Skocz do zawartości
Nerwica.com

amandia

Użytkownik
  • Postów

    352
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez amandia

  1. hehe ja też bym się chyba czuła okropnie (choć w myślach jest zupełnie inaczej), i też uważam że te 'nerwicowe' myśli zwykle dotyczą czegoś na co byśmy się nie zdecydowali, albo są czymś z czym się nie zgadzamy np.nie mam nic przeciwko homoseksualizmowi, ale dopóki mnie nie dotyczy. Zauważyłam że w swoich myślach często stawiam siebie w sytuacjach których nie akceptuje, oraz które są dla mnie nie do przyjęcia i nie wiem jak u was, ale uwierzcie mi na byciu lesbijką się nie kończy )) No i zawsze jak coś nowego wymyślę, to mam atak paniki, że to może być prawda a nie nerwica, że tego naprawdę chcę, a nerwica to tylko wytłumaczenie, 'przykrywka' - to chyba jest najgorsze. Ech później aby się pozbierać potrzebuję kilku-kilkunastu dni, a ta myśl i tak zwykle wraca po jakimś czasie ://
  2. konewko ja zauważam u siebie taką prawidłowość, że przychodzą coraz to nowe myśli na kolejne tematy. Jak kończy mi się temat pt. Czy go kocham czy nie, czy podoba mi się facet w tramwaju, czy też nie itd..., to przychodzi kolejna myśl która działa w ten sam sposób, a więc np: czy jestem lesbijką czy nie? a może jestem lesbijką, ale chce to ukryć, nie moge sie z tym poodzić i zmuszam się do bycia z facetem, a marzę o kobiecie, albo wogóle może jeszcze o tym nie wiem?.... Tak więc zauważając u siebie anologiczny tok myślenia w coraz to kolejnych sprawach (oczywiście te różne sprawy w kółko powracaą), zaczynam upewniać się że to nerwica. A skoro to nerwica, to może moje obawy i lęki są bezpodstawne, może te wszystkie myśli to tylko reakcja na lęki, nieumiejętność radzenia sobie z emocjami. Może jestem zupełnie normalną osobą, tylko bardziej wrażliwą niż inni, może wystarczy pójść do lekarza który wskaże mi drogę i będę umiała poradzić sobie z NN. Jeden z lekarzy powiedział mi że neurotycy to bardzo inteligentni ludzie, mamy wysoko rozwiniętą wyobraźnię, niektóre bodźce odbieramy inaczej (bardziej intensywnie) niż inne osoby. Myślę, że coś w tym jest, myślę że to także z tych powodów zaczynamy myśleć i analizować różne zdarzenia, zamiast skupiać się na teraźniejszości. Ja 'uwielbiam' wyszukiwać swoje 'dziwne/podejrzane' zachowania z przeszłości, a potem podpisuję je pod różne skłonności (np. homoseksualizm), analizuję i zastanawiam się w jakim stopniu mogą świadczyć o tym że jestem np. lesbijką, albo kocham mojego błego faceta, a nie obecnego. Często zapominam o fakcie, że nerwicę mam od około 2 lat, wcześniej miewałam lęki, ale nie myślałam i nie bałam się rzeczy których zaczęłam bać się nagle w ciągu tych ostatnich 2 lat. Tak więc jak znaleźć sposób na to by przestać myśleć o tym wszystkim, by nie zagłębiać się w to co było, albo nie zastanawiać się co by było gdyby i nie obwiniać się o to? Mag27 dziękujemy ci za twój post, nam tu bardzo takie wsparcie potrzebne:) Większość z nas zdaje sobie sprawę, że mimo tych myśli (ten nerwicy) nie opuści swoich partnerów, ale cóż tak to już z nami jest, lubimy sobie coś na 'zapas' wymyśleć. ---- EDIT ---- chciałam jeszcze dodać: Mag27 dziękujemy ci za twój post, nam tu bardzo takie wsparcie potrzebne:) Większość z nas zdaje sobie sprawę, że mimo tych myśli (ten nerwicy) nie opuści swoich partnerów, nie zmieni orientacji, czy nie zachoruje nagle na jakąś straszną chorobę ale cóż tak to już z nami jest, lubimy sobie coś na 'zapas' wymyśleć. Chyba najważniejsze to zdawać sobie z tego sprawę i podjąć jakieś kroki by z tym walczyć. A może lepiej zaakceptować NN, na zasadzie nerwica sobie, a my sobie, ona mówi jedno, a my i tak żyjemy własnym życiem i robimy co chcemy. Tylko czemu to takie trudne, jeszcze żeby to były same myśli, ale do tego dochodzą nierzadko duszności, panika, niepokój itd (
  3. Jona dla mnie lęk to objawy NN, nigdy wcześniej nie miałam takich przemyśleń - wcześniaj znaczy zanim pojawiła się nerwica. Owszem podobają mi się niektóre kobiety, podniecają mnie sceny erotyczne z dwiema kobietami, ale z tego co czytałam taki odruch ma wiele kobiet, jest to podobno normalna reakcja na piękno, erotyzm, po prostu kobiety są bardziej wrażliwe :) Nie uważam żebym była homo, ponieważ myśli to jedno, a fakt że nie wyobrażam sobie związku z kobietą to drugie. Po prostu taki jest mój wybór, a moje myśli uważam za wyniki NN.
  4. Lady ja też tak miałam przez jakiś czas, wciąż bałam się że się zarażę/zaraziłam. A to u kosmetyczki, a to u fryzjera, a to w autobusie gdzie na poręczy ktoś mógł zostawić koplę krwi.... wciąż mnożyłam sytuację w których mogłabym się zarazić. Hmm i wiesz co, zaczęłam interesować się wirusem HIV, zaczęłam o nim czytać. Teraz wiem, że aby zarazić się wirusem przez krew, to do twojego krwiobiegu musi się dostać jedna, duża, świeża (!!) kropla krwi osoby zakażonej, ale nawet jak się tak stanie nie zawsze skutkuje to zarażeniem. Ponadto wyczytałam że w 2007 roku w Polsce zakaziło się 716 osób, 716 osób na 33 miliony!! Czemu uważasz że miałabyś się zakazić, napewno bardzo uważasz na swoje zdrowie, skoro tak panicznie boisz się wirusa. Ponadto zarazić się wcale nie jest tak łatwo jak Ci się zdaje Tak jak ty kilkakrotnie robiłam test, kilkakrotnie rozmawiałam z panią z telefonu zaufania, która cierpliwie tłumaczyła mi moje wątpliwości dotyczące zakażeń. No i cóż teraz nadal czasem wpadam w panikę, myślę o tym by znów zrobić test, nadal uważam, unikam sytuacji tzw. ryzykownych, czasem rezygnuję ze zwykłych rzeczy typu wizyta u manikiurzystyki itp, ale staram sie nie wariować, przypominam sobie to co czytałam, uspokajam się. Wiesz jak już dowiedziałam się niemal wszystkiego, to moje lęki przez zakażeniem minęły, przeniosły się obecnie na coś innego, ja mam tak że gdy odejdzie mi jeden lęk, pojawia się kolejny. No cóż, mam nadzieję że uda Ci się przezwyciężyć ten lęk, bo naprawdę nie ma czego się bać. A na wizytę u lekarza tak czy siak warto się udać :)
  5. No cóż ja też mam czasem takie coś ze zastanawiam się co by było gdyby..., albo: a może być coś zrobić (pocałować etc.) no ale cóż, uważam że to NN, bo przecież nie chcę tego zrobić, jakbym chciała to bym zrobiła, to mój wybór. Nawet kiedyś całowałam się z dziewczyną (będąc nastolatką), tylko wtedy to była zwykła ciekawość i nie pamiętam abym nagle poczuła coś szczególnego (to chyba nie robi ze mnie lesbijki - ups ), to było z 8 lat temu, a NN mam od około 2 lat, a myśli o tym że mogą podobać mi się kobiety mam od ponad roku. Zresztą ja się bardziej boję że mogłoby się okazać że jestem les, że byłabym w jakiejś mniejszości (bo jakby nie patrzeć heteryków jest więcej , a to wzbudza we mnie panikę - to podobno wynik bardzo niskiej samooceny. Ponadto zawsze jak pomyślę o czymś takim to czuję później niechęć do siebie i lęk przed tym że chcę być hetero, a tak naprawdę jestem bi czy homo, że udaję i oszukuję wszystkich wraz ze sobą, a prawda jest inna, od razu mam milion dziwnych myśli, analiz, że sama się w tym gubię. Ja uważam że to NN, bo podobne mysli towarzyszą mi również na inne tematy, jak jest z Tobą musisz sama sobie przemyśleć
  6. No ale jeśli wobec tego nerwica jest znakiem, aby sie z nim nie spotykac? może nie ustąpi dopóki sie nie rozstaniemy? Sami widzicie że na jedną pozytywną myśl mam kilka-kilkanaście nagatywnych. Ago podziwiam Cię że Ci się udało, ja mimo tego że na logike rozumiem mechanizm nerwicy, to wciąż w to wątpię, wciąż podważam to logiczne myślenie, wciąż szukam tego uczucia, tej miłości do męża w sobie. Tylko po co? jak to przerwać
  7. Ago masz rację, też zauważyłam że nie umiem się cieszyć tym co mam, nie umiem cieszyć się życiem a co za tym idzie nie umiem żyć, bo wciąż jestem nieszczęśliwa, nawet wykonując najprostsze czynności wciąż myślę Za oknem świeci słońce a ja siedzę i płaczę, bo pomyślałam że jestem z mężem z litości. Jeszcze przed ślubem zastanawiałam się co by było gdybym odeszła, i pierwsze co to wpadło mi do głowy, że co on by beze mnie zrobił, byłby smutny, nie znalazłby już nikogo, zostałby sam. I tak bardzo mi się przykro zrobiło. Oczywiście wiem że można to podciągnać pod objaw miłości, że myślę o tej drugiej osobie, że chcę ją uszczęśliwiać, ale mnie wygodniej jest myśleć że to litość, że nie myślę o swoim szczęściu tylko o szczęściu innych, że robię wszystko aby inni byli zadowoleni, a zapominam o sobie. Czasem mam wrażenie że nie zasługuję na to życie, że tylu ludzi ginie, a przecież oni umrzeć nie chcieli, a ja żyję i nie robię nic tylko narzekam. Czasem żałuję że nie mam na tyle odwagi by z tym skończyć, to by wszystkim ułatwiło sprawę. A wracając do nerwicy, to czasem mam okropną myśl, że mąż jadąć w delegacje umrze, i będę miała 'problem z głowy' - i nienawidzę się za to. Czasem stoję w tym domu i myślę " co ja tu robię, przecież nawet go nie kocham" i powtarza mi się w głowie "nie kocham go, nie kocham". Jak odwiedzają nas znajomi czy jego rodzice, to czuję jakbym wszystkich oszukiwała, że wcale go nie kocham, że nie jesteśmy szczęśliwi, a wszyscy myślą że jest inaczej. Myślałam że po ślubie będzie lepiej, ale nie radzę sobie (( Już nic mi się nie chce, nie chcę już mieć z nim dzieci, choć chcieliśmy przed ślubem i staraliśmy się, a teraz unikam seksu, od miesiąca nie współżyliśmy. Mimo że logicznie wszystko rozumiem, że umiem to wytłumaczyć, to na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy od ślubu czułam szczęście. Nie wiem co jest ze mną nie tak. Nawet nie wiecie jak bardzo czekam już na tą wizytę u lekarza, jeszcze tylko miesiąc, ale tu też czuję lęk, bo przecież może wmawiam sobie nerwicę, może wcale nie jestem chora tylko po prostu go nie kocham. I co wtedy?
  8. chyba podstawą każdej nerwicy jest lęk - tak gdzieś, kiedyś wyczytałam
  9. Konewko zapytałam bo lekarz u którego byłam w piątek zwrócił uwagę na mój strój i uczesanie. Włosy w kucyk, jeansy i t-shirt oraz bluza. Na codzień się nie maluję, tylko korektor, do fryzjera chodzę regularnie, ale moja fryzura niewiele się zmienia. Tak więc lekarz poradził mi abym zaczęła od garderoby i wyglądu zewnętrznego. Mam w szafie mnóstwo ciuchów, ale ich nie noszę, tak więc zgodnie z zaleceniem lekarza mam o siebie bardziej zadbać, uczesać włosy, zacząć nosić sukienki. Wiem jaki ma to mieć cel, ale nie wiem czy cokolwiek pomoże, jakoś trudno mi uwierzyć aby strój mógł cokolwiek zmienić.
  10. Konewko mam to samo, niska samoocena, bardzo niska + to dziecko które jst we mnie (niedojrzałość emocjonalna) + może coś jeszcze o czym nie wiem. Konewko a napisz jak się ubierasz? W jakie kolory? Masz dużo ubrań? Lubisz dbać o siebie? Malujesz się na codzień?
  11. Kochani, udało się. Wyszłam za mąż, jestem z siebie dumna. Po tym co napisałam tu rano, wpadłam w jakś rozpacz, zaczęłam głośno płakać, coś we mnie krzycząło 'mamo, tato ja nie chcę', pomyślałam że to już koniec,nie chcę ślubu, że chcę wrócić do rodziców, że nie chcę nigdy mieć dzieci, nie chcę już nigdy uprawiać seksu, nie wrócę do pracy etc. I wtedy mnie tknęło. Pomyślałam że wszystko to czego się boję to sprawy 'dorosłych', czyli tak jakby we mnie było jakieś dziecko. Niby o tym wiedziałam już wcześniej, ale jakoś nie umiałam sobie tego poukładać. Pomyślałam że prawie wszystkie moje myśli, natręctwa są skierowane na rzeczy, które nie są dla dzieci, których dzieci nie rozumieją (głównie dot. seksu). Pomyślałam więc, że może przemawia przeze mnie to dziecko, to ono woła że nie chce ślubu, że to to powoduje natręctwa. Idąc dalej wymyśliłam, że przecież dziecko nie umie kochać miłością dorosłą, dojrzałą, więc dlatego wciąż obawiam się że nie kocham mojego faceta, bo to dziecko we mnie nie umie tak kochać, ono kocha rodziców, dziadków, psa, ale nie umie kochać mężczyzny. I jakbym nagle dostała olśnienia, zaczęłam śmiać się przez łzy. I poczułam, że jeśli teraz się wycofam, jeśli pozwolę temu dziecku we mnie (trochę to schizofreniczne hmm) mną rządzić, to do końca życia taka zostanę, pozwolę by to dziecko przeze mnie przemawiało, będę niesamodzielną, ubezwłasnowolnioną dziewczynką uwięzioną w ciele kobiety. Owszem wciąż miałam wątpliwości, ale postanowiłam potraktować ten ślub terapeutycznie, pomyślałam że jeśli dam radę, to może wszystko mi się uda, może nawet kiedyś poradzę sobie z natręctwami. Jeszcze wiele razy dzisiejszego dnia (nawet stojąc przed urzędniczką USC) zastaanawiałam się czy dam radę, czy tego chcę, wiele razy czułam panikę, cały dzień drgał mi każdy mięsień (jakbym się trząsła z zimna), dopiero wieczorem udało mi się coś zjeść, i była nawet chwila kiedy znów chciałam się wycofać, ale dałam radę. Powtarzałam dziecku aby się uspokoiło, postanowiłam ignorować jego wołanie, mimo iż było mi go żal - może to dziwne że piszę o nim 'to dziecko', ale tak jest mi łatwiej to zrozumieć. Naprawdę było ciężko, znów przychodziły myśli czy go kocham, czy warto, czy nie robię błędu, czy nie biorę ślubu ze względu na rodzinę (bardzo się ucieszyli gdy opowiedziałam im co wymyśliłam), ale stwierdziłam że nawet jeśli nam się nie uda, nawet jeśli po ślubie natręctwa nie miną, to przynajmniej będę wiedziała że spróbowałam, i zrobiłam krok w przód, a nie w tył, że nie wróciłam do rodziców, a zaryzykowałam. Jestem z siebie dumna, nadal czuję się zdenerwowana, nadal się obawiam, nadal czuję niechęć do seksu, wciąż myślę czy dobrze zrobiłam, i z jakiego powodu wyszłam za mąż, a nawet więcej bo teraz zaczęłam odczuwać zawstydzenie gdy ktoś mówi o mnie 'żona', czy jak myślę o przedstawieniu się nowym nazwiskiem. Ale chcę spróbować, bo już wiem że za wieloma z tych obaw ukryte jest moje dziecinne JA, że to ono się boi, a nie ja. Nadal są sprawy za które wiem, że odpowiedzialna jest moja niska samoocena, możliwe że są także inne powody mojego stanu, o których jeszcze nie wiem. Dlatego chcę wybrać się na psychoterapię, a przynajmniej na konsultację do lekarza-specjalisty od nerwic, który postanowi co dalej. Myślę że było warto, warto było choć przez chwilę poczuć się szczęśliwą i zadowoloną z siebie, choć kosztowało mnie to wiele nerwów i nie wiem czy zdecydowałabym się na to drugi raz, ale no cóż chcemy jeszcze wziąć ślub kościelny, kiedyś w przyszłości, więc pewnie będę musiała się jednak zdecydować po raz drugi. Teraz czuję się znacznie spokojniej, jestem niesamowicie zmęczona, jakbym nie spała kilka dni. Uff to chyba wszystko :) Konewko a czy próbowałaś znaleźć u siebie przyczynę tego stanu? Przyczynę tego że nie wiesz czemu go kochasz? ---- EDIT ---- kochani jak widzicie moje szczęście długo nie trwało, bo znów tu jestem. Obudziłam się znów ze ściśniętym gardłem i paniką. To dziecko we mnie (a właściwie to jakby taka myśl, takie coś w mojej głowie) znów daje o sobie znaki, pomyślałam: 'O Boże co ja zrobiłam, straciłam rodziców, już nigdy nie będę mogła do nich wrócić', znów denerwuje mnie mój facet (jakoś trudno mi napisać to słowo na M), denerwuje mnie mieszkanie wktórym mieszkamy, mam ochotę znów schować się pod kołdrę i płakać. Logicznie ujmując wiem, że tak nie jest, ale sami wiecie jak to z nami jest. Staram się uspokoić to drugie JA, staram się nie poddawać panice, ale z różnym skutkiem. Mimo że znam przyczynę nie do końca się udaje, choć wczoraj wieczorem czułam że mogę już wszystko. Czyli nadal będę walczyć Może teraz na początku będziemy więcej czasu spędzać z moimi rodzicami, żeby się oswoić. Mam nadzieję że za jakiś czas będzie lepiej.
  12. Już sama nie wiem, czego chcę. Dziś ślub, gdybym wiedziała ile nerwów będzie mnie to kosztowało nigdy bym się nie zdecydowała. Jest ze mną tak źle że wczoraj poszłam na rozmowę do psychologa który powiedział mi, że czasem w życiu warto zaryzykować i że też mam prawo być szczęśliwa, i że mam prawo popełniać błędy. Wyszłam nastawiona pozytywnie, ale nie minęło kilka godzin i znów byłam w takim samym stanie jak przed wizytą. Nie wiem czy chcę wychodzić za mąż, właściwie to już nie chcę. Chcę wrócić do rodziców, do bezpieczeństwa, jakie miałam w dzieciństwie. Już zauważam, że zaczynam przejawiać zachowania z lat dziecięcych, kiedy to dopadała mnie panika: płacze pod kołdrą czy wymioty spowodowane stresem (a właściwie, które mój organizm sam wywoływał). Niby jestem z narzeczonym 5 lat, mieszkamy razem od roku, niby jestem dorosła, a cały czas jakaś cząstka mnie nie dojrzała emocjonalnie, i nie wiem czy kiedykolwiek dojrzeje. Nie wiem czy chcę zmieniać swoje życie, choć przecież już je zmieniłam, częściowo (może na siłę) usamodzielniając się - wyprowadzając się z domu co też niemało mnie kosztowało. Na logikę wiem, że ten papier nic nie zmienia, wiem, że te kilka minut w USC to nie koniec świata, to decyzja odwołalna, rozwód to nie wstyd, ale ja sama już nie wiem czy chcę. Coraz częściej czuję jak coś w środku mnie woła NIE, może to jest to dziecko? Nie mam pewności, że to kiedyś przejdzie, nie wiem czy po ślubie przestanę się bać, może będzie jeszcze gorzej, może panika nie minie, może już do końca życia zostanę taka ‘upośledzona’ emocjonalnie. Już sama się pogubiłam, czy go kocham, czy nie, czy jestem z nim z miłości czy z litości, a może z przyzwyczajenia? Nie wiem, a może decyduję się na ślub by zadowolić rodziców, spełnić oczekiwania ludzi którzy wiedzą o ślubie, by ich uspokoić (bardzo przejmują się mną ostatnimi dniami), może z jakiegoś innego przymusu, może ze wstydu przed tym, co ludzie powiedzą, jak kolejny raz to odwołam. Sama nie wiem, chciałabym mieć już spokój, a nie wiem jak go osiągnąć, chciałabym tak jak inni ludzie umieć myśleć pozytywnie, umieć podejmować decyzje, umieć żyć normalnie, jak dorosła osoba. Coraz częściej czuję, że chcę wrócić do domu, do rodziców i zamknąć się w swoim dziecięcym świecie, ale to jest krok w tył, wiem że bym się cofnęła, i prawdopodobnie już nigdy nie wyszłabym z tamtego świata, do końca życia byłabym z rodzicami, pewnie bym studiowała z nudów (mam niewielu znajomych), pracowała i żyła z dnia na dzień, a gdyby moi rodzice kiedyś odeszli, zostałabym sama jak palec, takie duże dziecko specjalnej troski – może to też powód dla którego chcę wziąć ślub, żeby uniknąć tej samotności. Narzeczony jest osobą mi bliską, choć teraz przytłoczona natręctwami myślę inaczej, nie chcę Go, chcę do Mamy, do Taty Na codzień ufam mu, czuję się przy nim już prawie tak bezpiecznie jak przy moich rodzicach. Wiem, że On mnie kocha, wiem, że znosi to wszystko: moje wahania i humory, wiem, że sporo może dla mnie poświęcić, ale nie wiem czy umiem to odwzajemnić, skoro ta dziecięca strona (nerwica?) wciąż wygrywa, to może nie jest to miłość, może on nie zasługuje na taką osobę, która potrafi tylko ranić i sama nie wie czego chce. Czasem nie wiem czy to nerwica, czy faktycznie go nie kocham, może próbowałam sobie to wmówić, może z różnych powodów chciałam, aby tak było, a nerwica jest tylko ‘przykrywką’, usprawiedliwieniem, bo jeśli nie jestem pewna w 100% tej miłości, tego, że chce z nim być, bo jeśli zachowuję się jakby ten ślub był dla mnie karą, to po co to wszystko? Nie wyobrażam sobie iść dziś do urzędu, spotkać się z jego rodzicami, na taką myśl znów wracają wszystkie negatywne uczucia, nie umiem się uspokoić, chyba nie dam rady, czuję że chce mi się wymiotować, łzy zalewają mi oczy. Powiedziałam sobie, że jeśli teraz się nie uda, to koniec, wyprowadzę się od narzeczonego, i w sumie ta myśl mnie uspokaja, ale z drugiej strony, na logikę wiem, że to nie rozwiązanie. Więc co zdecydować się i zobaczyć, co się stanie? Czy nie zawracać porządnemu facetowi głowy i pozwolić mu, aby ułożył sobie życie z kimś, kto na to zasługuje, kto naprawdę tego chce? Sama nie wiem, co mam zrobić. Tak naprawdę nie oczekuję odpowiedzi, nikt za mnie tej decyzji nie podejmie. Po prostu myślałam, że jak to napiszę będzie mi łatwiej, lżej. Ale nie jest Czasem jedyne czego chcę to to żeby usnąć i już się nie obudzić
  13. Rafał moja lekarka kiedyś też mi powiedziała żebym codziennie rano przeznaczała czas na myśli autodestrukcyjne - wtedy były to myśli o tym że jestem brzydka, beznadziejna i do niczego. Powiedziała że po tych kilku minutach które sobie wyznaczę na myślenie negatywne nie mogę tego robić w ciągu dnia. Mnie się nie udało, nie miałam tyle samozaparcia, no i tak jak piszesz nie umiem przywołać natręctw na zawołanie, one dręczą mnie wtedy kiedy najmniej się tego spodziewam, kiedy mam jakiąś stresującą sytuację. Ale próbować warto.
  14. ha mam tak samo, też jak uda mi się zapomnieć o jakimś natręctwie i się zorientuję że tak się stało, to zaczynam sobie przypominać, czy aby to natręctwo już przestało działać na mnie czy nie. Coś na zasadzie bolącego zęba, zamiast zostawić w spokoju to ja grzebię w nim i sprawiam sobie większy ból. Jakiaś straszna autodestrukcja, tylko czemu i skąd? Akutualnie jestem na etapie niechęci do seksu, już kiedyś tak miałam w czasie fazy z życie w czystości, kiedy to postanowiłam (chyba rok temu) żyć w celibacie, na samą myśl o seksie robiło mi się niedobrze i wracało odczucie paniki. Teraz znów tak mam, ale chyba jest to spowodowane lękiem przed ślubem, znów pojawia się ta niechęć, taka sama jak wczoraj do narzeczonego (do jego osoby)- też tak macie?. Nie wiem czemu ale im więcej natręctw udaje mi się sobie wytłumaczyć i 'pokonać' (choćby chwilowo) to zaraz pojawia się multum nowych, tak jakbym nie mogła po prostu się cieszyć. No cóż liczę tylko na to że minie to po ślubie, bo jak nie to nie wiem co zrobię Konewko też mam tak że lęk jest dla mnie pewnym wyznacznikiem, jakby towarzyszy mi już na codzień, wręcz trudno mi bez tego żyć, i chyba stąd się bierze moje nieszczęście, bo jak tylko z czegoś się cieszę, jak zaczynam czuć i wiem co czuję, to pojawia się jakaś myśl/lęk tak jakby chciała wszystko to zniszczyć.
  15. Konewko a może chodzi o to że jesteś go pewna bardziej niż siebie, tzn że wiesz że cokolwiek nie zrobisz on cię kocha, ja mam tak samo, nie doceniam tego co mam, mój facet jest wyrozumiały, cierpliwy, dobry, wiem że ma wady, jak każdy. Mam też świadomość że gdyby jemu mniej zależało, gdyby nie okazywał mi tak bardzo miłości, gdyby to on miał takie humory i gdyby to on chciał się rozstać byłabym zrozpaczona, po prostu role by się znów odwróciły. Trudno to wyjaśnić, po prostu wiem że na wiele mogę sobie wobec niego pozwolić, mam nadzieję że zrozumiałaś o co mi chodzi.
  16. Konewko mam podobnie, bardzo łatwo mi się czymś zasugerować, waśnie opisałam taki przykład sugestii snem w wątku Natręctwa..... Czy zakochać można się po pewnym czasie? Myślę że tak. Jedni zakochują się szybko, inni potrzebują na to więcej czasu. Bo miłość to skomplikowane uczucie, składajace się z wielu czynników, jedna osoba dorzuci więcej przyjaźni, inna sexu, ktoś inny więcej zaufania - tak jak z ciastem, proporcje składników mogą być różne a ciasto i tak się uda :) Wiem że łatwo mówić, ale nawet mnie trudno to zrozumieć i przestać szukać, tej wyidealizowanej miłości. PS. Może przenieśmy się do tamtego wątku, będzie łatwiej czytac :)
  17. Marto jestem z Warszawy. Konewko to chyba kapralis napisał ostatnio (wątek co by było gdybym….) że nie liczy się nazewnictwo i definicja miłości. Liczy się to że chcesz z nim być i że chcesz spędzać z nim czas – czyli de facto WOLA o której pisze Marta - tak to sobie tłumaczę, to przeczytałam na tym forum i uważam że jest w tym sporo racji. Może czas przestać się doszukiwać tej miłości, może ona cały czas jest a my jej nie zauważamy? Ja mam tak że wiele rzeczy mogę sobie wmówić, coś usłyszę, coś zobaczę, coś przeczytam i zaraz odnoszę to do swojej osoby, wręcz kieruję sobą tak by było tak w tym obrazie który gdzieś tam zobaczyłam. Wczoraj pomyślałam że może to wcale nie nerwica, że może i to sobie wmówiłam, ale przecież mam opinię lekarza, ale tu znów problem bo przecież u lekarza mogłam udawać, czytałam o objawach nerwicy, depresji. I koło się zamyka, samonakręcaniu nie ma końca. Dziś w nocy śniło mi się że spotkałam się z moim byłym facetem, jest on bratem mojego narzeczonego. Ja wciąż mam jakieś nieuzasadnione (podobno) poczucie winy że może będąc w związku z obecnym partnerem tamtemu robię krzywdę – rozstaliśmy się i w niedługim czasie zaczęłam spotykać się z obecnym, tamten przez długi czas nie mógł się z tym pogodzić, był wobec mnie niemiły i wulgarny (choć czasami myślę że robił to złośliwie). Miałam (mam?) nawet takie natręctwo że może wciąż kocham tamtego, że skoro interesuję się nim (czasem rozmawiam z obecnym narzeczonym o nim) to może coś do niego czuję, poza tym czasami odczuwam coś takiego wewnątrz (jakis głos?) żeby tamtego objąć, przytulić, pocieszyć. W każdym razie dziś mi się on przyśnił. I było tak że on spał, a ja podeszłam i pomyślałam we śnie czy nie położyć się obok, a potem rozmawialiśmy, zapytałam go co myśli o naszym ślubie, i nie pamiętam co powiedział, ale czułam że jest mu przykro, potem dodał że cała rodzina mnie nienawidzi, bo jestem kłamczuchą i że oni wiedzą że nie kocham obecnego partnera. To był niemiły sen, obudziłam się i znów zaczęłam to analizować, nie wierzę w sny, ale pomyślałam że to może jakiś sen proroczy, a mój wewnętrzny głos to intuicja. W każdym razie znów zaczęłam się bać, że coś mnie łączyło z jego bratem, że może coś łączy nas nadal, i że to nie jest normalna sytuacja, wręcz patologiczna. Poza tym jako osoba o niskiej samoocenie, bardzo przejmuje się tym co powiedzą ludzie, często mówię o tym jak się poznaliśmy, i patrzę na reakcje różnych osób, rozmawiałam nawet z księdzem, który powiedział że tak widocznie musiało być, i że nie jest to nic strasznego i niemoralnego, że ludzie robią gorsze rzeczy. Mimo wszystko to mnie nie przekonało do końca, nadal mam wyrzuty sumienia, zadręczam się tym, i czasem myślę że może lepiej skończyć ten związek, bo do końca życia będę się dręczyć, że jestem beznadizejna, że unieszczęśliwiam ludzi. Mojemu facetowi to nie przeszkadza, on wręcz uważa że może gdybym nie spotykała się z jego bratem to nigdy bym później z nim nie była. Jejku czy tak będzie już zawsze czy kiedyś to się uspokoi. Mam nadzieję że przynajmniej po ślubie część tych natręctw przejdzie, ze nie będę czuła tej złości i niechęci, że się uspokoję. Zauważam że stres (a również brzydka pogoda) jaki mnie czasem spotyka w życiu osłabia mój organizm i pojawia się coraz więcej myśli (
  18. Marto myślę że nikt za mnie decyzji nie podejmie, poczytałam kilka ostatnich stron i też czułam się jakbym czytała o sobie, nie sądziłam że ktoś może mieć podobnie :) Jak widzisz teraz mam lepszy nastrój, ale co będzie za 20 minut - niewiem. Najbardziej się boję że to nie nerwica, a prawda - po prostu takie są moje uczucia, że okaże się że naprawdę go nie kocham, że to wszystko jest rzeczywistością, a nerwica jest tylko 'przykrywką' - wytłumaczeniem. Nie wiem ale jak skończę maglować jedną myśl, natychmiast niemal przerzucam się na coś innego i znów zaczyna się 'co by było gdyby....' Marto jak ty przetrwałaś swój ślub? Ja się boję że wpadnę w histerię, albo ucieknę, że po ślubie nie będę mogła 'wrócić do siebie' i że te negatywne uczucia nie ustąpią, i naprawde sie okaże że nie mogę z Nim być. Ja trochę boję się brać ślub w tym momencie, bo ja się boję grzechów (to kolejna moja fobia), obawiam się że przyrzeknę mu miłość w urzędzie, a potem wyjdzie że to nie byla miłość, i będę miała wyrzuty sumienia że go oszukałam, a przecież jak widać mam już sygnały (podpowiedzi od nerwicy) że go nie kocham. Jak tobie się udało? Ja cały czas sie zastanawiam, boje się powiedzieć znajomym i rodzinie bo obawiam się że będę czuła presję, i wezmę ślub bo będę wstydziła się znów odwołać. Jednym słowem boję się że jakimś cudem wezmę ślub wbrew sobie i będę do końca życia nieszczęśliwa. Czasem mam wrażenie że moje życie to jakiś film.
  19. Już raz odwołałam ślub, w zeszłym roku. Im było bliżej tym bardziej odczuwałam lęki i niepewności. W tym roku poczułam się silniejsza, sądziłam że dam radę, zdecydowaliśmy się na skromną uroczystość tylko w urzędzie (już za kilka dni). Ale nie daję rady. Z jednej strony chciałabym się spotkać z całą rodziną, mam wyrzuty sumienia że ich nie zapraszam, a z drugiej wiem że stresowałabym się jeszcze bardziej, czułabym ogromną presję, poza tym wstyd mi gdy mam atak paniki, pamiętam wciąż jak dzieci śmiały się ze mnie gdy histeryzowałam jadąc na obozy. Narzeczony jest cieprliwy, znosi wszystko, czeka, wie o moich problemach, a ja chyba zmarnowałam mu kilka lat życia, bo jak teraz odwołam ten ślub to już nie bede mogła spojrzeć w oczy jemu i jego rodzinie. Nigdy moim zamiarem nie było nikogo zranić, a robię to cały czas. To jest straszne uczucie, gdy do osoby którą się kocha, czuje się niechęć, złość, czasem mam chwile gdy nie moge na niego patrzeć, bo aż mi niedobrze tak bardzo On zaczął mnie denerwować. I nie wiem czemu, przecież nagle w ciągu kilku dni nic się nie zmienił, to ze mną jest coś nie tak. Ja sama nie wiem czy go kocham, w ostatnich dniach zmieniam nastroje po kilkanaście razy dziennie, biorę jakieś ziołowe leki uspokajające ale pomagają tylko na chwilę. Zauważam, że tylko w obecności rodziców czuję się dobrze, spokojnie, bezpiecznie, wtedy nawet pozytywnie patrze na ten ślub, nawet jak On jest z nami, czuję że tworzymy rodzinę, ale jak mam od rodziców pojechać do naszego domu, to czuję to znajome 'ściskanie'. Moi rodzice już nie mają siły ze mną rozmawiać, znów muszą przeżywać to samo co kilkanaście lat temu jak byłam dzieckiem, zupełnie nie wiem jak to się stało. Jestem dorosłą osobą, wykształconą, mam dobrą pracę, miałam szczęśliwe dzieciństwo i wiele rzeczy mi się w życiu udało, co więc jest ze mną nie tak, o co w tym wszystkim chodzi? Tak bardzo chciałabym chcieć żyć, i umieć się z tego życia cieszyć, umieć być samodzielną i konsekwentną osobą. Czuję się ciężarem dla wszystkich, nie wiem czego w życiu chce, jestem jak dziecko uwięzione w ciele dorosłego, i nie umiem nic z tym zrobić. Czasem mam wrażenie że powinnam nie żyć, bo na to życie nie zasługuję. Marto ja też chwilami wiem że wyjdę za niego za mąż, że nawet jakbyśmy tego nie planowali to bylibysmy razem, nie chce nikogo innego, mam do niego zaufanie, moge z nim pogadać o wszystkim, myślę że przyjaźnimy się. Ale wobec tego skąd moja niechęć, złość do niego, już nie wiem co to jest, ale we wszystkim doszukuję się znaków by tego nie robić, tylko nie wiem czemu i po co.
  20. Jestem tym już zmęczona, już chyba wiem o co chodzi. Wróciły lęki które pamiętam z dzieciństwa i o których myślałam że już się skończyły. Pisałam o tym wyżej, mam to samo co zawsze przed wyjazdem na kolonie. Już na kilka dni - tygodni wcześniej czułam to 'ściskanie w dołku', ogólny stres, osłabienie, nie mogłam się na niczym skupić i często płakałam. W dniu wyjazdu było najgorzej, spazmy, płacz, panika. Potem zwykle tak było przez całe kolonie, czasem rodzice musieli po mnie przyjeżdzać po kilku dniach. I boję się że i teraz tak się skończy, że w dniu ślubu dostanę histerii, a po ślubie będę nieszczęśliwa. Wydaje mi się że chodzi tu o lęk przed rozłąką z rodzicami, jeden z psychologów do którego chodziłam, powiedział mi wlaśnie że cały czas chce być blisko rodziców, bo będąc dzieckiem przejęłam (nie wiadomo czemu bo dzieciństwo mialam szczęśliwe) obowiązki osoby dorosłej, i wymyśliłam że jak cały czas będę z rodzicami to nasza rodzina się nie rozpadnie, będziemy zawsze razem. Wogóle jestem bardzo związana z rodzicami, emocjonalnie, psychicznie, z domu rodzinnego wyprowadziłam się podstępem - powoli małymi kroczkami, odwracając uwagę tym że moj facet miał wypadek i ktoś musiał z nim być by się nim opiekować. Tak więc chyba znalazłam przyczynę lęku, po prostu boję się że ślub rozdzieli mnie z rodzicami, że będę miała swoją rodzinę, że nie będę dbała o nich a o siebie, wiem że to naturalne, bo przecież taka jest kolej rzeczy, cały czas to sobie tłumaczę, a to wraca i wraca. Jednak na samą myśl o tym nie mogę spać, nie mogę jeść, mam mdłości i znów pragnę schować się w swojej skorupie (wrócić do domu rodziców) i nigdy już się nie wychylać. Po prostu nie umiem żyć, żyć samodzielnie, dla siebie. Ranię tym samym faceta którego chyba kocham, na którym mi zależy. Nie oczekuję od Was rady, po prostu muszę się wygadać, bo nikt z bliskich mnie nie rozumie. Nie wiem gdzie szukać pomocy, nie wiem co zrobić ze ślubem, tak bardzo się boję że w tym dniu stchórzę i nie pójdę do urzędu, boję się że po ślubie te lęki mnie nie opuszczą, że dopóki będziemy małżeństwem będę unieszczęśliwiala i jego i siebie. Czasem zastaanawiam się czemu mnie to spotkało, po co Bóg pozwala żyć takim ludziom, którzy tak bardzo ranią innych.
  21. Wiem że u mnie, moje wątpliwości spowodowane są lękiem przed tym co nowe (małżeństwo), przed samodzielnością, odpowiedzialnością. Jak tylko przestaję myśleć o ślubie, kończą się także wątpliwości, przestaję myśleć o tym że go nie kocham, wszystko jakby wraca do normy. Mam wrażenie że po prostu szukam pretekstu by się nie zaangażować, by się wycofać. Za to jak myślę o ślubie, czuję to samo gdy jako dziecko musiałam jechać na kolonie, albo to samo co czuję jak wsiadam do samolotu - panikę, lęk, ściskanie w 'dołku', ból żołądka i jakby głos który mówi mi 'NIE'. Chwilami już sama nie wiem co jest rzeczywistością a co problemem który sama stworzyłam.
  22. nemeyeth nie obraź się ale skąd wiedziałaś że go nie kochasz, skoro wcześniej miałaś problem ze zdefiniowaniem słowa miłość i nie wiedziałaś czy go kochasz? Konewko a może najpierw nauczyć się się żyć z nerwicą, zaakceptować ją? Ja mam oprócz nerwicy i lęków, niesamowicie niską samoocenę. Pani psycholog powiedziała mi że jak mogę dać komuś miłość, skoro nie kocham siebie, i siebie nie akceptuję. Do tego mam zachowania autodestrukcyjne, i zauważam że podobnie zachowuję się wobec mojego partnera - znacznie łatwiej jest mi okazać mu negatywne uczucia (złość, złośliwość, smutek). Apropo miłości to polecam też poszukać znaczenia w Wikipedii, tam jest taka piramida 7 form miłości wg. Sternberga. To może nieco rozjaśnić, często ludzie uważają że miłość się skończyła, a ona po prostu przeszła do innej fazy. Po pewnym czasie nie jest już tak jak na początku i to też trzeba zaakceptować. Ja potrafię sobie tak wmówić że nie kocham narzeczonego, że aż czuję do niego niechęć, odrazę, coś wtedy jakby w środku mnie krzyczy TO nie Ten. Ale jak tylko przestaję o tym myśleć, jak znajduje sobie zajęcie te myśli cichną, i wszystko wraca do normy. Więc jak jest naprawdę? Czy to ja się usprawiedliwiam nerwicą, czy faktycznie to nie ten. No cóż nie umiem odczytać co mi mówi serce, intuicja, rozum. Jeśli coś nie jest 2+2=4 (a przecież na miłość nie ma równania) to trudno mi to pojąć i zrozumieć. Co więc zrobić, ślub za tydzień, a ja mam huśtawki, po 3 razy dziennie zmieniam zdanie, a wiem że gdybyśmy wogóle nie rezerwowali terminu to nie miałabym problemu - tak samo jak problem zniknął gdy odwołaliśmy pierwszy termin. Poza tym nie wiem czy chcę być z kimś innym, chyba sobie tego nie wyobrażam. Chyba czasem w życiu warto zaryzykować, a nie cały czas spędzać na analizowaniu i lękach. Co zrobię? Chyba właśnie zaryzykuję, bo może warto zacząć żyć, a nie dryfować.
  23. Własnie konewko skąd wiedzieć że to nerwica a nie rzeczywistość. Zadaje sobie te same pytania, jak to jest? czy kocham mojego faceta, a nerwica mi podpowiada że jest inaczej, czy go nie kocham, a moje reakcje to jakiś system obronny, take wołanie: nie rób tego? Wiem że można wziać ślub, i można się rozwieść, ale nie chcę przysięgać z takim nastawieniem. My mamy piękne chwile, kiedy czuję że to ten, gdy jestem szczęśliwa. Niestety przewaga jest tych chwil w których się boję, kiedy sama nie wiem czego chcę, nie mam pojęcia po co sobie to robię. Jesteśmy razem tyle lat, myślę że jest nam dobrze, tak ogólnie. Tylko ja się męczę sama ze sobą, trudno mi to wytrzymać, wiem że go krzywdzę, że nie zasługuję na takiego człowieka, mimo jego wad, mimo tego że często się kłocimy, i że wiele rzeczy mnie w nim denerwuje (przynajmniej im bliżej ślubu tym więcej widzę negatywów). Jak to odróżnić, jak nauczyć się z tym żyć.
  24. kapralis bardzo dziękuję za Twoją odpowiedź. Opisałeś dokładnie to co ja przeżywam. Do ślubu coraz bliżej, a ja mam coraz większe zmiany nastrojów, od płaczu, przez panikę, nadzieję i radość. Cały czas szukam przyczyn na NIE, wszystko nagle mi przeszkadza, narzeczony mnie denerwuje, wyolbrzymiam jego wady, zapominam o zaletach, jego rodziców uważam za okropnych, wręcz czuję do nich niechęc. Myślę o tym że może jestem za młoda, że teraz jest moda na 'single', może i ja powinnam jeszcze pożyć, a nie wpakować się w garnki i dzieci. Już mam nawet watpliwości co do charakteru uroczystości, choć przecież sama 'uciekłam' przed wielkim weselem i tłumem gości. Nie umiem sobie wogóle wyobrazić siebie mówiącej tą przysięgę, jak pomyślę o dniu ślubu nachodzą mnie mdłości, wciąż pytam wszystkich czy dobrze robię, ale nikt nie umie, nie chce mi odpowiedzieć, boję się patrzeć na nasze obrączki. Masz rację mam dni kiedy bez namysłu wyszłabym za mąż, ale im więcej mam czasu tym bardziej się stresuję i tym więcej myślę. I to myślenie jest zgubne, sądziłam że miesiąc wyprzedzenia to na tyle mało że nie wpadnę znów w panikę, i lęki mnie nie dopadną, niestety myliłam się. Kompletnie nie wiem jak z tym walczyć, nie mam już na nic ochoty, wiem że gdybysmy zrezygnowali znów ze ślubu wszystko wróciłoby do normy, znów byłabym szczęśliwsza niż w tym momencie, spokojna, ale ile razy można to odkładać, być może nigdy nie znajdę odpowiedzi na pytanie "Czy go kocham?Czy to miłość?" Nie chcę też czuć się przymuszona do ślubu, bo goście już zaproszeni, bo obrączki kupione, po prostu w pewnym momencie zaczynam czuć że nie mam wyjścia, że wszystkie drzwi się zamykają, i wtedy zwyczajnie zaczynam się dusić, histeryzować - do tej pory nie powiedziałam o ślubie w pracy, nie mówię też koleżankom, bo dzięki temu mam wrażenie że jeszcze mogę się rozmyśleć. Sama sobie zaczynam zaprzeczać, prowadzę jakąś wewnętrzną wojnę :/
×