Kiya, straszne słyszeć raz, potem już da się 'przyzwyczaić'; coraz mniej się płacze, a przyjmuje to z jakąś zobojętniałością...
Najgorsze jest to, że nie jest alkoholikiem i mówi to po pijaku. O nie! On potrafi powiedzieć to normalnego wieczoru, po cudownej wizycie u rodziny, za dnia moich uniesień emocjonalnych (czyt. wielkich radości z różnych powodów) itp... Wydawałoby się, że jest nad wyraz normalnym człowiekiem, przykładnym ojcem, wykształconym człowiekiem. Jednak... Ma to coś, te swoje 'szufladki umysłowe' i w pewnej chwili staje się kimś, kto chciałby tylko i wyłącznie mojego nieistnienia. Jakbym to ja była powodem zniszczenia jego ambicji, jego planów, dalszego życia. Mógł się zabezpieczać. Kocham go i nienawidzę. Z jednej strony powoduje, że myślę o samobójstwie, ale z drugiej powoduje, że żyję robiąc na złość.
Kurczę, tak chciałabym pomocy, kogoś, kto zrozumie. No ale póki co szans raczej brak...