (co by było gdybym przestał ją kochać - czy jakoś tak) Niemniej strasznie mnie to męczy, unikam koleżanek, mamy, siostry, lekarza-kobiety, itd. Choć czasem zapominam o myślach, to nie jest tak że myślę o tym non stop. Zaczynam gdy np. zauważam u siebie zbyt bliską (wg mojej oceny) relację z koleżanką (idziemy razem na zakupy itp), albo gdy w moim życiu dzieje się jakaś stresująca sytuacja. To samo mam jeśli chodzi o inne rzeczy: zobaczę zdjęcie ojca przytulającego córkę, i zaraz mam skojarzenie z pedofilią, z seksem, więc sobie myślę: skoro mnie to gorszy, skoro przyszło mi to na myśl to pewnie jestem pedofilem. I tak ze wszystkim. Mam straszne hamulce, i ciągłe obawy, zaczynam się już bać że coś pomyślę więc unikam różnych sytuacji. Boję się czytać artykuły o rozwodach i nieszczęśliwych małżeństwach bo obawiam się że wrócą myśli, że nie kocham męża i jestem nieszczęśliwa. Nie czytam forów i artykułów o homoseksualistach w obawie że jestem lesbijką. Kiedyś na forum psim przeczytałam o psie wykorzystywanym seksualnie i zaczęłam sie zastanawiać czy mogłabym to zrobić i od razu myśli że jestem zoofilem, potem bałam się patrzeć na psy w obawie że mnie to podnieci itd Ponadto moja wyobraźnia jest nad wyraz rozwinięte, bo zawsze jakby wbrew sobie jak przeczytam czy zobaczę coś co wzbudza mój lęk zaczynam sobie wyobrażać różne sceny. Potem te sceny ewoluują i pojawiają się w nich moi bliscy i przyjaciele. To wszystko jest okropne i czuję do siebie obrzydzenie oraz poczucie winy wobec osób które 'występują' w moich myślach. owszem, rozmawiamy. Mąż ucina, mówiąc: "jesteś normalna, wszystko z Tobą w porządku" czasem mówi "kocham cię taką jaką jesteś itp", czasem się złości i mówi że się zadręczam, dość często miewam swoje 'myśli'
  15. Tak, chcę żeby było tak jak kiedyś, kiedy nie było NN, kiedy nie miałam takich problemów A czy jestem szczęśliwa? NIe wiem, wciąż wyszukuję sobie nowe powody do rozpaczania i obwiniania siebie, trudno to nazwać szczęściem. Choć faktycznie chwilami czuję że jest świetnie, niestety częściej analizuję kolejną 'myśl' (natręctwo) które przyszło mi do głowy. Czasem tylko zasatanawiam się czy to faktycznie NN, czy po prostu stopniowo okazuje się że nie jestem w pełni normalna, że mam jakieś odchylenia, inny pogląd na świat etc. Może ja sobie wszystkie te moje wątpliwości tłumaczę NN, a tak naprawdę to żadne NN, tylko po prostu coś ze mną nie tak I weź tu bądź człowieku mądry. Ps. Nie wiem czy też tak macie, ale ja się często skupiam na tym czy coś mnie podnieca, bywa że co chwila potrafię latać do wc i sprawdzać czy mnie coś podnieca czy nie strasznie to krępujące.
  16. Nie rozumiem. Mam spróbować z kobietą? Ja odruchu wymiotnego to chyba nie mam, ale czuję się obrzydliwie jak myślę że moglabym być homo. Czasem sie zastanawiam jakby było z kobietą, i działają na mnie pobudzająco sceny z dwiema paniami, ale widzisz - to jest tak że wiem że bym tego nie chciała, że nie chciałabym być i żyć z kobietą. Ale zdarzają się dni kiedy mam takie myśli że może nie chce próbować, bo by mi sie spodobało i okazało się że jestem lesbijką. Albo typu: może jeszcze tego nie wiem, ale tego chcę. I to mnie najbardziej dręczy, i przez to wpadam w panikę, bo nie chcę być homo, nie chcę tak myśleć, ale nie chcę bo po prostu tak nie jest, czy nie chcę bo się boję że jednak jestem homo i nie umiem się z tym pogodzić.
  17. dokładnie tak jest ze mną :/ Zbudowałam i zawsze budowałam, oprócz tego jednego pocałunku z koleżanką przed laty (z ciekawości), i zachowaniami typu klepanie po pupie czy łapanie za biust w liceum (bez żadnych podtekstów, a wręcz kiedyś pomyślałam sobie że powinnam skończyć z tymi dziwnymi 'przyzwyczajeniami' bo ktoś jeszcze pomyśli że jestem homo - no ale z drugiej strony może już wtedy odkryłam jak ze mną jest i do tej pory ukrywam się) to zanim pojawiły się pierwsze objawy NN nigdy nie zastanawiałam się czy mogłabym być z kobietą. Naturalnym był dla mnie facet jako partner, i nadal jest. Choć czasem się zastanawiam jakby było z kobietą, i choć czasem czuję podniecenie gdy mam takie sny lub oglądam film ze scenami erotycznymi, to nie znaczy że chcę to zrobić. Tylko więc co to znaczy? Jeśli chodzi o łóżko, no cóż jakby to powiedzieć, może jestem inna, ale nie przeżywam takiego typowego orgazmu w czasie stusunku. Trochę to dla mnie wstydliwe. Nie traktuję seksu jako czegoś ważnego, nie mam zbyt dużego temperamentu, za to mam bardzo wybujałą wyobraźnię i wiele z moich natręctw ma podteksty seksualne (dotyczą wręcz czasem różnych dewiacji)
  18. Pytałam kiedyś o to moją mamę. Powiedziała że nigdy nie pomyślała o związku z kobietą [Dodane po edycji:] No właśnie boję się że jestem jakaś hmm 'podatna'. że mnie sie coś takiego zdarzy, zaczynam wiec unikać kobiet, nie wychodzę nigdzie z koleżankami, jak widzę ładną kobietę to odwracam wzrok i cały czas się zastanawiam na tym czy mnie to podnieca czy nie, no bo jeśli tak to znaczy że jestem lesbijką - tak sobie umyśliłam jakoś Mam koleżankę w pracy, bardzo sie polubiłyśmy, na stopie koleżeńskiej, ale ostatnio wiecej czasu spędzamy razem, i już sobie wymyśliłam że mi się koleżanka podoba i się zakochałam i na każdym kroku szukam potwierdzeń tych wymysłow, choć przecież tak nie jest. Ciągle boje się przekroczyć granicę, więc zaczynam sie izolować znów. Nawet koleżanek mieć nie mogę I to jest straszne, bo nie mogę normalnie funkcjonować, tzn. bez tej obawy. Jak nie homoseksualizm, to pytania czy napewno kocham męża, a jak nie to to kolejne... Radzę sobie jakoś sama, jest lepiej innym razem gorzej. czekam na wizytę u kolejnego już (4 psychologa, gdyż poprzednia pani po pierwszym spotkaniu, powiedziała mi że niestety ma dużo pacjentów i nie znajdzie czasu dla mojego przypadku). Najchętniej zamieszkałabym z mężem na bezludnej wyspie, gdzie nic i nikt by mnie nie kusiło do myślenia i leków.
  19. Z tym zgadzam się w 100%..........czego tu się bać, to są tylko fantazje...nawet jeśłi przykładowo podobają mi się dwie kobiety w takim (ładnym!!) filmiku nie znaczy, że mam ochotę na coś więcej...... Kobiety są ładniejsze od facetów i nie dziwi gdy kobieta zupełnei heteroseksualna mówi na widok innej kobiety : ona jest piękna, ma cudowne piersi itd...ale przecież to nie świadczy o zmianie orientacji... No tak, ale jak się już zaczyna myśleć: może jestem les - to chyba coś nie tak prawda? jak się boję, to może jednak jest ze mną coś nie tak To samo mam z pedofilią i zoofilią, śnią mi się jakieś sny erotyczne, gdzie patrze na mężczyzne współżyjąego z dzieckiem - wstaję i mam ochotę puścić pawia i boje sie skrzywdzę swoje dziecko jak je będęmiała. No i kiedyś oglądając film o zwierzętach (kopulujących akurat) poczułam ochotę na seks i podniecenie. No i od razu myśli, patrzyłam na swojego psa i czułam do siebie niecheć. Czuję się obrzydliwie, bo kocham i pomagam zwierzętom na ile mogę, a tu taki zonk.
  20. to NN czy homoseksualizm ? kuźwa czemu akurat ja, czemu nie umiem być pewna siebie, swoich uczuć, swojej orientacji, poglądów. czasem mam wrażenie że nie dam juz rady. Zaczełam unikać ładnych koleżanek i gazet dla kobiet, boję się osób homo - tak jakbym miała przy nich odkryć swoje prawdziwe ja, z filmów oglądam już tylko komedie.
  21. ale ja mam męża! nie chcę być homo, nie chcę żeby się okazało że jestem, nie chcę żeby podniecały mnie dwie babki, i podobały się kobiety - w TYM znaczeniu. Ale teraz pytanie: nie chcę być homo bo nie jestem, czy nie chcę bo się boję i nie umiem zaakceptować tego że jednak jestem.... aaaaa
  22. Nie wiem czybył już taki temat, jeśli był to proszę o linka i zablokowanie tego wątku Szukając czegoś w internecie natrafiłam na forum homoseksualistów i biseksualistów, oraz przeczytałąm ten artykuł: http://mlodzi.kampania.org.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=82&Itemid=65 . I znów (bo już kiedyś je miałam) powróciły myśli, że mogę być lesbijką. Osoby któe tam pisały generalnie opowiadały że to się wie, ale zdarzają się przypadki że ktoś nie umie się z tym pogodzić i ukrywa to przed samym sobą i maskuje. Ludzie pisali jak się u nich zaczęło, od pocałunku, od dotknięcia, inni pisali że podniecały ich filmy z dwiema kobietami/mężczyznami. No więc ja również tak mam, podniecają mnie filmy z dwiema paniami, ale i te gdzie są pary mieszane. Podobają mi się kobiety, ale raczej na zasadzie - bo są ładne, a nie żebym chciała być z nimi, choć teraz już boję się patrzeć na ładne kobiety, w obawie że mnie to podnieci. Całowałam się też kiedyś z koleżanką, ale z ciekawości, ot tak by sprawdzić czy tak samo jest z facetem, nie pamiętam żebym czuła wtedy coś szczególnego. To okropne, czuję do siebie obrzydzenie, mam męża, chcemy mieć dziecko, a co jakiś czas wracają do mnie myśli że jestem les, ale żyję zniewolona, bo to ukrywam, i nie jestem szczęśliwa. Mam też myśli że mogłabym być zoofilem, cyz pedofilem - stąd bardzo boję się mieć dziecko, choc z drugiej strony bardzo go pragnę Już sama nie wiem co zrobić, może sobie tylko wmawiam że jestem hetero, może nie umiem zaakceptować swojej domniemanej odmienności Na samą myśl o tym chce mi się wymiotować. zacytuję fragment artykułu: "Jeżeli na przykład przeczytają w jakimś artykule, że homoseksualne zauroczenia są jedynie naturalną i przejściową fazą w życiu wielu młodych ludzi, mogą uchwycić się tej myśli i postanowić tę fazę po prostu przeczekać. Pozwala im to nadal myśleć o sobie jako o osobach heteroseksualnych. Im silniej uwewnętrzniły homofobiczne postawy, tym bardziej będą pragnąć być osobami heteroseksualnymi, chwytać się najdrobniejszych przesłanek, które pozwolą im utrzymać heteroseksualną tożsamość, tym więcej wysiłku będą wkładać w udowadnianie sobie (i innym), że są heteroseksualne. Będą na przykład nawiązywać heteroseksualne związki i dążyć do wytrwania w nich nawet, jeśli będą czuć, że się w nich męczą. Uwewnętrzniona homofobia skłania niektóre osoby do podejmowania wbrew własnym odczuciom decyzji, których konsekwencje są bardzo poważne lub wręcz nieodwracalne, np. o heteroseksualnym małżeństwie z niekochaną osobą i o wspólnym z nią rodzicielstwie. " No i co jeśli mnie to dotyczy? Ale czy ja się męczę w związku ? Mam co prawda przemyślenia czy kocham męża, ale to wynika raczej z NN, aniżeli z ukrytego homoseksualizmu - przynajmniej tak to sobie tłumaczę. To straszne, co się ze mną dzieje
  23. Cereb on stara się bym była szczęśliwa, jesteśmy razem już prawie 6 lat i to jest naprawdę dobry człowiek. Ma swoje wady, wiele rzeczy mnie drażni, ale kto z nas jest bez wad? Widzisz ja chodziłam do wielu psychologów, do psychiatry również, opowiadając w kółko każdemu od nowa swoją historię sama doszłam do pewnych wniosków. Otóż unieszczęśliwam samą siebie, przez te myśli, przez wyrzuty sumienia, przez to że zamiast żyć i się cieszyć wciąż myślę co by było gdyby, wciąż żałuję jakichś rzeczy, wciąż uważam że jestem złym człowiekiem. Ponadto ja bardzo idealizuję mojego ojca, widzę u siebie że czasem jakby nieświadomie próbuję sprawić żeby mój mąż był podobny do mojego ojca, mąż to widzi i to normalne że się buntuje, i stąd się bierze wiele naszych problemów. Ja to wiem, ale nie umiem nad tym panować, choć bardzo się staram. Chwilami czuję że jestem z nim naprawdę szczęśliwa, że go kocham, ale najczęściej zaprzątam sobie głowę przemyśleniami i coraz to nowymi pytaniami. Czy jestem szczęśliwa? Myślę że to się również mocno wiąże z samooceną i samoakceptacją. Uważam że nasze kompleksy oddziwłowują na całe nasze życie, a nie wybrane dziedziny. A co do zmiany forum, to chyba masz rację, ja absolutnie nie uważam Cię za wariatkę, nie oceniam, ale uwierz mi ktoś kto nie ma NN nie jest w stanie nawet zrozumieć naszych myśli oraz schematu działania nerwicy. Można próbować zaakceptować życie z nerwicowcem, można starać się mu pomóc, ale wymaga to chęci z obydwu stron. Ja niestety nie znam forum dla porzuconych, ale napewno takie istnieją. Tylko z forum trzeba ostrożnie, ja niestety mam tak że mogę zaglądać tu co jakiś czas, zwykle kiedy mi 'źle', bo bardzo łatwo przejmuję na siebie problemy innych, tzn. zaczynam sie zastanawiać czy ze mną nie dzieję się to co z inną osobą. Jedno jest pewne: czas leczy rany. Trzymaj się :)
  24. Dokładnie to samo powiedziała mi moja poprzednia psycholog :) Niestety brak samoakceptacji, pewności siebie, kompleksy niezwykle utrudniają życie. Jedni są nieśmiali, a inni są na tyle tym zdołowani, że nie odczuwają wobec siebie żadnych pozytywnych uczuć. Obwiniają się o wszystko, mają natrętne myśli, które moim zdaniem nasze głowy same generują w celach autodestrukcyjnych, coby sobie udowodnić że jesteśmy okropni, beznadziejni, żeby jeszcze bardziej się zdołować. Wiem że taka osoba ma jakąś blokadę przed tym by myśleć pozytywnie, by odczuwać pozytywne uczucia, może czasem tego nie umie okazać innym, skoro nie potrafi być dobra dla siebie? W sumie większość z nas zaznała miłości od kogoś (rodzic, rodzeństwo, partner), ale co z tego jak w tym wszystkim nie umie jej dać innym, choć przecież wie na czym ta miłośc powinna polegać, jak wyglądać, i czujemy się jeszcze bardziej zdołowani, bo nie umiemy tych uczuć odwzajemniać, a przynajminiej nazwać. Bo tak naprawdę może nieświadomie, ale okazujemy uczucia, objawiające się w drobnych gestach, myśleniu o drugiej osobie, zainteresowniau nią i jej życiem, ale w swoim destrukcyjnym szale nie dostrzegamy takich drobiazgów. Oczekujemy wielkiego 'filmowego' uczucia, chcemy by nasze związki były takie jak związki naszych bliskich, przyjaciół, a jak nie są, jak nie pasują do konkretnych ram to wydaje nam się, że nie kochamy, że to nie miłość i czujemy się coraz bardziej sfrustrowani, odosobnieni i niezrozumiani. Rośnie to w nas coraz bardziej, coraz bardziej nakręcamy się że jesteśmy do niczego, i krąg się zamyka. Ja nie umiem go przerwać, nie umiem pozbyć się destrukcyjnych myśli, nie umiem powiedzieć DOŚĆ natręctwom, a przede wszystkim nie umiem uwierzyć w siebie. Cereb, nie chcę tłumaczyć osób z NN, napewno trudno żyć z kimś takim. Najgorsze jest to że ja wiem o tym że ranię męża, wiem że jest mu przykro, wiem też jak cudownie jest żyć i cieszyć się życiem (bo jednak rzadko bo rzadko, ale mam chwile kiedy zapominam o NN, kiedy jestem tak zajęta że nie myślę i nie analizuję), ale po prostu nie potrafię, tak jak napisałam, nie mam siły by wytrwać, by polubić siebie, by myśleć pozytywnie. Myślę że gdyby nie silna psychika mojego męża już dawno byśmy się rozstali. Bo jestem nie do zniesienia, huśtawki nastrojów, niezdecydowanie, kłótnie o byle co, aż czasem myślę że powinnam umrzeć, po prostu sądzę, że on chcąc ze mną być nigdy nie uwolni się ode mnie, czuję że moja śmierć przywróciłaby mu wolność, bo ani nie umiem odejść, ani nie umiem kochać - jestem okropną osobą. Wciąż boję się że zmarnuję mu życie, myślę że mógłby być z normalną kobietą, z którą mógłby być szczęśliwy. I patrzcie znów tajemniczy krąg, ja myślę że marnuję mu życie, więc się dołuję i z moją psychiką jest coraz gorzej, co za tym idzie znów myśle że go nie kocham, i go ranię. A wiem przecież, znam mechanizm, może po prostu zamiast myśleć o tym jak go unieszcześliwiam, zrobić coś by był szczęśliwy. Tylko czy wtedy i ja będę szczęśliwa, czy będę miała siłę by żyć normalnie i nie dołować się? Mam nadzieję że rozumiecie o co chodzi, niby wszyscy wiemy jak to działa, doskonale zdajemy sobie sprawę co powiniśmy robić by było lepiej, ale co z tego jak nadal stoimy w miejscu. Z jednej strony wiesz że życie bez NN jest piękniejsze, a z drugiej nie umiesz się NN pozbyć. A podobno tylko od nas samych zależy o czym będziemy myśleć i co czuć, nic się nie dzieje poza naszym umysłem.
  25. ee to ja też tak mam, właściwie odnośnie każdej mojej myśli, każdego natręctwa mam później wyrzuty sumienia i zawsze są przemyślenia że napewno tylko ja mam takie okropne myśli i że jestem nienormalna, wtedy wyrzuty sumienia są jeszcze większe.
×