-
Postów
2 356 -
Dołączył
Treść opublikowana przez nvm
-
Jakich objawów? Raczej nie, bo to była świadoma decyzja. Może lekko, bo jednak nie odsiałem w pełni ziaren od plew w swojej głowie i mam poczucie, że działam jednak w jakimś stopniu kompulsywnie. Tak jakbym wiedział, że jestem trochę zahipnotyzowany, ale nic z tym nie mogę zrobić.
-
LSD czyli jak wyszedłem z nerwicy i stanów depresyjnych.
nvm odpowiedział(a) na piekar44 temat w Nerwica lękowa
https://psilosybiini.info/paperit/The neurobiology of psychedelic drugs implications for the treatment of mood disorders (Vollenweider & Kometer, 2011).pdf -
Medytacja - nasza forumowa GRUPA WSPARCIA
nvm odpowiedział(a) na Prometeus temat w Kroki do wolności
https://psychicznepojednanie.blogspot.com/2018/01/medytacja-zamiast-psychotropow.html -
Ayahuasca - co to jest, jak działa?
nvm odpowiedział(a) na polaraksa temat w Medycyna niekonwencjonalna
http://www.ayahuasca.net.pl/relacje.html "....tak naprawdę chodzi tylko o to, by puścić wszystkie swoje schematy i w pełni oddać się działaniu najwyższej energii życiowej. Jej źródło jest obecne w Twoim sercu.Wtedy, gdy otwierasz się i zaczynasz ufać, zaczynają dziać się prawdziwe cuda. Przychodzi uzdrowienie, oczyszczenie i świadomość. To naprawdę jest proste: po prostu zaufaj Sobie i Życiu... Aya jest jedną z dróg, które pomogą Cię do tego doprowadzić...". -
W jakim sensie 'bezpieczna"?
-
Prawdę mówiąc, raczej nie mam takich sytuacji Mam sobie taką sytuację wyobrazić, czy wolisz spróbować z innym przykładem?
-
Spoko, domyśliłem się (choć dziękuję za potwierdzenie) Po prostu widocznie jestem przewrażliwiony i wyczulony na krytykę. Szczerze mówiąc, sam do końca nie rozumiem dlaczego mnie to dotknęło, skoro widziałem, że napisałaś to w sposób, w który sam bym na Twoim miejscu napisał i uważałbym przy tym, że dobrze robię Rozumiem. A czy chciałabyś być w stanie? A może już i tak jesteś w stanie ich doświadczać biernie w podobnym stopniu co ja, tylko że jest to dla Ciebie na tyle oczywiste, że skupiasz się na innym aspekcie? U mnie to wygląda w ten sposób, że są 2 komponenty (albo rodzaje) emocji: czynnik natrętny i czynnik akceptowany. Ten pierwszy jest jakby ego-dystoniczny. I ważne jest dla mnie, aby nim się nie kierować. Jest to takie natręctwo, taki kompulsywny impuls. Drugi czynnik zaś jest na swój sposób przyjemny. Mimo iż to jest jakaś forma gniewu/irytacji/złości/agresji, nie walczę z tym, nie stawiam temu oporu, lecz jestem z tym zjednoczony. Czuję się z tym na swój sposób dobrze. Ufam, że dopóki postępuję zgodnie z tym, co jest dla mnie ego-syntoniczne, to jest OK Spoko. Może - na podstawie własnego doświadczenia - przedstawię mozliwą przyczynę takiego stanu rzeczy. Może być to moim zdaniem spowodowane przedświadomym (nie mylić z nieświadomym), nawykowym stawianiem oporu emocji, próbą pozbycia się jej w jakiś sposób? Osądzaniem tej emocji? Z mojej strony jest kilka podejść, czy też właściwe źródeł, które mógłbym Ci zaproponować w tym temacie. Jeśli jesteś zainteresowana, to myślę, że zacząłbym od tego - tutaj są przedstawione "2 podejścia do cierpienia". Pierwsze wiąże się z - w pewnym sensie - "dystansem" wobec cierpienia, a drugie wręcz przeciwnie: Jeśli chodzi o obserwowanie emocji, to myslę, że temat uważności dobrze rozwija Eckhart Tolle (o tym drugim podejściu również mówi - nazywa to poddaniem). Jeśli zaś chozi o bezpośrednie, pełne doświadczenie, to mógłbym polecić rozdział "Bezpośrednie doświadczanie emocji" z książki "Diament w Twojej kieszeniu", której autorką jest Gangaji (Toni Roberson). (książkę tę łatwo znaleźć w wersji online; jest to rozdział 26, strona prawdopodobnie 104) Generalnie istnieją podejścia, które zajmują się tym, co zrobić gdy emocja już się pojawiła jak również podejścia, które zajmują się źródłami emocjami oraz podejścia behawioralne, które zajmują się niejako "przeprogramowywaniem" i "wgrywaniem" nowych emocji/nawyków/programów
-
Tak czy inaczej - @Droga Prawda Życie poruszył ciekawą kwestię. Osobiście unikałbym jednak w miarę możliwości negatywnych emocji. Pokój i Dobro!
-
Dziękuję za Twoją opinię, anemon. Próbowałem podejścia, o którym piszesz. Nie wiem jak to jest u Ciebie, ale u mnie się ono na dłuższą metę nie sprawdziło. Widzę pewien plus w asertywności, ale jest nim nie tyle odreagowanie co emancypacja. Tym niemniej - po sprawdzeniu różnych wersji - doszedłem do spostrzeżenia, że jednak "złość" to nie jest coś, co na nas spada, lecz coś co sami nawykowo stwarzamy, negatywnie oceniając sytuację. Kierując się złością, dajemy naszemu mózgowi potwierdzenie, że chcemy aby umacniał się w negatywnej ocenie tego typu sytuacji. W rozwiązaniu o którym mówię nie ma nasilenia objawów - wręcz przeciwnie Jest to po prostu porzucanie pewnego nawyku, nałogu Asertywna komunikacja - tak. Właśnie teraz to robię. Po co jednak mam opowiadać o tym, że odruchowo stworzyłem w sobie pewną złość, związaną z tym iż zakwestionowałaś to, co napisałem? Owszem, poczułem się zagrożony, że ktoś podkopuje moją strategię życiową. Ale to tylko zachęta do przyjrzenia się mojemu głębokiemu przekonaniu: "Ktoś jest w stanie podkopać moją strategię i sprawić, że wpadnę w otchłań rozpaczy.". Czy Twój post bezpośrednio zagraża mojemu życiu lub zdrowiu? Nie, więc nie ma powodu by się stresować Stres ma sens tylko w przypadku fizycznego bezpośredniego zagrożenia. A więc oceniam - Jest dobrze! Natomiast: Co mogę zrobić, żeby było lepiej? Wyszło mi, że jest to napisanie tego posta. Owszem, czuję złość, ale uważam na to, by na tyle, na ile umiem, nie kierować się nią. Być miękkim wobec ludzi, ale twardym wobec sprawy. Gramy w jednej drużynie. Podzieliłaś się swoją opinią, bo uznałaś, że dostrzegasz pewne minusy w moim podejściu. Myślę, że jednak jest to kwestia komunikacji. Twoja wypowiedź daje nam zresztą okazję na to, byśmy się lepiej "dotarli". W ramach rozmowy, poprawili wzajemne zrozumienie. Jako, że wychodzisz z innego punktu i jesteś inną osobą, która ma inne doświadczenia, zwracamy uwagę na różne aspekty. Popraw mnie jeśli się mylę, ale odniosłem jednak wrażenie, że inaczej rozumiemy podejście polegające na pozostaniu przytomnym świadkiem wobec swoich emocji. To jest w szczególności coś, o czym pisał Eckhart Tolle. To pasuje chyba również do terapii ACT, do mindfulness, jest to defuzja poznawcza. "Nie jestem moją emocją. Mam wolność, mam wybór - dać się jej porwać, czy też nie.". Nie mówię o tłumieniu, nie mówię o blokowaniu. Emocja chce być doświadczona w pełni. Nie trzeba z nią walczyć. Nie trzeba też jej jednak ulegać.
-
Brzmi ciekawie Dziękuję za odpowiedzi
-
Po prostu wybieram Radość
-
To normalne w przypadku stresu. Wychodzenie ze stresu sprzyja jasności umysłu
-
-
Co się dzieje po oświeceniu? Czy po jakimś czasie odpoczynku następuje ponowne rozpoczęcie samsary? Jeśil tak, to jak się wyrwac z tej meta-samsary?
-
A nad Żydami Reptilianie!
-
Najlepszy sposób, to zostawić złość/agresję w spokoju - ani jej nie ulegać ani z nią nie walczyć. Pozostać bezstronnym świadkiem. Wówczas złości nie zasilamy i od tej pory jedzie tylko na sile bezwładności, aż samoczynnie zacznie wygasać.
-
1) Ilekroć pojawia się w Tobie coś (cokolwiek) negatywnego i chce Cię skłonić do zagłębienia się w to - zostaw to w spokoju. Na przykład: czujesz natarczywy przymus, aby przenalizować, dlaczego coś zrobiłeś/zrobiłaś, czy mogłeś/mogłaś postąpić inaczej. Nie wchodzisz jednak w te myśli, zostawiasz ten natrętny impuls w spokoju. Nie zasilasz go, nie karmisz. Pozostajesz obojętnym świadkiem. Ten impuls sam w sobie nie ma nad Tobą władzy. Przychodzi natarczywe pozcucie zagrożenia - "Musisz zlokalizować zagrożenie i je usunąć! Koniecznie! Bo inaczej czeka Cię coś bardzo złego! Musisz rozwiązać pewne kwestie!"; na przykład "Musisz się podporządkować Kościołowi, bo inaczej możesz trafić do piekła!" (nerwica powiązana z religią - nie zawsze to musi być klasyczne skrupulactwo jako takie per se). Oj tak. Będę tutaj bezkompromisowy bo desperackie czasy wymagają desperackich środków. Cokolwiek by to nie było, "ignorujemy to". Nie w znaczeniu że udajemy iż tego nie ma, tylko nie ulegamy presji takich wewnętrznych terroryzmów. Skoro chcemy być wolni, to musimy działać w sposób wolny, a nie ulegać jakimś wewnętrznym presjom i na przykład bezpodstawnie przypisywać, że pochodzą od Boga (bo przypominają na przykład jakiegoś proboszcza, który nas w dziecinstwie straszył piekłem). W szczególności nie wracamy się do przeszłych "błędów". Akceptujemy chwilę obecną ("jest jak jest") i idziemy wyłącznie do przodu, bez kompulsywnego analizowania przeszłości. 2) Gdy przychodzi nam ochota na zrobienie czegoś pozytywnego - na przykład taka łagodna radość - to spokojnie robimy to. Owszem, pojawią się wątpliwości, lęki, obawy, blokady. Ale one nie mają nad nami władzy. Na przykład: piszę do kolegi i pytam, czy chciałby się może dzisiaj spotkać. Pojawiają się we mnie obawy: "Ale przecież może jednak wcale tak naprawdę nie będę miał ochoty się z nim spotkać, może jednak jestem na to za bardzo zmęczony. Najpierw muszę to przeanalizować albo przynajmniej wstrzymać się z decyzją". Nie. To są doskonale racjonalne powody, ale kierowanie się nimi nas blokuje. Wybieram aby zaufać tej swobodnej części mnie i że wszystko będzie dobrze. Piszę SMSa mimo swoich obaw. Gdy postępuję w ten sposób, jest lepiej, jest odczuwalna poprawa. I teraz małe zastrzeżenie: to nie jest tak, że po dojściu do pewnego poziomu będziesz mógł/mogła spocząć na laurach. Oj nie, zawsze masz możliwość regresu. Owszem - coraz mniej Cię będzie ciągnąć w dół, ale zawsze będzie przynajmniej lekka pokusa aby stchórzyć. W szczególności stchórzenie w drugim kroku może doprowadzić do cofnięcia się nawet przed pierwszy krok. To jest pewne oddanie się temu procesowi do końca życia, a może i nawet na zawsze. Nie widzę możliwości ostatecznego rozwiązania rzeczy ciągnących mnie w dół tak, aby nie mieć wątpliwości czy ten proces jest dobry. Dlatego też konsekwencja w trzymaniu się tego procesu wykracza poza moje racjonalne pojmowanie. Wymaga ode mnie poddadnia się czemuś większemu niż mój umysł.
-
@karolink Z tego wynka, że psychoterapia to jest coś dla osób w dużej mierze zdrowych, poukładanych i silnych psychicznie. Czyli psychoterapia to nie jest coś dla osób, które same siebie nie ogarniają. Najpierw niech się wyleczą i rozwiążą swoje problemy psychiczne, a dopiero potem idą na terapię? Przypomina mi się kawał: - Ilu psychoterapeutów potrzeba, aby wkręcić żarówkę? - Jednego. Ale będzie to długo trwać, dużo kosztować i żarówka musi bardzo tego chcieć. Chciałbym żeby jedną z takich kwestii była moja nieumiejętność ubierania w słowa. No właśnie nie wiem jak to ubrać w słowa. Nieudolnie spróbowałem w tym temacie: Pisałem też o chaosie w mojej głowie: Z jakiej terapii korzystałaś? Możliwe, że jestem na spektrum autyzmu (podejrzenie Zespołu Aspergera) - to by mogło wyjaśniać w jakiejś mierze moje problemy z komunikacją.
-
Cukier & słodycze ( moja walka z uzależnieniem i odstawką )
nvm odpowiedział(a) na Arasha temat w Uzależnienia
Witaj, dysfolid. Powodzenia! -
No jak to? Wabienie to nie to samo co łowienie - to właśnie ja jestem trofeum do zdobywania Poza tym nie pisałem o kobietach a o dziewczynach. Kobiety mnie tak bardzo nie kręcą romantycznie/erotycznie jak dziewczyny. Dzięki za pomysł, ale za dużo zachodu. Uczucia rezerwuję dla więzi rodzinnych i przyjacielskich, a nie dla romantycznych przygód. Tak wiem. Przechodziłem przez tę chorobę To było dla mnie traumatyczne i beznadziejne, że nie wyobrażałem sobie życia bez tej żmijowatej, podstępnej, sadystycznej, zakłamanej, wrednej, manipulanckiej i toksycznej psychopatki, która na długie lata zrujnowała moją psychikę i wpędziła mocno w toksyczny wstyd. Oczywiście że każdy człowiek jest inny. O ile jednak nie wybiera się rodziny, w której przychodzi się na świat, o tyle można jednak dowolnie wybierac i przebierać w kwestiach romantycznych przygód. A nawet w kwestii wyboru partnerki na dłużej.
-
Na początek mały słowniczek trudniejszych pojęć: Defuzja poznawcza - jestem obserwatorem tego, co się we mnie wydarza. Fuzja poznawcza - jestem zatracony w/połączony z tym, co się we mnie wydarza Na przykład fuzja poznawcza ze strumieniem myśli - jestem wówczas zatracony w swoich myslach, nie będąc nawet świadomym tego, że myślę. Defuzja poznawcza - jestem obserwatorem swoich myśli. Pierwotnie prawdopodobnie chodziło o myśli (a przynajmniej w takim kontekście te pojęcia poznałem), lecz wyprowadzam pojęcia bardziej ogóllne: fuzja i defuzja. Defuzja - pozostają jako świadek jakiegoś wewnętrznego zjawiska Fuzja - łączę się z tym zjawiskiem O ile wobec myśli nie widzę możliwości celowego przejścia od defuzji do fuzji, o tyle widzę taką mozliwość w przypadku pewnej subtelnej kompulsywnej, spanikowanej warstwy we mnie. Nazwijmy tę warstwę strumieniem kompulsywności (analogia do strumienia myśli). Strumień kompulsywności tym się różni od strumienia myśli, że posiada swój komponent emocjonalny, odczuwany w ciele jako pewne natarczywe przymusy. Gdy wizualizuję sobie jak miałaby wyglądać w moim przypadku fuzja z tym strumieniem kompulsywności, widzę siebie wchodzącego w pewien trans tikowy. Trans tikowy polega na tym, że zatracam się w (nieudolnej?) próbie rozładowania negatywnego napięcia poprzez tikowe ruchy - rzucanie głową, dziwne ruchy ciałem, itp. Kiedyś tak robiłem (jako dziecko). Nie wiem na ile moje doświadczenie ze strumieniem kompulsywności jest podobne do doświadczeń innych osób, bo nie wiem jak to jest być kimś innym. Nie wiem na ile inni doświadczają takiego strumienia, a jeśli tak, to na ile są tego świadomi.
-
Zamiast intensywnie anagażować się w jeden niepewny związek, lepiej jest zarzucić sieci szeroko. Może się któraś złapie. Najlepiej jest inwestować tam, gdzie jest wysoka stopa zwrotu z inwestycji. Po czym poznać stopę zwrotu z inwestycji? Po zainteresowaniu z drugiej strony. Dlatego w radzie, aby się nie spinać, nie zabiegać i być sobą, jest sporo racji. Co oczywiśćie nie oznacza, że nie można trochę "zanęcić" Na przykład metoda Morgana Freemana: mówisz mimochodem dziewczynie, że ładnie wygląda, ale nic więcej z tym nie robisz. Robisz swoje. Jeśil będzie zainteresowana, to sama zacznie wykazywać inicjatywę i o Ciebie zabiegać. Przecież i tak to dziewczyny są bardziej wybredne.