Skocz do zawartości
Nerwica.com

rupert

Użytkownik
  • Postów

    93
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez rupert

  1. Może najwyższym, ostatnim poziomem (nie znaczy że najważniejszym, bo wisienka na torcie nie jest ważniejsza od tortu). Związanym z mową, bo przez nią myślimy słowami, myślenie bez mowy byłoby co najmniej diametralnie inne. Dlatego ciężko powiedzieć jak myślą zwierzęta, czy myślą - tak jak my. To wydaje się dobrym pytaniem. A pytanie: czy mają uczucia nie wydaje się dobre, oczywiście że mają! Przez brak analiz, planów - w naszym rozumieniu, można powiedzieć że mają same uczucia. Małe dzieci trochę podobnie, np. robią wielkie oczy na pytanie: dlaczego/po co coś zrobiłeś, a trochę starsze, po zastanowieniu odpowiadają zgodnie z prawdą: bo chciałem. Tzw. logiczne myślenie może być przereklamowane, w nadmiarze: blokować uczucia czy intuicję właśnie. Wkraczać w obszary gdzie nie ma na niego miejsca. Takie obszary to moim zdaniem właśnie poszukiwanie myślowej formuły na życie. Na terapii: oczekiwanie że usłyszymy jakieś zdanie, które zwalczy nasze "złe myśli", przetnie jak miecz węzeł gordyjski. Dlatego pytamy: mam taki a taki problem, co mam zrobić. Nie ma Pan informacji, to proszę pytać, dam Panu dane i proszę to rozkminić. Liczymy że terapeuta ma lepsze rozwiązania niż przeciętny człowiek. Ja na terapii zaprzeczałem, bo wcale nie chciałem rady co robić, ale chyba chciałem czego innego: myśli, którą terapeuta przekaże w tak świetny sposób dostosowany do mnie, że ona zmieni świadomość tak, że będzie działać jak chcę. Wskaże mi błąd myślowy. Teraz myślę że to ślepa uliczka. Rozkminki egzystencjalne też mogą być ślepą uliczką. Wydaje się że można tu coś wymyślić, ale czy dla kogoś momentem zwrotnym był wynik rozkminki egzystencjalnej? Kontrola myśli to też jakiś złudny twór - np. obwinianie się, że wpadliśmy w pętlę złych, natrętnych myśli, że nie ucięliśmy tego. Nie da się. To jak przenoszenie galarety za pomocą skalpela chirurgicznego. Narzędzie wysokiej klasy, ale bezużyteczne, choć może się wydawać: no już już prawie miałem, ale znowu się wyślizgnęło.
  2. W trzech warunkach nie dziwi mnie brak nadzoru i brak rad. Dziwi mnie warunek nie rozmawiania o przeszłości. Ale może wskazywać, że jednak terapeutka ma swoją wizję terapii. Co kto lubi, dla mnie to za duża dyrektywność, ale z tego co piszesz właśnie w jakimś stopniu jej oczekujesz, więc to chyba niekoniecznie źle. A chcesz rozmawiać o przeszłości, a terapeutka Cię blokuje? Jak np. na terapii wypływa temat oczekiwania rad, nadzoru, to terapeuta może powiedzieć, że nic takiego od niego nie dostaniesz, i dać do zrozumienia, że nie ma sensu oczekiwać zmiany w tym zakresie od niego. Forma przedstawienia jako warunek kontynuacji terapii, a w dodatku trzy warunki, nie podoba mi się, mam wrażenie, że można to przedstawić równie jasno i bez niedomówień, a mniej... groźnie. Ale nie jest to jakaś tragedia, nie powinno wpłynąć na decyzję kontynuować tu, czy szukać gdzie indziej. Brak organizacji: to wszystko zależy jaki nurt. U mnie nie ma żadnej organizacji. Terapeuta nie narzuca tematu. Jak milczę to milczę. Jak nie nawiążę do ostatniego spotkania, to on też nie, ale teraz widzę że to celowe a nie dlatego że nie słucha, nie pamięta. Wskazówek w wielu nurtach się nie dostanie, pewnie w Twoim też nie skoro wyraźnie powiedziała, że rad nie będzie. Takie podsumowanie terapii jak napisałeś to dobry temat do przedstawienia na terapii, myślę że zasługuje to na parę słów komentarza od terapeutki.
  3. Trudno powiedzieć czy nie tak powinna wyglądać. Wiadomo przecież, że w nurcie psychodynamicznym wiele się nie mówi, nie radzi, nie daje schematów postępowań itp. Wiadomo, że wtedy narzekanie na brak narzędzi jest nieuzasadnione. Jeśli na tym tle terapeuta jednak powie coś, co mu się nasuwa, to też go nie przekreśla. Np. jak z rozmowy wyniknie, że ktoś ma przeszkody do pracy na etat: zapyta czy myślał o pracy na pół etatu. Nie widzę w tym wycinku żadnych podstaw do oceny czy terapia była sensowna czy nie. Te sugestie pracy na pół etatu/szukania towarzystwa są na tle omawiania wielu kwestii, i to w jaki sposób to następowało jest ważniejsze niż te sugestie. Ja też mógłbym sformułować dziesiątki zdań według schematu: mój terapeuta nic nie mówi, nie pomaga, jedyną ważniejszą sugestią/komentarzem z jego strony było... / jego najdłuższym komentarzem było.... Szczególnie w okresie wkurzenia na terapeutę tak robiłem. Paradoksem jest to, że narzekamy na za mały wkład terapeuty, ale potem staramy się dowieść że to ten właśnie wkład go pogrąża. Chcemy, żeby skoro już tak mało mówi, to żeby jak już coś powie, to jego komentarz rozwalił system, a tak nie jest.
  4. Bez trudności się nie obejdzie. Ale rozumiem, że są takie sprawy, których nie ma raczej potrzeby wyciągać, bo jedynym dyskomfortem który za tym stoi jest poczucie, że to bezsensowne, nierozsądne mówić o tym komuś/komuś obcemu. Np. pin do karty ;) W sprawach, które jednak są warte poruszenia, można nie wchodzić w szczegóły. Wstydzę się mojej pracy, sprawia że myślę o sobie tak i tak. Nie mówiąc co to za praca. Dla mnie podstawa to własne tempo, ale lista 20 zagadnień do omówienia trochę to utrudnia - choć nie uniemożliwia. Jakoś tam chodzi w tym o odkrywanie słabości. Konwencja życiorysu jeszcze ze szczegółowymi pytaniami jest mi obca i nie podoba mi się, ale może patrzę przez pryzmat mojej terapii w której terapeuta w żaden sposób nie określa kierunku i wydaje mi się to jedynie słuszne, ale jak mówię: nie mam szerszej perspektywy, np. doświadczeń z innymi typami terapii. Ja sam przyjąłem konwencję życiorysu - chyba dlatego, że tak to zawsze miałem wrażenie że źle wybieram temat, a tak trzymam się chronologii, czasem szybciej, czasem w bok, ale zawsze trochę do przodu. Czyli w sumie konwencja życiorysu mi się podoba, ale z wyboru a nie z przymusu. Na początku w odpowiedzi na pytania zawsze możesz przedstawić bezpieczne ramy, a wypełniać trudnymi treściami tylko jak jesteś na to gotowy. Tam gdzie nie chcesz wypełniać, można albo powiedzieć że celowo nie chcesz mówić na określone tematy, bo nie jesteś jeszcze gotowy. Albo odważniej: że jeszcze nie masz zaufania, że nie chcesz mówić obcemu człowiekowi - ale dla niektórych to właśnie jest trudniejsze niż wszelkie trudne sprawy z życia - odnoszenie się w jakikolwiek sposób do tego jak odbierasz terapeutę, jakie masz wobec niego niespełnione oczekiwania itp. To jest blokada która zanika dość późno w terapii. Można jeszcze też opowiedzieć ogólnikowo, żeby temat był jakoś tam odhaczony, a terapeuta sam dopyta jeśli uzna za stosowne a co z tym zrobisz to znowu - Twoja decyzja. To co powiesz nie jest wykute w kamieniu, można to zmieniać, modyfikować, uzupełniać, albo przemilczeć konsekwentnie. Choć ja czasami milczę pół godziny bo mam wrażenie że jak coś powiem to będzie to wykute w kamieniu na wieczne czasy ;) Ale tak jest tylko podczas sesji, patrząc wstecz potem nie żałuję nigdy powiedzenia czegoś, raczej nie powiedzenia, zbyt wolnego tempa, zbyt dużej autocenzury.
  5. Terapia nic nie narzuca z zewnątrz, skupia się na Twoim wnętrzu - wiem, brzmi jak pusty frazes o czym jeszcze potem. To Twój wybór, ale nie sądzę żeby mogło być za wcześnie na terapię. Miałem podobne rozkminki, że teraz czuję się zbyt źle więc nie wykrzeszę z siebie odrobiny pozytywnego podejścia, a teraz dobrze - więc po co. Jak się umawiałem, to był okres gdy czułem się raczej źle. Okazało się, że skrupulatny wybór momentu nie jest szczególnie istotny bo trzeba czekać miesiące . Paradoksalnie to ułatwia pójście, bo jak alternatywą jest zmarnować termin i czekać kolejne miesiące, to się po prostu idzie, nawet jak znowu czuję się "nie idealnie" na terapię. Jakby dało się zapisać "na już" to by pewnie było łatwiej unikać, ciągle byłby nie ten moment (zbyt źle/zbyt dobrze). Myślę, że to generalnie wszystko są mechanizmy obronne. To się do końca nie zgodzę, to niepotrzebny demotywator do pójścia (który ja też skrupulatnie podłapałem zastanawiając się nad terapią). Wsparcie mechanizmu obronnego pod tytułem: Chociaż nie ma to znaczenia, jak się chce, można znaleźć setki mądrych argumentów żeby na terapię nie iść, a argumenty za terapią osłabić, obnażyć ich słabość itp. A informacje dotyczące tego, że na terapii nie jest tak różowo - potraktować jako kolejny demotywator. Podam kilka swoich demotywatorów: - skoro trzeba znać swoje oczekiwania, to nie idę, bo ich nie znam, a nie wiem jak je poznać - skoro tracę poczucie tożsamości, to jak ktoś narzuci mi jakieś sposoby działania/myślenia, to one będą jeszcze bardziej "nie moje", to tylko osłabi moją tożsamość, już bardziej w zgodzie z sobą działam teraz - skoro terapia zachęca do kwestionowania wszystkiego, to jak skutecznie zakwestionuję wszystko w moim życiu to stracę te resztki np. powodów do radości co jeszcze mam (analogicznie jak z tożsamością) - skoro mechanizmy obronne bronią, a ja czuję się tak źle, to co dopiero będzie jak się ich pozbędę; to już wolę funkcjonować z nimi, po co mam je demaskować, walczyć z nimi. A na terapii: - nie wiem co jest ważne, to nie ja jestem specjalistą; po co mam mówić nie wiadomo ile prywatnych rzeczy, jak nie mam do niego zaufania; albo niech pyta, jestem gotowy odpowiedzieć, albo niech zdobywa moje zaufanie i zachęca żebym mówił. A tak to bierze kasę za nic - odpowiedzi mojego terapeuty są zdawkowe, wiele nie wnoszą, nie zbijają moich argumentów; coś tam odpowiada, ale jak zważyć te argumenty to wygląda to słabo; a jak idę do fachowca, to on się powinien znać na swoim fachu na tyle, żeby przekonać mnie, że to co oferuje mi pomoże. - terapia pozbawia mechanizmów obronnych w bezpiecznych warunkach? Na czym polega to bezpieczeństwo? Przecież terapeuta zrzuca na mnie całą odpowiedzialność za treści w terapii, nikt poza mną nad tym nie panuje, gdzie tu bezpieczeństwo? Nie ma prostych odpowiedzi. Nie ma łatwego zbicia argumentów. Bardzo łatwo być górą w dyskusji pt." No i po co ta terapia" - Boję się, że terapeuta coś mi narzuci. - Terapeuta nic nie narzuca - Nie narzuca ale sugeruje wersja A: - W zasadzie to nawet nie sugeruje - No to po co mi ta terapia, kontakt z sobą to ja mam dobry, jak to ma bazować na tym co ja wiem, to ja dziękuję. wersja B - No tak, najwyżej sugeruje - No właśnie, ja jestem podatny na sugestie, a nie chcę dać się urobić komuś z zewnątrz, chcę pozostać sobą. Taka szermierka na argumenty to sam w sobie mechanizm obronny. A terapia się łatwo argumentami nie broni, dlatego może się wydawać że jest lepsza w pustych frazesach niż w argumentach. Wrócę do koncepcji która jest mi bliska, że terapia jest odtrutką na świat/społeczeństwo, który nas zatruł. Społeczeństwo, które uwielbia wiedzieć lepiej, uwielbia dobre rady, argumenty typu "jakoś wszyscy.... /jakoś ten i ten (pan X).... a ty nie - czy na pewno jesteś mądrzejszy od całego społeczeństwa? Albo od pana X? (Tak, jeśli chodzi o mnie jestem bardziej kompetentny od zdania społeczeństwa, albo od pana X). Jest też odtrutką na sprawne wsparte argumentami i planem działań "projekty". Projekt-Terapia: wybierz idealnie miejsce i czas, wnieś x, y, z, zyskaj X, Y, Z w mniej niż 6 miesięcy za jedyne xxx zł. Terapia i argumenty za nią w taką konwencję się po prostu nie wpisują. Uważam, że terapia nic nie narzuca, przybliża a nie oddala od siebie, jest bezpieczna. I nie uważam, że alternatywą do niej jest pozastanawianie się nad sobą. Albo że jest lepszą wersją pozastanawiania się nad sobą, kontynuacją - dla mnie to jednak inny świat. Ale nie mam na to twardych argumentów
  6. Ludzie narzekają raczej, że terapeuta nic nie robi, nic nie mówi, nie radzi - niż że wywiera presję. Przy czym sama sytuacja mocno wywiera presję. Np. ja długo nie mówiłem nic albo bardzo niewiele. Wtedy zaczyna być szkoda kasy/czasu. Poza tym siłą rzeczy mierzę się z tym czego nie mówię. A jednocześnie nadal nie ma się ochoty o niczym opowiadać: bo jak o czymś opowiedziałem, to efekt (przytaknięcie/dopytanie przez terapeutę) mnie nie satysfakcjonował. Przy czym to ja w zasadzie wywieram presję na terapeutę, mam jakieś oczekiwania których on nie spełnia a które nie wiadomo dlaczego oczekuję że będą spełnione: - nic nie mówię, Ty nic nie mówisz: zrób coś, bierzesz kasę za nic, zadaj pytania albo coś... - a jak już mówię, to tylko przytakujesz/czasem coś dopytujesz, albo nawet nie dopytujesz; to mi się odechciewa mówić - zrób coś przekonaj mnie, bo zrezygnuję itp itd. Czy to jest powiedziane czy tylko pomyślane, nieważne. A on nic. Akurat wywoływania presji to nie można wtedy terapeucie zarzucić On skupiał się raczej na tym żeby właśnie żadnej presji nie wywrzeć, nawet wprost mówił, że mogę milczeć, mówić, kłamać, czytać książkę itp. Odwrotność presji. Czyli jak na to popatrzeć, to ja oczekiwałem presji. I sam ją wywierałem: wkurzeniem, nieusatysfakcjonowaniem, oczekiwaniem że terapeuta coś zrobi. Chyba większość ludzi tak ma: chciałaby jakichś pytań, o rzeczy ważne ale może niezbyt bolesne, potem odpowiedniej reakcji terapeuty, która da nam wsparcie+poczucie że robimy postępy na terapii. Z brakiem presji zgoda, poza tym że jak się chce to pod presją zawsze można się znaleźć, ale to sami sobie robimy a nie ktoś. Z tym "po sprawie" mniej się zgadzam, a już szczególnie że terapeuta coś pokaże - ktoś to przeczyta i będzie zawiedziony, że poza potakiwaniem i dopytywaniem znowu nic się nie dzieje. Wywiad u mnie był bardzo krótki, z tego co czytam często trwa 1-kilka sesji, u mnie chyba nie trwał nawet 1 sesji, mam wrażenie że terapeuta bardzo wcześnie postanowił przestać wywierać na mnie presję pytaniami - i bardzo szybko zaczęło się niezręczne milczenie.
  7. A jak poznać remisję? Dlaczego czucie się dobrze, lekko i radośnie nie można uznać za okres remisji? Ktoś kto pisał o wstrzymaniu się z ważnymi decyzjami na pewno nie miał na myśli leczenia, raczej coś nieodwracalnego, typu rzucenie pracy, partnera, rozdanie wszystkich oszczędności. Rada żeby nie iść na terapię jak czujemy się chorzy byłaby dość osobliwa, coś jak: nie jeść na czczo. Czyli czekasz na remisję, ale taką w której będziesz smutny
  8. Nie wiem, ale też mam zagadkę. Dobrostan = pozycja społeczna, materialna i wysoki stopień uduchowienia? Jeśli w każdym z tych 3 aspektów stworzymy skalę 10-stopniową, to aktor z Hollywood czy inny celebryta z najwyższej półki popularności ma pozycję społeczną na 10, materialną też na 10. Prawdopodobnie nikt z tego forum proporcjonalnie nie zbliży się w tych aspektach nawet do 3, co daje szansę na podwyższenie dobrostanu głównie przez uduchowienie i i tak nie pozwoli nam przekroczyć 15/30, czyli generalnie słabo . A jak ten aktor jeszcze jest aktywnym scjentologiem albo buddystą, no to generalnie raj za życia, prawie 30/30. To dlaczego nie chroni to go przed śmiercią po nałykaniu się prochów w hotelu? Coś słabe te składniki dobrostanu moim zdaniem. Zresztą pod hasłem dobrostan w Wikipedii nie widzę aż takiego wciskania kitu pod tytułem co mam zrobić żeby uznać mnie za osobę o wysokim stopniu dobrostanu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Dobrostan Jak sam piszesz: Tworząc tego typu subiektywne definicje aspirujące do obiektywności, można dojść do dowolnych wniosków. Trzeba by się więc zgodzić na subiektywność, która do niczego nie aspiruje, ale ta Ci się jak rozumiem nie podoba: To zgrabne stwierdzenie, pozornie prawdziwa analogia. Ale sory, nikt nie będzie mi mówił, że jestem szczęśliwy gdy x, wcale nie wtedy gdy czuję się szczęśliwy. A jak ktoś prowadził wiarygodne badania na temat subiektywnego poczucia szczęścia wśród wyznawców sekt, to chętnie przystąpię do tej o najwyższym wskaźniku. Ale sekty są raczej pełne wyznawców, którzy uważają że ich sekta ma rację, absolutną rację, że słusznie do niej przystąpili, że to najlepsze co mogli zrobić itp. - ale czy są szczęśliwi to nie wiem.
  9. U dobrego terapeuty psychodynamicznego nie powinno to wyglądać inaczej w zależności od tego jakie ma poglądy. Gdzie on miałby te wszystkie poglądy przekazać, w sesjach na których nie pada ani jedno słowo od terapeuty ani pacjenta? W sesjach, w których pacjent mówi dużo, a terapeuta nie wydaje żadnych artykułowanych dźwięków (poprawka: "mhm" jest w słowniku języka polskiego: https://sjp.pl/mhm)? Czy w sesjach, w których terapeuta wznosi się na wyżyny aktywności i pyta czasem: "co Pan/Pani wtedy czuł(a)"?
  10. rupert

    Diagnoza

    Wie albo nie wie, bo tutaj przeczytałem, że ludzie chodzą 2 lata na psychodynamiczną i pytają się, z czego się właściwie leczą. No tak, ale chodzi mi o to, że wiedzą po co przyszli, wiedzą że mają problemy takiego a takiego typu. Np.: w pracy jestem zestresowany, ale to nic w porównaniu ze stresem podczas spotkań towarzyskich, z kolei w domu chce mi się płakać, a w nocy nie mogę spać bo stresuję się że nie zasnę. Te nitki prowadzą do jakiegoś kłębka, ale tym kłębkiem nie jest etykietka typu "depresja", "fobia społeczna". Taka etykietka nie musi być też pierwszym krokiem, ani nawet którymś z kolei. A ja słyszałem, że podejście płacę-wymagam nie sprawdza się w terapii. Ale może w behawioralno-poznawczej się sprawdza.
  11. rupert

    Diagnoza

    Czyli założenie, że terapeuta złoży coś z naszej historii, coś co nam umyka. Wtedy celem terapii byłoby wydobycie kluczowych informacji od pacjenta co sprowadzałoby się do zadania odpowiednich pytań, pacjent odpowiadałby na nie, terapeuta wyciągałby wnioski i proponował rozwiązania.Chyba większość terapii tak nie działa. Dużo na ten temat było na mojej terapii (akurat na diagnozę nie naciskałem, ale na pokierowanie przebiegiem przez terapeutę - tak), usłyszałem wtedy m.in. że wywiadu rzeki, to on ze mną przeprowadzać nie będzie. A także że chciałbym żeby ktoś powiedział mi co mam robić - czyli bez zmian I że zakładam że jest ktoś kto wie lepiej co mam robić niż ja. Pacjent wie po co przyszedł, więc cel jest znany, wie też z czym ma problem.
  12. rupert

    Diagnoza

    Oczywiscie, ze rozpoczecie psychoterapii powinno byc poprzedzone diagnoza (niekoniecznie ostateczna) i Ty jako pacjent masz prawo ja poznac i wiedziec, na co bedziesz sie leczyc przez kolejny rok, dwa, trzy, piec... Zatajanie diagnozy przez pacjentem swiadczy albo o tym, ze teraputa nie traktuje go po partnersku w procesie leczenia (co to w ogole za argument, ze pacjenci uzywaliby diagnozy w niewlasciwym celu) albo (i to jest ten gorszy wariant), ze teraputa sam nie wie, co wlasciwie leczy, nie ma zadnego planu i kontroli nad tym procesem i terapia to beda takie luzne pogawedki, ktore moga trwac calymi latami i w najlepszym razie nie zaszkodza. I o ile rozumiem, ze nie zawsze terapeuci sami z siebie podejmuja ten temat, tak odmowe odpowiedzi na konkretne zadane przez pacjenta pytanie uwazam za niedopuszczalna. Czy wyobrazacie sobie, ze lekarz jakiejkolwiek specjalnosci powie Wam, ze wie ale nie powie, bo ta informacja jest Wam doskonale zbedna? Chodzilibyscie wtedy na kolejne wizyty i bez zastanowienia lykali przepisane leki? Przełożenie lekarz-terapeuta nie jest automatyczne. Nie mam przekonania, że terapeuta żeby być dobry musi być świetny w szufladkowaniu (a czy się tym szufladkowaniem dzieli to jeszcze inna sprawa) raczej uważny na wszystko co się na terapii dzieje, wrażliwy na subtelności, potrafiący zrozumieć daną sprawę i dopytać o co trzeba. Naciskanie na diagnozę można wrzucić do szerszego worka pt. "oczekiwania odnośnie większej aktywności terapeuty", albo żeby był aktywny inaczej niż sobie wyobrażamy. Żeby pytał. Więcej pytał. A skoro już nie pyta więcej komentował. Że fajnie że pacjent może zadawać pytania ale żeby odpowiedzi były bardziej rozwinięte. Itp. itd. To spełnianie takich oczekiwań może sprawić że terapia stanie się luźną pogawędką. Do zarzutu o niekompetencję terapeuty bo nie stawia szczegółowej diagnozy albo co najmniej nie tłumaczy się z tego wielce przekonująco - jak dla mnie droga daleka. A pytanie "na co ja się leczę" jest konkretne i niekonkretne, jest konkretne jak oczekujemy konkretnego kodu choroby, a takiego terapeuta nawet nie musi znać, a nie do końca konkretne jak oczekujemy rozprawki na temat "proszę podsumować moje problemy, do czego zmierzamy i jakimi drogami". A może i ono też jest konkretne, ale czy to nie jest nadmierne oczekiwanie wobec terapeuty?
  13. Z tym ślimakiem-rybą to jest ciekawy przykład, bo dobrze pokazuje poziom dyskusji o Unii w Polsce. Nic takiego jak uznanie ślimaka za rybę nie istnieje w aktach prawnych Rady Europejskiej, ani Komisji Europejskiej. Zgoda, że to ciekawy przykład pokazujący poziom dyskusji o UE. Ale nie dlatego że nie istnieje, bo chyba istnieje, podobnie jak marchewka będąca owocem. Ale to wynika z konstrukcji prawa, jak ktoś konstruuje np. przepisy o płazach i gadach, to pisze na początku aktu prawnego, że pod pojęciem gad rozumiemy płazy i gady i już. Po co ma potem 125 razy powtarzać "płazy i gady". Polska ustawa o ochronie zwierząt chroni zwierzęta kręgowe. Nie pociągniemy do odpowiedzialności osoby znęcającej się nad pająkiem, a nad żabą tak. Mimo że przepis jest skonstruowany w stylu: kto znęca się nad zwierzęciem podlega karze takiej a takiej. Nie jest napisane że nad kręgowcem. Ale na początku ustawy napisano że pod pojęciem zwierzę rozumiemy zwierzę kręgowe i to wystarcza. Tak samo pod pojęciem owocu rozumiemy owoce w sensie biologicznym + marchewkę. A pod pojęciem ryby: ryby, owoce morza (które dalej można zdefiniować bo to też może być niejasne) i ślimaki. A potem piszemy po prostu o rybach. Powiedzmy że handel owocami i marchewką rządzi się podobnymi prawami (bo dajmy na to marchewka jako jedyna z warzyw jest powszechnie skupowana przez wytwórnie soków). Podobnie handel rybami, owocami morza i ślimakami. W czym problem, to nie książka do biologii tylko przepisy, i nie dowód ignorancji Unii, tylko osoby formułującej takie argumenty.
  14. Czyli lepiej zmusić kraj do przejścia na chrześcijaństwo, zginą tylko niepokorni, a ile przyszłych istnień można uratować od wiecznego potępienia! Nie sądziłem że przeczytam coś takiego w dzisiejszych czasach. Z Piusem XII sprawa jasna nie jest: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pius_XII_a_Holocaust Faktem jest natomiast, że procedura ucieczki z Europy przez największych zbrodniarzy wojennych zakładała kontakty z grupą wysoko postawionych hierarchów kościelnych w Watykanie, kardynałami, biskupami w wielu krajach europejskich, a potem w Argentynie. To są niepodważalne fakty. Tak pomagano np. Adolfowi Eichmannowi. Walka z bolszewikami i Żydami była bliska dla sporej części najwyższej hierarchii kościelnej, trzeba było więc pomóc represjonowanym ideowym braciom. Po co dowodzić bzdur, ani III Rzesza nie walczyła w imię Boga, ani z powodu odrzucenia Boga. Zresztą zdanie karkołomne, bo akurat w latach 1920-45 Europa laicyzowała się raczej słabo a jak się, jak to mówią, dramatycznie laicyzuje, to mamy akurat najdłuższy okres pokoju w Europie.
  15. Wszystkie argumenty dotyczyły tego co jest wymagane przez społeczeństwo, a co uznawane za ok, jak to niby obalić, to nie argumenty a spostrzeżenia A to akurat łatwo obalić, bo nietrudno znaleźć wskaźniki dowodzące tego że kobiety zarabiają mniej, biorąc pod uwagę te same stanowiska w tych samych firmach. Nie uważam żeby to silne stwierdzenie było choć trochę uzasadnione. Tak, może być taka presja szczególnie wewnętrzna. Bo zewnętrzna to taka chyba umiarkowana, nikt na konta nie zagląda. Można przypuszczać, że jak żona pracuje w międzynarodowej korporacji na kierowniczym stanowisku ma o cyfrę więcej w zarobkach niż mąż na mniej prestiżowym stanowisku i mniej prestiżowej firmie. Ale bez przesady. Strata pracy też może bardziej uderzać w ambicję mężczyzny niż kobiety. Facet może czuć presję żeby imponować bo takie jest oczekiwanie. Taki który nie pracuje bo zajmuje się domem, a żona pracuje? Pewnie sprawa rzadka, ale też mężczyżni starają się żeby była rzadka, trzeba by sprawdzić jakie jest ich zapotrzebowanie na takie rozwiązanie. Tu też nigdy do symetrii się nie dojdzie, w pierwszym okresie życia dziecka kobiety starają się karmić dziecko, potem sytuacja może się ugruntować jako "zajmowanie się domem", albo jak to się kiedyś mówiło "bycie przy mężu" Nad tym w którą stronę jest to dyskryminacja można co najmniej dyskutować . Unia Europejska czepia się w sprawie wieku emerytalnego Polski i innych krajów, uznając to za dyskryminujące wobec... kobiet. Jak widać na różnice można patrzeć ze skrajnie różnych punktów widzenia, a rozwiązanie może satysfakcjonować obie strony - czyż to nie wspaniałe? Sądy: tak, to przykład tego jak na człowieka patrzymy przez pryzmat płci a nie jak na jednostkę. Przy czym sąd przy rozwodzie to jeden aspekt szerszego problemu: rozpad związku z dziećmi - przy takim poszerzeniu problemu, ocena kto jest dyskryminowany mocno się zmienia. Nie znam źródła tych spostrzeżeń, myślę o ludziach na wózku i nic na pierwszy rzut oka się nie nasuwa, myślę o ludziach o których wiadomo że chodzą do psychiatry - poza ogólną stygmatyzacją nic na korzyść żadnej płci do głowy mi nie przychodzi. Za to presja na związek i dziecko jest silna dla kobiet, i to wynikająca wprost z presji społecznej, wstydu, oczekiwań, pytań, a nie z niezrealizowania potrzeby. Pewnie przypomina to w pewnym sensie presję na pracę u wychowującego dziecko mężczyzny, o której była mowa, ale stawiałbym, że ta presja z pracą jest jednak znacznie łagodniejsza. Poza tym jak mężczyzna ugnie się pod taką presją i załatwi sobie pracę dorywczą, nawet w domu, jakieś tłumaczenia, pisanie czegoś itp., to chyba już nikt nie potraktuje go jak śmiecia. To że wcześniej tak go traktował to zresztą gruba przesada moim zdaniem. A to jak ranią kobiety oczekiwania odnośnie dzieci dobrze uzmysławia artykuł: https://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,559,mam-30-lat-i-nie-mam-dzieci-wiesz-dlaczego07654.html Strona nie lewacka a chrześcijańska, żeby nie było że feministyczna Powiedzmy sobie uczciwie: czy presja dla mężczyzn na posiadanie pracy albo lepszych zarobków jest na podobnym poziomie intensywności? A szerzej: u mężczyzn akceptuje się całe spektrum podejścia do tworzenia par, stałości związków, seksualności (wyłączając homoseksualizm w przypadku którego jest podobnie u obu płci), u kobiet wytyczne społeczne są sprecyzowane a oko "życzliwych" - czujne. Generalnie jestem za minimalizacją nieuzasadnionych oczekiwań: mam być taki, owaki, mieć dziecko itp., a już szczególnie jakichś zbiorowych oczekiwań wobec danej płci stawianych przez "społeczeństwo", czyli osoby którym nic do tego.
  16. rupert

    muzyka "o terapii"

    Piosenki, które można prawie w całości interpretować jako dotyczące terapii, co nie znaczy, że podmiot liryczny właśnie to miał na myśli Lipali - Barykady, Kasia Kowalska, Aya,
×