Skocz do zawartości
Nerwica.com

rupert

Użytkownik
  • Postów

    93
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez rupert

  1. A ja zgadzam się z carlosem, że to jest oczekiwanie społeczne, płynące co najmniej tak samo od innych kobiet jak od mężczyzn. Co nie znaczy że nie jest realne, jest, więc na pytanie czy dzisiejszy świat nie wymaga za dużo od kobiet odpowiedziałbym twierdząco - jest za mała elastyczność odnośnie tego jaki styl życia jest dla kobiety ok. Ale to: jest grą w biednego misia i misia leniucha, jak komuś nie odpowiada może zrezygnować, ale problem w tym, że biednemu misiowi też na tym nie zależy, dla przewagi moralnej, a oficjalnie: poświęca się, ratuje związek, ratuje dzieci itp. Skuteczny i elastyczny mechanizm podtrzymujący grę. Jak np. facet ruszy się z kanapy i zrobi zakupy to trzeba ponarzekać na nie taką marchewkę albo długi czas nieobecności, jak odkurzy - nie poodsuwał mebli, zmył gary - niedomył albo nachlapał (jak już coś robisz to rób porządnie!). Powinno wystarczyć żeby facet wrócił na kanapę bo w sumie te narzekania jak na niej siedział o dziwo były mniejsze... Dzieci są dobrym argumentem i utrudniają zdemaskowanie gry, no i faktycznie wtedy jej część otrzymuje umocowanie w racjonalności. Ale zwykle to pojawia się przed dziećmi. Widać takie "pstryk", włączenie programu perfekcyjnej pani domu i znaczna zmiana oczekiwań wobec faceta, życia w ogóle. Zmieniły się okoliczności? Czasem tak, jak pstryk nastąpiło w chwili wspólnego zamieszkania - wtedy można powiedzieć że facet jest dziecinny i nie wie jak wygląda życie (jak mieszkał sam, zarabiał na siebie, zajmował się mieszkaniem może się bronić, jak w małżeństwo wskoczył z domu mamusi tylko spuści głowę). Trochę mniej okoliczności się zmieniają u par mieszkających wcześniej razem, ale też, np. w chwili zmiany mieszkania na własne a nie wynajmowane, własne a nie z rodzicami na głowie, nowe - już wspólne, mieszkania na domek itp. Można dyskutować jak bardzo zmieniły się te okoliczności i czy konsekwencje były dla każdej strony oczywiste. Ale do "pstryk" wystarczy również ślub bez zmiany mieszkania, wtedy widać że to po prostu, powiedzmy... koniec okresu zalotów kobiety. Może się na to nałożyć, choć nie musi, koniec okresu zalotów faceta, który np. robi się większym leniuchem. Tak czy inaczej jednostronna zmiana też wystarczy bo wymusi zmianę u drugiej strony, i obie znajdą się tam gdzie według tego modelu miały się znaleźć, magnesy są silne. A nawet daleko idące zmiany pojedynczych czynników nie są w stanie wytrącić modelu z równowagi, jak z tymi sytuacjami gdy facet coś robi wciąż "nie tak", a co więcej: niektóre zmiany tylko taki model utrwalą, np: sytuacja odwrotna nie wywróci modelu, a tylko go wzmoci, miś leniuch który nie ma ochoty na seks jest leniuchem po całości, a poza tym wzmacnia kolejny zarzut: "już ci się nie podobam!"
  2. Chyba tu się mieszają 2 rzeczy, na początku bardziej o akceptacji, a teraz: o naukowym rozumieniu. Od ludzi wokół można oczekiwać bardziej akceptacji, naukowego rozumienia to i np. popularnych preferencji związanych z seksualnością nie można oczekiwać, bo że popularne to nie znaczy że są jakieś super proste w wyjaśnieniu genezy, zresztą ktoś może mieć popularną preferencję a żadne z wyjaśnień genezy nie pasuje. Pytanie czy komuś to potrzebne i do czego. Nawet na terapii tak naprawdę zwykle nie są potrzebne takie rozkminki żeby wiedzieć co skąd, bardziej uczucia się rozkminia, typu co to dla Ciebie oznacza, że taką preferencję masz tylko Ty, albo 10, 100, 1000 osób na świecie. Z jakiegoś powodu zakładasz że wpływa to na Twoją wartość, albo zakładasz brak akceptacji. Mi brzmi to dość skomplikowanie, ale można sobie wyobrazić dziwniejsze rzeczy, a pod względem możliwości zaakceptowania dość neutralnie, wystarczy porównać z próbą akceptacji tego, że kogoś podniecają wyłącznie małe dzieci. Niepopularność mechanizmu podniecenia seksualnego wpływa moim zdaniem na problem tylko pośrednio przez tytułowe poczucie własnej wartości, a bezpośrednio to pewnie bardziej wpływać może na ile dany mechanizm dominuje w uzyskiwaniu podniecenia (np. czy kobiety w oderwaniu od atakującego je stwora mogą Cię podniecać czy nie).
  3. To źle świadczy o jakości nauczania religii w jego szkole i wpływa negatywnie na jakość rachunku sumienia części jego rówieśników (jego nie bo jak rozumiem i tak nie ma nic na sumieniu) Generalnie pełna zgoda. Tylko, że 4-latek, któremu rodzice takich negatywnych konotacji nie przekazali, nie ma powodu się z tym kryć, czuć winny. Nie ma czego odczarowywać, żadnej wpojonej grzeszności. Wiadomo, intymne części ciała traktujemy jak każde inne, ani lepiej ani gorzej. Nie karcimy za masturbację jak się pojawi, odpowiadamy na pytania, że jest to ok itd. Ale sprowadzając kwestię do maksymalnego konkretu, czyli pytania: Czy przedszkolak powinien usłyszeć np. na pogadance o seksualności, że "dzieci zauważają że dotykanie miejsc intymnych może sprawiać przyjemność i nie ma w tym nic złego"? Jak nie zauważył, to teraz już zauważy - potrzebne to czy nie, nie wiem, i wolałbym żeby wypowiedział się o tym jakiś seksuolog. Pewnie chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc) przesiąkłem pewną religijnością/obyczajowością i stąd moje wątpliwości. Bo nie miałbym dylematów czy przedszkolak ma wiedzieć o tchawicy, oskrzelach, pęcherzykach płucnych, tzn. zastanawiałbym się bez emocji tylko nad tym czy to jest na jego poziomie czy nie, a tu mam jakieś obawy czy to w jakiś sposób nie zaszkodzi - ale nie będę udawał że nie mam jak mam, dlatego wolałbym je rozwiać.
  4. Dla mnie nie bicie czy nie dawanie klapsów jest poza dyskusją. Ale: nigdy nie kłamię, nigdy nie stosuję przekupstwa, nigdy nie stosuję kar, zawsze stosuję żelazną konsekwencję (w tych zasadach i we wszystkich innych zasadach które wymyślili mądrzy ludzie, i we wszystkim co powiem) - dla mnie taki zestaw może nie wytrzymać zderzenia z rzeczywistością. Z kolei sugerowanie, że sytuacja z dzieckiem, które nie daje sobie czegoś wytłumaczyć i się wścieka jest efektem zaniedbań moim zdaniem nadmiernie obciąża rodziców. "Nie mam pieniędzy" już zwykle jest małym kłamstwem. Z którego zresztą już małe dziecko szybko da nam szansę się wyzwolić (albo zmusi żeby brnąć w kłamstwo), pytając czy nie mamy na zabawkę, czy w ogóle - wtedy albo brniemy w kłamstwo że nie mamy wcale, albo mówimy że nie mamy na zabawkę co oznacza że nie chcemy jej kupić i nie jest już ładnie pięknie. Bo że nie ma w domu miejsca na kolejną zabawkę to nie jest już taki obiektywny fakt. Dla dziecka obiektywny fakt może być taki, że ładniejszej zabawki w życiu nie widział. Żelki się skończyły, czy ten drugi na pewno popsuje zęby, choć pierwszy można było zjeść? Scenka o żelaznej konsekwencji: rodzice wiozą małe dziecko w wózku, wózek pcha mama, tata idzie za rękę z ok. 6-latką. Dziecko w wózku dostaje spazmów. Mama się pochyla, próbuje uspokoić bez efektu, jedzie dalej. I tak parę razy. Idę za nimi dobre parę minut, płacz jest naprawdę głośny, dziecko jest czerwone i ma spazmy. W końcu 6-latka mówi to co myślę od dłuższego czasu: "Może ją po prostu weźmiecie na ręce". Mama mówi: "taty jutro nie będzie, i co wtedy, jak będę ją niosła i pchała wózek?" Czyli postanowili stosować żelazną konsekwencję. Mówi się, że do jakiegoś okresu życia (może roku) dziecko nie wymusza, tylko sygnalizuje potrzeby, jak przestanie to nie dlatego, że przestało wymuszać, tylko zrezygnowało i wie że jego potrzeby nikt nie zaspokoi. Może jakby dodali taką wiedzę do "zasady żelaznej konsekwencji" to miałoby to większe ręce i nogi. Albo w ogóle jakby reagowali bardziej instynktownie a nie nasłuchali się czegoś o tym żeby nie dawać sobie dziecku wejść na głowę. Dziecko które się wścieka nie koniecznie jest rozpuszczone bo nauczyło się wymuszać płaczem. Może mieć tak dużą zajawkę na coś, że przerwanie tego uważa za dramat. Odciągnięcie dziecka od kranu (chwilowo najciekawszej rzeczy na świecie), to jak danie dziecku całej czekolady, i jak zje trochę zabranie mówiąc, że wystarczy. Tak samo super zabawka w sklepie. Nawet jeśli rodzice nigdy nie dali się złamać dziecku, czyli jak mówią "nie kupię", to nie kupią nawet (a raczej tym bardziej) jeśli dziecko płacze, to dziecko może się wściekać z powodu nie kupienia zabawki bo wie że czasem taka wizyta kończy się kupnem i jest zawiedzione że tak się nie stało teraz (kiedy akurat widzi taką ładną zabawkę), a nie dlatego że pamięta, że wściekanie się kiedyś popłaciło. Z kolei scenka o wymuszaniu: dziecko ma zajawkę na przebieranie się w coraz to nowe ubranka, robi tak cały dzień, rodzice to akceptują a nawet w tym uczestniczą. Jak mówią że dość, przy najbliższej okazji dziecko sika w majtki - bo wie co się stanie, dostanie nowe ubranko. Ma utwierdzić się w tym że to dobra metoda, marznąć, czy ponieść jakieś inne konsekwencje?
  5. Czy jest w takim razie możliwe nie używanie kar w ogóle? Zastanawiam się. Brak kar w ogóle + niewykorzystywanie przewagi fizycznej w ogóle (czytałem książkę Eichelbergera w której to postuluje - poza właśnie skrajną sytuacją czyli złapaniem dziecka wybiegającego na ulicę) tworzy nam trudną sytuację gdy 3-letnie dziecko np. bawi się od pół godziny wodą z kranu mocząc kolejne ubranko, obciążając nasze rachunki i ekologiczne sumienie. - książeczka, zabawa w berka, taniec, skakanie po kanapie są fajne, ale przegrywają konkurencję z wodą; przegrywa ją nawet wyjście na plac zabaw - groźbę kary (np. brakiem bajki w TV) odrzucamy - zabranie dziecka jako wykorzystujące przewagę fizyczną odrzucamy, bo sytuacja mu nie zagraża - przekupienie nadprogramową bajką albo czekoladką jest z innych przyczyn chyba jeszcze mniej wychowawcze niż 2 poprzednie opcje - próbę przeniesienia zabawy w kontrolowane środowisko "- Może się wykąpiemy?" dziecko odrzuca. Czy jeśli dziecko w takiej sytuacji nie słucha, to znaczy że nie zostało wystarczająco uwrażliwione na dobro? To chyba przesadne uproszczenie. Bicie i klapsy - zgadzam się, nie. Podobnie za cenne uważam stwierdzenie, że gniew, smutek są uczuciami nie gorszymi od radości, tzn. mniej przyjemnymi, ale nie niewłaściwymi. Choć tu też można pomyśleć o sytuacjach gdzie gniew dziecka trzeba jednak utemperować najlepiej oczywiście prośbą, podobnie zresztą jak głośną radość - co nie znaczy że te uczucia są złe. Ale czy wszystko można załatwić rozmową - temat do dyskusji.
  6. Ale warto zdawać sobie sprawę, że taki właśnie jest mechanizm dowalania sobie, który z obiektywizmem nie ma nic wspólnego, tylko właśnie ze zniekształceniem. Ludzie skrajnie dowalający sobie są w stanie znaleźć 1000 argumentów dlaczego to oni mają najbardziej zrytą psychę i albo/stoczyli się najbardziej na świecie. Psychika, która jest nastawiona na dowalanie nam, czerpie właśnie z tego, że siebie znamy w 100%, czyli "wiemy najlepiej". Podsuwa nam powody dla których każde nasze działanie jest żałosne, wytyka nam co robimy gdy inni nas nie widzą sugerując że to jest nasz prawdziwy obraz (tak jakbyśmy wiedzieli co robią inni gdy inni ich nie widzą), a jak jakaś część z nas podsunie nam jakiś pozytyw, to ta krytyczna natychmiast znajdzie kontrargument, np. że coś pozornie wyglądało ok, ale tło było ch..owe (np. nasze motywy, to co mieliśmy wtedy w głowie itp. - tak jakbyśmy wiedzieli co inni mają w głowie). Tak można wypaść na niekorzyść porównując się z każdym żulem i mordercą. Gdy nasze 100% wiedzy porównujemy z 50% wiedzy o innych, to to 100% wpływa na nasz obiektywizm negatywnie, nie pozytywnie.
  7. Zamach na prezydenta Gdańska, udany, brutalny i pokazowy, z oskarżeniem politycznym na ustach, podczas finału największej akcji humanitarnej w Polsce. No nie jest to takie nic. Dyskusja i refleksje nad przekazem w polityce i hejtem w internecie jak najbardziej na miejscu, to wnioski bezpośrednio wynikające z tego wydarzenia. Samego życzenia śmierci politykom jest wiele i policja powinna się za to zabrać. A szafowanie słowami aferzysta, złodziej, skorumpowany to nie mniej poważna sprawa. Wystarczy kupić nowe mieszkanie albo co gorsza drugie, a już jest się na pewno złodziejem. Tak łatwiej, niż pogodzić się z tym, że są ludzie którzy legalnie zarabiają tyle, że mają oszczędności i gdzieś je lokują. "Złodzieje, aferzyści, układ, nie do ruszenia". Klepane nie raz bez zdania racji, ale wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem bo myślą o swojej minimalnej krajowej. Takie coś trafia na podatny grunt osobistego rozżalenia np. za dużym wyrokiem, traktowaniem w więzieniu albo brakiem źródła utrzymania. I już jest się ofiarą tego układu. Nic tylko zrywać kajdany i chwytać za nóż (z braku dostępności broni palnej). Prokuratura Ziobry zajmie się chętnie wszystkimi aferami a z udziałem przeciwników politycznych szczególnie, więc droga wolna dla każdego obywatela takie zgłoszenie napisać. A oskarżenia w internecie powinni ścigać jako zniesławienie. Kult śmierci - pewnie tak. Jak żył Michael Jackson każdy traktował go z pewnym pobłażaniem. Jakby się potem skompromitował jakimś niewypałem, przestał się udzielać i tylko czasem odcinał kupony od sławy grając numery sprzed lat na koncertach - nikt by o nim nie pamiętał. A tak został legendą muzyki obok Rolling Stones. Ale jest też kult biedy - jak wyżej.
  8. To zawsze uzyskanie pomocy w samobójstwie - pytanie czy są przypadki, że jest uzasadnione, czy nie. Jestem umiarkowanym przeciwnikiem eutanazji nie z powodu samej idei, ale różne ryzyka są tak duże że aż trudno to ogarnąć. Kryteria (jak stwierdzić nieodwracalność), nadużycia (np. naciski ze strony osób opiekujących się), tworzenie sytuacji, gdy ktoś tą truciznę podaje (obarczanie kogoś odpowiedzialnością za czyjąś śmierć, nawet na życzenie, to nie żarty, nigdy nie wiadomo czy kiedyś kogoś to nie przytłoczy). Może mogłoby to jakoś sensownie działać, mega rozbudowana procedura weryfikacji i brak jakichkolwiek wątpliwości odnośnie odwracalności stanu danej osoby (nie wiem czy choroba psychiczna kiedykolwiek mogłaby spełnić sensowne kryteria nieodwracalności). Sam akt zgody powinien być wielostopniowy i rozciągnięty w czasie, nie wymagający już interwencji osób trzecich. Pozbawienie osób sparaliżowanych możliwości elementarnego decydowania o sobie, nawet takiego czy przyjmować pokarm czy nie (podłączanie kroplówek) to powód dla którego temat eutanazji zaistniał i powinien istnieć. Innych przypadków osobiście nie kupuję. Czy możemy oczekiwać że państwo czy też wolny rynek odpowie na każdą potrzebę? I tak nie odpowiada na każdą, więc dlaczego akurat na tą, mocno kontrowersyjną?
  9. Daję się zamykać też w samolocie, komorze do rezonansu magnetycznego, a użytkowników solariów też nie uważam za poje.ów, mimo że ktoś kiedyś podobno się usmażył. Ktoś kiedyś podobno zginął wkręcony w śrubę pompującą wodę na basenie, zatrzaśnięty w toalecie itp. itd. A ja uważam że escape roomy to akurat obok rozkwitu planszówek rozrywkowe diamenty naszych czasów, w przeciwieństwie do większości tendencji w grach komputerowych i TV, których nie trawię. Escape roomy nie są wydumane, to po prostu zabawa w zagadki, dziwię się że w takiej czy innej formie komercyjnej powstały tak późno, nie dziwi też ich popularność. To powtórka (a nawet rozwinięcie) najlepszych dla mnie zabaw z dzieciństwa znanych jako szukanie skarbu, zabawa we wskazówki itp. Dla mnie zawsze rozrywki angażujące umysł typu kółko i krzyżyk, krzyżówki, państwa-miasta były śmiertelnie nudne, co innego dobra zagadka nad której rozwiązaniem można myśleć parę dni, albo właśnie szukanie skarbu: schowanie czegoś w mieszkaniu czy gdzieś na mieście, i ukrycie tego za szeregiem dobrych wskazówek. Escape roomy to właśnie to. Limit czasowy, zwykle godzina, siłą rzeczy jest niezbędny, zamknięcie dodaje smaczku, choć to zależy od scenariusza, zresztą przecież i tak nikt nie wracałby przez drzwi przez które wszedł bo byłby to koniec zabawy. Pewnie równie fajne są niektóre gry miejskie, choć escape roomy są prostsze w realizacji i mniej czasochłonne. Podchody potencjalnie też choć wydają się nudniejsze bo tam nie ma zagadek tylko strzałki i liczenie kroków. A że bezpieczeństwo escape roomów idzie pod lupę to bardzo dobrze, w pierwszej kolejności zamknęły się te, w których przycisk bezpieczeństwa był tylko sygnałem dla obsługi - nie, to jest niedopuszczalne, on ma otwierać drzwi. A tych drzwi na klucz można w ogóle nie zamykać.
  10. Dobrze że sobie odpowiedziałaś i ja już nie muszę Niemiłe doświadczenia są wpisane w terapię - tyle. Nie dlatego, że terapeuta jest niemiły, ale to z czym przychodzimy jest niemiłe. Tyle powinien wiedzieć każdy rozpoczynający terapię, bo jak zacznie ją zmieniać z tego powodu że terapeuta nie jest wspierający, nie pociesza itp., to skończy zmieniać jak trafi do charyzmatycznego, miłego szarlatana. Zanim przyjdziemy na terapię jest "mniej niemiło", bo nauczyliśmy się odsuwać, owijać nasze problemy, a na terapii się nie da. znów: przynajmniej I dobrze napisała El, ale co z tego wynika to już inna sprawa. Zastanów się dlaczego ważnym czynnikiem leczącym w czystej psychoanalizie jest relacja, a tam terapeuta praktycznie nic nie mówi, a nie jest tak ważna w terapii poznawczo-behawioralnej, gdzie może nawet pacjenta przytulić? i żeby Tobie było łatwiej skrytykować terapię, zdemaskować jej tajniki: słuchajcie, ten Wasz wspierający ciepły terapeuta udaje i nauczył się tego na kursach. Albo żeby można było powiedzieć, że terapia odsuwa od rodziny i znajomych bo daje słodką fikcję zamiast gorzkiego życia. Albo że jest rozmową z przyjaciółką. Dobra terapia ma właśnie wbudowane bezpieczniki, które przed takimi zagrożeniami chronią. Ty ostrzegasz przed zagrożeniami, sugerując rezygnację z tych bezpieczników. Nie ja straszę kosztami, wręcz przeciwnie, uważam że są adekwatne. I nie straszę przed terapią, to Ty to robisz. Ktoś kto założy, że będzie zawsze miło i przyjemnie, sam się po prostu przestraszy na początku, ale nie dlatego, że od kogoś mu się dostanie.
  11. Terapia musi zakładać pewną motywację. Nawet jak kogoś na terapię się wysyła, to nie na tej zasadzie, że on pójdzie, będzie bawił się telefonem, albo mówił cały czas "pomidor", a terapeuta za pomocą słów, gestów czy mimiki w międzyczasie nim wstrząśnie. Zarzuca się psychoterapii manipulację, a wymaga się manipulacji iście kaskaderskich - nikt tego robił nie będzie. Oczywiście przymusowa terapia to skrajny przykład, ale to nie ja go podałem, skoro się pojawił to komentuję. Bardziej przyziemnie, to terapia dotycząc rzeczy często nieprzyjemnych jest trochę ostatnią deską ratunku. Bronimy się przed nią, o ile mamy gdzie uciec. Ale przy tych różnych próbach i obronach tracimy mechanizmy obronne, w swoim tempie, tak żeby sobie nie zaszkodzić. W końcu jesteśmy "gotowi". Więc na początku jeszcze nie jesteśmy gotowi, a nie jesteśmy pacjentem, który się do terapii nie nadaje w ogóle. Dlaczego od razu nie jest miło i zachęcająco? Zarzuca się psychoterapii bycie "rozmową przy kawie", a wymaga żeby była przyjemna i pacjent chciał na niej zostać (mimo dużej ceny i zwykle braku kawy). A kiedy tak się stanie i pacjent zostanie, przeciwnicy terapii ujawniają jej "mroczne tajniki" - że wyszkolony na kursach manipulacji terapeuta udaje przejmującego się, i manipuluje nimi. Właśnie nie, bo tam nie ma pocieszania, użalania się. Terapeuta jest zaangażowany, oferuje pełną uwagę. I nikt nie musiał go uczyć udawać uważności, jeśli już to łatwiej było nauczyć go tej uwagi nie rozpraszać (albo najlepiej, z czym związane jest zalecenie ukończenia przez terapeutę własnej terapii: uporządkowanie swojego życia, i emocji, które nie galopują niepotrzebnie wokół co ja kupię dziecku na obiad, albo czy zdążę na autobus, bo od tego nie zrobi lepszych zakupów ani nie będzie szybciej na przystanku). Jeśli jedyne co robimy to przychodzimy na terapię, to czy mówimy "pomidor" czy tylko myślimy "pomidor", to wsiadamy do samochodu, ale nie jedziemy, ze swojej winy, bo nie wkładamy kluczyków. Jeśli przychodzimy, i stresujemy się, myślimy o czym można powiedzieć, dochodzimy do wniosku "przecież ja nigdy tego nie powiem", to już jedziemy, tylko jeszcze tego nie wiemy. Jak zniechęceni będziemy chcieli wysiąść, to wysiądziemy, też na własną odpowiedzialność.
  12. Gdyby celem terapii było uzyskanie trafnej rady, ale terapia to nie jest kierowanie życiem pacjenta, uzyskiwanie złotych rad, ani nawet złotych spostrzeżeń. Sensem mówienia pacjenta jest samo to, że mówi, przeżywa przy tym inne emocje niż tylko o czymś myśląc. Ważne jest też to, że terapeuta coś się dowiaduje. To co mówi terapeuta też traktuję w tych kategoriach: to kieruje Twoją uwagę na jakiś aspekt tego o czym mówisz, albo jakiś aspekt relacji z terapeutą. Może Cię sprowokować do mówienia o tym, np. o tym, że praca na pół etatu przeraża Cię równie jak na cały. Albo że jednak trochę mniej. Albo może Cię sprowokować do mówienia o tym co myślisz, jak słyszysz taką radę. Np. "myślałem, że trafiłem do kogoś, kto ma jakiś lepszy ogląd lęku i jego konsekwencji, a to co słyszę dowodzi, że jestem kompletnie niezrozumiany". I wtedy terapeuta może coś dopytać na temat bycia zrozumianym. W dodatku to kierowanie uwagi też nie ma być jakieś genialne. Gdzie terapia różni się od rozmowy z kolegą, tam się różni, ale jak terapeucie przychodzi do głowy "praca na pół etatu", to o tym mówi, nie ma w tym nic złego. Terapia to nie jest zadanie, które można rozliczać krok po kroku, dobrze/źle. Przykład: popełniono morderstwo, ciało znaleziono w krzakach, kilometr od drogi leśnej. Przyjeżdża detektyw, niby świetny, a zaczyna sprawę od przejścia się po drodze. Policjanci komentują jaki to niby geniusz przyjechał a nawet krzaków nie obejrzy. I po co patrzy tu i tu przecież widać że tam nic nie ma. Chodzi mi o to, że to nie jest praca przy taśmie, ani wyścig. Radząc? Albo nie mając pretensji że rady nie wcieliłeś w życie? Na pewno dobrze, że nie miał pretensji, bo terapeuta nie powinien mieć do pacjenta pretensji o jego decyzje. A rada dla mnie pełni bardziej funkcję którą opisałem wyżej, niż wymuszenia jakiegoś Twojego działania, więc jej słuszność nie ma takiego znaczenia.
  13. Myślę, że to normalne, w wątku "Co na dzisiaj..." też gdzieś ludzie o tym pisali, jak już sam fakt zobaczenia innych pacjentów wychodzących od terapeuty wkurza ich/wywołuje zazdrość. Pewnie tym większą, im większe zaangażowanie, a duże zaangażowanie to raczej dobrze dla terapii. U mnie też takie uczucia się pojawiają, już przy samym wychodzeniu pacjentów, przy rozmowie terapeuty z innym terapeutą. Sytuacja którą opisałaś: "small talk" terapeuty z innym pacjentem, z zachodzeniem na mój czas - na pewno znacznie bardziej niż poprzednie by na mnie wpłynęła. Pewnie zastanawiałbym się kto zaczął rozmowę, jak terapeuta to pewnie jeszcze zazdrość by dodatkowo wzrosła. U mnie to nie jest tak intensywne, jakieś 1-3 na 10-stopniowej skali - przy czym nie ma u mnie straty czasu, bo są 10-minutowe przerwy między pacjentami, skracają się przez np. drobne przedłużenie sesji, ale do nałożenia rozmowy z poprzednim pacjentem na sesję kolejnego raczej nie ma prawa dojść. Przy sztywnych godzinach (drugi pacjent bezpośrednio po pierwszym), bez zaplanowanych przerw, pewnie to jest trochę nieuniknione, i bardzo niekomfortowe dla wszystkich: bo albo terapeuta utnie pacjentowi temat nie mogąc okazać nawet minutowej elastyczności czasowej, albo kolejny pacjent będzie miał pretensje o swój czas. Trzecia opcja, to że trochę się nawarstwią opóźnienia, i np. pacjent umówiony na 17 wejdzie o 17:10 - to chyba mimo wszystko najlepsza moim zdaniem opcja, i nie miał bym o nią większych pretensji. Z opisu który podałaś nie podejrzewałbym że terapeutka zrobiła to celowo. Wychodzą z pokoju, pacjent coś zagaduje, to terapeuta odpowiada, z lekarzem albo mechanikiem też można zagadać, nie uważam żeby terapeuta miał narzucać sobie w tym zakresie jakieś bardzo ścisłe ograniczenia. Prowokację odrzuciłbym też dlatego, że taka prowokacja musiałaby wyglądać w praktyce tak: "zagadam tamtą pacjentkę, tak żeby ta widziała, ciekawe czy to wywoła w niej jakieś emocje". Byłoby to zarówno manipulowanie Tobą jak i bardzo instrumentalne traktowanie tamtej pacjentki.
  14. rupert

    Anomalie na ziemi 2018

    To akurat przykład z cyklu Polak/biznesmen potrafi. Sam znam sklep ekologiczny, który dawał dotąd firmowe torebki papierowe, mógł to robić nadal, a sprzedaje plastikowe, wydaje mi się że pod pretekstem "tak Unia każe". Ale pytanie jaki jest tego efekt końcowy. Ja np. mimo że np. na segregację śmieci poświęcam czas, to w sklepie zachowuję się wygodnicko. Dają torebki, to biorę, jeszcze sobie ładnie zakupy podzielę na: do lodówki, warzywa owoce, chemia. A teraz albo biorę swoje torebki, albo kupuję ale rzadko i oszczędniej. Myślę że sumaryczynie torebek plastikowych jest znacznie mniej, dotąd to była cała fura torebek na klienta robiącego duże zakupy w markecie, teraz: jedna na kilku, często wielorazowa. A też jest motywacja żeby robić torebki biodegradowalne, wyglądają tak samo, pewnie też są tanie, a jednak są diametralnie inne dla środowiska. Pewnie czasem tak jest. Ale dla mnie, powiedzieć, że prawda leży gdzieś pośrodku między deklaracją nauki, a teorią spiskową, to i tak za dużo. Teorie spiskowe często totalnie mijają się z prawdą. Np. o szczepionkach wszystkiego się powszechnie nie mówi, ale antyszczepionkowcy idą w jeszcze inny absurdalny kierunek, nie naświetlają, tylko zaciemniają obraz. Punkt wyjścia to jednak nauka. Nie wierzę, że cała nauka i przyznawanie grantów jest tak skoordynowane żeby prawda na jaw nie wyszła. Jest mnóstwo źródeł kasy na badania, np. Unia w dawaniu kasy jest krytykowana raczej za nadmierną biurokrację, a nie, że wyniki mają być zgodne z "ideologią gender i eko" że tak pozwolę sobie użyć sformułowań "sceptyków". Nie możemy myśleć: mamy taki wynik, ale mamy też grupę interesów taką a taką, więc to na pewno sfabrykowane. Taki sceptyk, który myśli, że zza domowego kompa stworzy bardziej prawdziwą teorię naukową niż rzekomo opłacany przez koncerny naukowiec to dla mnie niepoważne. Najwyżej: mamy wynik, ale mamy też wynik alternatywny, wtedy możemy przypuszczać, że ten pierwszy jest promowany z powodu jakiejś grupy interesów. Ale też trzeba tą wartość naukową jakoś zważyć. A nie że np. znajdziemy gdzieś 1 biologa nie wierzącego w ewolucję, który w dodatku żadnej rozprawy naukowej nie przeprowadzi, tylko coś skrobnie na facebooku, i już równoważymy całą opinię środowiska naukowego. I już zwolennicy teorii spiskowych mówią: "środowisko naukowe jest podzielone".
  15. rupert

    Czym jest wstyd?

    A mi kiedyś powiedział, że to co u mnie brał za lęk, jest wstydem, czyli tak jakby potraktował to osobno. I powiedział zdaje się, że pod pewnymi względami wstyd jest trudniejszy. Tylko przy takim rozumieniu jak o tym rozmawialiśmy, jest on czym innym niż lęk przed reakcją innych. A dlaczego gorszy? Lęk przed reakcją innych: mam prezentację, widzę oczami wyobraźni reakcje innych, np. ludzie się śmieją, albo śpią. Można przekonać kogoś, że nic takiego się nie stanie, bo np. jak się przyjrzeć jak miało się prezentację kiedyś, to wcale tak nie było. Albo jak już się zrobi to czego się boimy, to zobaczymy że nie było tak źle jak sobie wyobrażaliśmy. A wstyd - sprawdzi się zawsze. Np. myślę sobie: "ale mam beznadziejny głos", nie znoszę przez to wypowiadać się publicznie, i żaden brak śmiechów tego nie zmieni. Ale lęk też wcale nie jest łatwy, i nie łatwo komuś wytłumaczyć że jest bezpodstawny, więc czy to lęk czy wstyd (a może w ogóle to rozróżnienie nie jest potrzebne?), to i tak trzeba dotrzeć do źródła problemów i wtedy powinno być lepiej.
  16. rupert

    Anomalie na ziemi 2018

    Dwutlenek węgla odpowiedzialny za efekt cieplarniany jest nietoksyczny, więc wybór jest oczywisty, z pewną poprawką na różne inne rakotwórcze emisje w centrum miasta, ale i tak zapewne przegrywające z promieniotwórczością. Co ma jedno do drugiego. Co do reszty: oczywiście klimat zmienia się, różne czynniki na to wpływają, ale zawsze chodzi o gazy cieplarniane, naturalnie lub sztucznie emitowane. Obecnie nasz wpływ na zmiany klimatu jest niebezpiecznie duży, stąd starania żeby go zmniejszyć. Na wybuchy wulkanów nic nie poradzimy. Warto zwrócić uwagę, że naukowcy np. 10 lat temu mówili to samo, że klimat się zmienia, i że powinniśmy coś z tym zrobić. Sceptycy/zwolennicy teorii spiskowych zaprzeczali, ekstrema temperatur przypisywali przypadkowym wahnięciom. Teraz takich głosów raczej nie ma, sceptycy twierdzą: klimat się zmienia, ale to nie my. Nie mogą zaprzeczać że się zmienia, bo wpływ jest już na tyle wyraźny, że nie da się zaprzeczać, poza pomiarami temperatur widać że np. niektóre gatunki przesuwają się na północ, a dla gatunków żyjących w skrajnie niskich temperaturach oznacza to zanik miejsca do życia (niedźwiedzie polarne).
  17. rupert

    Anomalie na ziemi 2018

    A zdrowy rozsądek badań naukowych. Zdrowy rozsądek sugeruje że dużą kartkę papieru można zgiąć na pół, i znów na pół wiele razy, a okazuje się że już 10x się nie da. Nasz umysł nie ogarnia mnożenia i potęgowania już trochę większych liczb, a Ty chcesz oceniać "na oko" Moim zdaniem tak. dużo (wcale nie tak dużo zresztą) detonacji na przestrzeni 50 lat, każda emitująca jednorazowo, bardzo bardzo bardzo dużo, to mniej niż: bardzo dużo typów obiektów, z którego każdy zawiera bardzo bardzo bardzo dużo elementów, emitujących prawie stale, a nie jednorazowo - trzeba by więc to pomnożyć co najmniej przez liczbę sekund które mieszczą się w 50 latach żeby było to bardziej uczciwie porównane z jednorazowymi wybuchami. To tak "na oko". I zgadzam się z rafs, że to na tym, kto zza domowego komputera tworzy teorie, których żaden fizyk ani klimatolog nie wymyślił, ciąży ciężar dowodu.
  18. Obalanie idei tolerancji przez kwestię tolerancję do nietolerancji, nie jest poważnym argumentem. To jak obalanie istnienia Boga przez pytanie czy potrafi stworzyć kamień którego nie może podnieść. Tolerancja siłą rzeczy zaprzecza nietolerancji. Testowanie przeciwnika agresji, przez popychanie go a w końcu przez danie mu w mordę, też nie obala jego światopoglądu, niezależnie jak na to zareaguje. Pytanie co znaczy narzucać. Bardzo często to rzekome odwrócenie sytuacji, że niby rządzi mniejszość i narzuca wolę większości, to narzucanie się przed oczy. Ponad połowa społeczeństwa uznała lody waniliowe i śmietankowe za najlepsze. Jeśli chcieliby oni zakazać innych smaków, poszliby za daleko, nie interesuje mnie czy jest ich 60% czy 99%. A to czy zwolennicy lodów malinowych bezczelnie narzucają swoją wolę innym zależy, czy oni bezczelnie te lody jedzą, czy też niszczą budki z lodami waniliowymi i próbują nakazać wszystkim jedzenie lodów malinowych.
  19. A mi nie jest sobie trudno wyobrazić takiej sytuacji, terapeuta pyta, czy pacjent analizował pracę mniej angażującą czasowo. Ten mówi, że nie, bo to w żaden sposób nie zmniejsza lęku. I od razu pyta: co ja mam zrobić z tym lękiem. Na to terapeuta odpowiada coś. Nic bardziej genialnego niż przeciętny człowiek. Np.: Nie wiem. Albo: To właśnie będziemy starali się ustalić podczas terapii. Potem coś przychodzi mu do głowy i zadaje pytanie, albo mówi coś, niezwiązanego z tematem. Albo po prostu milczy. Odpowiedź terapeuty jest w oczach pacjenta zdawkowa, co w połączeniu z powiedzeniem czegoś innego ("nie na temat"), albo z milczeniem, jest traktowane jako ucięcie tematu. Generalnie do tego trzeba się w terapii przyzwyczaić, że reakcja zwrotna terapeuty nie jest taka jak byśmy sobie wyobrażali. I właśnie w psychodynamicznej to żadnych rad bym nie oczekiwał, lęk się analizuje, ale jak ktoś się boi jeździć windą to nie znaczy że z powodu terapii ma zacząć. A co do pracy na pół etatu: może faktycznie nie zmniejsza to lęku i nie jest to rozwiązanie. Zainteresowany wie najlepiej. Jak ktoś się boi jeździć windą, to wie czy jego lęk się zmniejszy jak w windzie jest ktoś jeszcze. Albo jak przejedzie tylko 1 piętro. A może jak pojedzie tylko z parteru na I piętro bo nie wyobraża sobie wtedy lotu z paru pięter w spadającej windzie. Nikt nie wie tego lepiej niż on.
  20. Też negatywnie oceniałbym część opisanych przez Ciebie zachowań terapeutów, np. przerywanie rozmowy, podniesiony głos, nie rozmawianie o przeszłości jako warunek dalszych spotkań. Z kolei w niektórych innych rzeczach widzę zawód pacjenta tym jak terapia wygląda, chyba dość częsty. Wygląda on np. tak: - chcemy rad, albo jak nie rad to jakichś złotych myśli i analiz, komentarzy trafiających w punkt. Np. my powiemy co robimy, a terapeuta ustosunkuje się, że to dobrze/źle, zdrowe/nie, wynikające z tego i tego o czym my nie wiedzieliśmy; trudno się pogodzić z tym że samo powiedzenie o czymś z towarzyszącymi wtedy i teraz uczuciami, a może dodatkowo jak się czujemy wobec terapeuty po powiedzeniu tego, np. czy tworzymy jakieś założenia co on o tym myśli, jak to na nas wpływa - jest treścią terapii, pytaniem i odpowiedzią. A nie czymś co oczekuje na złotą myśl terapeuty. - skoro ja mam jakiś konkretny problem w rozmowie, np. boję się ludzi / nie umiem podejmować decyzji / po chwili milczenia zamykam się jeszcze bardziej, to umiejętny terapeuta weźmie to pod uwagę i będzie próbował tą przeszkodę obejść. Np. zminimalizować strach przed nim, delikatnie pchnąć w dany temat żeby zlikwidować problem z decyzyjnością, wypełni milczenie żeby nie stało się zbyt długie. Tymczasem na terapii często brnie się w problemy zamiast je obchodzić. Milczenie 5 minut - nie pokazuje to, że terapeutka powinna robić coś inaczej, kierować temat na jakieś tory, unikać niejednoznacznych albo trudnych pytań. Nie znaczy też, że faktycznie, jest z tym jakiś duży problem, np. z decyzyjnością o czym mówić, i trzeba coś z tym zrobić. Czasem milczy się całe sesje. Dopytywałem jak wygląda odmowa dyskusji, obojętność, łamanie zasad, bo czasem takie rzeczy to nasza interpretacja a nie fakt. Terapia wywołuje dużo emocji, a wtedy jesteśmy skłonni subiektywne odczucia traktować jako fakt. To poniżej to przykłady, część kojarzy mi się z tym co piszesz, ale są też inspirowane moim doświadczeniem albo tym co czytałem na forum. Np.: - milczymy, terapeuta pyta o to milczenie, mówimy że nie mamy o czym mówić, a terapeuta pyta czy kończymy terapię, skoro nie mamy tematów do poruszenia --> to nie jest propozycja zakończenia terapii - mówimy że terapia nam nic nie daje, a terapeuta pyta czy kończymy terapię --> to nie jest propozycja zakończenia terapii - z powodu końca sesji przerywamy temat, który terapeuta uważa za ważny, mówi to, i mówi że warto byłoby go kontynuować na następnej sesji. Na następnej sesji pyta tradycyjnie: "co na dzisiaj?" --> To nie jest obojętność, brak zainteresowania, nie znaczy też że zapomina o ustaleniach, ani że ich nie respektuje - terapeuta pyta po co nam te spotkania --> to nie znaczy że nie pamięta z jakimi problemami przyszliśmy, ani tym bardziej nie sugeruje zakończenia terapii - brak komentarza na to co mówimy --> to nie obojętność, ani nie sygnał żeby o danej sprawie dalej nie mówić. Nie wiem czym jest "pośrednia odmowa dyskusji" - jeśli jest nią milczenie, to nie zgodzę się że jest to odmowa rozmowy na dany temat. A czy jest to odmowa dyskusji: nie wiem czy nie jest to za duże oczekiwanie jeśli oczekujesz że terapeuta wciąż będzie mówił swoje zdanie, interpretację, odpowiadał na pytania. To byłoby narzucanie terapeucie sposobu prowadzenia terapii. Z tą radą dot. pół etatu, to też zależy. W pełni rozumiem, że rada była nietrafiona. Ale jak terapeuta pyta: a nie mógłby Pan wziąć pracy na pół etatu, Ty odpowiadasz, że czas pracy nie gra roli, to on się czegoś dowiaduje. Nie widzę tu większego problemu, terapeuta też chyba nie widział problemu w tym że nie wcieliłeś tej rady w życie. A że nie była to złota rada/myśl - takich nie możemy oczekiwać. Więc nie dziwi mnie, że nie dostałeś rady jak poradzić sobie z lękiem.
  21. rupert

    Czipowanie pracowników

    A nie jest tak, że trochę fascynacja pracodawców narzędziami typu ewidencja czasu wejść i wyjść, statystyki co się robi na komputerze, minęła? Można to robić ale po co, jak można ocenić normalnie szybkość i jakość efektów pracy. Trochę taka nowinka techniczna, która jak wchodzi na rynek wydaje się że zmieni świat, a potem z perspektywy wydaje się to trochę śmieszne. Aspekty praktyczne jak bezpieczeństwo, logowanie się do drukarki, pozostają, ale te monitoringowe stają się mniej ważne. Ale może zależy to od firmy.
  22. Skoro sugeruje terapeutę lub psychiatrę to nie była terapeutką, no to słabo. Słaba też argumentacja: kwestionowanie zdania i za dużo pytań. Natomiast mi utkwiły w pamięci Twoje wypowiedzi odnośnie terapeutki do której chodziłeś dłużej. Nic mnie w jej reakcjach specjalnie nie oburzało. Np. nie wiem gdzie łamała Twoje wymagania które opisałeś powyżej.Tzn. trochę mnie zdziwił warunek nie rozmawiania o przeszłości, szczególnie że pojawił się nagle. Nie będzie nadzorować ani dawać rad - czy wcześniej tak robiła? To w zasadzie nawet nie jest warunek, tylko stwierdzenie czego nie będzie robić. A czym miałby być w zasadzie nadzór? Jak myślę o mojej terapii, to też nie ma tam rad i nadzoru. I też nie padło to od razu, tylko w trakcie terapii. W zasadzie jak ja zacząłem być wkurzony na terapię, to tematyka rozmów zaczęła dotyczyć terapii, i wtedy dowiedziałem się, że nie będzie mi mówił co mam robić. Wtedy oceniałem negatywnie, że nie przedstawił tych wszystkich informacji wcześniej, np. na pierwszym spotkaniu. Ale z perspektywy oceniam to dobrze, po prostu założeniem tej terapii jest że mam 100% wpływ na tematykę, skoro nie pytałem to widać nie było mi to potrzebne. Zacząłem dyskutować, to się dowiedziałem. Nie wiem dokładnie co to znaczy: sugestie, uwagi, zastrzeżenia odnośnie metod. Domyślam się, że terapeuta może być uparty odnośnie metod, bo to on prowadzi terapię. Modyfikuje metody zgodnie ze swoją wiedzą, a nie sugestiami pacjenta. Tzn. z tych sugestii też dostaje informacje zwrotne, i powinien je wziąć pod uwagę, ale niekoniecznie podążać za sugestiami. Ja miałem pretensje o milczenie, zbyt zdawkowe komentarze, nie zadawanie pytań. Ale czy terapeuta powinien modyfikować swoje zachowanie zgodnie z sugestiami pacjenta? Myslę że nie. W zakresie komfortu rozmowy może tak, jak np. któryś jej element odbierasz negatywnie, np. agresywnie. Ale też do jakiejś granicy, np. nie można oczekiwać, że np. terapeuta weźmie pod uwagę sugestię o tym, że dla pacjenta cisza jest niekomfortowa i coś z tym zrobi. Skąd wiesz, że specjalista nie słucha Cię uważnie, i nie robi z otrzymanymi informacjami tego, co powinien? Skąd wiesz że nie podejmuje właściwego leczenia? Wygląda na to, że masz swoją wizję, co powinno być z tymi informacjami zrobione, i jak powinno wyglądać właściwe leczenie. Pytanie czy można oczekiwać, że Twoja wizja będzie wdrożona. Tak odebrałem wypowiedź o "wygadaniu się". Zamiast pomocy znalazłeś kogoś komu możesz się wygadać. Nie piszesz że to śmieszne, bezwartościowe, no ale jest to dla mnie gdzieś w domyśle. Szczególnie że opisujesz to w ramach swojego niezadowolenia z terapii. Co to znaczy dyskusja jest przerywana? Nie możesz opowiadać o tym jak się czułeś wtedy? Jak wygląda obojętność, terapeuta daje do zrozumienia, że go nudzisz? Żartuje z tego jak się czułeś? Mówi że przesadzasz? Czy nic nie mówi ale wygląda na niezaangażowanego/obojętnego? A o jakiej zasadzie terapii mówią że ją łamiesz? Mogę się domyślać, że chodzi o diagnozowanie zaburzeń osoby nie uczestniczącej w terapii. Dziwi mnie trochę ucinanie i przypominanie zasad terapii. Chociaż mogę sobie wyobrazić wtrącenie się terapeuty np.: proszę nie liczyć, że dam Panu informację zwrotną, że powiem czy myślę że ta osoba miała osobowość zależną czy nie. Nie wiem. Możesz to potraktować jako ucięcie tematu, ale to nie ucięcie tylko komentarz, możesz o tym dalej mówić. Ucięcie byłoby: proszę dalej nie mówić o tym i o tym. Takie ucięcie też odebrałbym negatywnie.
  23. Pełna zgoda, a w kontekście przemocy, to chyba trzeba nie mieć odrobiny wyobraźni, żeby mówić że dzisiaj w Europie jest gorzej niż było. Przyzwolenie na każdą przemoc jest coraz mniejsze, kiedyś były publiczne egzekucje, publiczne tortury, życie ludzkie w wielu przypadkach można było legalnie odebrać. Z przemocą wobec zwierząt sytuacja jest o tyle skomplikowana że w pewnym momencie pogorszyło się, bo hodowle stały się masowe. Ale i tak raczej obecnie się poprawia a nie pogarsza. Kościołowi coraz trudniej przekonać do tego jak to on szanuje życie bardziej niż robi to "świat", dlatego znalazł sobie przyczółki aborcji i eutanazji. Obrona tych którzy sami się nie obronią, obrona przed cywilizacją śmierci, brzmi to chwytliwie. Ale jak spojrzeć na te przyczółki, w jakich przypadkach ta "cywilizacja śmierci" jest realizowana (ciąża z gwałtu, zagrożenie życia matki, nieuleczalna choroba dziecka, eutanazja śmiertelnie chorych i cierpiących), to widać jak mało zostało miejsca na pokazanie swojej wyższości moralnej. Trochę to na siłę. Ah, są jeszcze czarne koszulki, długie włosy, satanizm i okultyzm pod postacią Hello Kitty, Harrego Pottera i kucyków Pony, i Owsiak promujący cywilizację śmierci. Faktycznie, Zło panuje jak nigdy dotąd. W sumie nie czepiam się kościoła, bardziej pewnej grupy wyznawców, która ma potrzebę szukania wszędzie wroga, chce się samozwańczo uważać za wzór chrześcijaństwa, a papieża uważa za lewaka.
  24. Ja wiem czy to cechy trudnego pacjenta, a taki co ze wszystkim się zgadza jest łatwiejszy, albo taki co milczy całe sesje? Szczególnie że tamta terapeutka nie chciała rozmawiać o przeszłości, więc była rozmowa o tu i teraz - o jego wątpliwościach odnośnie terapii. Terapeuta który by zrezygnował z powodu zbyt dużej liczby pytań to musiałby być naprawdę słaby. Trzeba sobie tylko zdawać sprawę, że terapeuta w takich rozmowach nie będzie stawał na rzęsach żeby nas przekonać do swojego zdania i nie znaczy to że jest słaby. Nie będzie się starał wygrać szermierki słownej, zareklamować terapii tak żebyśmy ją kupili dosłownie i w przenośni, czy zniechęcić do rezygnacji. Z jednej strony można wnioskować, że przychodzisz z pełną otwartością na podejmowane metody, a z drugiej sam masz twarde warunki. Zakładasz, że poinformujesz ją, że działasz tak i tak, i z tego faktu od chwili przekazania tej informacji ona ma z Ciebie wyciągać informacje i wątpliwości, mimo że masz okazję zadać pytania. I mimo że te pytania i wątpliwości się w Tobie rodzą bo je tutaj piszesz, wcale więc nie działasz jak cyborg - że przyjmujesz tak za tak, i przechodzisz dalej. Nie jesteś też tak zalękniony, z opisu rozmów generalnie nie wygląda jakbyś miał problem z nie zgodzeniem się z terapeutą i to bardzo dobrze. Ale wygląda jakbyś chciał żeby zadała jakieś pytanie, to wtedy byś odpowiedział, a jak go nie zadaje to nie mówisz. Mimo że wiesz jakie by to było pytanie i jaka odpowiedź. Piszesz że nie umiesz czytać między wierszami, a wygląda jakbyś oczekiwał że terapeuta będzie czytał między wierszami i domyślał się czego chcesz. Widzę też taką sprzeczność, że wyrażasz się lekko pogardliwie o spotkaniach z terapeutą w konwencji wyrzucenia z siebie pewnych rzeczy. Bo piszesz, że chcesz konkretów, a znalazłeś kogoś "komu możesz się wygadać". Po pierwsze to wcale nie jest nie-konkret, a po drugie sam to widzisz, bo warunek nie rozmawiania o przeszłości jest dla Ciebie nie do przyjęcia, zresztą wcale nie rozmawiania "jak komputer" (w przeszłości to i to, wynika z tego dla tu i teraz to i to), bo pisałeś, że oceniasz negatywnie bierność terapeutki wobec cierpienia o którym mówiłeś. Tu moja reakcja była taka sama.
  25. Albo psychoterapeuta pracujący w swoim nurcie (albo integratywny pracujący w różnych), nie zaczynający terapii od testów diagnostycznych. A czy była to terapia dobra to inna sprawa, nie wypowiadam się, jak pisałem, nic mnie strasznie nie razi w opisie tej konkretnie terapii. W opisie całej ścieżki tak, np. odmówienie pomocy. Czy testy są podstawą i każda dobra psychoterapia się od nich zaczyna? Nie mam przekonania ale jeśli ktoś uważa to za ważne, to można iść do psychologa klinicznego/psychiatry po diagnozę, a potem wybrać sobie dobrego terapeutę co do którego nie będzie wątpliwości czy jest psychologiem bez specjalizacji, niedoświadczonym psychoterapeutą, terapeutą ale nie uznanej szkoły, albo terapeutą bo ukończył szkołę psychoterapii ale nie po psychologii co niektórzy też traktują na minus. I w miarę możliwości zamknąć temat diagnozy i kompetencji. Nie mówię że to łatwe, bo może do takich ludzi nie być dostępu. Może nie tyle niełatwe co niemożliwe w małym mieście. Ale w każdym razie odpowiedzią na niekompetentnego terapeutę jest kompetentny terapeuta i dywagacje nad diagnozą do niego nie przybliżą.
×