Skocz do zawartości
Nerwica.com

refren

Użytkownik
  • Postów

    3 901
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez refren

  1. To nie wiara jest trucizną, ale takie książki... I to śmiertelną, prowadzą do śmierci duszy. Wypaczają obraz Boga (niczym kawałki zwierciadła, które wpadły Kajowi z Królowej Śniegu do oczu), zamykają na Jego miłość i prowadzą w ciemność i depresję. No, to ostrzegłam.
  2. refren

    czego aktualnie słuchasz?

    [videoyoutube=dAOf0AOPzQc][/videoyoutube]
  3. Lubudubu, a ja zdecydowanie nie szukałabym Boga na onecie. Najlepszym przykładem życia duchowego był Jezus. Polegało ono na tym, że pełnił wolą Ojca i to było dla Niego ważniejsze niż wszystko inne - również to, żeby ludzie uważali go za pobożnego i sprawiedliwego. Życie duchowe polega moim zdaniem na dążeniu do tego, co się podoba Bogu - czyli do przemiany siebie, swojego serca i pomnażania dobra w świecie. Celem jest dobro, a nie wypełnienie reguł. Życie według reguł może być pokusą, która polega na tym, że zachowując jakieś zasady, obrządki, formalności, chcesz się usprawiedliwić przed sobą i otoczeniem i zastępuje Ci to troskę o to, żeby się naprawdę nawracać i czynić dobrze. W dodatku żyjąc tylko według reguł, nagina się je tak, jak to jest komuś wygodnie i ma się na to świetne uzasadnienia - bo chodzi o to, żeby sprawiać wrażenie pobożnego (przed sobą samym i innymi), a nie o prawdę. Takiej pokusie ulegli faryzeusze i chrześcijanie też często jej ulegają, bo łatwiej jest "uczynić zadość" pewnym wymogom formalnym niż się nawrócić - co wymaga bezkompromisowego podejścia do siebie. Ja ulegam tej pokusie bardzo często. -- 11 kwi 2013, 13:15 -- Poza tym życie według reguł objawia się na przykład przywiązywaniem wagi do pozorów, wyznaczników zewnętrznych i sądzenie na ich podstawie bez dociekania prawdziwego sensu. Faryzeusze czepiali się, że apostołowie nie umyli rąk przed jedzeniem, ale nie widzieli, że sami mają "brudne" serca. Są ludzie, którzy uważają na przykład, że jeśli ktoś był w sądzie, to jest kryminalistą, jeśli ksiądz rozmawia z kobietą, to na pewno ma z nią romans, jeśli kobieta zaszła w ciążę, to się źle prowadzi (ale jak z kimś żyje, a nie zajdzie, to ok), że jeśli ktoś jest bogaty, dobrze ubrany i ma władzę, to znaczy że jest godny szacunku. I tak dalej.
  4. depresyjny86, ha ha ha W tej kwestii jeszcze nie doszliśmy do porozumienia, ale to dopiero 250-ta strona
  5. Zgadzam się z Tobą buka, choć nie w każdym punkcie. -- 11 kwi 2013, 01:24 -- Na wszelki wypadek przypomnijmy, że lepiej najpierw jarać, a potem pić. Nie na odwrót.
  6. refren

    Trzy pytania

    1. Czasem 2. A kto to? ;-) 3. Zależy w jakiej fazie kąpieli 1. Czy byłaś/eś w zuchach albo harcerstwie? 2. Co sądzisz o ekologach? 3. Kiedy będzie wiosna?
  7. Ja się już czuję jak pierwsi chrześcijanie, w mniejszości na forumowej arenie, a wokół lwy w postaci calosbueno, darkpassangera i hansa :~
  8. Jestem pewna, że szanujesz mękę Chrystusa, ale nie jesteś maszyną, nie musi być tak, że za każdym razem, jak o tym pomyślisz, włączy Ci się współczucie - jako żywe uczucie. Ta męka, to jest pewien fakt dla Ciebie abstrakcyjny (nie byłaś przy tym), który staje się żywszy, jak obejrzysz na przykład o tym film czy się wczujesz, skupisz, ale to nie jest automatyczne - że zawsze musisz to czuć na zawołanie. Ważne, żeby to szanować - a to jest postawa. Z pewnością z Twoją wrażliwością jest wszystko ok. Mamy w swojej psychice różne przekorne, paradoksalne mechanizmy. Kiedyś często dostawałam śmiechawki z mamą w kościele - chciałyśmy być poważne - no i nie wychodziło. Może za bardzo chciałyśmy, a nakręcałyśmy się nawzajem do chichrania. Nie jesteś automatem - nie wszystkie Twoje reakcje, uczucia, muszą być stosowne. Ważne, żeby ogólnie zachowywać godną postawę i wrażliwość - ale w każdej sekundzie życia się nie da. Nie można mieć aż takiej samokontroli. Sama zresztą piszesz, że to Ci się nasila pod wpływem lęku - tak działa nerwica. Również tak, że zdanie innych nie jest Cię w stanie do końca uspokoić. Uspokajasz się na chwilę i znowu masz wątpliwości. W którymś momencie musisz sobie powiedzieć dość, przestać ze sobą dyskutować, zakończyć roztrząsanie.
  9. Tak, pisałam już, uczucia też mogą być natrętne (albo iluzje uczuć), są związane z natrętnymi myślami. To wszystko nerwica. Miałam tak wiele razy. Jest w tym coś z autosugestii. Kochać Boga to postawa, którą się wybiera, a nie każda pojedyncza myśl, impuls, uczucie (a u Ciebie to w dodatku objawy nerwicy).
  10. Możesz czuć przez chwilę nienawiść (czy może Ci się tak wydawać, bo jak dla mnie, to trudno te dwie rzeczy rozróżnić, czy się czuje, czy się tak wydaje), to się zdarza w natręctwach. To o niczym nie przesądza, to tylko chwilowy stan, impuls albo iluzja. Boisz się tego, więc to się pojawia, wywołane lękiem.
  11. Trudno mi powiedzieć, jak zacząć myśleć o czymś innym, może znaleźć jakieś zajęcie, które jest przyjemne i niezbyt wymaga skupienia? Czasem po prostu leżałam przed telewizorem, na początku nie mogłam się skoncentrować, bo mnie męczyły obsesje, aż zaczynało do mnie coraz więcej docierać z programu, filmu.
  12. Ciężko mi powiedzieć, coś co Cię najbardziej uspokaja. Te myśli będą jeszcze się pojawiać i odchodzić, ale nic z nich nie wynika - ani że jesteś potępiona, ani że naprawdę chcesz czegoś złego czy że obrażasz Boga. Mi pomaga coś jak "nie akceptuję tej myśli, nie przyjmuję jej, odrzucam". Ale nie chodzi o walkę, żeby nie pomyśleć, tylko jak już myśl się pojawi, to wyrażam potem swój stosunek do niej, który jest moim świadomym wyborem. Coś jak oficjalne stanowisko :)
  13. Znerwicowana92, nie chodzi o to, żeby odrzucać te myśli, walczyć z nimi, ale na ile się da, ignorować, niech sobie przypływają i odpływają, a Ty się staraj w nie wkręcać, nie zapętlać, nie analizować w kółko.
  14. Szkoda, że masz terapię dopiero w maju, nie dałoby się wykombinować czegoś wcześniej? Poczytaj sobie może inne wątki na forum związane z nerwicą natręctw - zobaczysz, że Twój problem jest typowy i może będziesz się mniej bać. Pewnie nie dasz rady się całkiem nie przejmować, ale na ile możesz próbuj i tłumacz sobie, że te myśli nie są Tobą, że się biorą z lęku, rozchwiania, że to nerwica. Myśli o potępieniu to zwyczajna pokusa diabelska, powinnaś to odrzucać, bo Cię niszczą - i powie Ci to każdy mądry ksiądz.
  15. Zdarzają się przy nerwicy natręctw i to jest ciężkie, we mnie budziło potworny lęk, aż przejrzałam je - że to iluzja, produkowana przez nerwicę. Poza tym myślę, że każdy człowiek ma czasem myśli psychopatyczne, łamiące jakieś tabu, sprzeczne z nim - na zasadzie impulsu, który się pojawia w głowie. Na przykład "A niech moja matka umrze". Tylko że zwykle każdy reaguje na to mniej więcej : "O czym ja myślę, chyba mnie poj..., mamo, kocham cię" i zapomina o tym. Jeżeli ktoś zacznie drążyć (a może naprawdę tego chcę, może jestem złym człowiekiem, agresywnym, w końcu w przedszkolu pobiłam Radka łopatką, w do mamy nie dzwoniłam już cały tydzień), czuje lęk przed tą myślą (więc ona coraz częściej wraca) - zaczyna się nerwica.
  16. Uczucia to nie postawy, a postawy są czymś, co wybieramy świadomie. Na jeden temat można mieć wiele sprzecznych uczuć i przepływających myśli, liczy się to, co jest stałą, naszym świadomym wysiłkiem. Poza tym wiem z doświadczenia, że NN robi zamęt nie tylko w myślach ale i w uczuciach - to znaczy ma się wrażenie uczuć, które potwierdzają natręctwa (albo z jakiś przelotnych stanów robi się wielką sprawę, żeby potwierdzić natręctwa, ale to lęk). Naturalnie uczucia, myśli płyną swoim strumieniem i nikt nie ogląda ich klatka po klatce, tylko przyjmujemy jakąś wypadkową. W nerwicy natręctw się to robi i to prowadzi do absurdów, bo się rozdrapuje każdy impuls. Na pocieszenie powiem, że mi w szkole średniej przechodziło przez myśl, że "podobają" mi się obozy koncentracyjne - bo temat mnie ciekawi, więc może jestem ukrytą nazistką - a wtedy nie miałam jeszcze nerwicy, później miałam natręctwo, że jestem alkoholiczką i mam ochotę na alkohol (czułam tę ochotę) i że kocham kogoś, kogo nie kocham (wydawało mi się niekiedy, że czuję tę "miłość").
  17. Więc: 1. Nie podobałoby mi się, że mażesz mnie sosem bolońskim. Z tym, że a) mazanie sosem jest chyba bardziej wkurzające niż pokropienie wodą b) wyznaję przekonanie, że moja religia jest prawdziwa, dlatego nie mogę przyjmować rytuałów innych religii ani żadnych praktyk magicznych-bo wierzę w swoją i to stoi z nią w sprzeczności. Nie wiem co prawda, czy kult latającego potwora spaghetti jest religią. Jeśli na jego cześć zrobisz spaghetti i mnie poczęstujesz, to będzie ok. Co do chrztu, rozważałam jednak sytuację, gdy ktoś już traci przytomność - bo dopóki ją ma, nie można decydować za niego i sytuację między bliskimi osobami, które się znają i kochają (nie że ktoś wchodzi z marszu do obcej osoby i sobie rządzi) i jakoś podświadomie założyłam, że delikwent/delikwentka nie był wojującym ateistą tylko "zwykłym". 2. Czy dopuszczałam przeciwną opcję? Zawsze uważałam, że Bóg istnieje, tak mnie wychowano i tak czułam, myśl, że go nie ma, nie była dla mnie zbyt realna. Zdarzyło mi się kilka razy stracić wiarę, ale to nie było celowe, tylko mnie naszło. Zastanawiałam się, czy jeśli Bóg nie istnieje, to czy wierząc w niego tracę czy zyskuję. Zastanawiałam się czy Kościół ma rację -kiedyś na standardowe tematy: antykoncepcja, in vitro itp. Teraz się zastanawiam raczej, czy przedsoborowy nie był lepszy pod pewnymi względami.
  18. bo chrześcijanie w większości się nad tym nie zastanawiają. wystarczają im komunały typu "niezbadane są ścieżki Pana". poza tym, kim są by kwestionować słuszność boskich decyzji. można by nazwać to pokorą, ale ja widzę w tym tylko intelektualny marazm i strach przed ew. karą. i co masz na myśli pisząc "żyje na sposób duchowy"? zresztą, jak możesz twierdzić, że nie koncentruje się na regułach, zasadach? cała religia chrześcijańska to wielki konglomerat zasad, zbiór rzeczy, za które idzie się do piekła lub zostaje nagrodzonym życiem wiecznym. zrób to - będziesz potępiony, zrób tamto - czeka cię... brak kary, bo chrześcijaństwo to bardziej religia restrykcji niż pozytywnych motywacji. Też mi się kiedyś tak wydawało, że inni katolicy się nad tym nie zastanawiają. Miałam fazę silnej niechęci do nauki Kk i jednocześnie wydawało mi się, że jestem wyjątkowa, wnikam w rzeczy, w które inni nie wnikają, znam lepiej tę naukę niż inni (bo gdyby znali prawdę, to nie staliby tak radośnie w kościółku), że mam większą świadomość, zdolność analizy, bezkompromisowość - bo nie poprzestaję na tym, co mi podają. W praktyce moja wyjątkowość objawiała się tym, że żyłam w kręgu swoich obsesji i dziwnych rozważań. Z czasem się przekonałam, że to nie innym brakuje świadomości, ale mi brakuje dojrzałości i zdrowego podejścia do życia (z czego inni czerpią zdrowe podejście do wiary). Ja właściwie w ogóle nie żyłam, a te "bezmyślne owieczki" pracowały, budowały domy, zakładały rodziny i rozwijały się duchowo. Teraz im zazdroszczę, że nie straciły czasu, choć moje doświadczenia też mają dla mnie wartość.
  19. U nas na wsi nie ma kwarków, ale są skwarki. I to jest fajne, bo skwarki są smaczne.
  20. Też już sobie przeedytowałam, więc spoko.
  21. Każdy sąd filozoficzny można zbić, bo w filozofii nie ma "twardych" dowodów.
  22. Ciekawa jest 5-ta medytacja Kartezjusza: "O Bogu- że istnieje". Nie jestem fanką Kartezjusza, bo moim zdaniem popełniał błąd, że chciał wyciągać wnioski dotyczące całego świata i Boga tylko przez autoanalizę, ale ciekawy fragment: "Co do jasnych i wyraźnych idei, jakie mam w odniesieniu do materialnych, to są wśród nich takie, które wydają mi się móc pochodzić od idei mnie samego, jaką posiadam, a mianowicie idee substancji, trwania, liczebności itp. Jeśli bowiem myślę, że kamień jest substancją, czyli rzeczą zdolną do samo-dzielnego istnienia samą przez się, i ja sam też jestem substancją, to chociaż, jak dobrze wiem, jestem czymś myślącym i nie-przestrzennym, w przeciwieństwie do kamienia, będącego czymś przestrzennym i nie myślącego, wobec czego pomiędzy tymi dwoma pojęciami zachodzi istotna różnica, niemniej jednak zdają się one ze sobą zgadzać w tym mianowicie punkcie, że oba reprezentują substancje. Podobnie też gdy myślę, że jestem teraz, a ponadto przypominam sobie, że wcześniej również istniałem, i jeszcze myślę kilka innych rzeczy, wiedząc, ile ich jest, to tym samym dochodzę do idei trwania oraz liczebności, które to mogę następnie przenieść na dowolne inne rzeczy. Jeśli chodzi zaś o inne jakości, z których składają się idee rzeczy materialnych, a mianowicie przestrzenność, kształt, położenie i ruch, to prawdą jest, że formalnie nie znajdują się one we mnie, jako że jestem wyłącznie czymś, co myśli - skoro jednak są to tylko pewne przejawy substancji i jakby przebranie, w którym substancja cielesna nam się zjawia, a ja sam jestem substancją, to wydaje się, że mogą one zawierać się we mnie jako bycie doskonalszym. Wobec tego pozostaje już tylko idea Boga, co do której należy rozważyć, czy nie ma w niej czegoś, co mogłoby pochodzić ode mnie samego. Przez słowo „Bóg" rozumiem substancję nie-skończoną, wieczną, niezmienną, nieuwarunkowaną, wszech-wiedzącą, wszechmogącą, która stworzyła mnie samego i wszystkie inne rzeczy, które istnieją (jeśli w ogóle jakieś istnieją). Wszystkie te doskonałości są tak wielkie i znamienite, że im uważniej je rozpatruję, tym mniej wydaje mi się przekonujące, aby idea, jaką posiadam w odniesieniu do nich, mogła pochodzić ze mnie samego. Wobec tego należy ze wszystkiego, co dotąd powiedziałem, wyprowadzić konieczny wniosek, że Bóg istnieje. Chociaż bowiem idea substancji jest we mnie dlatego, że sam jestem substancją, to jednak będąc czymś skończonym, nie mógłbym posiadać idei substancji nieskończonej, jeśli nie zostałaby ona umieszczona we mnie przez jakąś substancję, która byłaby naprawdę nieskończona."
  23. Ono jest przecież żywe. Bachnęło się tylko na plecy.
×