Poszłyśmy po choinkę. Matka tym razem nie robiła cyrków, więc postanowiłyśmy kupić trochę większą.
Miśki od choinek już się zwijali i bez targów zapakowali nam pierwsze drzewko, które zwróciło naszą uwagę.
Przytachałyśmy je do domu, wstawiłyśmy do stojaka, rozcinam siatkę, a ono: łup mnie gałęziami po twarzy!
Rany, jaki kolos! Na placu był CHOINKĄ, a w domu CHOINĄ!!!
2,5m wysoka i 1,5m szeroka!!! I tyle gałęzi, że nie mogłam do pnia się dogrzebać!