Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dryagan

Administrator
  • Postów

    3 175
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Dryagan

  1. @robertina Skoro uczysz się języków, to zawsze można zacząć rozmowę od tego – zapytać drugą osobę dlaczego akurat tego języka się uczy, co jej sprawia trudność, co lubi. To już daje jakiś punkt zaczepienia, bez wchodzenia w tematy osobiste. Z tym brakiem hobby – rozumiem, że możesz tak to odczuwać, ale serio: w dzisiejszym świecie można się zainteresować praktycznie czymkolwiek. Nie trzeba od razu mieć „pasji życia”. Czasem to drobiazgi – oglądanie filmów jednego gatunku, czytanie książek, uczenie się ciekawostek o jakimś kraju, próba stworzenia prostego rysunku, czytanie o historii jakiegoś miasta. Niektóre rzeczy z pozoru nudne robią się wciągające, jak się w nie trochę zagłębić. Nie bardzo potrafię doradzić, jak walczyć z nudą, bo szczerze mówiąc – nie znam tego uczucia. Nie pamiętam, żebym mógł kiedykolwiek powiedzieć, że się nudziłem, nawet jako dziecko. Ale myślę, że nudę najczęściej zabija zaangażowanie, nawet jeśli na początku jest ono sztuczne. Spróbuj robić coś nie dlatego, że Cię „kręci”, tylko dlatego, że chcesz sprawdzić, co się stanie, jak zrobisz to przez 7 dni z rzędu. Czasem dopiero wtedy coś zaczyna się rozkręcać. I może też jest tak – piszę to bez złośliwości – że po prostu nie masz za bardzo o czym rozmawiać. I wtedy automatycznie wracasz do tej zmyślonej wersji życia, bo daje Ci ona jakieś punkty zaczepienia. Ale to błędne koło. Może warto zacząć nie od budowania tożsamości „normalnej osoby z pracą i codziennością”, tylko od szukania tematów, które naprawdę Cię interesują – choćbyś miała rozmawiać z kimś tylko o jednym drobiazgu przez cały tydzień.
  2. @robertina rozumiem Twoje zniechęcenie, ale mam wrażenie, że trochę sama wchodzisz w pułapkę, której można spróbować uniknąć. Piszesz, że od razu mówisz o chorobie – i właśnie wtedy zaczynają się te niewygodne pytania. To naturalne, że jeśli ktoś słyszy: „choruję”, to chce zapytać więcej – nie złośliwie, tylko z ciekawości, troski albo po prostu braku wyczucia. Ale to Ty decydujesz, czy ten temat się rozwinie. Możesz napisać po prostu "choruję, ale nie chcę tego rozwijać. Porozmawiajmy o czymś innym". Może też zamiast od razu wspominać o swojej sytuacji, spróbuj najpierw po prostu porozmawiać o czymś neutralnym – zainteresowaniach, rzeczach codziennych, filmach, pogodzie, memach, cokolwiek. Nie chodzi o to, żeby udawać kogoś innego, tylko żeby nie otwierać od razu najwrażliwszej części siebie, zanim w ogóle pojawi się zaufanie. To jak z zostawianiem klucza do mieszkania komuś, kogo się dopiero spotkało – za wcześnie. I jeszcze jedno: gdzie szukasz znajomości? Jeśli to są miejsca ogólne – typu aplikacje randkowe albo czaty losowe – to pytania w stylu „czym się zajmujesz” czy „spotkajmy się” naprawdę są normą. Ludzie nie wiedzą, z kim piszą, więc trzymają się schematów. Ale może warto spróbować na jakichś forach tematycznych, gdzie ludzie łączy wspólna pasja albo konkretne doświadczenie? W takich miejscach rozmowy często zaczynają się zupełnie inaczej i mają szansę rozwinąć się w coś spokojniejszego. Nie musisz się od razu tłumaczyć. Nie musisz też rezygnować. Może trzeba tylko trochę inaczej ustawić punkt wyjścia.
  3. @robertina to, co napisałaś, jest bardzo ważne – i rozumiem, że chcesz być postrzegana jako ktoś więcej niż nerwica. I masz absolutną rację: nerwica to nie Ty, tylko coś, z czym się zmagasz. Też nie chciałbym być definiowany przez pryzmat mojej choroby. To nie jest Twoja tożsamość. Ale tu właśnie pojawia się pewien paradoks – bo jeśli ukrywasz wszystko, co z tą sytuacją związane, i budujesz zupełnie fikcyjny obraz siebie, to... ludzie poznają nie Ciebie bez nerwicy, tylko zupełnie kogoś innego. Prawdziwa Ty to także Twoja wrażliwość, poczucie humoru, sposób, w jaki się z kimś rozmawia, Twoje zainteresowania – to wszystko można pokazać bez opowiadania szczegółów o pracy czy zdrowiu. Nikt nie mówi, że musisz się tłumaczyć. Nie musisz mówić: „mam nerwicę” ani opowiadać całej historii życia. Czasem wystarczy powiedzieć „nie chcę o tym rozmawiać” i przekierować temat gdzie indziej. Nie każdy rozmówca to wytrzyma – i to okej. Ale też nie każdy odejdzie. Mam wrażenie, że sama trochę wpadłaś w pułapkę „albo wszystko, albo nic” – że jak nie chcesz być oceniana przez pryzmat nerwicy, to musisz zmyślać alternatywną wersję siebie. A przecież można iść środkiem: być sobą, ale bez wchodzenia w drażliwe tematy. I jeszcze jedno – serio, nie wszyscy ciągną rozmowę w stronę pracy, studiów, CV. Często to tylko jakiś wstęp, który można spokojnie zignorować albo obrócić w żart. Jeśli w rozmowie dajesz coś z siebie – ciepło, uwagę, normalność – to wiele osób przestaje się interesować „statusami społecznymi”. Możesz wyznaczyć granice. To Ty decydujesz, o czym rozmawiasz. I to wcale nie musi być mur. Mam też takie przemyślenie – z własnych doświadczeń: Czasem, żeby zbudować z kimś nić porozumienia, nie trzeba wiele mówić o sobie. W relacjach ważniejsze niż przedstawianie się w jak najlepszym świetle, jest uważne słuchanie drugiej osoby. Zainteresowanie tym, co ona czuje, co przeżywa, co ją bawi czy martwi. To tworzy prawdziwe połączenie. Nie trzeba imponować, wymyślać, upiększać. Czasem wystarczy dać komuś przestrzeń i być po prostu życzliwym człowiekiem. I wtedy – paradoksalnie – to właśnie Ty zostajesz zapamiętana jako wartościowa osoba. Nie przez to, kim jesteś w opisie, tylko jak się obok Ciebie ktoś czuł. Masz prawo chronić swoją prywatność – tylko nie zapominaj, że ta prawdziwa Ty już w Tobie jest. Nie musisz jej wymyślać od nowa.
  4. @Raccoon pytanie jest jak najbardziej sensowne, więc wyjaśniam: dział „Kosz” istnieje celowo – to nie jest błąd ani zapomniany śmietnik. Po pierwsze, daje to transparentność – użytkownicy widzą, że post został usunięty z danego tematu, ale mogą się zorientować dlaczego (np. offtop, spam, złamanie regulaminu, powielony wątek itd.). Gdyby wszystko znikało bez śladu, zaraz byłyby pytania: „czemu mój post zniknął?”, „ktoś mi coś usuwa bez powodu” itd. Po drugie, daje to możliwość przywrócenia postu, jeśli np. usunięto go przez pomyłkę lub po rozmowie z użytkownikiem uzna się, że jednak warto go zostawić. I po trzecie – to jest też narzędzie dla ekipy moderującej, która w ten sposób widzi historię interwencji i może analizować wzorce zachowań, jeśli ktoś nagminnie łamie zasady. Więc tak – technicznie da się usunąć posta całkowicie (czasem tak się robi, także na życzenie autora postu), ale z różnych powodów czasem lepiej, żeby coś trafiło do Kosza. Taki mały „czyściec” Forum.
  5. @robertina nikt tu nie sugerował, żebyś każdej przypadkowej osobie z Internetu pisała w pierwszym zdaniu „mam problemy z głową”. To nie o to chodzi. To raczej pytanie, czy da się gdzieś między pełnym udawaniem a brutalną szczerością znaleźć coś prawdziwego i lżejszego jednocześnie – coś, co nie będzie wymagało ani zmyślania całego życia, ani całkowitego obnażenia. Rozumiem, że dla Ciebie kontakty internetowe to wszystko, co masz – i że bardzo chcesz je utrzymać. Ale właśnie dlatego warto zadać sobie pytanie: czy budowanie relacji na kłamstwach, nawet drobnych, naprawdę daje Ci coś trwałego? Czy to przypadkiem nie pogłębia poczucia, że i tak jesteś "niewidzialna", bo przecież nikt nie zna prawdziwej Ciebie? Nie chodzi o to, żeby się przed kimkolwiek tłumaczyć. Można przecież napisać coś neutralnego – „jestem teraz poza pracą”, „mam swoje powody, że nie wychodzę z domu”, „nie chcę rozmawiać o prywatnych sprawach”. To nie jest kłamstwo, a jednocześnie nie wymaga obnażania się. Masz prawo się chronić. Masz prawo mówić: „nie chcę o tym pisać”. Wcale nie musisz budować postaci, która nie istnieje. Bo wtedy każdy kontakt przypomina grę, a nie relację – i to męczy. Strasznie męczy. Też tak próbowałem - nawet w początkach mojej bytności na Forum (2014), chciałem być postrzegany jako inna, lepsza osoba - skończyło się generalnie wielką wtopą - i zacząłem być postrzegany jako oszust. Nie polecam. Nie chcę Cię przekonywać, że masz się zmienić. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że autentyczność nie musi oznaczać totalnego odsłonięcia. Ale że nawet mały krok w stronę bycia bliżej siebie może z czasem przynieść ulgę. A czasem – kogoś, kto zostanie z Tobą, tą prawdziwą, a nie wymyśloną.
  6. Przepraszam, że wyrzuciłem do kosza, ale temat "Nabór do Ekipy" jest tematem technicznym, gdzie przekazujemy stosowne informacje. Pogaduszki proszę przenieść do innych tematów offtopowych, żeby nie zaciemniać obrazu.
  7. @Paulapink Anhedonia może z czasem ustępować bez leków, ale rzadko całkiem samoistnie. Wymaga wsparcia – psychoterapii, regularności w codziennych aktywnościach, odbudowy prostych rytuałów. To trudne, bo nic nie daje przyjemności – ale ważne, żeby robić coś mimo wszystko. Jeśli boisz się leków, warto i tak porozmawiać z psychiatrą. Są różne opcje – mniejsze dawki, inne substancje, spokojniejsze podejście. I nie chodzi o szybkie rozwiązanie, ale o to, żeby nie tkwić w tym stanie bez wyjścia.
  8. @Mic43 mam wrażenie, że odczytałeś słowa „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” zupełnie inaczej, niż były one użyte w kontekście sytuacji Robertiny. Tu nie chodziło o „poznanie całej prawdy świata i całego cierpienia ludzkości”, tylko o osobistą prawdę o sobie samym, którą ktoś ukrywa przed innymi i przed sobą – z lęku, wstydu, poczucia odrzucenia. Robertina napisała bardzo poruszająco o tym, że całe jej życie to ciągłe udawanie, zmyślanie, uciekanie w fikcję, żeby nie stracić choćby cienia relacji z ludźmi. I właśnie w tym kontekście pojawiło się to zdanie – że może prawda o własnej historii, o własnych ograniczeniach, może być trudna, ale daje szansę na autentyczne relacje i wewnętrzny spokój. Nie chodzi o wielką metafizyczną prawdę, która przytłacza, tylko o tę cichą, osobistą – że „to jestem ja, taka jaka jestem, bez zmyśleń”. Masz rację, że ludzie chronią się przed prawdą, że filtrują ją, że nie jesteśmy w stanie udźwignąć całego cierpienia świata. Ale czasem wystarczy udźwignąć swoją własną prawdę – i już to może być wyzwalające. Nie od cierpienia, ale od ciągłego lęku, że ktoś nas „zdemaskuje”. Więc nie, to nie był „bullshit” – to była próba dodania odwagi komuś, kto od lat żyje w przebraniu i coraz bardziej się z tego powodu dusi.
  9. @Paulapink Witaj na Forum – cieszę się, że do nas dołączyłaś. Mam nadzieję, że znajdziesz tu trochę zrozumienia i wsparcia, bo to miejsce, gdzie wielu z nas zmaga się lub zmagało z podobnymi rzeczami. Pytasz, czy anhedonia może minąć samoistnie, bez leków. To zależy od wielu czynników. Czasami anhedonia bywa przejściowa – może pojawić się w wyniku długotrwałego stresu, przemęczenia, wypalenia emocjonalnego i stopniowo ustępować, gdy życie wraca do większej równowagi. Zdarza się, że pomocne są zmiany stylu życia, odpoczynek, dobre relacje, psychoterapia. Nie wiemy nic o Tobie, nie wiem jaka jest Twoja sytuacja, jaka jest przyczyna. Jeśli ten stan trwa długo, pogłębia się, towarzyszy mu depresja, lęk, brak energii czy problemy z codziennym funkcjonowaniem – wtedy warto nie zwlekać z sięgnięciem po pomoc. Leki to jedna z możliwości, ale nie jedyna. Bardzo skuteczna bywa psychoterapia – może pomóc odbudować kontakt z emocjami i przyjemnością, krok po kroku. Ważne, żebyś nie zostawała z tym sama. Dobrze, że tu napisałaś – to już pierwszy krok. Jeśli będziesz chciała podzielić się czymś więcej – śmiało, pisz…
  10. @robertina Rozumiem, dlaczego uciekasz się do kłamstw – to forma ochrony, która przez lata pomagała Ci przetrwać i unikać konfrontacji, na które nie byłaś gotowa. Ale każde kolejne kłamstwo to jak kolejna warstwa muru, który oddziela Cię od ludzi. I choć wydaje się, że chroni, to tak naprawdę jeszcze bardziej pogłębia samotność. W Ewangelii Jana pada zdanie: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32). Ono nie oznacza, że nagle wszystko stanie się łatwe. Ale mówi o tym, że prawda, choć trudna, daje wolność – przede wszystkim wewnętrzną. Bo przestajesz udawać, przestajesz się chować. Zaczynasz istnieć naprawdę – ze swoją historią, swoją wrażliwością, swoimi ograniczeniami. Brnięcie w kolejne kłamstwa może wydawać się bezpieczne, ale to życie w wiecznym napięciu i strachu, że coś się wyda. To odbiera spokój, zamiast go dawać. Może spróbuj małymi krokami – nie od razu wszystko, nie każdemu, ale w jednej relacji. Sprawdź, czy naprawdę jest tak, że „mówienie prawdy = bycie odrzuconą”. Może nie wszyscy odejdą. Może ktoś zostanie – właśnie dlatego, że zobaczy w Tobie kogoś prawdziwego a nie fikcyjną postać, która nie istnieje. Masz prawo bać się bliskości. Masz prawo czuć się inaczej. Ale nie odbieraj sobie prawa do szczerości – to z niej mogą zacząć się prawdziwe, spokojne relacje w których będzie miejsce na zrozumienie. Trzymam kciuki, żebyś znalazła w sobie odwagę, by przestać się ukrywać.
  11. @Domenicopp naprawdę rozumiem, że chcesz poczuć się lepiej i szukasz odpowiedzi – ale musisz zrozumieć, że Forum to nie miejsce do stawiania diagnoz ani proponowania leków. Pytasz o refluks – to objaw, który może mieć bardzo różne przyczyny, nie tylko związane z nerwicą. Może wynikać z problemów gastrycznych, refluksu żołądkowo-przełykowego, nieprawidłowej diety, zakażeń, a także innych chorób. Żeby ustalić, co go powoduje u Ciebie, trzeba zrobić odpowiednie badania i porozmawiać z lekarzem. Domaganie się od użytkowników, żeby Ci powiedzieli, jakie leki masz brać albo co Ci dokładnie dolega, nie jest ani bezpieczne, ani w porządku. Każdy z nas może podzielić się swoim doświadczeniem, ale nie jesteśmy lekarzami – i nikt, absolutnie nikt, nie postawi sensownej diagnozy na podstawie jednego zdania w poście. Zamiast kolejny raz pytać o leki i diagnozy, naprawdę zachęcam Cię do wizyty u lekarza – gastrologa lub psychiatry, jeśli podejrzewasz nerwicę. To jest najlepsza droga, żeby dowiedzieć się, co się dzieje i jak sobie skutecznie pomóc. Trzymaj się. Ale też – weź za siebie odpowiedzialność.
  12. @Maat to dzisiaj kawka od admina na dobry dzień - dla wszystkich
  13. @Mic43 to było dawno, ponad 10 lat temu. Od tego czasu już nie wsiadłem nigdy - trauma została. Nie chcę o tym mówić
  14. Ja celowo piszę, że praca nocna jest nie dla mnie. Rozregulowanie snu w ChAD do droga do psychozy. U mnie pilnowanie snu = zdrowie. Dzięki temu mogę kontrolować chorobę bez leków, a skrócenie snu jest dla mnie znakiem, żeby się spacyfikować zanim się rozkręci coś złego. Ale żeby to dobrze działało, muszę kłaść się spać o tej samej porze najlepiej
  15. Ja tam wolę rano - budzik nastawiam tylko w razie czego, bo zwykle i tak się budzę wcześniej niż zadzwoni. Kiedyś pracowałem na dwie zmiany, ale nie lubię tej drugiej. W nocy nie pracowałem nigdy - nie zdecydowałbym się na taką pracę, która zaburzałaby mój rytm snu.
  16. Dryagan

    Powrót...

    @Lilith Witaj ponownie, cieszę się, że znów jesteś z nami – naprawdę. Choć szkoda, że wracasz w trudnym momencie, to mam nadzieję, że Forum znów okaże się dla Ciebie miejscem wsparcia i zrozumienia. Życzę Ci siły i spokoju, i z całego serca trzymam kciuki, żebyś wyszła z tej walki zwycięsko. Dużo dobrych myśli dla Ciebie.
  17. Dryagan

    Przegrywy

    @Prince of darkness piszesz o bólu, napięciu, samotności i poczuciu utknięcia – to wszystko brzmi dla mnie bardzo znajomo. Sam mam za sobą trudne dzieciństwo, urazy, które siedzą głęboko, fobię społeczną i duże problemy z relacjami. Przez lata czułem, że jestem z boku – że coś we mnie nie działa tak jak powinno i że nigdy nie znajdę swojego miejsca. A jednak z czasem – choć długo na to czekałem – coś się zmieniło. Założyłem rodzinę późno, bo dopiero w wieku 35 lat. Nie wszystko od razu stało się łatwiejsze, ale obecność drugiego człowieka i dziecka w moim życiu pozwoliła mi inaczej spojrzeć na samego siebie. Przesunęły się priorytety, coś się we mnie rozluźniło. Wciąż mam w sobie różne lęki i trudności, ale już nie definiują całego mojego świata. Przez to i w pracy się zmieniło, zostałem doceniony jako specjalista, chociaż dalej jestem outsiderem. Nie piszę tego, żeby dawać proste rady ani nikogo przekonywać, że "wszystko będzie dobrze". Ale wiem jedno: nawet bardzo głębokie warstwy, o których wspomniałeś, mogą się z czasem uchylić – może nie wszystkie naraz, może nie tak, jakbyśmy chcieli, ale wystarczająco, żeby zacząć oddychać trochę lżej. Z wiekiem człowiek przestaje się tak szarpać jak ćma w kloszu. Nadal czasem uderza w szkło, ale coraz częściej siada na chwilę, patrzy inaczej, oddycha spokojniej. I to już robi różnicę. Czasem pomaga też spojrzeć na siebie z boku, nie ze środka – jak na kogoś, komu po prostu warto współczuć, dać trochę luzu i nie oceniać zbyt surowo.
  18. @Purpurowy nawet jeśli teraz wydaje Ci się, że nie ma już o co walczyć – nie wiesz, co czeka Cię za zakrętem. I nie mówię tego jako ktoś z zewnątrz, tylko jako ktoś, kto tam był – w tym piekle. Kiedy tu przychodziłem w 2014 r. na Forum byłem osobą bardzo samotną, z diagnozą ChAD, po przejściach psychotycznych, po śmierci brata w wypadku samochodowym, potem jeszcze zdarzyły się różne niefajne historie: miałem wypadek na motorze – połamany, nie wiedziałem, czy nie zostanę kaleką. Straciłem pracę. Miałem odjebki na zmianę ze stanami depresyjnymi, pobyty w szpitalu psychiatrycznym. Potem zmarła moja mama. Myśli samobójcze były codziennością. Nieraz czułem się skończony. A potem, powoli, coś zaczęło się zmieniać. Bez wielkich rewolucji. Po prostu krok po kroku. Teraz mam szczęśliwe życie i rodzinę. I wiem jedno – z dna można się odbić. Nawet jeśli teraz tego nie widzisz.
  19. Dryagan

    Przegrywy

    @Prince of darkness Wiesz… czytając Twój wpis, nie mogłem przestać myśleć o jednej rzeczy: to nie Twoje życie jest przegrane, tylko sposób, w jaki o nim myślisz. Napisałeś, że masz pracę, mieszkanie, znajomych, wykształcenie plus młodość – to nie są rzeczy bez znaczenia. To fundamenty, których wiele osób nie ma i za którymi tęskni. Ale jeśli sam siebie nazwiesz przegrywem, to nikt Cię z tego nie wyciągnie – bo to Ty codziennie powtarzasz sobie w głowie, że nie masz szans. A jak długo będziesz tak myślał, tak długo właśnie tak będzie. To nie znaczy, że Twoje uczucia są nieprawdziwe. One są bardzo prawdziwe i ważne. Ale one wynikają z wewnętrznej narracji, którą sam sobie codziennie powtarzasz. Nikt z zewnątrz Ci tego nie narzuca. Ty sam to sobie robisz – i tylko Ty możesz to zatrzymać. Możesz wybrać, żeby zobaczyć siebie inaczej. Nie pozwól, żeby to kiepskie uczucie zdefiniowało całe Twoje życie. Każdy z nas miał momenty, kiedy czuł się nikim – nie jesteś tu wyjątkiem. Różnica polega na tym, że niektórzy w tym zostają, a inni zaczynają się z tego powoli wygrzebywać – i to nie dlatego, że ich życie nagle się zmienia, ale dlatego, że zaczynają inaczej o sobie myśleć. A to ma potem swój ciąg dalszy: zaczynasz inaczej myśleć o sobie – i nagle Twoje życie się zmienia. Tak to działa. Nie jesteś przegrywem - jesteś człowiekiem, który utknął w swoim błędnym myśleniu. I z tego da się wyjść – ale pierwszym krokiem jest to, żeby przestać siebie stygmatyzować tym określeniem. Bo ono nie jest prawdą. To tylko etykieta, którą sam sobie przykleiłeś. Możesz ją też sam odkleić. Tak po prostu.
  20. Jeśli chodzi o Tosię, to chyba bez większych zmian u niej. Postaram się ją namówić, żeby się tutaj odezwała
  21. Dryagan

    Ezoteryka- dyskusja.

    Tu niestety nie mogę się zgodzić. Owszem – wiele osób traktuje tarot jako formę autorefleksji czy nawet zabawy, ale warto pamiętać, że może on też bardzo szkodzić – zwłaszcza gdy ktoś podchodzi do niego zbyt serio albo znajduje się w trudnym stanie psychicznym. Przykład: osoba zmagająca się z lękiem lub depresją zaczyna często korzystać z tarota, szukając w kartach odpowiedzi albo potwierdzenia swoich obaw. Zamiast sięgnąć po realne wsparcie – jak terapia czy rozmowa z kimś bliskim – coraz bardziej uzależnia się od rytuału rozkładania kart. Jeśli trafi na niepokojącą interpretację, np. kartę Wieży czy Dziesiątki Mieczy, może to tylko pogłębić jej lęki. W skrajnych przypadkach może prowadzić to do nieprzemyślanych decyzji – zerwania relacji, rezygnacji z pracy czy unikania leczenia (znam przynajmniej jeden taki przykład z życia - osoba o każdą życiowa decyzję pytała "wróżki", nie skończyło się dobrze). Poza tym nie brakuje osób, które żerują na cudzym zagubieniu i uzależniają klientów od kolejnych sesji. Bywa też, że tarot staje się dla kogoś namiastką psychoterapii, ale przecież nie daje realnych narzędzi do pracy nad sobą. Tarot sam w sobie nie musi być zły, ale jak każde narzędzie – może zaszkodzić, jeśli trafia na podatny grunt albo jest używany niewłaściwie.
  22. Zawsze jest o co walczyć, młody jeszcze jesteś. Czasem nagle coś się może zmienić o 180 stopni.
  23. @Śmiercionauta No i co my tu mamy… legenda Forum wraca na stare śmieci! Aż się człowiekowi przypomina, jak to kiedyś bywało – nocne rozmowy, kilometrowe wątki, forumowe dramy i wsparcie, którego nigdzie indziej nie było. Klimat był nie do podrobienia – i choć czasy się zmieniły, to miło widzieć znajomego nicka po latach. Fakt, forum to już nie to samo, co 10–13 lat temu, ale wiesz co? Nadal żyje. Nadal ktoś tu zagląda, pisze, słucha. Trochę jak stary dom – skrzypi, ale stoi. Zrobiliśmy co mogliśmy, aby tak było. Miło Cię widzieć – serio. Mógłbyś częściej tu zaglądać, bo jak stare duchy się pojawiają, to miejsce znowu ożywa.
  24. Dryagan

    Przegrywy

    @Mic43 rozumiem Twój punkt widzenia. Jasne, że cierpienie jest częścią życia i nikt z nas nie ma nad nim pełnej kontroli. Nie chodzi mi jednak o cierpienie wynikające z wojen, chorób terminalnych czy innych dramatycznych okoliczności – mam na myśli przede wszystkim cierpienie psychiczne, z którym wiele osób z Forum się zmaga .I właśnie w tym kontekście uważam, że nie jesteśmy skazani – bo mamy wpływ na to, jak się do tego cierpienia odnosimy. Czy pozwalamy mu całkowicie przejąć nad nami kontrolę, czy próbujemy – mimo bólu, lęku czy rozpaczy – choć odrobinę się od tego oderwać. Nie chodzi o to, że cierpienie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale o to, że możemy próbować budować wobec niego inną postawę. Znam osoby z widoczną niepełnosprawnością, które każdego dnia mierzą się z ogromnymi ograniczeniami – a mimo to potrafią się uśmiechać, tworzyć relacje, mieć pasje, cieszyć się z małych rzeczy. Ich życie nie jest pozbawione cierpienia, ale nie jest też zbudowane wyłącznie na cierpieniu. Nie chcę przez to powiedzieć: „uśmiechnij się, wszystko będzie dobrze”. To byłoby naiwne i krzywdzące. Ale chcę powiedzieć: warto próbować spojrzeć na siebie inaczej, spojrzeć na swój problem inaczej, spojrzeć na swoją chorobę i swoje ograniczenia – inaczej. Bo jeśli sami wchodzimy w narrację, że jesteśmy przegrani i nasze życie nie ma sensu, to tylko utwardzamy to cierpienie w sobie. Czasem pierwszy krok to nie cudowna zmiana, tylko decyzja: „nie chcę siebie już więcej krzywdzić takim myśleniem”.
  25. Dryagan

    Przegrywy

    Z własnego doświadczenia wiem, jak łatwo wpaść w myślenie: „jestem beznadziejny, nikt mnie nie rozumie, nic się nie zmieni”. Te myśli przychodzą same, szczególnie gdy choroba ścina z nóg. Ale jeśli je w sobie pielęgnujemy – robimy z siebie cierpiętnika – to tylko pogłębiamy dołek. Nie chcę nikogo urazić, bo wiem, jak to boli. Ale prawda jest taka, że w pewnym momencie trzeba się zatrzymać i powiedzieć sobie: dość. Trzeba się zacząć programować na inne myślenie – nie na hurraoptymizm, ale na coś prostego: „mam wpływ na to, co będzie dalej, choćby mały”. U mnie zmiana zaczęła się właśnie wtedy, gdy przestałem oczekiwać współczucia, a zacząłem szukać sposobów. To było trudne, wymagało wysiłku, czasem wbrew wszystkiemu. Ale z czasem przyniosło efekty – większą kontrolę nad chorobą, więcej spokoju, lepsze relacje. Nikt nie jest skazany na cierpienie. Ale trzeba przestać samego siebie przekonywać, że nic się nie da zrobić. To od tego trzeba zacząć.
×