Skocz do zawartości
Nerwica.com

aardvark3

Użytkownik
  • Postów

    726
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aardvark3

  1. Jaka jest roznica miedzy moja zona a twoja? Nie wiem. A ja tak.
  2. Ilu Polaków potrzeba do ścięcia drzewa? 96 i samolot. -- 09 sty 2014, 20:37 -- A to mi przypomnialo zabawna sytuacje z forum rekodziela. Jakas babka zadala pytanie: jak sie robi efekt brzozy (taki efekt dekoracyjny). To odpowiadam, ze jedyny mi znany to za pomoca TU-154... Bylo spore grono oburzonych.
  3. Jaki jest najskuteczniejszy srodek antykoncepcyjny? Sledz i pieprz. Swoja sledz, cudza pieprz. ******************** A japonski srodek antykoncepcyjny? Kutasatasakiem
  4. U mnie podobnie jest, nowych kontaktow nie podtrzymuje, nie staram sie. Chyba, ze ktos chce wyraznie ten kontakt utrzymac to jakos sie mobilizuje ale takich przypadkow to ze swieca szukac. Moze dwa, trzy w przeciagu kilku lat. Zmienilam srodowisko i zrobilo sie pusto bo w nowym miejscu (juz wspominalam) spora rotacja mieszkancow a kto ze starego bedzie jechal 30 km zeby mnie odwiedzic? Az tak bliskich znajomycj nie mialam a zreszta to wiekszosc znajomych eksia. Jedna dawna sasiadka, sporo starsza ode mnie, czasami mnie odwiedza jak jest w moim miasteczku u fryzjerki. Albo spotykamy sie na kawie. Czasami do siebie dzwonimy. Kiedys bardzo mi pomogla, nawet pewnie nie zdaje sobie sprawy jak bardzi i wciaz o tym pamietam. Z nowosci to sasiedzi - Polacy, sporo mlodsi ale sympatyczni. Zaczynamy sie kontaktowac czesciej. Inna sprawa - kobiety "niezrzeszone" (wiek czy wyglad nie ma znaczenia) nie sa zbyt mile widziane - ogolnie - w towarzystwie par. A narzucac sie nikomu nie bede bo mam swoja ambicje. I tez jest tak - na pcozatku fajnie, interesujaco tylko z czasem jakos sie odechciewa. Moze to nie ci wlasciwi ludzie? Bo gdyby byli wlasnie tacy to cos by do nich przyciagalo, nieprawdaz?
  5. aardvark3

    Samotność

    Nie napisalam, ze chce samotnosci tylko ze jest bezpieczna - tzn wydaje sie bezpieczna. Bo nie musisz robic tych wszystkich rzeczy, ktorych sie boisz i nie musisz mowic o trudnych sprawach z obawa, ze zostaniesz odrzucony. O tym pisze. Nie chce byc sama, ale sytuacja jest taka, a nie inna. Zeby wiec mniej cierpiec (potencjalnie; nie narazac sie na wiecej cierpienia niz juz jest) - po prostu sie z tym godze. Drugiej osoby, bliskiej osoby potrzebuje bardzo czesto. I przewaznie nikogo nie ma albo jakies namiastki. Niby mam rodzine ale Murzyn zrobil swoje itd, tak sie czuje. Chce to przerwac, chce otoczyc sie ludzmi wspierajacymi. Pozytywnymi. Wista wio latwo powiedziec. -- 09 sty 2014, 18:17 -- aardvark3, oj... kiedys tez tak mialam po rozwodzie... pazurami sie tej wolnosci i niezaleznosci trzymalam. Na szczescie moja terapeutka przekonala mnie ze moge to wszystko miec i w zwiazku tylko normalnego faceta musze poszukac i nauczyc sie stawiac granice. W obecnym zwiazku nie trace niczego a wrecz zyskuje spokoj i poczucie bezieczenstwa Wiesz, mam troche bardziej skomplikowana sytuacje rodzinna, nie sadze zebym miala az tyle oporow gdyby nie to. Ale moze mi sie myslenie choc troche naprostuje, znajoma podala mi numer tel do poradni psychologicznej dla opiekunow osob autystycznych (oprocz tego, ze moja lekarka zalatwia mi terapie w naszym osrodku). Moze wbija mi do glowy ze nie stoje, jak mi sie wydaje, na samym koncu kolejki zapasowej. Bo wiem, ze nie. Tylko powiedzialo mi tak kilka osob, ktore uznalam za dobrze mi zyczace, przyjazne, a slowa te padly prawdopodobnie w chwili mojego oslabienia, gdy tak naprawde potrzebowalam zyczliwosci i wsparcia. I te ich slowa bardzo gleboko we mnie zapadly. To nie byli przyjaciele tylko jakies gowno warte badziewie bo przyjaciel nigdy by tak nie powiedzial. Moze z zawisci? Moze ze zlosci? Nie obchodzi mnie cudza motywacja zreszta. Wiem tylko, ze slyszalam w zyciu wiele okrutnych, gorzkich, bolesnych slow i one wrosly we mnie jak chwasty. Teraz trzeba je powyrywac. A walka z chwastami wcale latwa nie jest...
  6. aardvark3

    Samotność

    Jak napiszesz to nie zmieni, masz racje. Trzeba cos wiecej. Ale w takim dolowatym stanie czlowiek nie ma sily zeby cokolwiek z siebie wykrzesac... Chociaz... Dobrze, ze napisales o tym. Dla samego siebie. Moze nastepnym razem napiszesz: jestem sam i chce to zmienic.
  7. Megasuchar sprzed stuleci. Roznica miedzy kobieta a mezczyzna? Z tylu podobni, z przodu pasuja. -- 09 sty 2014, 15:36 -- Tatusiu, dlaczego ja sie nie moge bawic jak inne dzieci? Nie pi*rdol, nalewaj w kieliszki!
  8. aardvark3

    Samotność

    Samotnosc... w pewnym sensie jest bezpieczna. To taka skorupa, dzieki ktorej nikt cie nie zrani. Wiesz, co cie czeka. Mniej wiecej. Masz mniej rozterek, nie wyczekujesz z niecierpliwoscia na telefon czy mail czy obecnosc. Masz wiecej czasu. I mozesz ow czas kontrolowac. Na co go przeznaczysz. Nie obawiasz sie ze ktos bedzie o cos robil wymowki, nie ukrywasz trudnych spraw z obawy przed porzuceniem. I nie boisz sie tego porzucenia. Ani reakcji na cos, co dla ciebie wazne. Nie boisz sie utraty. Ani zmian. Czujesz sie pewnie. Na swoim gruncie. Moze czasem czekasz, ze cos sie zdarzy ale tak naprawde nie zalezy ci na tym. Moze nie mam racji, moze to moje doswiadczenie przeze mnie przemawia. Pewnie tak. Podswiadome przekonanie, ze jezeli zwiazek to musi byc trudny, moja sytuacja ciezka do zaakceptowania. Nie umiem tak po prostu sobie rozwazac: a bede z kims, bedzie fajnie a co tam problemy, jakos sie rozwiaza, dam sobie rady itp. Jak o tym mysle to zwala sie na mnie caly ciezar przeszlosci. Nie stac mnie na powtorke z historii.
  9. Typ wredny tym bardziej, ze byliscie blisko. Co chcial osiagnac i dlaczego? Niewazne, wredny i tyle. Ale szkoda, ze Ty musisz za to cierpiec. Albo jak ktoz z premedytacja uderza w najbolesniejsze miejsce, najslabsze i czasem ma czelnosc twierdzic, ze to dla Twojego dobra. Jak mnie wqrvia stwierdzenie: co cie nie zabije, to cie wzmocni. Uzywam wlasnej wersji: co cie nie zabije, to ci beret zryje. My tu wszyscy z takimi niezaleczonymi sercami, potluczonymi duszami i niby silni ale do czasu.
  10. Przykre to, ale nie Ty pierwsza i nie ostatnia jestes lowiona na "rozwod w toku", "nic nas juz nie laczy", "to byla pomylka" itp basnie z mchu i paproci. Postaraj sie powoli uwalniac od goscia emocjonalnie bo jestes na najlepszej drodze do zlamanego serca. Pewnie bardzo mloda jeszcze i wierzaca ze skoro Ty jestes w porzadku to inni tez. Zona pewnie nie ma pojecia ze sprawa rozwodowa w toku
  11. Szminkowalam tego trupa 11 lat, wyszlam poharatana, patologicznie nieufna, cyniczna. Teraz jakby sie trup trafil to albo skremuje albo pogrzebie. Amen. Czasu coraz mniej, szkoda zycia na zmarnowanie i jakies polprawdy, polzwiazki. To juz lepiej byc samej bo zagrozenie zerowe, nie ma dylematow. Czlowiek ktory jest wolny jest spokojny. Tylko w sercu i w duszy zieje pustka.
  12. Moim teoretycznym zdaniem poczucie bezpieczenstwa w zwiazku to podstawa. Inaczej nie ruszy sie z miejsca czyli nie ma postepu. Doswiadczenie w tym temacie mam znikome, ale potrafie sobie wyobrazic sytuacje odwrotne do tych, ktore mnie spotykaly. Ze w przypadku jakichs problemow, klopotow (niewazna przyczyna) - bede miala swiadomosc, ze partner mnie nie zostawi samej sobie i nie powie: to nie jest moj problem, radz sobie sama, ja nie jestem temu winien/za to odpowiedzialny, mnie to nie obchodzi itp. Albo nie zrobi karczemnej awantury bo cos sie wydarzylo co zaburzylo jego (wzgledny) spokoj. Dotychczas staralam sie omijac trudne tematy w zwiazku wiedzac, czym to sie moze skonczyc. Balam sie ich poruszac nawet, tzn czasem probowalam tak manipulowac, przez ogrodek, badac teren, czekac na dobra atmosfere... Doskonale te sytuacje pamietam. Juz wtedy mialam swiadomosc (ale nie chcialam sie przed sama soba przyznac) ze nic z tego nie bedzie. Ze nie czuje sie bezpiecznie skoro nie moge mowic wprost o waznych sprawach. I to byl blad, bo powstala sytuacja ktora dzis nazywam "szminkowanie trupa". Jesli nie ma szczerosci, otwartosci, zaufania to nie jest zwiazek tylko wlasnie taki trup. Nawet nie trup zwiazku tylko nadziei na niego. Zwiazku nie bylo i nie bedzie bo nie moze byc w takich warunkach. Tylko wspolne mieszkanie dwoje ludzi i dzielenie czegos tam (nieruchomosci, pracy, dzieci, nazwiska itp). A - powtorze zdanie - jesli nie ma otwartosci, szczerosci, zaufania to poczucie bepieczenstwa nie istnieje.
  13. Najblizszych tak. Ale skoro opinia tych wlasnie jest krzywdzaca i powoduje toksyczne implikacje - to ci wtedy z opinia obcych? Jesli krzywdzi swoj, to obcy co - moze nawet zabic? To jest taki oprosty sylogizm bo i tak do konca owego mechanizmu nie rozumiem a zrozumiec chce.
  14. No tak. Wieksza czesc zycia mam z tym problem, na szczescie mam tez tego swiadomosc.
  15. Ketmia - wlasnie po to to robie, dzieki za zrozumienie. Bardzo potrzebuje tych zmian dla samej siebie. To po pierwsze. Po drugie - dla potencjalnego zwiazku, jesli taki sie zdarzy. Nie od szczescia to zalezy ale od trafienia na odpowiedniego czlowieka. Duzo mniej zaburzonego, o poczuciu rownowagi wewnetrznej, wlasnej wartosci - kogos, kto po prostu jest, bez wzgledu na cokolwiek. Kto nie "przestraszy sie i nie ucieknie" na widok pierwszej lepszej trudnosci (a od kiedy zycie jest proste i latwe, ja sie pytam?). Kto nie osadza, nie ocenia, nie krytykuje ani nie porownuje. I wlasnie przypomnial mi sie taki cytat, ktory kiedys zacytowala mi przyjaciolka (sa to slowa ks. Malinskiego): "Żcze ci, abyś miał człowieka, który cię nie sprzeda nawet wtedy, gdy bedzie mógł dobrze na tym zarobić. Abyś mógł spokojnie iść obok niego nie bojąc się, że cię zepchnie z drogi. Abyś mógł go puścić spokojnie przed sobą wiedząc, że ci nie zatarasuje przejścia. Abyś mógł go zostawić poza sobą bez strachu, że ci wbije nóż w plecy. Abyś miał człowieka, który za tę lojalność wobec ciebie nie zagarnie ci twojej wolności, twojego czasu - ciebie samego. i to chyba wyczerpuje temat...
  16. Candy - otoz to, otoz to! Tam byl emocjonalny palac. I pamietam jak wieczorami jezdzilo sie do tesciow, kilkanascie osob zasiadalo przy ogromnym, okraglym stole i pomagalismy tesciowej w chalupnictwie. To byla rozrywka, czasem przekomarzalismy sie kto lepiej, szybciej zrobi, wiecej... Ale nie zlosliwie tylko sympatycznie, nikt sie nie obrazal tylko byla okazja do wspolnej pracy. Wspolnej. Mnie tego nie nauczono w rodzinnym domu. Jak sie za cos zabralam z ktoryms z rodzicow to bylo ze zle robie i albo odchodzili zeby na to nie patrzec albo odsuwali mnie od zajecia. I potem mowili ze ja sie do niczego nie nadaje. Wywolanie ich zlosci czy niezadowolenia bylo pozniej roztrzasane na forum rodzinnym (ciotki, wujki i inne ch*jki). Co bym nie zrobila nie tak - wszyscy wiedzieli i albo mnie krytykowali, albo sie smiali. Przywyklam do tego ale jeszcze bardziej sie w sobie zamknelam. Pisze to dlatego, ze zawsze obawialam sie podswiadomie tego w kontaktach z innymi ludzmi. Co bedzie jak powiem albo zrobie cos co im sie nie spodoba, nie spasuje, bedzie wbrew ich oczekiwaniom albo nawet krzywdzace przez przypadek? Co bedzie, gdy ich opinia o mnie nagle stanie sie negatywna, niepochlebna? Mowi sie ze cudza opinia o nas nie ma znaczenia, ze ludzie i tak mysla swoje i maja swoje zdanie cokolwiek bysmy nie zrobili - ale w moim przypadku to nie bylo to co ktos o mnie mysli - tylko co moze zrobic jak mysli negatywnie, jak zrobilam cos nie po jego/jej mysli. Teraz to mi sie wydaje glupie i bezsensowne, bo takie jest. Ale przez lata w to wierzylam i autentycznie sie obawialam.
  17. veganka - dzieki. No coz, trzeba miec nadzieje ze ktos o podobnym podejsciu sie trafi. Zaczynam odrzucac swoja wieloletnia postawe pt "przypadek beznadziejny".
  18. Leci sledz w jednym bucie przez pustynie i spiewa: Na ch*j mi lodowka kiedy sie nie gole.
  19. Ketmia - przez wiele lat zartowalam, ze moja samochodowa pasja bierze sie z tego, iz mialam za malo zabawek w dziecinstwie Pewnie cos w tym jest, nie tylko sam zart. Podobnie ze wszystkimi brakami i niedosytami z dziecinstwa, potrzebami, ktore nie zostaly (a powinny naturalna koleja rzeczy) zaspokojone. Czlowiek smiejac sie nazywa to "infantylizmem wtornym" a w rzeczywistosci ma racje. Tylko cholernie glupio przyznac sie doroslej osobie, ze wlasnie nadrabia dziecinstwo. Bo przeciez ci ciezko pracujacy, pierwsi po Bogu, wypruwajacy sobie zyly, poswiecajacy swoja mlodosc i kariere rodzice nie mogli byc zdolni do takich zaniedban! Jak juz sie oczy otwieraja to mamy lepszy wglad w nasze wewnetrzne dziecko i to, czego nie otrzymalo. A ze nie wiemy jak sie za to zabrac, czesto bladzimy po omacku i przesadzamy. Nadmierna dbalosc o swoja przestrzen chociazby, niechec do dzielenia jej, nieumiejetnosc wlasciwej koegzystencji. Uczymy sie metoda prob i bledow co zajmuje nam sporo czasu podczas gdy dzieci z rodzin zdrowszych (gdzie w domach bylo poszanowanie prywatnosci) maja gotowca zaraz na wejsciu w zycie. No coz, jest jak jest. Jako osoba zaburzona potrzebowalam normalnosci ale nie umialam jej szukac. Przy czym ustalmy ze "normalnosc" to pojecie umowne, oznaczajace minimum dysfunkcji i to, co dziecko powinno otrzymac od rodzicow. Mala dygresja: gdzies czytalam (zdaje sie u Bradshawa) ze rodzice z wysokim poziomem leku sa najbardziej toksyczmy bo przenosza go na dziecko, ktore oprocz koniecznosci uporania sie ze swoim lekiem musi tez walczyc z przeniesionym na niego lekiem rodzicow. Pisalam o moim sp pierwszym mezu i jego rodzinie. I jaka tam panowala atmosfera. I teraz powiem cos bardzo dziwnego - oni (rodzice i 4 dzieci) mieszkali przez lata w jednej izbie ok 30 m kw. Ale na tym malenkim skrawku kazdy mial swoje miejsce ktore nalezalo tylko do niego. To jest lozko/szafa/ksazka/zabawka Piotrka a to Antka. To jest mamy a to taty. Dla mnie bylo to jakies dziwne ze na takiej malej przestrzeni oni koegzystuja zgodnie i to sie czulo, to bylo widac! Paradoks? Nasz dom byl duzy a nie bylo miejsca dla nikogo, chyba tylko dla matki bo ojca i tak nigdy prawie nie bylo. Ja zas mialam tylko jedna opcje - godzic sie na wszystko i podporzadkowac. I chyba u wiekszosci z nas tak bylo. Stad nasze dylematy dzisiaj. Ale pozniej wybieralam partnerow ktorzy mieli w dupie moja potrzebe przestrzeni, zagarniali ja dla siebie, probowali pokazac gdzie moje miejsce - jesli juz mnie wpuscilas na swoja przestrzen to dalas przyzwolenie na zagarniecie jej wiec nie miej pretensji. Jesli zas weszlas na moja przestrzen to pamietaj, ze jest moja a ty masz tylko warunkowe pozwolenie na korzystanie z niej. Tak to odbieram patrzac wstecz. Braklo zbalansowania i zdrowego podejscia. -- 07 sty 2014, 09:28 -- Ketmia - ja jak Columbo nawracam Uzylas okreslenia: wyrozumialy partner. A ja sobie zadalam pytanie: wyrozumialy czyli jaki? Jaka ma byc jego postawa? Co ma robic a co nie bym mogla go nazwac wyrozumialym. Dla osoby malo zaburzonej nawet nie ma pytania - wie z gory co to znaczy. U mnie od dziecinstwa byl brak owej wyrozumialosci, oczekiwania i wymagania. Jak pojawily sie trudnosci - pozostawianie mnie w nich samej sobie, obwinianie o nie lub nawet kara. Wszyscy odwracali sie wtedy ode mnie - bez wzgledu na to, czy bylam przyczyna tych trudnosci czy nie. Wystarczylo, ze byly, ze cos sie niedobrego, nieoczekiwanego zdarzylo. Bo mialo byc wszystko jak w podreczniku. Zero problemow. Idealnie. A jak nie jest idealnie to moze lepiej zamkniemy oczy i nie bedzie tego widac. I zastrzezemy sobie przyszla niewiedze - jak nie bedziemy wiedziec to tak, jakby problem nie istnial. Dokladnie tak! Patrzac wstecz - tylko to widze. I jeden wyjatek. Tylko jeden albo az jeden. Przywyklam do tego, ze w problemach zostawiano mnie na pastwe losu i radz sobie sama my mamy swoje sprawy. Czasem dla lepszego samopoczucia interlokutora zostalam jeszcze opierd*lona ze sciagnelam na siebie niepowodzenie. Tak w domu rodzinnym jak i w moich zwiazkach. A jesli juz jakas pomoc, wsparcie przyszla - to nie za darmo. Cena jak cena ale odsetki... Wymowki, krytyka, wypominanie, szantaz emocjonalny, wymuszanie czegos "bo ja pomoglem/am wtedy". Bylam cos warta tylko wtedy, gdy wszystko bylo w porzadku. Tylko wtedy nie bylo ryzyka odrzucenia. I kiedy w bardzo powaznym problemie, ktory jego wogole nie dotyczyl - powiedzialam, ryzykujac ze strace tego czlowieka ktory juz byl mi bardzo bliski... On przy mnie zostal i ta wiez sie przez to wzmocnila. Powiedzal, ze skoro jestesmy razem to problemy tez sa wspolne niewazne kto popelnil blad. Naprawimy to razem. Peka mi serce kiedy o tym wspominam. Czyli jeszcze jakies emocje we mnie sa. Ale tamto bylo. Nie wroci. Jesli bedzie to cos innego - tylko bardzo bym chciala, zeby ten ktos mial podobna postawe. Nie zrazal sie byle niepowodzeniem a powazny problem pomagal rozwiazac bez moralizowania i krytykanctwa. Zebym sie nie obawiala mowic o tych problemach, o trudnosciach bo tak naprawde nie potrafie byc otwarta jesli o to chodzi. Mam tendencje do ukrywania gdy cos jest nie tak, pokazywania ze daje sobie doskonale rady (mam mniejsze ryzyko odrzucenia jak nie mowie o tym) a nawet jak jakas trudnosc sie przydarzy to spoko, dla mnie to tyle co dla byka ziemniak. Umniejszam w opowiadaniach skale problemow a w glebi duszy czesto ledwie daje rady i mam dosc.
  20. Zgodnie z opinia moich rodzicow to ja zylam w raju i wiele dzieci daloby wszystko zeby miec to co ja. Te slowa sprawily, ze uwierzylam ze jest mi super dobrze a narzekanie to grzech smiertelny i obraza boska! Skoro byl to moj jedyny punkt odniesienia... Bywalam u kolezanek (bardzo rzadko) ale jak tylko probowalam jakichs porownan (bo Anka ma wlasny pokoj) to byla morda i "to idz do jej rodzicow niech ci dadza pokoj, tam ci bedzie lepiej". Kilka takich tekstow i wiedzialam ze cokolwiek bym nie powiedziala, zrobila w najlepszym wypadku zostane zlekcewazona. To i podobne sytuacje wytresowaly we mnie postawe: nie mam wplywu na nic, nie mam mocy sprawczej, moje slowa nie znacza nic. Czy czegos chce, czy nie chce - to nie ma znaczenia. Moge sie wypowiedziec na ten temat ale powinnam sie liczyc z atakiem, kara za upominanie sie o swoje, wyartykulowanie swoich opinii i potrzeb. Tez w jednym pokoju z rodzicami, na szczescie we wlasnym lozku (jednak jest jakis plus ) do 20 roku zycia. A byly w domu wolne pokoje zamkniete na klucz. Zreszta chyba juz o tym wspominalam, nie chce powtarzac sie jak stolec. I tez kontrola, grzebanie w rzeczach, otwieranie korespondencji (i odpytywanie kto to napisal, skad jest, jakich ma rodzicow - glownie znajomosci z kolonii) itp itd nie chce mi sie nawet pisac o tym bo znacie to pewnie z wlasnych doswiadczen. Moj eks notorycznie naruszal przestrzen kazdego z domownikow, grzebal w rzeczach ale nie z potrzeby kontroli tylko bral sobie co mu pasowalo. Jak k*rwa w komunie. Doszlo do tego ze porzadniejsze rzeczy syna (bo glownie jego ciuchy sobie bral bez pytania) zaczelam trzymac u siebie w szafie bo tam nie zagladal. Jakas paranoja normalnie! Eksio wzial cudzy ciuch i go wyplamil, zniszczyl a ja musialam syna czystego i schludnego do osrodka wyprawic. Tak zniszczyl mu kurtke skorzana. Teraz mam wrecz chorobliwa potrzebe przestrzeni zyciowej. I tutaj tez masz racje - potrzebny nam ktos duzo mniej zaburzony, niz my.
×