Skocz do zawartości
Nerwica.com

refren

Użytkownik
  • Postów

    3 901
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez refren

  1. Bezpłodność nie jest żadną przeszkodą do zawarcia małżeństwa. To bzdura. Nieregularny cykl nie jest przeszkodą, żeby określać dni płodne i niepłodne. Co do statystyk - życie to nie statystyka. Dlaczego uważasz, że całe życie będziesz się bać ciąży? Ludzie w pewnym momencie życia chcą mieć dzieci, więc dlaczego masz żyć w wiecznym strachu? Metody naturalne są dla małżeństwa- według Kk, i według Kk celem małżeństwa nie jest stuprocentowe uniknięcie potomstwa, więc metody nie muszą mieć 100% skuteczności. Nie wiem jakie są statystyki, ale z tego co kiedyś czytałam, zaniża je fakt, że ludzie często nie znają niektórych szczegółów i mają przy jej stosowaniu po prostu błędne założenia, ale jest wiele dobrych opracowań, jak to stosować i można się przyłożyć i z nimi zapoznać. Jeśli chodzi o wielodzietne katolickie małżeństwa, to zwykle mają one tyle dzieci, bo chcą, a nie z powodu wpadki. Specjalizuje się w tym neokatechumenat - oni po prostu mają taki pęd - żeby mieć mnóstwo dzieci. Jeśli też kobieta ma, dajmy na to czwórkę, to nie ma już tak dużo do stracenia - bo i tak siedzi z nimi w domu, nie robi kariery, a dzieci dają jej radość, więc chce ich mieć coraz więcej. Poza tym bycie w ciąży podobno bywa bardzo przyjemne - hormony dają euforię - i mam wrażenie, że niektóre kobiety się od tego po prostu uzależniają i dlatego chcą znowu być w ciąży - i to nie są "wpadki". Poza tym przestrzeganie metod naturalnych nie jest sensem życia ani najważniejszą sprawą w małżeństwie - najważniejsze jest myślenie o dobru drugiej osoby, tej z którą żyjesz. Nie chcę szerzyć relatywizmu, ale celem małżeństwa, nawet wg Kk, nie jest stosowanie kalendarzyka, więc nie wiem czemu stawiać tę sprawę w centrum. W dodatku nie jest to problem dla Ciebie na teraz. Sęk może w tym, że potrzebujesz seksu (fizycznie, emocjonalnie), a nie potrzebujesz jeszcze mieć dzieci - i dlatego przeraża Cię skojarzenie jednego z drugim. Ale jeśli się kogoś kocha, to chęć, żeby mieć z nim dziecko się naturalnie pojawia i nie jest to takie straszne. Zwłaszcza jak weźmiesz z tym kimś ślub. Na razie nie jesteś mężatką, więc antykoncepcja nic Ci nie robi - bo żeby nie grzeszyć, musisz czekać z seksem do ślubu, a jeśli z kolei będziesz to robić przed ślubem, to z punktu widzenia zbawienia Twojej duszy stosowanie antykoncepcji nie ma specjalnie znaczenia - bo i tak grzeszysz i tak. -- 09 maja 2013, 02:36 -- ja słyszałem że jak w małżenstwie ktoś ma aids to kościół dopuszcza używanie prezerwatyw. A ja słyszałam, że jeśli na przykład mąż jest przez dłuższy czas za granicą i widzi się z żoną tylko przez kilka dni, nie planują w tym czasie dzieci z ważnych powodów, a te dni są akurat "płodne", to jest to wystarczający powód, żeby użyć antykoncepcji - bo w tym wypadku najważniejsze jest zachowanie między nimi więzi. Od księdza.
  2. Nie wiem za bardzo o co chodzi, ale natręctwa mają właśnie to do siebie, że są sprzeczne z potrzebą naszego ducha i zawiera się nich jakiś lęk. Każdy jest inny, więc co innego jest dla niego straszne. Dla osoby niewierzącej, straszne może być samo to, że podlega takim "poniżającym" lękom. Z drugiej strony zjawiska nadprzyrodzone są dla niej czymś nieistniejącym, więc paradoksalnie nie jest z nimi oswojona i nie ma ochronnej bariery. Ktoś kto wierzy w diabła, anioły, Boga, przywykł trochę do takich rzeczy i ma to jakoś poukładane, poszufladkowane - w co ma wierzyć, w co nie, ma też jakiś pozytywny obraz tych zjawisk (obraz dobrego Boga), który chroni przed lękiem przed demonami - bo w tej bajce (piszę z Twojego punktu widzenia) Bóg ma większą siłę niż demony. Pociechą oczywiście może być dla takiej osoby to, że osoby wierzące wpadają czasem w jazdy religijne, bo wiara staje się dla nich czymś zbyt magicznym, determinującym i tracą poczucie własnej podmiotowości, czują się zniewolone "zasadami" i przewagą Boga, który ma zawsze rację i z którym nie można dyskutować. Moim zdaniem nerwica natręctw polega na utracie poczucia własnej podmiotowości. Osoby niewierzące mogą z kolei częściej czuć się zdeterminowane prawami biologii (lęki przed śmiercią), kultem ciała (obsesje na punkcie wyglądu) czy seksualnością (np. lęk przed pedofilią) - choć nasza kultura wbiła wszystkim do głowy tak mocno determinizm seksualny, że wiara też już raczej przed tym nie chroni - na przykład przed lękiem, że drzemią we mnie pedofilskie siły, które są mi już bezwzględnie przypisane i być może jestem skazany na pociąg do dzieci, jeśli "padło na mnie". W każdym razie każdy ma swojego mola, co go gryzie. Myślę też- ale to tylko moje swobodne przypuszczenia - że taka osoba - oczywiście hipotetyczna- jeśli doświadcza takich obsesji parareliginych, to może w niej narastać antyreligijna zapiekłość. No bo chciała by być wolna od wszelkich "zabobonów" i w pełni racjonalna, a tu jakieś magiczno-metafizyczne hocki klocki. Więc musi na czymś wyładować swoją złość i może "obwiniać" religię, że wzbudza w nim te lęki. Choć serial o demonach to akurat "średnio" religijna rzecz. ; )
  3. Znerwicowana92, metody naturalne z założenia mają być stosowane w małżeństwie. W dodatku zgodnie z nauką Kk, dzieci są w małżeństwie czymś normalnym. I myślę, że zgodnie ze zdrowym rozsądkiem też są, tylko gdzieś go zgubiliśmy, bo nasze czasy uczą wygody i materializmu. Zajście w ciążę w małżeństwie nie jest czymś tak stresującym, jak z przypadkowym partnerem. Jeśli się decydujesz na ślub, to masz do jakiegoś stopnia stabilne życie i zaczynasz myśleć o dzieciach, co nie znaczy, że musisz mieć ich ósemkę. Zasadniczo jednak metody naturalne nie są po to, żeby w ogóle nie mieć dzieci, tylko żeby to rozłożyć w czasie i się nie płodzić jak przysłowiowe króliki. To nieprawda jednak, że są tak bardzo zawodne, bo znam pary, które stosują i jest ok, tylko trzeba się do tego przyłożyć. Nie rozwalałbym sobie cyklu hormonalnego, żeby leczyć skórę. Chyba. Co z tego, że biorąc pigułki teoretycznie będziesz mogła uprawiać seks, kiedy zechcesz, skoro nie będziesz mieć być może na to ochoty? Moja przyjaciółka zaszła w ciążę biorąc pigułki, nie pamiętam już dlaczego u niej to nie zadziałało, brała jakiś preparat na przeziębienie czy coś innego - nie interesuje mnie to specjalnie, bo nigdy nie zamierzam brać pigułek, więc nie zapamiętałam. Po dwóch tygodniach od kiedy się dowiedziała o ciąży, poroniła. Straciła chęć na stosowanie pigułek do końca życia. Nie tylko metody naturalne mogą zawieść. Inna moja koleżanka w pewnym momencie zaczęła stosować metody naturalne - co nie wynikało z pobudek religijnych, bo nie chodzi do kościoła i nawet nie była wtedy mężatką - więc odpada motyw, żeby nie grzeszyć. Zdecydowała się na to dlatego, że jej facet miał problemy z erekcją (psychotropy) i używanie prezerwatywy dodatkowo utrudniało im seks. Myślę też, że zrobiła to dlatego, że chciała dziecka, przynajmniej podświadomie. Jej men jednak bardzo się tego bał i nie mógł się zdecydować. Metody naturalne działały, przez jakieś pół roku ich stosowania nie zaszła w ciążę, a w tym czasie jej facet przestał się bać dziecka i się do tego zamiaru przekonał, więc się zaczęli o nie starać, co im się już udało osiągnąć :) Moim zdaniem ta historia potwierdza, że metody naturalne mogą raczej pomóc pokonać stres w postaci lęku przed ciążą niż go wzbudzać. Co do ośmiorga dzieci - myślę, że bez sensu się tym samej straszyć w momencie, kiedy się nie ma ani jednego. Wiele par ma problem z zajściem w ciążę i nieraz schodzi na to po kilka lat plus leczenie i nie wiadomo, jak Ci się ułoży życie. Jeśli będziesz mieć powiedzmy dwójkę, bo naturalne metody nie zadziałały, a na karku komornika, to to jest według mnie dobry moment, żeby się zastanawiać, czy Kościół Cię nie krzywdzi i czy nie zmienić metody. Bo na razie być może bardziej krzywdzą Cię feministki, które epatują straszną wizją "kobiety domowej" z ósemką dzieci "przykutej" do pieluch i garów, żeby uzasadnić swoją pustkę spowodowaną brakiem życia rodzinnego. Tak uważam. Nie znam żadnej katoliczki z ósemką niechcianych dzieci, za to znam kilka z jednym dzieckiem (na razie), kochającym mężem i zadowolonych z życia. -- 08 maja 2013, 23:18 -- w kulturze jak to nazywasz wyzwolonej kobieta może robić co chce może uprawiać seks lub nie, stosować antykoncepcje tzw naturalną, sztuczną bądź w ogóle ona o wszytskim decyduje na tym polega wyzwolenie, postmodernizm itp. że nie ma narzuconej kultury tak jak to było w dawnych czasach prymatu chześcijaństwa gdzie za odchylenia groził ostracyzm społeczny a w skrajnych przypadkach stosy. Nikt nie broni nikomu być dziewicą do ślubu a w konserwatywnych kulturach np dzisiejszym islamie z brak dziewictwa grożą poważne konsekwencje łącznie ze śmiercią, Chrześcijaństwo aż tak brutalne nie było co najwyżej wykluczenie społeczne i wstyd był. Na tym polega nie wyzwolenie, ale mit wyzwolenia. Jeśli serio mówisz, że nie ma teraz żadnej narzuconej kultury, to jesteś człowiekiem większej wiary niż ja, choć w co innego wierzymy. Bo ja widzę presję pracodawców oraz "życia na określonym poziomie" - co determinuje zasuwanie w korporacji, a nie rodzenie dzieci, poza tym coraz większą pogardę dla macierzyństwa i wykpiwanie rodzin wielodzietnych oraz stereotypy na temat patologii, słyszę wyznania feministek, jak piękna jest aborcja, jak straszne jest siedzenie z dzieckiem i pieluchami albo jak zajebiście jest wrócić do pracy dwa miesiące po porodzie. Jeśli chodzi o seks, to czy nie Ty kiedyś wspominałeś, że osoby po 30ce, które nie mają doświadczeń seksualnych, są pod silną presją społeczną i uważane za dziwolągi? To jest właśnie Twój wyzwolony postmodernizm.
  4. refren

    Anhedonia

    Może tu się czegoś dowiesz: nic-nie-czuj-t22797.html
  5. Wiem że offtop (chyba) narasta, ale jeszcze o tym traktowaniu kobiet. Moim zdaniem to kultura "wyzwolona" uprzedmiotawia kobiety. Czytałam w jednej powieści współczesnej rozważania bohaterki, jaka to ciężka próba dla kobiety, kiedy po "pierwszym seksie" musi czekać na to, czy "on" jeszcze zadzwoni. Koleżanki radzą jej, żeby nie dzwoniła pierwsza. No to czy jest większe uprzedmiotowienie niż iść z kimś do łózka i nie wiedzieć nawet, czy jeszcze raczy zadzwonić? Czytałam też kiedyś poradę dla kobiet w stylu "po waszym pierwszym razie zachowuj się, jakby nic się nie stało a wasza relacja cofnęła się o krok, jakbyście dalej się kumplowali". Może i dobra porada, nie znam się, ale jak czytam takie coś, to mam wrażenie, że "wyzwolenie" to jedna wielka mordęga dla kobiet, bo cały czas muszą udawać, że są wyluzowane, na niczym im nie zależy, żeby tylko znaleźć "partnera". Wymaga dużej samodyscypliny. Wielkim uprzedmiotowieniem dla mnie jest oczekiwanie, że kobieta będzie masakrować swój naturalny system hormonalny i brać pigułkę, żeby tylko można było z nią uprawiać fajny seks bez zobowiązań. Tak, wiem, kobieta wyzwolona sama też tego chce, ale jak dla mnie równie dobrze można sobie wsadzić zdrową nogę w gips i mówić, że się jest wyzwolonym. Wolę konserwatystów, którzy twierdzą, że hormony są zdrowe i potrzebne. Myślę też, że Kościół katolicki gorzej traktuje mężczyzn niż kobiety. Cały styl religijności jest bardzo kobiecy i nie docenia się w nim niestety męskości. Mój znajomy kiedyś zapytał mnie "A gdzie jest święty Józef?" Odpowiedziałam "No chyba w niebie?" Na co on: "tak, ale tak poza tym, to gdzie? Bo wszędzie pełno "matek boskich", matka boska taka i owaka, a nic o Józefie, który całe życie pewnie tyrał, żeby zapewnić Maryi byt". Co prawda ostatnio jakby Kościół się budzi z tego babskiego letargu, ale ciężko będzie nadrobić stracone lata.
  6. Rozumiem Carlosbueno, że dopóki taki zapis się nie znajdzie w katechizmie, to będziesz sceptyczny? :) -- 08 maja 2013, 13:27 -- Nie wpadłam na to wcześniej, ale to rzeczywiście żenujące, kiedy ludzie używają rozumu. Zwłaszcza dla otoczenia. Facepalm. -- 08 maja 2013, 13:34 -- To może jednak nie są? :)
  7. Carlos, ale dlaczego Kościół ma się dostosować? Może to nasza kultura tkwi w błędzie? Wychodzenie za mąż w wieku 18-23 lat wydaje mi się zdrowsze niż koło 30tki. Dlaczego młodych ludzi nie stać na mieszkanie? Dlaczego metr kwadratowy kosztuje więcej niż moja półroczna pensja? Kiedyś się dom budowało z tego, co było pod ręką i każdy mógł to zrobić. Teraz jak wybuduję tanio dom, czyli nie opłacę haraczu urzędnikom i architektom, to każą mi zapłacić za to karę, why? Wot waprosy...
  8. Jest bliższe naturze. Ja bym skierowała żale do feministek- kiedyś kobiety nie musiały pracować i kończyć studiów, to mogły wychodzić za maż w wieku 19 lat i było git.
  9. Znerwicowana92, moim zdaniem do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć, do nauki Kościoła też. Pozwól sobie na to. Nie musisz się ze wszystkim zgadzać już dziś. Wiara to szukanie. Perspektywa się zmienia w ciągu życia. Zmieniają się etapy życia, na których jesteś, z czasem patrzysz też mniej egocentrycznie - to znaczy widzisz także społeczne znaczenie zasad, a nie tylko swoje problemy. A aktualnie Twoim problemem jest to, że jesteś dojrzała do seksu, ale nie jesteś prawdopodobnie gotowa do założenia rodziny - w dodatku nie jest to Twoją winą, ale kultury, w której żyjesz i w której dobrze jest skończyć studia, znaleźć pracę i zarobić na dom, zanim się założy rodzinę. Masz pragnienia, których nie możesz zgodnie z wiarą w pełni zrealizować, w dodatku moim zdaniem dodatkowo jeszcze robisz sobie różne obostrzenia - to trudny moment i ciężko to wszystko zebrać do kupy. Żyjemy w czasach, w których wartości społeczne i odczucie czyjejś atrakcyjności są podporządkowane tyłkowi, wszyscy myślą tyłkiem i mówią Ci, że jesteś tak skonstruowana, że rządzi Tobą to, co masz między nogami, za to Ty absolutnie nie możesz tym rządzić. Ale to nieprawda, to jedno z czołowych kłamstw naszej kultury - tak uważam. Masz do wyboru dwa wyjścia - albo analizować każdą pierdołę, na przykład "a co będzie, jeśli mój mąż będzie miał wytrysk nie w tym miejscu, w jakim powinien mieć" lub "czy Biblia mówi coś o masturbacji" albo też walczyć o swoje życie - o poczucie wartości, które da Ci siłę, żeby żyć w zgodzie z sumieniem i o to, by sobie to życie dobrze ułożyć, wyjść szczęśliwie za mąż, być na to w miarę szybko gotowym. Można się koncentrować na tym co pozytywne, na celach, które mają wartość i są rozwijające, na tym, na co się ma wpływ albo na tym, co jest jałowe i co niszczy - i masz taki wybór, jak każdy. Z pewnością są większe "zbrodnie" niż seks przedmałżeński, ale też prawda jest taka, że jeśli się kogoś kocha, to się chce z nim być przez całe życie, z tą jedną wybraną osobą, więc się chce z nią wziąć ślub - na tym polega czystość serca jeśli chodzi o miłość i im więcej razy przekraczasz zasady, tym trudniej ją zachować. Mówię to z punktu widzenia osoby, której wiele rzeczy nie wyszło w życiu - może tym bardziej doceniam to, czego mi brakuje. Nauka Kościoła to są drogowskazy, moja ciotka jest umierająca i powiedziała niedawno, że to jedyna rzecz, na jakiej się nigdy nie zawiodła - a nie miała łatwego życia. Tym bardziej Bóg nie zawodzi i jest godny zaufania - bardziej niż ktokolwiek inny. Lekarze leczą, ale wtedy, jeśli Bóg im na to pozwoli. Życie Cię leczy, jeśli tak się Bogu zachce. To nie jest zbiór paragrafów, to jest żywa siła, osoba, która może działać w Twoim życiu i zaprowadzić Cię do czegoś dobrego. Natręctwa są tak upierdliwe, że to normalne, że się pojawia zniechęcenie i wręcz agresja do religii, sama zaliczyłam fazę, w której rzucałam swoimi psychotropami w krzyż. Ale teraz uważam, że nic lepszego niż Bóg nie może się nam przydarzyć - bo po prostu nie ma nic lepszego. -- 07 maja 2013, 23:03 -- Nie słyszałam nigdy nic takiego. Słyszałam natomiast, że jeśli grozi ci śmierć z głodu, to kradzież chleba nie jest grzechem. Każdy słyszy to, co jest gotowy usłyszeć. Nie martw się o rozwodników. Nie masz na razie takiego problemu. Im mniejszy ma się wpływ na swoją sytuację, tym mniejsza wina - tak myślę. Bóg jest sprawiedliwy i nikogo nie skrzywdzi, niech się nimi zajmuje. Jeśli ludzie chcą się pobrać, to tym łatwiej im poczekać z seksem do ślubu. Większym problemem jest, kiedy nie chcą - bo wtedy myślą tylko o tym, co "tu i teraz" i o przyjemności. Dopóki też masz w sercu zdolność, by kogoś kochać, jest dobrze. Grzech to ludzka sprawa. Z drugiej strony grzech długofalowo zagraża zdolności do kochania drugiej osoby - każdy, i dlatego jest niebezpieczny. Nie wiem już, co Ci powiedzieć, ale powodzenia. 3mam kciuki.
  10. Znerwicowana92, to jest absolutnie Twoja interpretacja, że pójdzie za to do piekła czy że będzie równa mordercy. Nie jest tak, że wszystkie grzechy są równe. Jest większe zło i mniejsze. Nie jest na przykład tym samym kogoś okraść i go zabić. Tak mówi zdrowy rozsądek, więc dlaczego uważasz, że Bóg jest idiotą albo ma złą wolę? Z drugiej strony nie rozgraniczałabym tego w stu procentach: osoba żyjąca bez ślubu a krzywdząca innych, bo ktoś może krzywdzić drugą osobę przez to, że żyje z nią bez ślubu.
  11. A mnie spowiadanie nie stresuje, może wpadłam w rutynę. Jest mi właściwie wszystko jedno, czy ten ksiądz czy inny, zdaję sobie sprawę z tego, że moje grzechy nie odbiegają zasadniczo od tego, co nagrzeszyła reszta moich "braci i sióstr w wierze", w szczegóły się nie zagłębiam. Czasem mam trochę lęku, że może mnie ksiądz ochrzani, ale się to raczej nie zdarza. Kiedyś byłam u księdza, który ma taką formułkę rozmowy: "- Czy uważasz się za inteligentnego człowieka? - Tak. - Więc jak możesz tak żyć/traktować Boga/podchodzić do swojego życia." Tylko że jak mnie zapytał, to powiedziałam "nie wiem" - bo to skomplikowana przecież kwestia, czy uważam się za inteligentną, do długich przemyśleń No i mu się rozbiła formuła :)
  12. Myślę że moje uczuciowe porażki wynikały zwykle z nadziei, że zmienię drugą osobę. I wiem że takie myślenie jest bez sensu - albo się kogoś akceptuje takim, jakim jest i chce się (można) budować na tym, co jest, albo nie ma co sobie zawracać głowy. Zwłaszcza że nie ma żadnej gwarancji, że się uda kogoś zmienić. Takie myślenie nie jest realne, bo wchodzimy w związek z taką osobą, jaką ona jest w tej chwili, a reszta to nasza fantazja - że kiedyś będzie inna. Dorośli ludzie są już raczej ukształtowani, a jeśli się nawet zmieniają, to nie dlatego, że ktoś inny ma takie życzenie, ale z własnej potrzeby. Próbuję zmienić swojego faceta od bardzo wielu lat i nie widać szczególnych postępów, on również próbuje mnie zmienić i tylko mnie to wpienia, podobnie jak wszystkie próby "ulepszania" mnie przez facetów.
  13. refren

    Bycie miłym.

    Myślę, że kasjerki mają przechlapane, to naprawdę ciężka praca, w dodatku wielu ludzi uważa, że należy do klasy "wyższej", bo spędzili 12 godzin w korpo i dlatego mogą nimi pomiatać. One z kolei muszą być miłe dla klientów, żeby nie stracić roboty. Osobiście uważam, że lepiej być miłym dla takich osób, a ewentualnie wyżywać się na tych, którzy na to zasługują albo którym dobrze to zrobi, żeby ich sprowadzić do parteru.
  14. Myślę, że liczenie na to, że zmieni podejście, to dobra droga, żeby dalej fundować sobie cierpienie.
  15. Bóg zna, ale my sami często nie znamy swoich grzechów i dlatego lepiej je sobie głośno powiedzieć... Możemy być też w błędzie, to znaczy lekceważyć jakiś grzech albo nie wiedzieć, że robimy źle, bądź na odwrót - doszukiwać się grzechu w tam, gdzie go nie ma. Dlatego dobrze, że jest możliwość spowiedzi. Podczas spowiedzi ksiądz też ma możliwość ukierunkowania duchowego "klienta" - z zewnątrz łatwiej nieraz uchwycić jakieś rzeczy i taki ogląd też jest potrzebny. Poza tym to sakrament i działa przez niego Duch Św. Spowiedź jednak nie powinna mieć formy nerwicowego rytuału - w którym dąży się do magicznego "oczyszczenia" i złagodzenia swojego lęku. Myślę, że spowiedź może się stać kompulsywna, jak wszystko i będzie wtedy czymś podobnym do kompulsywnego mycia rąk itp. Sama miałam kiedyś objaw w postaci obsesyjnego czytanie Pisma Św. Czytanie Pisma nie jest oczywiście niczym złym, ale obsesyjne już jest. Otwierałam w kółko na przypadkowym fragmencie, żeby znaleźć "odpowiedź" na jakieś pytanie - to było podejście magiczne i musiałam się z niego wyleczyć. Jedyną korzyścią jest to, że dzięki temu znam teraz niektóre księgi prawie na pamięć i potrafię szybko znaleźć jakiś potrzebny mi fragment. :) Ale poza tym nic fajnego w tym nie było.
  16. Oczywiście, że go interesuje i jeśli ma trochę doświadczenia, to sam jest w stanie to rozpoznać. Brak zaufania to pożywka dla nerwicy i rozważań bez końca i nie jest zgodna z katolickim rozumieniem sakramentu spowiedzi. Odpowiedzialność jest podzielona - spowiadający ma przedstawić grzechy tak, jak je pamięta i kierując się szczerymi intencjami, specjalnie nic nie pomijać i spełniać warunki spowiedzi, a spowiednik udziela rozgrzeszenia, czyli decyduje czy może je dać. Spowiednik reprezentuje Boga - takie jest założenie - i Bóg nie może przecież wymagać, żebyśmy brali odpowiedzialność za spowiednika - nawet jeśli nie jest doskonały, to obowiązują nas jego decyzje - co do przebiegu spowiedzi, pokuty, rozgrzeszenia. Inaczej się nie da. Jeśli zrobił jakieś błędy, to on będzie za nie odpowiadał a nie "klient". Muszą być jakieś ostateczne rozstrzygnięcia, zamknięcie sprawy - i od tego jest spowiedź (Co nie znaczy, że nie mamy poprawiać po niej naszego życia). Gdyby nie było kontaktu z żywą osobą - spowiednikiem, który bierze na siebie pewną odpowiedzialność, na przykład wyjaśniając, co jest grzechem, a co nie, gdyby nie było Dekalogu, Ewangelii, katechizmu i o wszystkim musielibyśmy rozstrzygać sami czy próbując się jedynie wczuwać w intencje Boga, to sytuacja byłaby jak w Procesie Kafki - każdy by czekał na Sąd, który nadejdzie, ale nie miałby za bardzo jasności, z czego będzie sądzony. To absurd i Bóg nie może tak działać. Dlatego choć spowiednik jest niedoskonały i nie jest wszechwiedzący, potrzebny jest kontakt z nim i uznanie jego zakresu "władzy". Jeśli ktoś się zastanawia czy wszystko powiedział "dobrze", to z pewnością nic nie zataił "specjalnie" - bo by to wtedy wiedział, że nie chciał czegoś powiedzieć, a nie się zastanawiał. Jest też czynnik stresu, emocji, pośpiechu, nie mamy możliwości wszystkiego, co mówimy przy spowiedzi dokładnie przemyśleć, zwłaszcza jeśli jest jakaś rozmowa i pytania - więc możemy coś powiedzieć niemądrze czy niezupełnie tak, jakbyśmy to zrobili po namyśle, możemy nawet coś zniekształcić - ale to nie było celowe czy w pełni kontrolowane, więc trudno. Z ciekawostek - nie raz odczuwałam działanie Ducha św w trakcie spowiedzi. Byłam na przykład u spowiedzi, kiedy zmarł mój ojciec i dostałam jako pokutę modlitwę za zmarłych z rodziny, choć ksiądz nie wiedział o tym. Myślałam wcześniej, że i tak się będę modlić za ojca, więc byłoby wygodnie mieć taką pokutę, to będę się mogła skupić na jednej rzeczy. Ostatnio myślałam o tym, że pisałam tu na forum o Ewangelii, a sama jej dawno nie czytałam i że powinnam. Zaczęłam jednego dnia wieczorem i poczułam, że to mi dobrze robi i pomyślałam, że to by była dla mnie najlepsza pokuta. I taką dostałam, choć nic o tym nie mówiłam. Oczywiście nie zawsze jest miło i komfortowo, czasem mi się zdarzały jakieś zgrzyty czy przykre doświadczenia w trakcie i po spowiedzi. Bo to nie jest masaż relaksujący i Bóg nie ma obowiązku dbać zawsze o nasz komfort w życiu - tak sądzę, bo jak by to robił, to byśmy byli nieuodpornieni na to, że w życiu bywa różnie, a wiara to nie jest droga usłana różami. Czasem się zdarza spowiednik, który trafi "kulą w płot", przynajmniej tak się czujemy - i też trzeba to przeżyć. Jest też w spowiedzi czynnik ludzki i przypadkowy. Wiara to ciągłe balansowanie między kontaktem z Bogiem, poczuciem sensu a niewiedzą. Gdybyśmy cały czas mieli poczucie, że znamy myśli Boga, a On nas prowadzi za rękę, to mielibyśmy psychozę. Gdyby z kolei Bóg się nie objawił (tradycja), nie dał nam sumienia, możliwości doświadczenia Go wewnętrznie i Kościoła - nie moglibyśmy Go poznać.
  17. Dla mnie to nie jest słabość psychiczna, raczej normalność. W każdym razie też mnie to przeraża i nie wiem, czy bym potrafiła to znieść. Nie mam tego w swojej pracy, a i tak męczy mnie brak sensu w niej, na przykład przykładanie ręki do ogłupiania ludzi - bo to właśnie robię.
  18. no pewnie, bardzo się chwali, że nie jesteś taka materialistka i wolisz spacer niż pójście z psiapsiółkami do galerii handlowej na zakupy. w Twoim chłopaku najwyraźniej też nie pociąga Cię kasa. tylko jak się usamodzielnisz, że będziesz miała chociaż tego tysiaka ze swojego "rzemiosła" to już będzie elegancko. A skąd wiesz, że nie chodzi do galerii handlowej na zakupy? Myślisz, że kasę mamy nie można?
  19. Do końca życie jeszcze masz daleko i Twoja sytuacja pewnie się jeszcze wiele razy zmieni. Nie ma sensu chyba wyciąganie ostatecznych wniosków. Nie widzę nic złego w tym, że korzystasz z pomocy matki, zwłaszcza, że masz problemy. Nie każdy się sprawdza w pracy w korporacji. Moim zdaniem raczej jest tak, że żadna wrażliwa konstrukcja tego nie wytrzyma. Obstawiam jednak, że tak jak teraz, też długo nie wytrzymasz i poszukasz czegoś więcej.
  20. wszystko zależy od sytuacji, akurat autorka ma taką, że pomagają sobie nawzajem. dlatego tak jak napisałem tworzenie takich sztucznych wytycznych nie przystaje do różnorodnego życia. podział ról u autorki nie jest przypadkowy. weź teraz odwróć role, bo przecież "tak trzeba", to nic, że wszystko by im się sypło, ale tak trzeba, e tam. Oczywiście, że różnie się w życiu układa i czasy nie są najlepsze. Ale to, że z wiekiem się usamodzielniamy, to nie jest sztuczna wytyczna. Taka jest dynamika rozwoju człowieka. Choć muszę napisać, że sama nie jestem w pełni niezależna od rodziców. A jednak bez jakiegoś minimum samodzielności, ciężko jest się poczuć podmiotem własnego życia. Mam wrażenie, że to co pisze dziewczynka24 jest potwierdzeniem, bo szuka pozwolenia na to, że może żyć, tak jak żyje. Jakbyś była, dziewczynko24 podmiotem, to sama byś wiedziała, co sądzić o swoim życiu.
  21. Zmienny, jasne, choć nie jestem pewna czy autorka sama siebie nie krzywdzi. Jak by było tak super, to nie szukałaby potwierdzenia swoich wyborów, pytając nas o opinię.
  22. Zmienny, tak jak napisałam wyżej, można żyć z rodzicami, ale role się zmieniają z wiekiem - Ty się nimi zajmujesz, a nie oni Tobą. Inaczej to jest niezdrowy układ.
  23. Przez tysiące lat życie w rodzinach wielopokoleniowych było czymś całkowicie naturalnym dopiero w ostatnich wiekach w wyniku rewolucji przemysłowej się to zmieniło. Tak, ale to inny układ, życie w dużej rodzinie, kiedy na przykład masz żonę/męża i rodzice pomagają Ci wychowywać dzieci, albo Ty się nimi zajmujesz, a co innego tworzyć związek z własnym rodzicem. Można być samotnym, zajmować się starą matką i nie tworzyć z nią związku (chyba), ale trzeba być od niej niezależnym. Taka kolej rzeczy.
  24. dziewczynka24, tak, ale uzależnienie od rodziców jest toksyczne i raczej niszczy osobowość, bo jej rozwój, to między innymi wyzwalanie się spod ich wpływu. Przetestowałam ten zły wpływ na sobie. Pracodawcę można zmienić, z kolei wspólne życie z mężem/żoną jest dla dorosłego człowieka czymś naturalnym, a z rodzicami nie.
×