Skocz do zawartości
Nerwica.com

omeeena

Użytkownik
  • Postów

    6 031
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez omeeena

  1. Też tak myślę, Kaja123. Każdy ma inną historię choroby i jej podłoże. To, że niektórzy się kładą na całe tygodnie do szpitala, nie znaczy, że wszyscy mają tak skończyć. Jednych odrealniają leki, a drugich wpędzi w jeszcze gorszy stan 6 godzin terapii. Jak mówią: każdemu wg potrzeb... PS. Gracja, Dzienny Oddział przeniesiono z Twardej na Leszno.
  2. Psychoterapia tak, jak wreszcie dobiorę proszki. Właśnie po to, żeby nie robiły ze mnie warzywa, tylko pomogły. Bez nich już bym pewno leżała na Sobieskiego. Albo na Bródnie......
  3. No to ja zdecydowanie nie potrzebuję aż takiej terapii. Żyję z rodziną, spotykam się z ludźmi, nie mam traum z dzieciństwa. Ewidentnie w depresję wpędziła mnie sytuacja w pracy plus kilka problemów zdrowotnych ujawniających się jednocześnie. No może jakieś pozostałości sprzed 11 lat, ale to nieistotne. Najważniejsze dla mnie jest teraz stanąć na nogi, wrócić do pracy, przestać się bać i odzyskać energię sprzed paru miesięcy.
  4. A no jest, racja, wlazłam się tam myśląc, że to przychodnia, w której się leczyłam 11 lat temu Oddział Dzienny? Na czym to polega?
  5. Pisałam, lekarz 1 kontaktu poradził mi psychiatrę i psychologa. Do psychologa dał skierowanie, bo wymagane. Ponieważ objawy były bardzo drastyczne, od razu poleciałam do psychiatry. Nie muszę go zmieniać, przecież mogę poza nim zapisać się na terapię. Ale skoro się zdecydowałam na jego opiekę, to polegam na jego zdaniu. I psychoterapeuci są w tej samej przychodni. Myślę, że przy wyborze terapii (grupowa czy indywidualna) i prowadzącego, również psychiatra będzie pomocny. Dlatego czekam z kolejnymi krokami. A propos ul. Twardej, to tam już od baaaardzo dawna nie ma przychodni. Jest przeniesiona na Mariańską
  6. Kaja123, mój lekarz też mówi, że na to trzeba czasu. I na razie ani słowa więcej, bo za krótko biorę lek. Ale ile? Miesiąc? Kwartał? Rok? Czy prochy się bierze i potem odstawia? Ile trwa odstawianie? Czy jest bezproblemowe? Czy można wrócić do pracy podczas kuracji? itp.... Nic nie wiem, napiszcie, jak u Was to było. Proszę.
  7. Czyli to moje pół dnia źle i poprawa po południu nie jest taka dziwna....Pisałam wcześniej, co biorę. 2 tydzień Coaxil 3 razy dziennie i doraźnie Tranxen 10. Zaczynałam od Escitalopram Actavis, ale to był horror! Zwidy, majaki, oczopląs, zawroty głowy, głodówka, serce albo nie biło albo szalało, drgawki, problemy ze spaniem...Wyłam i rzucałam się jak wariaci na filmach. I napady lęku koszmarne! Nawet po połowie tabletki. Odstawiłam sama po niecałym tygodniu. A pani doktor ze szpitala radziła iść na spacer. Jak ja siedziałam w kącie łóżka (a raczej barłogu) jak przerażone zwierzę zagnane w pułapkę i nie miałam siły nawet kołdry naciągnąć!
  8. Prosiłam o pomoc w koszmarze, który mnie dotknął, a nie omawianie mojego posta pod kątem poprawności językowej czy jakimkolwiek innym. Ważne jest to, CO piszę, a nie JAK. Dlatego proszę o wpisy wyłącznie osoby, które borykają się z podobnymi dolegliwościami lub udało im się je już pokonać. Chcę rozmawiać o chorobie, a nie o sposobie pisania. Potrzebuję z kimś o tym pogadać. W realu nie znam osób z podobnymi przeżyciami, oczywiście bliscy mówią: wiem, co czujesz, ale tak naprawdę nikt nie ma pojęcia, że między niemocą fizyczną, a psychiczną jest ogromna przepaść. Może ktoś, jak ja, czuje, że tego nie ogarnia....Niech napisze nawet prywatnie.
  9. Psychiatre? Poprosilas o skierowanie na terapie ? Jakiego lekarza? To nie agresja. Po prostu mnie mierzi, jak pisząc wprost muszę każdemu tłumaczyć, co poeta miał na myśli. I raczej długość mojego posta spowodowała Twoją nieuwagę, a nie akapity, bo po przecinku się akapitów nie stosuje. Więc skupmy się na problemie, a nie na zasadach pisowni, bo po to tu jesteśmy, a nie, żeby sobie udowadniać, kto był lepszy z polskiego;) Tak, pytałam psychiatrę o terapię, powiedział, że poruszymy temat przy następnej wizycie. A ta dopiero za miesiąc. Z kolei od lekarza pierwszego kontaktu mam wcześniejsze skierowanie do psychologa. Tylko może za krótko biorę leki, żeby się kwalifikować na terapię. Nie znam procedur... A tak strasznie bym chciała móc o moich przeżyciach z kimś mówić!
  10. Przecież właśnie pisałam, że lekarz się nie kwapi do psychoterapii... Ludzie, czytajcie dokładnie, tu jest poważne forum, a nie głupawy czat. Ten sam post zamieściłam niechcący w temacie NERWICE LĘKOWE i z kolei forumowicz się mnie pyta czy biorę jakieś leki. A o tym przecież też pisałam. Nie ma sensu każdej nowej osobie powtarzać, co się wcześniej napisało, bo szukamy tu pomocy, a nie sloganów i diagnoz domorosłych "specjalistów".
  11. omeeena

    Potrzebuję pomocy

    Witam! Jestem tu pierwszy raz. Mam problem, z którym sobie nie umiem poradzić i nie mam z kim o tym pogadać. Otóż od kilku miesięcy jestem na zwolnieniu z powodu depresji. Kilkanaście lat temu po ciężkich przejściach stwierdzono u mnie napady lęku i przepisano leki. Szybko stanęłam na nogi, paradoksalnie dlatego, że choroba psychiki wydała mi się wybawieniem po obawach o jakąś nieznaną chorobę ciała. Przez te wszystkie lata sporadycznie miewałam napady, 9/10 tabletek lądowało w koszu po przeterminowaniu. Na początku tego roku zaczęły się problemy w moim zakładzie pracy, który nota bene uwielbiałam i miałam nadzieję pracować tam do emerytury. Redukcje, a co za tym idzie: wyścig szczurów, niesprawiedliwe traktowanie pracowników, podkładanie świń, kablowanie do szefa...Do prozy domowego, nie zawsze rajskiego życia (samotnie wychowuję córkę i mieszkam z matka inwalidką) dołączyła codzienna niepewność, strach, obawa o jutro... Zaczęły się problemy z żołądkiem, który przebadany na wszystkie strony okazał się zdrowy), potem kłopoty z dojazdem do pracy, mdłości po przekroczeniu progu firmy. Na szczęście nadszedł urlop, po którym oczekiwałam odetchnięcia od tego całego goowna, w którym tkwiłam. Niestety, na wczasach wylądowałam w szpitalu. Znów żołądek. Po powrocie pierwszy dzień w pracy to trauma nie do opisania, potem 4 kolejne i na zwolnienie. W trakcie przytrafiła się kobieca dolegliwość i poszłam na stół. Powikłania, zamiast 2 dni, leżałam 11. Wróciłam do pracy i wytrzymałam 3 godziny. Wiedziałam już, że koszmar sprzed lat powrócił ze zdwojona siłą. Od razu do psychiatry. Leki, których nie przyjął mój organizm, niemożliwe do opanowania ataki, jakich nigdy nie miałam, pogotowie, zmiana leków, czekanie na efekty, bo biorę dopiero kilkanaście dni....Kolejne tygodnie w domu, coraz mniej mnie interesuje, wychodzę sporadycznie, głównie kiedy muszę. Ranki są fatalne, kłębek nerwów, spięcie. Jedzenie na siłę. Ciągłe mdłości. Dochodzę do siebie dopiero16-17. Wraca spokój, apetyt, zapał i humor. Wieczory czasem takie, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Noce na szczęście spokojnie przespane. Czemu taka zależność od pory dnia? Leżenie mnie wykańcza, wstanie to jak dla paralityka pierwszy krok, nie mam energii, zapału do niczego, jest mi ciągle zimno, o niczym poza własnym samopoczuciem nie mogę myśleć, bo czuję się jak przepełniony pendrive. Wrażenie, że jestem z tym sama, że nikt nie wie, co się we mnie dzieje, obawa, że martwię matkę, a w nastoletniej córce wywołam złe zmiany, strach, że nigdy nie wrócę do poprzedniego stanu. Poza tym świadomość wyostrzona na maxa, normalnie kojarzę, jasno myślę, odczuwam emocje. Czuję, że rozmowa z kimś, kto to przeżył pomogłaby mi. Poprosiłam lekarza o terapię, ale odwleka to. Nie wiem, czemu. Dlatego tu się zarejestrowałam, może tu uda mi się poklikać, albo poznać kogoś z podobnym problemem. Jestem z Warszawy. Mam 45 lat. Pozdrawiam serdecznie
  12. No właśnie, problemów z psychiką nie da się samemu załatwić. Kiedy człowiek źle się czuje, coś go boli, niedomaga, a musi wstać, to siłą woli i umysłu powie sobie: rusz doopę, musisz to czy tamto. I idziemy do pracy z 39st gorączką, wstajemy do dziecka mimo potwornej migreny czy gotujemy obiad mając zawroty głowy... Ale kiedy nam siada nasze centrum dowodzenia (czyt: mózg), to nie ma siły, żeby samemu pokonać strach, lęk czy ataki. Można jedynie przeczekać...Oczywiście po diagnozie u lekarza i dobraniu właściwych leków.
  13. Pisałam, że biorę leki, o terapię mi chodzi w sensie nie bycia z tym sama. Od 2 tygodni 3 razy dziennie Coaxil i doraźnie Tranxen 10. Ale to daje tylko tyle, co napisałam w pierwszym poście.
  14. Witam! Jestem tu pierwszy raz. Mam problem, z którym sobie nie umiem poradzić i nie mam z kim o tym pogadać. Otóż od kilku miesięcy jestem na zwolnieniu z powodu depresji. Kilkanaście lat temu po ciężkich przejściach stwierdzono u mnie napady lęku i przepisano leki. Szybko stanęłam na nogi, paradoksalnie dlatego, że choroba psychiki wydała mi się wybawieniem po obawach o jakąś nieznaną chorobę ciała. Przez te wszystkie lata sporadycznie miewałam napady, 9/10 tabletek lądowało w koszu po przeterminowaniu. Na początku tego roku zaczęły się problemy w moim zakładzie pracy, który nota bene uwielbiałam i miałam nadzieję pracować tam do emerytury. Redukcje, a co za tym idzie: wyścig szczurów, niesprawiedliwe traktowanie pracowników, podkładanie świń, kablowanie do szefa...Do prozy domowego, nie zawsze rajskiego życia (samotnie wychowuję córkę i mieszkam z matka inwalidką) dołączyła codzienna niepewność, strach, obawa o jutro... Zaczęły się problemy z żołądkiem, który przebadany na wszystkie strony okazał się zdrowy), potem kłopoty z dojazdem do pracy, mdłości po przekroczeniu progu firmy. Na szczęście nadszedł urlop, po którym oczekiwałam odetchnięcia od tego całego goowna, w którym tkwiłam. Niestety, na wczasach wylądowałam w szpitalu. Znów żołądek. Po powrocie pierwszy dzień w pracy to trauma nie do opisania, potem 4 kolejne i na zwolnienie. W trakcie przytrafiła się kobieca dolegliwość i poszłam na stół. Powikłania, zamiast 2 dni, leżałam 11. Wróciłam do pracy i wytrzymałam 3 godziny. Wiedziałam już, że koszmar sprzed lat powrócił ze zdwojona siłą. Od razu do psychiatry. Leki, których nie przyjął mój organizm, niemożliwe do opanowania ataki, jakich nigdy nie miałam, pogotowie, zmiana leków....Kolejne tygodnie w domu, coraz mniej mnie interesuje, wychodzę sporadycznie, głównie kiedy muszę. Ranki są fatalne, kłębek nerwów, spięcie...Dochodzę do siebie dopiero16-17. Wieczory czasem takie, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Czemu taka zależność od pory dnia? Leżenie mnie wykańcza, wstanie to jak dla paralityka pierwszy krok, nie mam energii, zapału do niczego, jest mi ciągle zimno, o niczym poza własnym samopoczuciem nie mogę myśleć, bo czuję się jak przepełniony pendrive. Wrażenie, że jestem z tym sama, że nikt nie wie, co się we mnie dzieje, obawa, że martwię matkę, a w nastoletniej córce wywołam złe zmiany, strach, że nigdy nie wrócę do poprzedniego stanu. Poza tym świadomość wyostrzona na maxa, normalnie kojarzę, jasno myślę, odczuwam emocje. Czuję, że rozmowa z kimś, kto to przeżył pomogłaby mi. Poprosiłam lekarza o terapię, ale odwleka to. Nie wiem, czemu. Dlatego tu się zarejestrowałam, może tu uda mi się poklikać, albo poznać kogoś z podobnym problemem. Jestem z Warszawy. Pozdrawiam serdecznie
×