Tak, cały czas na to czekam tylko, że to powinno wyjść ode mnie. To ja powinnam czuć, że jestem coś warta a nie uzależniać siebie od opinii innych. To chore. To ja powinnam czuć swoją wartość a nie patrzeć na siebie przez pryzmat tego jak widzą mnie inni, którzy oceniają mnie i szufladkują patrząc jedynie na mój wygląd. To wpędza mnie w rozpacz bo nie jestem tylko ciałem! Nie jestem rzeczą! Ja CZUJĘ i MYŚLĘ!! Ogarnia mnie smutek potworny.
Przypomniało mi się pewne opowiadanie Charlesa Bukowskiego z książki ,,Najpiękniejsza dziewczyna w mieście'', które w pełni oddaje twój stan postrzegania siebie samej. Niestety finał nie był zbyt optymistyczny, a wręcz pesymistyczny.
-- 11 mar 2015, 23:29 --
Najpiękniejsza dziewczyna w mieście
Cass była najmłodszą i najpiękniejszą z 5 sióstr. Była najpiękniejszą dziewczyną w mieście. 1/2-
Indianka, z jędrnym, dziwnym ciałem, gorącym ciałem o wężowych ruchach, no i z oczami do
kompletu. Była żywym, płynnym ogniem. Była jak duch zamknięty w formie, która nie może go
pomieścić. Włosy miała czarne, długie, jedwabiste; poruszały się, kotłowały wraz z ciałem.
W nastroju była zawsze szampańskim albo podłym. Same skrajności, nic pośredniego. Niektórzy
mówili, że jest stuknięta. Drętwusy tak mówiły. Drętwusy nigdy nie rozumiały Cass. Mężczyźni
widzieli w niej tylko seksmaszynę i nie obchodziło ich, czy naprawdę jest stuknięta, czy nie. A Cass
tańczyła i flirtowała, całowała mężczyzn, ale – poza jednym czy dwoma wyjątkami – kiedy
przychodziło co do czego, jakoś zawsze się wywijała, wymykała się im.
Siostry zarzucały jej, że robi zły użytek ze swej urody i niedostateczny z głowy, ale Cass miała
i umysł, i duszę; malowała, tańczyła, śpiewała, lepiła w glinie, a gdy kto doznawał krzywdy na ciele
albo duszy, bardzo się przejmowała. W głowie miała po prostu inaczej poukładane, miała
poukładane niepraktycznie. Siostry jej zazdrościły, bo podobała się ich chłopakom, złościły się, bo
uważały, że źle ich traktuje. Swoim zwyczajem milsza była dla brzydszych; tak zwani przystojniacy
budzili w niej odrazę. „Są bez jaj – mawiała – bez ikry. Jadą na tych swoich idealnych uszach
i pięknie ukształtowanych nosach... Powierzchowność, nic pod spodem...” Temperamentem bliska
była szaleństwa; jej temperament niektórzy brali za szaleństwo.
Jej ojciec zapił się na śmierć, a matka uciekła, zostawiając dziewczynki samym sobie. Pojechały
do krewnej, która ulokowała je w klasztorze. Klasztor był niemiłym przeżyciem, zwłaszcza dla Cass.
Dziewczęta zazdrościły jej i darła z nimi koty. Na lewym ręku miała pełno nacięć po brzytwie, bo
broniła się w dwóch bójkach. Miała też trwałą bliznę na lewym policzku, ale ta tylko dodawała jej
urody.
Poznałem Cass w barze „West End” kilka dni po jej wyjściu z klasztoru. Jako najmłodsza z sióstr
wyszła ostatnia. Zwyczajnie do mnie podeszła i przysiadła się. Byłem chyba najszpetniejszym
facetem w mieście i być może to był powód.
– Napijesz się? – zapytałem.
– Jasne, czemu nie?
Nie wydaje mi się, żeby nasza rozmowa tego wieczora była wyjątkowa, chodziło raczej
o nastawienie Cass. Wybrała mnie, ot i tyle. Żadnego przymusu. Piła ze smakiem i sporo. Wyglądała
na małolatę, ale ją obsłużyli. Może miała sfałszowane dokumenty, nie wiem. W każdym razie ilekroć
wychodziła z toalety i siadała obok mnie, czułem dumę. Była nie tylko najpiękniejszą babką
w mieście, ale też jedną z najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem. Objąłem ją w pasie
i pocałowałem.
– Według ciebie jestem ładna? – zapytała.
– Tak, pewnie, ale to coś więcej... Coś więcej niż tylko uroda...
– Ludzie zawsze zarzucają mi, że jestem ładna. Naprawdę uważasz, że jestem ładna?
– „Ładna” to za mało powiedziane.
Sięgnęła do torebki. Myślałem, że wyjmie chusteczkę, a wyjęła długą szpilę do kapelusza. Zanim
zdążyłem cokolwiek zrobić, przebiła nią sobie nos, na wylot, tuż nad nozdrzami. Zdjął mnie wstręt
i przerażenie.
Spojrzała na mnie i roześmiała się.
– Teraz też jestem ładna? Co myślisz, facet?
Wyciągnąłem szpilę i przyłożyłem chusteczkę do jej krwawiącego nosa. Ten wyczyn widziało
kilka osób, w tym – barman. Podszedł do nas.
– Słuchaj – zwrócił się do Cass. – Jeszcze raz wytniesz taki numer i cię stąd wywalę. Nie trzeba
nam tu twoich popisów.
– /cenzura/ się, facet – odpowiedziała.
– Lepiej ją przyhamuj – rzekł barman do mnie.
– Już będzie grzeczna – zapewniłem.
– To mój nos, więc co ci do tego? – odparła Cass. – Mogę z nim robić, co mi się podoba.
– Nie – odparłem – bo mnie to boli.
– Jak to? Boli cię, gdy ja przebijam sobie nos?
– A tak. Boli.
– Dobra, już nie będę. No, głowa do góry.
Pocałowała mnie, uśmiechając się przy tym i trzymając chusteczkę przy nosie. Po zamknięciu
poszliśmy do mnie. Miałem trochę piwa, usiedliśmy, żeby pogadać. To właśnie wtedy zacząłem ją
postrzegać jako osobę pełną dobroci i troskliwości. Oddawała się, nie zdając sobie z tego sprawy.
Jednocześnie z powrotem wpadała w wir dzikości i niekonsekwencji. Schyzia. Piękna, uduchowiona
schyzia. Bałem się, że się zmarnuje przez jakiegoś faceta. Miałem nadzieję, że nie przeze mnie.
Położyliśmy się do łóżka i gdy zgasiłem światło, Cass zapytała:
– Kiedy chcesz? Teraz czy rano?
– Rano – odparłem i odwróciłem się plecami.
Rano wstałem i zrobiłem kawę. Przyniosłem jej filiżankę do łóżka.
Roześmiała się.
– Jesteś pierwszym facetem, który nie reflektował od razu.
– Nie ma sprawy – powiedziałem. –– Wcale nie musimy tego robić.
– Ale ja chcę. Teraz. Tylko się trochę odświeżę.
Poszła do łazienki. Niedługo potem wróciła; wyglądała cudownie: błyszczące czarne włosy,
błyszczące usta i oczy, cała błyszcząca... Ciało pokazywała ze spokojem jako coś dobrego. Wsunęła
się pod kołdrę.
– No, chodź, kochasiu.
Wziąłem się do dzieła.
Całowała się z rezygnacją, bez pośpiechu. Przesunąłem rękoma po jej ciele, po włosach.
Naparłem. Było ciepło i ciasno. Zacząłem powoli, bo chciałem, żeby długo trwało. Patrzyła mi
prosto w oczy.
– Jak masz na imię? – zapytałem.
– A co za różnica? – odparła.
Zaśmiałem się i robiłem dalej swoje. Potem ubrała się i odwiozłem ją do baru, ale nie mogłem
o niej zapomnieć. Nie pracowałem, więc pospałem sobie do drugiej, a potem wstałem i czytałem
gazetę. Siedziałem w wannie, gdy przyszła z dużym liściem – begonią.
– Wiedziałam, że będziesz w wannie, więc przyniosłam ci coś, żebyś go sobie zakrył, golasie.
Rzuciła liść prosto na mnie.
– Skąd wiedziałaś?
– Wiedziałam.
Prawie codziennie przychodziła, akurat gdy siedziałem w wannie. Pory bywały różne, ale rzadko
kiedy się nie wstrzelała i zawsze był liść begonii. No a potem się kochaliśmy.
Raz czy dwa zadzwoniła wieczorem i musiałem wybulić za nią kaucję, bo przyskrzynili ją za
pijaństwo i burdy.
– Te skurwysyny myślą – mówiła – że jak postawią kielicha, to już mogą mi wsadzać łapy
w majtki.
– Skoro pozwalasz, żeby ci stawiali, to sama jesteś sobie winna.
– Myślałam, że interesuję ich ja, a nie moje ciało.
– Mnie interesujesz i ty, i twoje ciało. Wątpię jednak, by większość facetów potrafiła wybiec
myślą poza twoje ciało.
Wyjechałem z miasta na pół roku, obijałem się trochę, wróciłem. Nie zapomniałem o Cass, ale
poprztykaliśmy się o coś, zresztą i tak mnie gnało, więc gdy przyjechałem znowu, myślałem, że już jej
nie ma, ale przesiedziałem w „West Endzie” ledwie pół godziny, gdy weszła i usiadła obok mnie.
– Widzę, skurwielu, żeś wrócił.
Zamówiłem jej drinka. Potem przypatrzyłem się jej. Miała na sobie sukienkę z golfem. Nigdy
wcześniej nie widziałem Cass w czymś takim. A pod oczami po jednej szpili ze szklaną główką.
Widać było tylko te główki, bo szpilki były wbite w twarz.
– Jasna cholera, ciągle się szpecisz na siłę?
– Nie, głupi, taki teraz szyk.
– Jesteś stuknięta.
– Tęskniłam za tobą – powiedziała.
– Masz kogoś?
– Nie, nie mam. Jesteś tylko ty. Ale się kurwię. Kosztuję dziesięć zielonych. Ale ty dostaniesz za
friko.
– Wyciągnij te szpilki.
– Nie, to taki szyk.
– Przygnębia mnie ich widok.
– Poważnie?
– Jasne, cholera, że poważnie.
Wyciągnęła powoli szpilki i schowała je do torebki.
– Dlaczego kupczysz swoją urodą? – zapytałem. – Dlaczego po prostu nie możesz z nią żyć jak
normalny człowiek?
– Bo ludzie myślą, że to wszystko, co mam. Piękno jest niczym, jest nietrwałe. Nawet nie wiesz,
jakiego masz farta, że jesteś brzydki. No bo gdy ludzie ciebie lubią, to przynajmniej wiesz, że
z innego powodu.
– Niech ci będzie – odparłem. – Jestem farciarzem.
– To znaczy, ja nie uważam, że jesteś brzydki. To ludzie tak myślą. Masz fascynującą twarz.
– Dzięki.
Wypiliśmy następną kolejkę.
– Co teraz robisz? – zapytała.
– Nic. Nie mogę jakoś niczym się zająć. Nic mnie nie bierze.
– Mnie też nie. Gdybyś był kobietą, mógłbyś się kurwić.
– Raczej nie, bo chybabym nie chciał zadawać się z tyloma obcymi. To wyniszcza człowieka.
– Masz rację, wyniszcza. Wszystko wyniszcza.
Wyszliśmy razem. Ludzie ciągle oglądali się za Cass na ulicy. Ciągle była piękną dziewczyną.
Może nawet piękniejszą niż dotąd.
Pojechaliśmy do mnie, otworzyłem butelkę wina, rozmawialiśmy. Mnie i Cass zawsze łatwo się
rozmawiało. Ona mówiła, a ja słuchałem, potem ja mówiłem. Rozmowa toczyła się jak z płatka.
Wydawało się, że razem odkrywamy tajemnice. Gdy dokonywaliśmy jakiegoś porządnego odkrycia,
Cass śmiała się tym swoim śmiechem – jak to tylko ona potrafiła. Radość prosto z ognia. W trakcie
rozmowy całowaliśmy się i przysuwaliśmy do siebie coraz bliżej. Aż chcica nas wzięła
i postanowiliśmy iść do łóżka. Wtedy właśnie Cass zdjęła golf i zobaczyłem to – szkaradną, szarpaną
bliznę na gardle. Dużą i szeroką.
– Jasna cholera, dziewczyno – odezwałem się z łóżka. – Niech cię szlag, cóżeś najlepszego
zrobiła?
– Przymierzyłam się do tego jednej nocy z obtłuczoną butelką. Co, już ci się nie podobam? Nie
jestem już piękna?
Pociągnąłem ją na łóżko i pocałowałem. Odepchnęła mnie i roześmiała się.
– Niektórzy faceci dają mi dychę, ale kiedy się rozbiorę, już nie chcą. Ale pieniędzy nie oddaję.
Śmieszne.
– Tak – odparłem. – Bardzo śmieszne, aż nie mogę złapać tchu... Cass, dziwko jedna, kocham cię...
Przestań się niszczyć. Jest w tobie więcej życia niż w jakiejkolwiek innej kobiecie, którą znam.
Znowu się pocałowaliśmy. Cass płakała bezgłośnie. Czułem jej łzy. Długie czarne włosy leżały za
mną jak sztandar śmierci. Złączyliśmy się i kochali powoli, smętnie, cudownie.
Rano Cass wstała, żeby zrobić śniadanie. Wydawała się uspokojona i szczęśliwa.
Podśpiewywała. Leżałem w łóżku, rozkoszując się jej szczęściem. Wreszcie podeszła i szarpnęła
mnie za ramię.
– Wstawaj, skurwielu! Spryskaj gębę i dziobaka zimną wodą i chodź na wyżerkę!
Tego dnia pojechaliśmy na plażę. Był zwykły dzień pracy, do lata daleko, więc wokół było
wspaniale pustawo. Na trawnikach przy piasku spały dziady w łachmanach. Inne siedziały na
kamiennych ławkach, dzieląc się jedyną butelką. Mewy krążyły dokoła, bezmózgie, ale zamyślone.
Siedemdziesięcio-, osiemdziesięcioletnie staruszki siedziały na ławkach i dyskutowały o sprzedaży
nieruchomości pozostawionych im przez mężów, których wykończyło dawno temu tempo i głupota
porządnego życia. Mimo wszystko w powietrzu wyczuwało się spokój; spacerowaliśmy,
wyciągaliśmy się na trawie, nie mówiąc za dużo. Ot, dobrze było tak razem. Kupiłem kilka kanapek,
trochę chipsów i picie, usiedliśmy na piasku, by podjeść. Potem objąłem Cass i spaliśmy około
godziny. Jakoś było to lepsze od kochania się. Płynęliśmy razem bez napięć. Po przebudzeniu
wróciliśmy do mnie i ugotowałem obiad. Zjedliśmy i zaproponowałem Cass, byśmy razem
zamieszkali. Odczekała długą chwilę, patrząc na mnie, a potem powiedziała wolno:
– Nie.
Odwiozłem ją do baru, postawiłem jej drinka i wyszedłem. Nazajutrz znalazłem sobie robotę jako
pakowacz w fabryce i przez resztę tygodnia pracowałem. Za bardzo skonany wracałem, by się
wieczorem obijać po mieście, ale w piątek poszedłem do „West Endu”. Usiadłem i czekałem na
Cass. Mijały godziny. Gdy już miałem mocno w czubie, podszedł barman.
– Przykro mi z powodu twojej dziewczyny – rzekł.
– A co? – zapytałem.
– Nie wiesz, co się stało?
– Nie.
– Popełniła samobójstwo. Wczoraj był pogrzeb. Przykro mi.
– Pogrzeb? – zapytałem. Wydawało się, że Cass w każdej chwili może wejść do baru. Jak to
możliwe, że jej nie ma?
– Siostry ją pochowały.
– Popełniła samobójstwo? Wolno spytać jak?
– Poderżnęła sobie gardło.
– Aha. Nalej mi jeszcze.
Piłem do zamknięcia. Cass była najpiękniejszą z 5 sióstr, najpiękniejszą dziewczyną w mieście.
Dojechałem jakoś do domu, wciąż myśląc, że powinienem był się wtedy uprzeć, by u mnie została,
a nie tak potulnie przyjąć odmowę. Wszystko wskazywało, że raczej jej zależało. Byłem beztroski,
leniwy, niefrasobliwy. Zasłużyłem na śmierć – swoją i jej. Bydlę ze mnie. Nie, dlaczego mieszać
w to bydlęta? Wstałem, znalazłem sobie butelkę wina i łyknąłem porządnie. Cass, najpiękniejsza
dziewczyna w mieście, umarła w wieku dwudziestu lat.
Na dworze ktoś wciskał klakson. Trąbił głośno i natarczywie. Odstawiłem butelkę i wrzasnąłem:
– NIECH CIĘ SZLAG, SKURWYSYNU, UCISZ SIĘ!
Noc wciąż nadchodziła i nic nie mogłem zrobić.
Poryczałam się w czasie czytania. Tak wiele pasuje... Tak bardzo rozumiem jej ból, cierpienie, samotność i namiętność... To strasznie smutne. Nie daje nadziei na lepszą przyszłość...
"Bo ludzie myślą, że to wszystko, co mam. Piękno jest niczym, jest nietrwałe. Nawet nie wiesz jakiego masz farta, że jesteś brzydki. No bo gdy ludzie ciebie lubią, to przynajmniej wiesz, że z innego powodu."Kurwa jakie to prawdziwe!!! Tak często zazdroszczę kobietom, które są "zwyczajne". Mają dzieci, normalne rodziny. Nie są piękne ani brzydkie. Ludzie patrzą na nie przez pryzmat jakimi są ludźmi a nie tylko kobietami. Patrzą i widzą OGÓŁ. Widzą osobowość, charakter, wrażliwość, zainteresowania, poglądy a nie tylko ten cholerny wygląd!! Ciało, seksualność... Wszystko w życiu jest ważne, ale nie tylko to!! Nie tylko to co widać na pierwszy rzut oka. To tylko szczyt a poza tym jest jeszcze cała góra...