Skocz do zawartości
Nerwica.com

Morphine90

Użytkownik
  • Postów

    794
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Morphine90

  1. Nie głoście takich herezji - jeśli to nie są choroby endogenne to można z nich wyjść. Wystarczy poczytać ile ludzi miało nerwicę I z niej wyszło. Jak się traktuje nerwicę jako chorobę to rzeczywiście trudno z niej wyjść. Ja odkąd nie zaczęłam traktować tego jako chorobę, jako coś mojego tylko zestaw objawów wynikających z rozchwiana emocjonalnego, takie złośliwe chochliki to czuję się dużo lepiej. Jak w głowie ktoś sobie wbije, że to JEGO choroba, no to rzeczywiście może być ciężko "wyzdrowieć" z taka łatką. Nawet jak są endogenne, to na pewno można je opanować. Wnioskuję to choćby ze swojego przykładu - masy objawów nerwicowych już nie mam. Oczywiście, że mam skłonność do wpadania w cięższe stany, wiadomo, że są zmiany w mózgu, jakieś nieciekawe szlaki neuronalne poprzecierane, ale już np. nie mam hipochondrii, już nie boję się panicznie śmierci mojego faceta, nie mam już napadów lęku panicznego. Może i musiałam osobno pracować nad tym wszystkim, ale się dało - żywym jestem tego przykładem. Czyli choroba jest, ale bez- albo ubogoobjawowa. Myślę, że z depresją jest to samo. Jeśli miało się już kilka epizodów, to i można spodziewać się kolejnych w przyszłości z dość dużym prawdopodobieństwem, ale mogą być słabsze, krótsze, bardziej od siebie oddalone. Czasem zastanawiam się nad stosownością tego wpisywania sobie tu na forum w opisach diagnoz, z podawaniem klasyfikacji WHO, etc. - myślę, że to jest właśnie niepotrzebne utożsamianie siebie z chorobą, jak sugerujesz Olalala. Tzn. wiadomo, że każdy robi to co lubi, ale ja nie mam pojęcia jaki ja mam numerek i co mi tam wpisują i mam to gdzieś Mam też migrenowe bóle głowy, ale nie postrzegam siebie przez ich pryzmat, nie wpisuję sobie G43 - migrena prosta tylko cytat z ulubionego zespołu - nie wiem czemu miałabym więc się postrzegać przez pryzmat depresji czy nerwicy. Ale jak mówię, co komu pomaga
  2. 1. Rozpal w piecu i zjedz coś, bo bez tego nie będziesz miał siły przejść do punktu... 2. Udaj się do lekarza psychiatry. Niewiele więcej możemy Ci tu na forum doradzić. Jeśli nie masz siły, żeby funkcjonować to już najwyższy czas poszukać fachowej pomocy. Zawsze też możesz się wygadać tutaj, powkurzać, napisać co Ci leży na sercu. Mieszkasz w mniejszej miejscowości czy większym mieście? Sporo tu osób z różnych części kraju, które mogą Ci polecić jakiegoś porządnego psychiatrę.
  3. To jest po prostu robienie czegoś za jej plecami. Paternalizujesz ją okropnie. Nie dostrzegasz, że jest odrębnym bytem, który ma prawo decydować o sobie. Nieważne jacy są jej rodzice - moim zdaniem nie masz prawa z nimi rozmawiać bez jej zgody. Gdyby ktoś bez mojego pozwolenia gadał z moim starym o moim stanie, to jedyne co by ode mnie dostał to plaskacza i wiadomość, że nie chcę go znać. Zaczynam się zastanawiać nad Twoimi motywami.
  4. Poczucie, że cięcie się jest złe, to ma być urojenie? Raczej karanie się cięciem za nie wiadomo co jest chore, a przekonanie, że cięcie się jest czymś złym to już przebłysk normalniejszej oceny. Odnosiłam się do tego, że chce się wyspowiadać z okaleczania się - a więc uważa to za grzech, a więc swoją winę, a nie objaw choroby. Co innego wiedzieć, że okaleczanie się jest złe w sensie - dla niej, dla jej zdrowia, jako oznaka choroby a czym innym latanie z tym do księdza, żeby dał jej za to rozgrzeszenie (bo na tym spowiedź polega). Popieram w 100%. Ona jest pełnoletnia, to są jej sprawy, którymi nie musi chcieć się dzielić ze starymi, jacykolwiek oni nie są.
  5. Spałam znowu całą noc, chociaż nie biorę żadnych leków. Biorę to za dobrą monetę A jutro luby obiecał pomóc mi odświeżyć kolor na kłakach, więc mam nadzieję, że efekt będzie ładny i równy przy mniejszych szkodach dla armatury łazienkowej
  6. Powinnam się obrazić Seksistowskie to trochę, nie uważasz? BTW, to ja zaprosiłam mojego lubego na randkę i ja musiałam przejąć inicjatywę, bo był tak nieśmiały, że już myślałam, że mu się nie podobam i chciałam wracać do domu.
  7. :-) Dominik_wot, jak leczysz jeszcze fobię społeczną to musi być dopiero wyzwanie zacząć związek z kimś. Dobrze, że ja poznałam mojego męża zanim zaczęła sie nerwica, bo teraz pewnie by mnie nikt nie chciał Oczywiście żartuję, ale napewno byłoby mi ciężej. Hahaha ale mnie pocieszyłaś :) dzięki Dominik, spoko, ja lubego poznałam w czasie czwartego epizodu depresji, z nerwicą i jesteśmy razem już trzy lata, więc wszystko przed Tobą
  8. Teraz w ogóle zaczęłam o tym myśleć z innej strony: Czy gdybym wiedziała (na 100%), że moje dziecko będzie tak jak ja zmagać się z depresją i zaburzeniami lękowymi (pomijam, że u mnie to nie ma podstaw genetycznych), to czy miałby to być powód, żeby go nie rodzić, tj. żeby go miało w ogóle nie być? Przecież żyję, potrafię odczuwać przyjemność, myśleć, mam hobby, jestem zdolna do pracy, mam wspaniały związek... Przeżyłam i przeżyję jeszcze mnóstwo fantastycznych chwil. Walczę z chorobą. Trudno uznać mnie za okaleczoną, niepełnosprawną. Dlaczego miałabym więc z tego tytułu "dyskryminować" to dziecko, które ma przyjść na świat? Co w takim razie mają zrobić kobiety, które mają wykrytą mutację genu BRCA-1 - gdzie jej obecność naprawdę (nie do 20% tylko nawet do 80%) podnosi ryzyko zachorowania na raka, a więc chorobę potencjalnie śmiertelną? Nie rodzić, chociaż są już teraz metody leczenia i wczesnego zapobiegania? Bo ktoś powie, że przekazują trefne geny?
  9. Ja swoje dane przywołałam za http://www.polityka.pl/jamyoni/1627779,1,czy-istnieja-geny-rozpaczy.read Niestety za dostęp przez neta do całości tekstu trzeba zapłacić - ja mam ten artykuł w wersji papierowej z dodatku "Polityki" "Ja-My-Oni - Co po kim dziedziczymy", myślę, że do znalezienia w każdej czytelni.
  10. Olalala, ja miałam zdrowych rodziców - oboje. Moja mama nie miała depresji nigdy, mimo, że jej mama, a moja babcia zmarła bardzo szybko, nie miała jej też kiedy sama ciężko chorowała. A ja i mój brat mieliśmy depresję i to jeszcze zanim zmarła mama, a więc zanim zaczęliśmy mieć "zły dom". Tak po prostu. To nie jest Huntington czy hemofilia, gdzie podłoże genetyczne jest 100%. Nie ma genu depresji czy nerwicy. A statystyka, chociaż pokazuje zwiększenie prawdopodobieństwa, to nadal daje ok. 80% szans, że dziecko będzie zdrowe u chorej matki. No i - wypowiadam się tu za siebie - nie uważam, że moja choroba sprawia, że moje życie jest mniej wartościowe... Myślę, że rozumując w ten sposób zapędzilibyśmy się w jakiś kozi róg - czy jak jestem brzydka, to powinnam mieć dzieci? Czy jak ktoś ma niskie IQ to też nie powinien? To jest decyzja każdej osoby - chorej czy zdrowej - czy jest emocjonalnie gotowa na bycie rodzicem. Nie sądzę, żeby osoby świadome choroby były w tym momencie w gorszej pozycji do dokonania tej oceny, wręcz przeciwnie.
  11. W ulotce fluo znalazłam w działaniach niepożądanych "brak zdolności koncentracji i prawidłowego myślenia". Ale może to też być wynik słabego działania leku, a więc pogarszania się depresji, bo brak koncentracji i kłopoty z pamięcią to też przecież jej objawy.
  12. O rany, czekam aż dziewczyny, które teraz są w ciąży was rozszarpią. A ja będę patrzeć z boku i podziwiać, i im kibicować Marne geny? Osoba niestabilna emocjonalnie? Już biegnę zaskarżyć moją matkę do zaświatów, że jak śmiała mnie spłodzić, wiedząc, że jej mama zmarła na raka. Co za kobieta, cholera, musiała mnie nie kochać i zupełnie nie pomyśleć, że nie powinna mieć córki skoro ma takie geny Więcej osób niestabilnych emocjonalnie chodzi niezdiagnozowanych, znęcając się nad swoimi bliskimi psychicznie lub fizycznie. Osoby z depresją/nerwicą, które się leczą są jak najbardziej kompetentne do bycia dobrym rodzicem, w przeciwieństwie do wielu "zdrowych". Mają dużą świadomość siebie, tego jak to, co otrzymują w dzieciństwie wpływa na resztę życia (no bo przecież często dobrego dzieciństwa nam poskąpiono). Garść faktów może. Zachorowalność na depresję w populacji to ok. 10 - 14%. U osób, których krewny pierwszego stopnia (a więc jedno z rodziców) chorował na depresję jest dwukrotnie większe, a więc 20-30%. A jest to sucha statystyka. Nie uwzględnia więc warunków w jakich wychowane jest dziecko, czy choroba rodzica jest leczona, na ile wpływa na codzienne funkcjonowanie rodziny. A użytkowniczki naszego forum należą do osób leczących się i wyjątkowo świadomych, a więc ich dzieci będą miały statystycznie znacznie lepsze szanse na bycie zdrowym niż to 70-80%.
  13. Paroksetyna może zacząć działać po przerwie od brania - u mnie tak było. Brałam dwa lata, ciężka depresja, tydzień bez, powrót, i po dwóch tygodniach jak młoda boginii. Więc jak najbardziej próba drugiego podejścia jest uzasadniona. Podobno stosuje się taki "reset" organizmu jak leki przestają dawać cokolwiek. Każdy z leków zawierający paroksetynę, obojętnie jak się nazywa, będzie działał tak samo. Różnią się ceną. Mnie zawsze lekarka przepisywała Xetanor, bo wychodził najtaniej, Seroxat - jako postać oryginalna - jest najdroższy. Nikt nie zagwarantuje, że pomoże cokolwiek, ale lepiej spróbuj wrócić na paro niż truć się benzo - czyli Alpragen (nasili tylko lęki po dłuższym braniu, a paro chociaż może trwale Ci pomóc). Zaburzenia w trakcie przyjmowania leku to skutki uboczne - przy paroksetynie problemy z seksem - potencją, osiąganiem orgazmu, odczuwaniem bodźców z narządów intymnych - są zaliczane do częstych (więcej niż 1 na 10). PSSD to te same problemy, ale występujące po zaprzestaniu stosowania SSRI. Tygodnie, miesiące, lata - różnie. Czyli możesz brać i dupa, a potem przestać brać i dupa. I nie do końca poznana jest natura tego efektu... Podobno rzeczywiste PSSD, takie długotrwałe, jest bardzo rzadkie, ale wiadomo, że w większości nikt z nas się nie przyznaje u psychiatry do takich problemów, więc cholera wie jak rzeczywiście wygląda prawdopodobieństwo. Mało kto jest taki wyzwolony jak ja i mówi lekarzowi, że jak nie ma seksu to ja przestaję brać takie gówno Na szczęście jest trochę leków antydepresyjnych, które nie wpływają źle na libido i można zawsze popróbować.
  14. carita, ja zaczęłam zapominać słów, imion - nawet dobrych koleżanek, z którymi mam kontakt. Na pół roku odłożyłam czytanie książek (niby brak czasu), a ja po prostu nie pamiętałam kolejnego dnia, co się działo na poprzednich stronach, które czytałam poprzedniego wieczoru i musiałam je czytać na nowo Odstawiłam leki - minęło.
  15. Lucy, ja użyłam stwierdzenia "może oznaczać", a Ty "ma" Polonistką nie jestem, ale widać chyba różnicę
  16. Looo nie dosc że Borderka to jeszcze katuliczka, spieprzaj chlopaku gdzie pieprz rosnie, albo nawet wanilia. A tłumaczac na ludzki język , ona ma BORDERLINE, to teraz po pierwsze wygoogluj co to oznacza a po drugie wykasuj jej numer. Lucy, muszę przyznać, że gratuluję umiejętności stawiania diagnozy z opisu drugiej osoby w internecie. Ogłoś to gdzieś i zacznij kosić za to pieniądze, bo chyba jedyna na świecie to potrafisz
  17. To oznacza, że ma też urojenia winy/grzeszności. To może być już nie tylko objaw ciężkiej depresji ale i psychozy. I obawiam się, że ksiądz w konfesjonale zamiast wysłać ją do psychiatry jeszcze jej ten stan pogłębi... Serio, albo ona pójdzie do lekarza, albo nie będziesz miał z kim budować więzi. Musisz jej powiedzieć wprost, że widzisz z jakimi problemami się zmaga, słuchasz tego co mówi i martwisz się, że choruje na depresję. I że Twoim zadaniem jako osoby, która się o nią troszczy jest na to zareagować i namówić ją na leczenie. Wiadomo, że za włosy jej do lekarza nie zaciągniesz, ale musisz użyć całego swojego arsenału żeby ją przekonać - nie znam jej, więc Ty na pewno najlepiej wiesz dlaczego nie szukała pomocy wcześniej, czy ma jakieś uprzedzenia do psychiatrii, czy cokolwiek i dlatego Ty musisz znaleźć odpowiednie argumenty.
  18. To nie przejdzie samo i tu nie chodzi o jej chęci czy nie chęci albo "radzenie sobie". To jest stan do interwencji farmakologicznej i terapii, tak jak zapalenie płuc albo zakrzepica, albo jakakolwiek inna choroba. Nie widziałam jeszcze przypadku uzdrowienia zapalenia płuc chęciami i "robieniem czegoś żeby nie myśleć". W depresji jest tak, że "przecież wiecznie nie może być źle" kończy się samobójstwem. Albo zaprowadź ją do psychiatry albo się wymiksuj z tego uczucia, bo dostaniesz rykoszetem tak mocno, że sam zagościsz na forum jako pacjent.
  19. Fanką? Bo ja wiem. Na pewno pomogła na lęki, etc., ale depresję miałam przed paro i na paro. Dopiero po odstawieniu na kilka dni i powrocie coś tam zaczęło działać jeśli chodzi o nastrój. Gdyby nie uboki w sferze seksu brałabym dalej, czemu nie - było miło, nie było napięć mięśniowych i bóli brzucha z nerwów. Ale jako się rzekło wolę brzuszek masować, na plecki robić stretching i trening Jacobsona i móc uprawiać seks z moim lubym i odczuwać przy tym cokolwiek No i jestem 11 dzień na detoksie i ciągle czuję objawy odstawienne - trudno kochać taki lek. Paroksetynę wg mnie najlepiej określa oksymoron "fajne gówno". Działa świetnie na skołatane nerwy, ale cóż z tego, kiedy orgazmu mieć nie można (dopowiedzenie dla feniksa: w przypadku moim i części użytkowników tego leku - producent określa, że jest to reakcja niepożądana częsta, a więc więcej niż 1 na 10 przypadków). Dlatego jak dla mnie to lek ostatniego wyboru - kiedy nic innego nie jest w stanie Ci pomóc.
  20. Z tego co opisujesz Twoja koleżanka wykazuje objawy depresji i to ciężkiej. I ma dość duży wgląd w swój stan. Ale jeśli nie podejmie leczenia to obojętnie jak wielkim uczuciem jej nie obdarzysz - nie będziesz w stanie jej pomóc. Tak samo jak nie jesteś w stanie pomóc komuś z nadciśnieniem - możesz mu tylko powiedzieć, żeby poszedł do lekarza i stosował się do jego zaleceń. I być dla niej wtedy, kiedy będzie Cię potrzebować. I pozbądź się już teraz, na początku złudzeń, że: -posłucha Ciebie i pójdzie do lekarza, -nawet jeśli pójdzie do lekarza to będzie się leczyć, -jeśli będzie się leczyć to jej stan ulegnie poprawie, -że będzie w stanie z Tobą lub kimkolwiek innym nawiązać zdrową relację, -że od Twoich działań lub ich braku zależy jej dobry lub zły stan
  21. Nie wiem jak taki mix by działał, bo nie stosowałam, ale pewnie najlepiej w tej kwestii doradziłby Ci lekarz, bo nawet jeśli ktoś kiedyś na forum brał te dwa leki razem, to niekoniecznie musi to być dobre także dla Ciebie i dobre w ogóle. Za działającą dawkę uznaje się 20mg paro, ale zależy co chcesz osiągnąć poprzez branie - jeśli ma Cię trochę wyciszyć, zniwelować lęki to może i te 10mg by coś dało, ale na jakieś działanie przeciwdepresyjne bym nie liczyła. To raczej dawka podtrzymująca, zapobiegająca nawrotom. Z drugiej strony jak dawka mała to i uboki mniejsze. 10 dni to trochę mało na wkręcenie leku - może poczekaj, daj temu sulpirydowi jeszcze jakiś czas na podziałanie? Ja bym paroksetynę traktowała raczej jako ostateczność - niepotrzebnie wejdziesz, a potem będziesz miał epopeję z odstawieniem. Na ostateczne środki zawsze przyjdzie czas, nie warto się spieszyć.
  22. Ja teraz też odstawiłam wszystko. I czekam ciągle i cierpliwie na powrót dawnej siebie. Nie wiem czy ma to jakiekolwiek podstawy naukowe, ale staram się po prostu dawać mózgowi jak najwięcej bodźców, żeby znowu nauczył się je prawidłowo przetwarzać, a więc staram się uprawiać masę seksu Ciągle mam słabe odczuwanie, potrzebuję znacznie więcej czasu, a od partnera wymaga to większej finezji, ale za każdym razem jest nieco lepiej no i co najważniejsze - bez paroksetyny pojawia się efekt końcowy . Możesz też zbadać poziom prolaktyny i testosteronu we krwi - prolaktyna obniża libido (produkuje się jej nadmiar nie tylko przez niektóre leki ale i stres), testosteron za libido odpowiada. Podobno stymulująco na libido na sporo osób działa też Trittico (nawet gdzieś się natknęłam na artykuł o tym, że zaczyna się dodawać ten lek do terapii SSRI, żeby zminimalizować pogorszenie libido). Keep calm and have sex!
×