
etien
Użytkownik-
Postów
246 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez etien
-
LonelyWolf wprawdzie jestem kobietą ale muszę przyznać, że podoba mi sie Twoja wewnętrzna dojrzałość, którą udało Ci się wypracować. Sam wiesz, że nie wszystko jest jeszcze OK, ale masz dużą świadomość siebie. Ważne jest to, że teraz rozumiesz, że to Ty decydujesz o swoim życiu. Wiesz, że są rzeczy, sprawy, które musisz sam przerobić i nikt tak naprawdę nie jest w stanie tego zrobić za Ciebie jeśłi Ty nie zrobisz tego sam. Mam tylko jedną uwagę! A mianowice chcesz mieć to poczucie, że jesteś w stanie całkowicie zająć się sam sobą, że już nie musisz być zależny od innych. I to jest jak najbardziej słuszne! Tylko małe ostrzeżenie abyś nie popadł w skrajności, gdyż nikt z nas nie jest samowystarczalny. Co innego być zależnym, a co innego otaczać się bliskimi ludźmi. Chodzi mi o to abyś nie rezygnował zbyt łatwo ze swojej dziewczyny tylko dlatego, że teraz dla odmiany boisz się, że Twoja miłość może być zależnością. Tym bardziej, że może to być prawdziwe uczucie i szkoda byłoby to stracić. Trzeba zachować właściwe proporcje.
-
heimao masz racje w tym co piszesz, nikt nie był uczony dorosłości, to nabywa się poprzez działanie. Problem polega na tym, że ja jakby nie zostałam nauczona doswiadczania, eksperymentowania to zostało we mnie zablokowane. A teraz boje się przemóc!
-
Jak pozbyć się niechcianych myśli/uczuć ?
etien odpowiedział(a) na fallen02 temat w Pozostałe zaburzenia
Dlaczego rozstałeś się z tą byłą? Czy byliście ze sobą szczęśliwi i nagle coś się popsuło? Możliwe, że myślisz o byłej ponieważ może masz poczucie, że ta sprawa nie została do końca załatwiona albo rozstałeś się z nią w złych okolicznościach? Czujesz potrzebę może coś dokończyć, zakończyć właściwie itp.? W zasadzie czegoś tu nie rozumiem!!! Gdyż jeżeli jednak w głowie porównujesz tą byłą z obecną to jak dla mnie świadczy o tym, że coś jednak do tej byłej czujesz. Po co porównujesz, zastanawiasz się która to ta właściwa? To zastanawianie świadczy o tym, że do obu coś czujesz ale nie wiesz, która to ta właściwa, z którą powinieneś być? To swiadczy o wątpliwościach, które mogą pojawiać sie przy pierwszych randkach, spotkaniach ale nie w momencie kiedy już zdecydowałeś się być z tą obecną i z nią jesteś. Zreszta cały czas też piszesz o tym co dawała Ci tamta, a co teraz daje Ci ta, a co TY dajesz? Na jej miejscu (obecnej dziewczyny) też czułabym się niepewnie, zauważając ciągłe rozterki, wątpliwości obecnego chłopaka. Tym bardziej, że te wątpliwości nie dotyczą tylko Waszego zwiazku ogólnie, tylko dotyczą innej kobiety! Czyli to tak jakbyś nie wiedział, z którą powinieneś być? Dlatego Twoja dziewczyna nie bez powodu ma kompleksy dotyczący Twojej byłej. Mam wrażenie, że jednak wciąż do miłości podchodzisz jak wspomniałeś na zasadzie jakiś fantazji zaciągnietych z bajek itp. To tak jakbyś uważał, że miłość dzieje się bez Twojego udziału na zasadzie, że albo coś jest przeznaczeniem albo nie. Tak jakbyś bał się, że miniejsz się właśnie z przeznaczeniem, tym co miłość sama w sobie dla Ciebie przygotowała. To tak jakbyś zastanawiał się na zasadzie, coś do tej czuje, ale co jeśłi jednak okaże się, że powinienem być z tą drugą. Jakbyś miłość traktował jak jakiś twór bezosobowy, nie wiązał tego uczucia z żadną konkretną osobą. Odpowiedź sobie na pytanie co czujesz do obecnej dziewczyny? Czy za nią tęsknisz, czy dobrze się czujesz przy niej? Czy jej obecność dodaje Ci radości? Czy czujesz pragnienie aby tak sam z siebie coś dla niej zrobić wiedząc, że sprawi jej to przyjemność? Czy czujesz, że możesz przy niej być sobą? Czy jesteś z tą obecną dziewczyną bo uważasz, że powinieneś z kimś być, bo zazwyczaj ludzi uszczęśliwia bycie z drugą osobą? Czy jesteś z nią bo własnie z nią chcesz byc? Czy może tak naprawdę nie chodzi ani o byłą, ani o obecną tylko o zrealizowanie fantazji - pragnienia szczęśliwej miłości samej w sobie? -
W prawdzie u mnie to już przeszłość, bo obecnie nie jestem w żadnym związku. Jednak zastanawia mnie, czy ja podobnie jak Wy dziewczyny doszukiwałam się ciągle czegoś złego w partnerze, bez podstawnie bo jestem przewrażliwiona, bo obawiam się opuszczenia. Czy wręcz przeciwnie miałam powody by tak się czuć, tylko nie chcialam ich zauważyć, wypierałam prawdę bo wolałam za wszystko obwinaić siebie niż dostrzec to, że mialam racje czując to co czułam.
-
Teraz nie chce mi sie spać. Jutro znów będę miala problem aby wstać i nie zmarnowac dnia!!! Przestawil mi się zegar biologiczny.
-
A ja czuje się bezradna i nie rozumiem dlaczego nie może ktoś mi pomóc. Co jest w tym złego, aby ktoś pokazał mi jak zacząć? Dlaczego muszę to zrobić sama? Czy to nie jest normalne, że w pewnym okresie życia człowiek powinien być uczony dorosłości? Jak niby mam zrobić to sama? Czuje się tak jakbym nic nie wiedziała, nie umiala...
-
Mam ogromne tendencje do analizowania. Poświęcam tym analizom, refleksją mnóstwo czasu. Ciągle też powracam w myślach do przeszłości, analizuję to co było, wyciagam wnioski, próbuje zrozumieć siebie lepiej. W zasadzie lubię analizować, dzieki temu mam poczucie, że mam jakiś wpływ na swoje życie gdyż to daje mi dużą świadomość siebie. Ta świadomośc daje mi wiedzę do wdrażania zmian w życiu. Jest motywacją. Kiedy już coś przeanalizuję, wyciagnę wnioski, zrozumię to wszystko to staje się dla mnie takim dobrym gruntem aby "posiać " coś nowego, takim punktem wyjścia do NOWEGO, do działania. Jednak są też takie momenty jak dzisiaj kiedy mam poczucie, że nic nie rozumiem. Tak jakbym nie pamiętala o tym co już "wypracowałam" i to mnie strasznie załamuje i dołuje. Czuje się tak jakbym straciła całą motywację, przegapiła cos ważnego. Tak jakbym się bała i nie rozumiała, choć nie wiem czego się boje i czego nie rozumiem. Teraz żałuję, że nie dzialam kiedy faktycznie czułam w sobie tą potrzebną mi energię do zmian. Czuje się zagubiona. Czuje się bezradna. Zauwazyłam, że złosc dodaje mi energii. Powoduje we mnie chęć "wkurzenia się" i w końcu COŚ ZROBIENIA bez czekania na innych. Tyle, że ja boje się złości i za chwlę czuję się z tą emocją źle, bo czuję się ZŁą osobą z powodu tej złosci.
-
chciałabym się podzielić swoim problemem...
etien odpowiedział(a) na Little Red Fox temat w Pozostałe zaburzenia
Jeśłi rodzcom nie powiesz do jakiego lekarza idziesz to nikt się nie dowie, z przychodni nie wyślą żadnych informacji do Twoich rodziców tylko dlatego, że jesteś ubezpieczona na nich. Jesteś pełnoletnia i nikt nie będzie sprawdzał do jakiego lekarza chodzisz. -
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)
etien odpowiedział(a) na atrucha temat w Zaburzenia osobowości
Nie znam się, ale kiedyś gdzieś wyczytałam, że zaleczone borderline może przejść w dość łagodną formę narcyzmu stosunkowo łatwą do wyleczenia. Możliwe, że osoby z borderline wykazują pewne cechy narcystyczne, jednak przy złożoności borderline nie są te akurat cechy najważniesze w fazie początkowej leczenia zaburzeń. Kiedy typowe objawy borderline ustępują, dana osoba staje się zwględnie stabilna wówczas możliwe, że cechy narcystyczne uwidaczniają się bardziej, wyplywaj a na plan pierwszy. Kolejnym krokiem w leczeniu jest praca nad cechami narcystycznymi. To taka moja teoria. -
Co do przeciwieństw i podobieństw.... Jeśli chodzi o mnie to uważam, że partnerzy aby móc wspólnie budować swój związek muszą wykazywać podobieństwa w systemie wartości, w światopoglądach dotyczących istotnych kwestii majacy wpływ na ich wspólne życie, wspólne decyzje, cele. Muszą mieć podobne oczekiwania co do istoty związku, podobnie to rozumieć. Wykazywać podobieństwa co do tego jak chcą aby wyglądała ich ta wspólna przyszłość, wychowywanie dzieci itp. Dawać sobie nawzajem prawo do realizowania siebie, swojej indywidualności itp. Jednak z drugiej strony często bywa tak, że ludzie w związku uzupełniają się na zasadzie właśnie przeciwieństw: np. ona jest uporządkowana, zna się na liczbach zatem zajmuje się rachunkami, on nienawidzi pracy wymagajacej skrupulatnosci, irytuje go to zatem tego nie robi. On natomiast świetnie organizuje wakacje i jest szczęśliwy, że może się wykazać, a ona jest szczęśliwa, że nie musi o tym myśleć. Czyli wydawałoby się, że kazdy robi to co najbardziej lubi, w czym się najlepiej czuje, zaś te sfery, w których czuje się gorzej przekazuje partnerowi ku jego zadowoleniu. Czy takie podejście jest w porządku? Czy jednak właśnie takie wydawałoby się niewinne zachowania już dają ryzyko powstania zależności? Gdzie jest ta granica, kiedy coś jest OK, a kiedy już zaczynamy wpadać w zależność?
-
carlosbueno napisałeś, że czujesz się jak mały chłopiec uwięziony w ciele dorosłego. To mnie zastanowiło, bo to pokazuje, że wolisz w gruncie rzeczy być chłopcem? A dorosłośc traktujesz jak karę, której chcesz uniknąć. Co faktycznie jest gorsze: być chłopcem uwięzionym w ciele dorosłego, czy niemozność bycia dorosłym? Nie twierdzę, że rozumiem wszystkie Wasze rozterki bo tak nie jest. Wiele opisywanych tu rzeczy jest dla mnie odległa pomimo, że sama też doświadczyłam wielu trudności przeżywanych w szkole, wśród równieśników itp. Myślę, że wiele razy w życiu się zmieniałam, ta każda zmiana to krok do przodu ku lepszemu. Kiedy wspominam czasy szkoły to muszę przyznać, że dzisiaj jestem zupełnie inną osobą... Wszystkie te bolączki już przeżyłam w sobie, przerobiłam. Czuje siię wolna od tamtych momentów. Pomimo, że pamiętam to co było, to jednak ma to dzisiaj mniejsze znaczenie. Dzisiaj wiem, że borykam się z osobowością zależną, a co za tym idzie podobnie do innych wypowiadajacych się tu osób mam problemy z decydowaniem, z dokonywaniem wyborów, z tym aby nadać kierunek swojemu życiu bez czekania na to co poradzą mi inni. Jednak ja wiem czego chcę, czego pragnę jednak nie potrafię po to sięgnąć. Wydaje mi się, że wszyscy inni potrafią lepiej, wiedzą jak coś zrobić, tylko nie ja. Zawsze moi bliscy nadawali mi kierunek, wiedzieli co będzie dla mnie dobre itp, teraz ja powinnam sama to wiedzieć, jednak ogrom wyborów mnie przytłacza, czuje się bezradna w tym wielkim świecie. Boje się, że popełnię błąd. Nie ufam sobie, że potrafię dobrze zadecydować i to mnie zatrzymuje. Jednak to czego obecnie najbardziej pragnę to móc być dorosła, samodzielna i mieć wpływ na swoje życie. Chcę tą swoją niemożność zmienić, pokonać swoje słabości. Wydaje mi się, że to co Was boli z przeszłości wymaga "przeżycia", "przerzucia", bo tylko wówczas jest mozliwe aby to zostawić za sobą. Dlatego myślę, że warto uczestniczyć w terapii nawet jesłi to miałoby potrwać z 5 lat. Lepiej te 5 lat "poświęcić" niż zmarnować sobie 10 kolejnych, czy całe zycie! Pytanie jest czy chcecie dorosnąć (pokonać problemy)? Czy chcecie jedynie poczuć się inaczej, lepiej? Myślę, że bez uporania się z zaburzobą osobowoscią nie da sie poczuć lepiej. Najpierw trzeba zmienić sposob myślenia. Jednak wiem jakie to trudne... Jednak wiem jakie to trudne...
-
Vintage to co napisałeś o sobie w tym ostatnim poście w ogóle nie lączę z męskością tylko z byciem dorosłym i tym wszytskim co oznacza być dorosłym zarówno w odniesieniu do kobiet, jak i mężczyzn. W zasadzie niektóre opisane przez Ciebie sytaucje są bardzo podobne do moich. Też z jednej strony nadopiekuńczy rodzice, a z drugiej wymagający, zmienne nastroje itp. (nie będę wchodzić w szczegóły). Ja w każdym razie na dzień dzisiejszy już nie mam problemu aby udzielać się w grupie, dyskutować. Ale jeśli zaczynam kogoś lubić, zaczyna mi na kimś zależeć to wówczas robię się brena i uległa. Perspektywa kłótni, konfliktów starsznie mnie przeraża i dla dobra relacji często rezygnuję z własnych potrzeb, ustępuje. Jestem potulna, nijaka. Natomiast całą frustarcję i złość ukrywam w sobie. W kontaktach z nowymi osobami myslę, że ważne jest sobie uświadomić, że nie wszyscy muszą nas lubić. My też nie wszystkich lubimy. Jełśi ktoś podczas pierwszego spotkania z nami sobie coś "dziwnego", złego o nas pomyśli to w zasadzie to tego kogoś jest problem, że ocenia powierzchownie, stereotypowo itp.
-
Czy dobrze zrozumialam, że w tym temacie chodzi głównie o leczenie osobowości zależnej? Czy ten wątek dotyczy terapii w leczeniu zaburzeń osobowości szeroko rozumianej, czyli wszystkich? Przyznam, że właśnie ja mam osobowość zależną i chętnie wymieniłabym się doświadczeniami z innymi osobami o podobnym problemie. Oprócz osobowości zależnej mam też ZOK. Jednak nerwicę mam w zasadzie wyleczoną. I właśnie z ZOK leczyłam się w ramach terapii psychoanalitycznej (analitycznej) i ta terapia faktycznie mi pomogła. Obecnie już dwa lata uczestniczę w kolejnej terapii z powodu własnie swojej osobowości. Ta obecna terapia jest poznawczo-behawioralna z elementami systemowej i czegoś tam jeszcze (elementy ericksonowskiej). Nie wiem do końca jaka ona tak naprawdę jest, ale z pewnoscia nie jest to analityczna. Nie potrafię się w tej nowej terapii odnaleźć, jest dla mnie trudna i denerwująca. Chociaż podobno w przypadku os. zależnej ta poznawczo-behawioralna jest skuteczna. Efekty terapii dostrzegam, jednak to co najważniejsze jeszcze się nie dokonało. Wiele rozumiem, dostrzegam zmiany w myśleniu ale wciąż brakuje działania. Najlepiej czuje się w terapii analitycznej i zastanawiam się, czym powinnam się kierować? Czy swoimi odczuciami, komfortem i wybrać analityczną? Czy zaufać terapeutą, że ta poznawczo-behawioralna powinna być przy os. zaleznej skuteczniejsza?
-
Naszły mnie dziwne wątpliwości. Czy można mówić o jakiejś osobowości pierwotnej, którą człowiek posiadał zanim została ona zaburzona? Moja osobowość zależna pewnie powstała na gruncie pewnych okoliczności, doświadczeń, określonego sposóbu wychowywania itp. Jakieś przyczyny z pewnością musiały istnieć, coś miało na to wpływ. Czyli rozumiem, że od początku musiałam wykazywać pewne skłonności, predyspozycje do okreśłonych zaburzeń? Zakładam, że nie każda osoba w podobnych okolicznościach, warunkach zapadłaby na to własnie zaburzenie? Czy może jednak każda osoba, która np. odczuwała brak zaspokojenia podstawowej potrzeby bezpieczeństwa, miała nadopiekuńczą matkę itp; doswidczyła podobnych rzeczy będzie mieć osobowość zależną? Jaką miałabym osobowość gdyby nie została ona zaburzona? Czy da się w ogóle na takie pytanie jakkolwiek odpowiedzieć? Czy np. moja ogromna skłonnośc do nieustannego analizowania, pewna retrospektywnośc są cechami, które były we mnie od zawsze? Czy może wręcz przeciwnie należy uważać, że są wynikiem zaburzenia?
-
Moje pytanie kieruje do ekspert_abcZdrowie. Czy można prosić o dokładniejszy opis wspomnianych typów związków? Cyt: "Dlatego powstają związki opiekuńcze typu rodzic-dziecko (przedłużenie relacji symbiotycznej matka-dziecko), związki wspierające typu lalka-ojciec czy zwiazki wychowawcze typu pan-sługa." Czy może zaistnieć sytuacja, że kobieta z os. zależną (symbiotyczną) wejdzie w związek typu rodzic-dziecko jednak paradokslanie to ona w tym związku będzie odgrywać rolę matki dla partnera?
-
rav71 z tego co piszesz mam takie przemyślenia, że to co się z Tobą dzieje bardziej przypomina lęk uogólniony i możliwe, że jako mężczyzna nie akceptujesz w sobie tych odczuć - łączysz je z brakiem męskości, bo nie czujesz się pewny siebie, silny. Tyle, że według mnie te Twoje odczucia nie są ani męskie, ani niemęskie to po prostu lęk, który tak samo dopada i dotyczy kobiet, jak i mężczyzn. Czyli jest lęk nerwicowy. Ten lęk pewnie ogranicza Cię w znaczącym dla Ciebie stopniu, jednak to nie jest według mnie problem męskosci, tylko Twoich wewnętrznych przeżyć dotyczących Ciebie jako osoby, doświadczeń, które warto by było przerobić z psychologiem. Jednak piszesz też, że bardzo potrzebujesz pochwały, akceptacji ze strony mężczyzny - autorytetu. To akurat niewątpliwie wiąże się z Twoją męskością. Może masz poczucie, że nie potrafisz, do tej pory nie potrafiłeś spełnić oczekiwań kogoś dla Ciebie ważnego (np. ojca), gdzie uznanie tego kogoś byłoby dla Ciebie potwierdzeniem Twojej męskości, poczuciem "przyjęcia"? Nie wiem jakie miałeś relacje z ojcem i czy on w ogóle był dla Ciebie jakimkolwiek autorytetem... Tak tylko mi się skojarzyło! Tacyt to o czym piszesz, dzięki czemu czujesz się męski jest dla mnie niezrozumiałe. Ja jako kobieta też czuje się gorsza jak cos mi nie wychodzi, kiedy widzę, że jestem bezradna wobec codzinności, kiedy doświadczam porażek w pracy itp. To powowduje, że tracę poczucie pewności siebie, czuje się beznadziejna. I też uważam za swój sukces ukończone studia, czuje się dzięki temu dobrze, bo mam poczucie, że jednak coś potrafię. Czuje się ogólnie super kiedy zamierzone cele udaje mi się realizować, kiedy mogę być pomocna dla innych itp. Nie uważam aby robienie doktoratu świadczyło o jakiejkolwiek kobiecości, czy męskości itp? Niezależnie od płci czujemy się dobrze kiedy widzimy, że odnosimy sukcesy, kiedy widzimy, że coś potrafimy dobrze zrobić - to podonosi naszą samoocenę, poczucie wartości. I podobnie porażki, niepowodzenia, nasza bezradnośc powoduje, że czujemy się gorsi, nieporadni, zacofani i niedostosowani. To zaniża samoocenę. Natomiast niewiele ma to z męskością, czy kobiecością. Niektórzy mężczyźni chyba uważają, że bycie męskim oznacza najpierw bycie mężczyzną, a dopiero później człowiekiem - osobą. rav71 ja też byłam w szkole tzw. "kozłem ofiarnym" gdzie zarówno dziewczyny, jak i chłopacy (głownie chłopacy) bardzo mi dokuczali, nabijali się ze mnie. To nie są miłe wspomnienia. Jednak już dawno nie jestem w szkole... Dzisiaj jestem inną osobą. Może mam problemy ale wynikają ona z jeszcze innych kwestii. W każdym razie nie mam żadnych wątpliwości co do swojej kobiecości.
-
rav71 skoro dużo czytałeś o asertywności to uważam, że też nie ma co czekać z wdrażaniem jej w życie. Owszem pewnie terapia z psychologiem jest i tak niezbędna, aby te zachowania asertywne nie tylko były zachowaniami ale wynikały z charakteru, z odbudowywanej na nowo osobowości. Jednak myśle, że czekając na "dobry grunt", czyli sytuację, w której poczujesz się już w dużej mierze "właściwy" jest odkładaniem doświadczeń w czasie. Tym bardziej, że wydaje mi się, że najbardziej zmieniamy się poprzez życie, działanie, doświadczenie. Czekając na lepszy stan w głowie można zupełnie się zawiesić i stać w miejscu czekając na cud. Dlatego myślę, że próbując zachowywać się asertywnie choćby w bardzo małych sprawach jest dużym krokiem do przodu. A jak zorientujesz się, że sobie radzisz w tym co małe przyjdzie i większa odwaga i poczucie satysfakcji, że coś w sobie pokonałeś. BłękitnaAbstrakcja myślę, że masz tu dużo racji, zarówno mężczyźni, jak i kobiety stresują się, boją, nie potrafią odnaleźć się w sytuacjach społecznych, mają te same problemy. Tyle tylko, że wydaje mi się, że mężczyźni podchodzą do tych spraw nieco ambicjonalnie. A z drugiej strony kobiecie niby wypada być "biedną i zagubioną", ktoś ją pocieszy, przytuli, zaopiekuje się nią. Natomiast kiedy mężczyzna ma takie oczekiwania to wydaje się to być już niemęskie, tak jak pisał Vilgefortz. I mężczyźni mają problem aby w sobie zaakceptować tego typu potrzeby, jednocześnie spodziewają się braku akceptacji społecznej. Mężczyźni za bardzo przejmują się opinią innych, może nieco na wyrost. W ich gronie pewnie jest jakaś rywalizacja i przekonanie, że zawsze trzeba coś udowadniać. My kobiety bardziej akceptujemy nawzajem swoje słabości, bardziej się wspieramy niż rywalizujemy. -- 10 sty 2012, 23:48 -- Jakby nie było my kobiety pragniemy mieć silnych, odpowiedzialnych, zdecydowanych mężczyzn. Tylko co naprawdę oznacza ta odpowiedzialnosc, zdecydowanie, czy konsekwencja? Może mężczyźni zbyt dużo od siebie wymagają i same te wymagania ich przerastają, czyli sami z siebie dążą do jakiegoś ideału, który tylko powstał w ich głowie. Nie dorównując ideałowi nie ackeptują siebie, nie zauważają swoich mocnych cech, zaś takie myslenie nie pozwala im wierzyć w siebie. Może za dużo w nich właśnie myślenia na zasadzie "czarne albo białe"? Nastawieni są na zadanie i osiągnięcie wyniku, a wynik może być tylko albo DOBRY albo ZŁY.
-
Jak Ciebie czytam to wyglada to tak jakbyś potrzebował bardzo silnych, może nawet ekstremalnych, skrajnych uczuć abyś uważał, że coś czujesz nie ważnie, czy to dobre uczucia czy nie. I dopiero ta mozliwość straty jest dla Ciebie na tyle silnym uczuciem, że je zauważasz!!! Dopiero to uczucie wyzwala w Tobie reakcję, staje się bodźcem. Czym bardziej cierpisz, tym bardziej kochasz? Może wtedy odczuwasz, dopuszczasz do siebie własną emocjonalność? Po prostu czujesz, że coś czujesz. A może lubisz cierpieć? W cierpieniu można odczuwać pewną "chorą" satysfakcję itp. Co czujesz kiedy z kimś jesteś bez ryzyka utraty tego kogoś? Może szukasz kogoś kto Cię "zmieni" lub "zmieni coś w Twoim życiu" niż kogoś kogo chciałbyś kochać?
-
Może nie jesteś gotowy na miłosc, aby dawać miłość drugiej osobie, gdyż wewnątrz siebie czujesz się pusty, nie masz z czego dać tej miłości? Natomiast bardzo czujesz potrzebę aby ktoś kochal Cię? Czyli chcesz być kochany ale niekoniecznie sam kochać. Kiedy ktoś odchodzi nie chcesz zostać sam, stracić miłosci, tego, że ktos mógłby Cię kochać, dlatego wtedy wydaje Ci sie, że zależy Ci bardziej? A może bardziej poprzez bycie z kimś chcesz sie dowartościować, coś sobie udowodnić niż tworzyć związek oparty na miłosci? Może miłosć Cię przeraża, koniecznosc otworzenia sie na drugą osobę, odkrycia przed tą osobą najwrażliwszej części swojego JA. Boisz sie tej emocjonalnej konfrontacji z tym kimś, jak i boisz sie skonfrontować z własnymi emocjami, pragnieniami, emocjami? Do tego dochodzi lęk przed odrzuceniem, że nie będziesz umial na dłużej kogos zatrzymać przy sobie, gdyż moze uważasz, że aby z kimś być trzeba "być kimś idealnym", a nie sobą. I to wszystko powstrzymuje Cie przed zaangażowaniem. Po czym dopiero silne emocje takie jak, lęk przed stratą staje się dla Ciebie bodźcem do dzialania? Możłiwosci jest wiele, ale Ty pewnie znasz tą właściwą odpowiedź.
-
To prawda, że brakuje prawdziwych mężczyzn, którzy byliby odpowiedzialni, konsekwentni, zdecydowani, którzy wiedzieliby czego chcą. Którzy angazowaliby sie w życie swojej rodziny, uczestniczyli aktywnie w wychowywaniu dzieci i byli partnerami dla swoich kobiet. Chociaż kobiet niezdecydowanych jest równie dużo Niestety mężczyźni z pokolenia naszych ojców w większości nie uczestniczyli w wychowywaniu swoich dzieci, po prostu jedynie byli, czasem pogłaskali po głowie, czasem zganili i tyle... Jednak mnie zastanawia coś innego, wiekszosć z Was tu wypowiadających się mężczyzn dużo pisze o agresji i chęci jej wyrażania. Jednocześnie wypowiadacie się o tej agresji tak jaby była czymś właściwym, pożądanym. Jednak według mnie agresja nie jest niczym dobrym, to jeden z najbardziej niszczących form wyrażania złości, gdzie jedynie chodzi o chęć zniszczenia przeciwnika, natomiast nie ma w tym nic konstruktywego. Wyrażać złość trzeba jak najbardziej. Jest to zdrowe, właściwe. I myślę, że warto uczyć się właściwego wyrażania złości. Z pewnością jest to trudne. Jednak agresja jest według mnie niedojrzałą reakcją na złość, jest brakiem kontroli nad emocjami w ogóle. W teorii zawsze wszystko ładnie wygląda
-
Teraz przyszło mi coś do głowy... vintage te odrzucanie rad matki tylko dlatego, że wyszedłbyś na mamisynka i uwaga, że chętniej posłuchałbyś ojca, autorytetu męskiego to tak jakbyś właśnie bardzo chciał być "męski" i jednocześnie bałbys się, że będziesz "niemęski". I w dużej części to wygląda tak jakbyś wiązał "męskość" z byciem własnie agresywnym, czyli w Twoim poczuciu silnym. Jednak siła charakteru, a agresja to dwa różne pojęcia. I może te poczucie, że nie potrafisz być taki agresywny jakbyś chiał, rzucić ripostą, "nie dać innym dmuchać sobie w kaszę" powoduje, że postrzegasz siebie źle. Jednak uważam, że posłuchanie własnej matki, kiedy ma rację i dobrze doradza nie jest wcale mamisynkowaniem. Ostatecznie to tylko rada, sam decydyjesz co z daną radą zrobisz! Jednak z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że wzór męskości ze strony mężczyzny autorytetu jest pewnie bardzo ważny w procesie dojrzewania młodego mężczyzny.
-
carlosbueno ale to prowadzenie za rękę ostatecznie Ci się nie podoba ponieważ czujesz, że nie postępujesz w zgodzie z samym sobą, czujesz, że nie masz wpływu na swoje życie i czujesz, że jkaby zawsze za Ciebie decyduja okoliczności, inni, anie TY sam? Czy podchodzisz do tego ambicjonalnie, czyli czujesz się mało "ważny", "mało męski" kiedy ktoś Cię prowadzi i to zagraża Twojemu ego stąd czujesz się z tym źle? vintage ale odrzucasz te rady od rodziny bo uważasz, że są nietrafne, nie przydatne? Znajomych rady zaś odrzucasz bo też są nietrafne, czy przez znajonych czujesz się krytykowany poprzez te doradzanie? Jeśli zaś te rady mają sens, to co złego w przyjęciu ich i choćby zastanownieu się, czy ich nie zastosować? Dlaczego odbierasz to tak osobiście?
-
A jak pozostali panowie wypowiadający się w tym wątku zazwyczaj reagują na to jak ktoś próbuje im dać jakąś radę, nakierować? Reagujecie np. irytacją, złością i zdecydowanie nie zamierzacie robić czegoś jeśli ktoś Wam to coś zasugerował, "polecił", czy podobnie jak carlosbueno właśnie czekacie na to aby ktoś Was pokierował, "zaprowadził za rękę".
-
Nie chciałam się mądrzyć!!! A tym bardziej umiejszać odczuć innych, sprawiać przykrości. Co do syndromu piotrusia pana to zamiast opracowań z internetu myślę, że bardziej warto przeczytać książkę Dana Kiley "syndrom piotrusia pana", tam szerzej sa omawiane pewne warte uwagi zagadnienia. Zresztą nie wiem co jest gorsze, zaburzenia emocjonalne, czy niedojrzałość emocjonalna
-
Olga_09 wiesz, że jesteś nerwowa bo sama to zauważasz, że Twoje reakcje są na wyrost, czyli nieadekwatne do sytuacji? Czyli czujesz, że wzbiera w Tobie agresja i chęć wyładowania jej bez zastanowienia, bez wyraźnego powodu? Czy faktycznie denerwujesz się z powodu drobiazgów, bzdetów, czy może dla Ciebie te sytuacje znaczą zdecydowanie więcej? Czy może w istocie denerwujesz się z zupełnie innych powodów niż te bzdety, a te bzdety jedynie uruchamiają lawinę długo skrywanych negatywnych odczuć, frustracji? Dlaczego to Cię tak bardzo denerwuje, że Twoj chłopak spóżni sie te 10, 15 min?