Skocz do zawartości
Nerwica.com

lew

Użytkownik
  • Postów

    230
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez lew

  1. jeżeli sam siebie nie oszukujesz to masz lęki w granicach normalności jak każdy, ale jeśli one determinują twoje zachowanie i unikasz rzeczy, które chciałbyś robić to lepiej zgłoś się do psychologa. Ja przez dłuższy czas sam nie dopuszczałem do swojej świadomości jak wielki mam problem. Myślałem sobie, że inni mogą sobie tam chorować, ale ja? Przecież to niemożliwe.! Ja !? Do psychologa możesz i tak iść nawet jak jesteś zdrowy. To nie żaden wstyd, a taka rozmowa może być bardzo pomocna.
  2. lew

    Fobia społeczna!

    Ale jak człowiek zda sobie sprawę, że jest chory praktycznie od zawsze? Przecież w podświadomości jest tyle leków, samonegujących myśli, że mimo ich świadomości nie jesteś wstanie ich powstrzymać.
  3. Dopiero zawiązuję kontakt. Czyli dobrze rozumiem, że tobie nie pomogło? Ja ogólnie mocno wierzę w czakramy, kundalini, założenia Alexandra Lowena itp. Na wiosnę tego roku mocno pracowałem nad otwarciem swoich czakramów i nad uwolnieniem kundalini przy pomocny mantr i marihuany. Raz miałem niezłe doznanie. Niby to całe kundalini przemieściło się z podstawy kręgosłupa do głowy i to było niesamowite odczucie, kiedy twój oddech staje się bardzo głęboki i taki "nasycający", kiedy to chwila obecna jest wszystkim co istnieje a ty czujesz się pełny niewyobrażalnej mocy, ale ostatecznie coś musiało nie pójść do końca dobrze, bo jestem nadal chory. Może nie wszedłem w to dostatecznie głęboko?
  4. Ja sobie ostatecznie zamówiłem ten olejek CBD. Po raz kolejny się okazało, że nadzieje były nad wyrost.
  5. lew

    Fobia społeczna!

    Czy z fobi społecznej można się wyleczyć? Zna ktoś taki przypadek?
  6. Kot_, Wielkie dzięki za info. To już jest jakiś konkretny trop, może się uda wyhaczyć jakieś nasiona na MJ bez THC.
  7. No niby można kupić ten olejek z 5% zawartością CBD ale jakie ceny 310 zł za 10 ml to wydaje się drogo. Minimalna dawka lecznicza CBD to od 2 do 3 mg w butelce jest 500 mg wiec butelka przy takim stosowaniu starczałaby na długo, ale czy minimalna dawka byłaby skuteczna?
  8. Słyszał ktoś może jakieś doniesienia o leczeniu nerwicy marihuaną? W necie można znaleźć mnóstwo info o tym, że CBD czyli ta aktywna substancja medycznej marychy ma mi. działanie przeciw lękowe, przeciwdepresyjne. Teraz istnieje już ponoć odmiana pozbawiona zupełnie psychoaktywnego THC. Sam przyznam się, że ostatnio próbowałem się "leczyć" gandzią oczywiście tą zwykła ćpuńską. Trochę pomogła, ale tylko do pewnego stopnia. Dla człowieka chorego każda zmiana w chemii mózgu może okazać się bardzo niebezpieczna. Miałem kilka przyjemnych "upaleń" ale było też kilka nieprzyjemnych i gdybym palił w większych ilościach to chyba nie dałbym rady zapanować nad tą lawiną negatywnych myśli. Ostatecznie mój chory umysł nie potrafi dostrzec w czym tkwi ten cały fenomen "haju". Gdyby była tylko taka możliwość bardzo bym chciał sprawdzić jak działa ta medyczna marihuana ze znikomą ilością THC i podwyższona CBD. Puki co w Polsce dla ludzi z wszelkimi zaburzeniami psychicznymi alternatywa dla leków w postaci kannabinoidu CBD właściwie nie istnieje.
  9. chyba sobie zartujesz, jak coś moze byc dobrego na lęki skoro samo je wywołuje, nasila stany lękowe jak nie wiem co a nie zeby je leczył Może to zależy od cech osobniczych. Jak ktoś po wellu czuje dopaminową "pewność siebie" to powinno pomagać w lękach.
  10. Łączył ktoś selegiline z wenlafaksyną?
  11. Ja już na dawce 35 mg czuję, że serce pracuje inaczej. Venla jest lepsza od SSRI lepsza od moklo, ale i tak to jest gówno. Robię się po tym cały spięty czuję się jakbym miał cały czas napięte wszystkie mięśnie. Nie jest to zbyt przyjemne uczucie. A psychicznie? Jakiś taki człowiek rozkojarzony, rozbiegany, nie nadający się kompletnie do niczego. Bez leków -gówno, z lekami- gówno.
  12. Mógłby mi ktoś napisać jak wygląda leczenie po stracie statusu osoby bezrobotnej? Muszę iść do gops-u i starać się o ubezpieczenie społeczne czy jak to tam zwał?
  13. Steffan1, Nic sobie Stefcio nie wmówiłeś z tym nasennym działaniem miansy. Ja też miałem taki zestaw cukierków i pewnego razu chciałem spróbować jak będzie na samej venli. Mogłem sobie tylko pomarzyć o szybkim zaśnięciu. Venla nie jest zła, ale w moim przypadku nic konkretnego na niej w walce o normalność nie zdziałałem. Po prostu mi się nie chce. Czasami są gorsze dni i człowiek użala się nad sobą, wydaje mu się, że dłużej już nie wytrzyma takiej wegetacji, ale jak pokazuje czas, wytrzymuje. Tak mija te życie, nie wiadomo co dalej. Mam za sobą Moklobemid, Tianeptyne Seroxat i teraz Venla. Co dalej?
  14. Czyli lecisz jednocześnie na benzo i venli? Musiałabyś rzucić wpizdu benzo przetrzymać kilka gorszych dni i sprawdzić jak sam venla będzie działać.
  15. Na to, że lęk nie będzie determinował mojego zachowania.
  16. ja to mam tak, że cały czas nie czuję się gotowy do tego żeby obcować z ludźmi (tak, tak wiem wyskoczyłem tak nagle ni z gruchy ni z pietruchy, to cały ja ). O widzicie tak o sobie teraz właśnie pomyślałem. Zawsz jakoś oceniam swoje zachowanie. Dawniej strasznie negowałem sam siebie, teraz trochę się to zmieniło do tego stopnia, że choć mam prawie 23 lata to się nie uczę, jestem tylko po maturze, nie pracuję, nie posiadam żadnych praktycznych zdolności, także moja przyszłość nie rysuje się w zbyt kolorowych barwach i mimo to wszystko, siedzę w domu ćpam jakieś leki a życie leci tak z dnia na dzień. A ja wciąż nie jestem gotowy. Nie wiem czy przed śmiercią zdążę być gotowy. Jestem tak naćpany, że moja sytuacja wydaje mi się cholernie śmieszna. Na prawdę. I chociaż chce to zmienić, chce wziąć odpowiedzialność za swoje życie na własne barki to tak siedzę i wypisuje bzdury na forach. W ogóle wydaje mi się, że mam dystans do siebie, mimo, że moja sytuacja wygląda tak gównianie. Ale z drugiej strony w konfrontacji ze światem zewnętrznym tracę rezon szybko się wypalam i chce uciec jak coś nie idzie po mojej myśli. Zdałem sobie sprawę z tego, że za bardzo zwracam uwagę na to co robią inni ludzie. Żeby było masło maślane mogę z całą pewnością stwierdzić, że brak mi dystansu do życia. Jestem całkowicie pozbawiony spontaniczności. Kiedy chodziłem do szkoły to nie czułem się jeszcze tak źle. Regularnie miałem kontakt z obcymi ludźmi i choć cierpiałem, bo byłem w depresji i miałem straszne lęki, to jakoś tam dawałem radę. O tyle było dobrze, że jak to w szkole, powiedzą ci co masz robić, przeczytaj to, napisz tamto itd. Jedynie na przerwie była okazja do dania upustu swojej spontaniczności, więc ja chętnie z tej okazji korzystałem i stałem pod klasą jak kołem oparty o ścianę. Nie mając nikomu nic do powiedzenie, czekałem aż zacznie się lekcja i znowu będę wiedział co mam robić. Byłem taki trochę jak to się czyta o tych biednych, umęczonych ludziach z obozów co to będą wykonywać nawet najbardziej głupią robotę jeśli ktoś im to nakaże np. przelewanie wody do beczki bez dna. Na prawdę jak ktoś mi by wtedy powiedział żebym przelewał taką wodę to bym nawet słówkiem nie pisnął, że to bez sensu. Bo od razu nasunie się ta "stara, dobra, poczciwa, oceniająca mnie samego" myśl, która czuwa nad tym żebym przypadkiem kogoś nie uraził. A to, że przez to sam dla siebie tracę szacunek to tej "oceniającej mnie samego" myśli nie interesuje. Później trochę pracowałem, miałem jakiś tam staż i to był moment kulminacyjny mojego załamania nerwowego. Dlaczego? Bo w pracy trzeba było się uczyć nowych rzeczy, ja ciągle o sobie myślałem, że jestem głąb kompletny i do niczego się nie nadaję, na miejscu pracodawcy nawet miotły bym sobie nie powierzył. Takie miałem mniemanie o sobie. W pracy okazało się jak nie jestem przygotowany do dorosłego życia. To znaczy strasznie mnie męczyły momenty kiedy miałem sam sobie wynajdywać jakieś zajęcia, albo momenty kiedy nic nie było do pracy i miałem siedzieć na dupie i czekać do fajrantu. Wtedy lęki, wszelkie obawy natrętne myśli się nasilały, bo kiedy było jakieś zajecie to czułem się lepiej. Jak nie było pracy to czułem się tak jakbym wszystkich dookoła musiał przepraszać za to, że żyję, a jak było zajęcie, to wiecie moje istnienie niejako było usprawiedliwiane tym, że pracuję. Wstydziłem się tego, że nie potrafię swobodnie rozmawiać z ludźmi. Wszystko co ludzie do mnie mówili brałem śmiertelnie poważnie. Ktoś powiedział "Papier toaletowy się skończył", a ja oczywiście wszystko przyjmujący z przejęciem, i gotowy ponieść odpowiedzialność w każdej chwili za choćby najmniejsze uchybienie, w takiej chwili śmiertelnie się martwiłem, że ten cholerny papier toaletowy się skończył. Na prawdę. Pod bogiem, tak właśnie było. W pracy zamartwiałem się dosłownie wszystkim nawet rzeczami za które nie odpowiadałem. Jeśli coś było źle, jeśli komuś coś się nie podobało, jeśli ktoś miał zły humor, to ja automatycznie poczuwałem się za to, czy tamto do winy. Wtedy byłem w takiej nędzy psychicznie, że wszelkie przejawy życzliwości ze strony ludzi były dla mnie nie mniej męczące niż jakiś opierdziel. Po prostu istne szaleństwo. Jak ja siebie nienawidziłem i lżyłem za wszystko co złe na tym świecie. Teraz, już jakiś czas siedzę w domu i badam swoją psychikę. Próbuję poznać dogłębnie samego siebie. Jestem już o całe lata świetlne do przodu, jeśli chodzi o zdrowienie, ale nadal normalnie nie funkcjonuję. Czekam na to "coś" i na razie unikam wszystkiego co wiąże się z większą odpowiedzialnością. Zadaje sobie pytanie (spróbujcie sobie zadawać różne pytania w trakcie badania własnej psychiki, myślę że to całkiem niezły sposób) czego właściwie na obecnym etapie ja chcę? I dochodzę do wniosku, że unikania sytuacji stresowych. Staram się sam siebie nie oszukiwać i być ze sobą w 100% szczerym. Wszystkie aspekty mojego życia staram się sam przed sobą zgłębić. Nie mogę dopuścić do żadnego tabu. Jestem dumny teraz sam z siebie, że taką pracę nad samym sobą wykonałem. Wiem, że tą dumę i szacunek do siebie byłoby mi strasznie trudno utrzymać gdybym miał się skonfrontować ze "światem zewnętrznym". Mam o tyle dobrze, że mogę sobie tak siedzieć i nic nie robić, matka która mnie utrzymuje nie wywiera na mnie żadnej presji. Bo z boku wygląda to tak jakbym był w siódmym niebie, że jestem utrzymankiem matuli. Dalsza rodzina wścibia nos i zawsze matki się pytają czy ja pracuję? Jakby matka taki nacisk na mnie kładła to bym leżał i kwiczał. Teraz sobie myślę, że po tym koszmarze co przeszedłem mogę sobie siedzieć i nic nie robić choćby nawet do 25 lat. Tak mi sugeruje miłość do samego siebie, którą próbuję w sobie obudzić. Może nie wygląda to zbyt imponująco ale mam już bazę, że tak powiem na, której chcę zbudować swoje normalne życie. Obecnie nie wiem co dalej. Duże nadzieje wiąże z lekami. Co z tego wyniknie czas pokaże.
  17. depresyjny, Za bardzo się tym przejmujesz. Twoim problemem jest to, że wstydzisz się swojego zaburzenia i starasz się zachowywać tak jak byś był zdrowy. Też tak kiedyś miałem, jak byłem młodszy. Teraz sram na to. Wiem, że jestem towarzyskim impotentem, ale jakoś specjalnie mi na tym nie zależy już. Wiem, że problem tkwi w fobii, która determinuje moje zachowanie w towarzystwie. Jeśli mam dobry dzień i nie mam leków, mam dobry nastrój to rozmowa z ludźmi nie stanowi takiego problemu, albo milczenie w towarzystwie też nie. Ale jak mam kiepski dzień to wtedy też przechodzę katusze. Bo niby wypada o czymś rozmawiać. To jest deprymujące bo praktycznie uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Ja powiedziałem sobie, że dopóki nie poczuje wewnętrznej harmonii, pewności siebie to żyć normalnie nie zacznę.
  18. A badałeś sobie tarczycę? Może to z nią jest coś nie w porządku.
  19. Ło Jezus, Maria, jeśli któraś z moich wypowiedzi taki ma wydźwięk, to przepraszam nie to miałem na celu. Życzę wam wszystkim ludziska jak najlepiej. Ja tylko tak sam dla siebie pisze. Staram się złapać nieco dystansu do swojej sytuacji, bo bez tego to bym chyba jakiejś nerwicy się nabawił
  20. Ja też tak mam że jak się na cos uprę to nikt nie jest wstanie mi tego wyperswadować z łba. Teraz jestem święcie przekonany, że bupropion to lek który pozwoli mi wrócić do żywych. Modlę się o bupropion, marzę o bupropionie, żyje dla bupropionu. Już kilka razy przeżywałem taka miłość, więc jeśli i tym razem okaże się to tylko głupia mrzonka, to jakoś przeżyję. Fajne marzenia mam co? Marzył bym o wyzdrowieniu, ale marzenie o leku, który pozwoli mi egzystować, jest marzeniem bardziej możliwym do spełnienia. I nawet ani trochę mi to nie przeszkadza. Tak jestem ćpunem. I nie mam nic przeciwko temu. To nie ja a rzeczywistość jest chora, stąd wniosek, że muszę się stać tak samo chory jak wszyscy dookoła.
  21. Ja mam przepisaną venle (75mg) z mianseryną (10mg). Generalnie bez szaleństw, z depresji mnie to co prawda wyciągnęło, ale żeby zacząć żyć normalnie to jeszcze daleka droga, więc jak miałem 3 miesiące do kolejnej wizyty u psychiatry to sobie odpuściłem miansę na miesiąc, bo chciałem zobaczyć jak sama venla będzie działać. Dlaczego? Bo byłem bardziej otępiały, z zaleganiem afektu i automatyzmem asocjacyjnym niż przedtem, stąd moja decyzja. I po kolejnej wizycie jak lekarz nic mi nie zmienił, to znowu na wieczór dałem 10 mg miansy i przez kilka dni czułem się naprawdę świetnie. W pierwszy dzień po powrocie do miansy posprzątałem dokładnie cały dom tak mnie nosiło . Tego dnia wpadałem bardzo szybko w irytację, ale potrafię na szczęście nad tym panować i po pierwszym bulwersującym afekcie tonowałem nastrój. "Nie możesz tak mówić do niej! ...to Twoja matka" podpowiadał mi zdrowy rozsądek. Ale mniejsza o to, wracając do meritum to ten fajny stan utrzymywał się kilka dni. Z tymże już w kolejnych tak się nie bulwersowałem, byłem całkiem wyluzowany. Aż w końcu wstałem sobie wczoraj niczego nie podejrzewając z przekonaniem, że to będzie kolejny przyjemny dzionek. Niestety nie był. Nic złego się nie wydarzyło, ale praktycznie niepostrzeżenie, naprawdę, nie zauważając nawet kiedy powróciła moja stara kumpela beznadzieja. Dzisiaj już mi towarzyszy od rana. Jak dobrze mieć ją przy sobie... -- 20 lut 2014, 14:05 -- Marian_Paździoch, Możliwe przy większych dawkach venla też mnie uspokaja . To znaczy staje się zmęczony i senny. O noradrenalinie z wiki:
×