Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. rozumiem sama mam gigantycznego doła i kryzys ale czekaj masz jakieś zapiski z tamtego czasu? wspomnienia?
  2. u mnie tez kiepsko pod tym względem... ale wiesz co czy zdarzały Ci się czasem przebłyski zdrowia, chociaż namiastka zdrowia? i jeszcze jedno: czy to ma być motywacja czy nadzieja?
  3. Przerwałam dwie długoterminowe (i z perspektywy czasu żałuję, że tak późno - strata czasu; no, ale nie chciałam być impulsywna, przemyśleć...). Ostatnią długoterminową zerwał terapeuta. Po tych kilku latach mam kryzys wiary w taką pomoc, trudność w zaufaniu kolejnej osobie, uraz i kolejny problem do przepracowania - wściekłość na terapeutów (tych konkretnych oczywiście, którzy zaszkodzili) oraz brak nadziei. A tak ufałam, zawsze niepowodzenia brałam na siebie głównie... Faktem jest, że BARDZO trudno trafić na kogoś skutecznego. Certyfikat nie jest żadną gwarancją na to, że t. jest kompetentny. A przecież tacy gdzieś są, znam osoby, którym terapia pomogła wyzdrowieć i radykalnie się zmienić...
  4. WIEM, Starlet. Ja już taka padnięta jestem, że nie chciało mi się wchodzić do źródłowej wiadomości, albo mi się coś z cytowaniem, za przeproszeniem, pojebało. sorry.
  5. ja myślę, że takie refleksje to tylko opóźnianie swojego zdrowienia. tak myślę, bo przerabiałam to. ok, to nie musi być uniwersalne. ale może taki etap jest potrzebny... najważniejsze moim zdaniem jest przeżywanie, własne indywidualne, i poddanie tego refleksji i powiązanie tego z tym, co się działo w relacji z rodzicami, w domu praca nad emocjami zw. z naszym życiem, konkretnymi wydarzeniami, osobami u mnie pocięcie się lub psychiczne dowaleniu sobie albo odizolowanie się w jakiś inny sposób poprzedzone jest przez sytuację dla mnie za za trudną (emocjonalnie). np. gdy sobie nie radzę, gdy "jestem za słaba", gdy trudno jest mi się przeciwstawić drugiej osobie, a czuję, że ona mnie jakoś rani - ja wtedy, w imię bycia "dobrą dziewczynką", która się "nie stawia" i nie sprzeciwia, "po co się złościć", tłumię tę agresję na bieżąco, w imię zachowania "dobrej" relacji z tą osobą, no ale ta agresja musi potem mieć jakieś ujście. zazwyczaj zaczynam być przygnębiona, że znowu sobie pozwoliłam na coś no i już w domu zaczynam się wściekać na siebie, że sobie na coś tam pozwoliłam, że sobie nie radzę i nie jestem pewna siebie, mam doła i dowalam sobie. albo: jakaś sytuacja budzi mój ból (różne emocje, cała mieszankę). np. widzę, że ktoś jest szczęśliwy, ja chciałabym, a nie mogę. i to "nie mogę", ta bezsilność, ta słabość, ta niemoc i rozpacz budzą nienawiść do siebie, do matki (bo to przez to, że nie dała mi dobrej bliskiej relacji teraz mam takie trudności emocj. jako dorosła). no i wyżywam się na sobie i matce, i trudno to kontrolować. bo ta bezsilnosc jest nie do wytrzymania. no i emocje zw. z tymi trudnymi sytuacjami, to, że sobie z nimi nie radzę. tyle, że samo pisanie o tym nic nie zmienia. bo to trzeba przeżyć przy obecności kogoś empatycznego. i przetrawić. przetrawiać raczej, wiele razy. o ile się kogoś takiego u boku ma, bo ja na razie nie
  6. A ja nie mam już ani czasu (w sensie, że kończy się moja psychiczna wytrzymałość), ani chęci, aby zajmować się analizą objawów. Czy wydaje mi się, czy lewituję, itd. Nie piszę tego złośliwie. Objawy są straszne, ale ważne jest to, co pod nimi, uczucia, trudności i muszę szybko znaleźć kogoś, kto pomoże MI. Jak nie 7f to ktoś inny.
  7. Wszyscy moi terapeuci ambulatoryjni mieli certyfikaty. Byłam też u superwizora. Kilka lat te terapie trwały. Efekt? .......................................... Życzę Ci, abyś NIE ZROZUMIAŁ. Też kiedyś nie rozumiałam... Jak będziesz w moim stanie to zrozumiesz bardzo mocno... -- 04 maja 2011, 11:35 -- Istnieje tylko jeden taki szpital w PL, terapia pół roku. Ja chciałabym pójść na nią z takim celem, aby na tyle się pozbierać, żeby mieć siłę się wykąpać, robić sobie posiłki, wychodzić na dwór i odczuwać choć minimum radości z czegoś. Tak, abym mogła uczestniczyć w terapii ambulatoryjnej. Na takich byłam. Bardzo, bardzo zaangażowana. Efekt jest taki, że obecnie w życiu nie funkcjonuję już w ogóle i nie mam siły zrobić sobie obiadu, bo to nawet nie ma sensu i mam myśli "s".
  8. Mój ostatni ps. stwierdził, ze zażywałam wszystkie możliwe leki oferowane przez psychiatrię, we wszystkich możliwych kombinacjach... I tak faktycznie było. Obecnie 2 antydepresanty i doraźnie Xanax. W depresji..? Ja o uczuciu pasji nawet nie marzę. Ja marze o tym, aby chociaż raz obudzić się bez myśli "s" i mieć siłę przebrać się z piżamy i iść do sklepu po zakupy. Mnie nawet męczy zwlekanie się do WC. prysznic to szczyt wysiłku, budzi lęki, bo przeraża mnie ciało. nic absolutnie nie sprawia przyjemnosci. I tak, z niewielkimi zmianami i polepszeniami, od szesciu lat. a, zwlekalam sie na terapie. Dwa dni temu podjęłam max wysiłek pójścia na ślub i pogorszyło mi się bardzo. To też była trudna sytuacja emocjonalna. nawet jakbym miala przyjaciela to nie mialabym sily wyjsc i pojsc do niego. z ostatniego psychiatryka prawie niemal sila mnie wywalili, a terapeuta stwierdzil ze nie umie mnie wyleczyc i zrezygnowal ze mnie.
  9. A gdzie ja pisałam o pewności..? Gdzie to wyczytałaś/eś? A jak myślisz, co robi człowiek, któremu nie pomogły 4 terapie ambulatoryjnie, plus jedna w klinice, plus cztery psychiatryki, nie funkcjonuje w życiu wcale i ma taki nastrój, że nie wytrzymuje i ma myśli "s"? Lepiej teraz to skończyć czy spróbować jeszcze raz? (swoją drogą dzisiaj prawie wybrałam opcję 1.) Bo nie wiem, co takie pytanie ma sugerować...
  10. Dokładnie. Chociaż jestem tego zdania, że o ile człowiek jest się w stanie leczyć ambulatoryjnie i przenosi się to na poprawę funkcjonowania w życiu i samopoczucie (i w ogóle człowiek daje jakoś rade pracować czy studiować i spotykać się ze znajomymi) to faktycznie może lepiej się od tego życia nie odgradzać na pół roku. Ale ja nie funkcjonuję w życiu wcale, nie jestem w stanie pracować, studiować, spotkać się ze znajomymi, których prawie nie mam. Terapie ambulatoryjne nie pomogły. Potrzebuję na bieżąco rozmawiać o tym, co czuję, a nie czekać tydzień na sesję - bo sama sobie na co dzień nie radzę ze sobą.
  11. Ładnych kilka m-cy w zamknięciu ... a przecież to samo można zrobić lecząc się ambulatoryjnie ! Mam za sobą kilka lat terapii ambulatoryjnej. Bez skutku. Dzisiaj prawie doszło do próby "s". Obecnie jestem w zbyt złym stanie, aby chodzić na terapię 1x w tygodniu, a resztę czasu być sama z tym, co czuję. Nie funkcjonuję wcale w życiu. No i dobrze. Chciałabym wyjść z 7f w takim stanie, abym mogła być leczona ambulatoryjnie.
  12. yyyyy.... jakbym miała coś z własnego doświadczenia doradzić: szkoda czasu i zdrowia na takie gierki. Oprócz zmarnowanych lat, przez takie podejście możesz dojść do takiego doła, z którego podnieść się może być już bardzo trudno.
  13. To ja jestem jakaś dziwna, mnie nie nie mijają od sześciu lat, mam codziennie, dosłownie Chyba, że mówimy o planach. Parę godzin temu było tak TRAGICZNIE, że wyszłam (wybiegłam) z domu, w deszcz, i chciałam skakać. (Nie pomógł Xanax, pocięcie się, wyładowanie na meblach, pisanie o tym, co czuję, nic). Przestraszyłam się, cofnęłam. Ja już nie mogę, dosłownie, żyć tak dalej w takim nastroju. A jak się nie może, tak naprawdę, to są dwie drogi: albo próbować coś zmienić, pomóc sobie, albo się zabić. Tyle, że ja walczę o siebie już 6 lat i nie czuję się nawet na tyle dobrze, aby wytrzymać fakt, że istnieję (pomijając to, że nie funkcjonuję w życiu - nie pracuję, nie mam znajomych, itd.). -- 03 maja 2011, 20:02 -- To jest małe piwo. Najważniejsze, na kogo się trafi w terapii. -- 03 maja 2011, 20:20 -- Tylko ja się zastanawiam, na ile leczenie terapeutyczne ma polegać na tym, aby dać się kierować jakimś "autorytetom", dać się podporządkować i posłusznie wykonywać polecenia, zalecenia. Jeśli problem polega np. na braku emocjonalnej samodzielności i niezależności ot tylko przedłużanie problemu, wspieranie zaburzenia... Czy zdrowie polega na bezkrytycznym dopasowywaniu się do reguł w terapii? Czy na umiejętności kompromisu? To ja wprost odwrotnie. Grzeczna dziewczynka, "przykładna pacjentka". Wynosiłam "kury" niemal na piedestał, a sama się czułam jako takie głupie jajko, które gówno wie i musi być biernie i bezmyślnie posłuszne kurom, które mają rację, a ja nie ("bo przecież zaburzona jestem"). Szacunek do siebie i samoocena potwornie przy takim nastawieniu spada, nie mówiąc już o zatracaniu poczucia tożsamości. Nie mówiąc już o tym, że ostatnio trafiłam na kurę bardzo niekompetentną, i to, że tak jej zaufałam, bardzo mi zaszkodziło, bo uzależniłam się od kogoś, kto szkodzi, utraciłam swoje zdanie. Nigdy tak nie robiłam. Za to moi terapeuci czasem się spóźniali i to kilkakrotnie. To samo miało miejsce na jednej z konsultacji na 7f - ja, jako ta zaburzona, byłam przed czasem, na czas konsultacji, natomiast terapeuta spóźnił się ok. 4 minut i nie przeprosił za to (a ciekawy, jakby ocenili MOJE spóźnienie). Mój ostatni terapeuta (ambulat.) na pewne moje słowa (neutralne, serio) wyszedł bez słowa i trzasnął drzwiami. Acting-out pana doktora. Gdybym ja tak zrobiła, ooooo...... patologia pani N., patologia! Jak mnie to wkurza Żeby zdać sobie z tego sprawę, nie muszę patrzeć na plakietki. Nie podoba mi się w terapiach jedno - że gdy terapeuci zachowają się niefajnie, to nie przepraszają, nie tłumaczą się. Ok, oni swoje błędy, emocje powinni przegadać z superwizorem, a nie ze mną, ale czasem zwykłe przepraszam się należy. Mimo, że to ja się leczę. I mam też takie wrażenie, że na 7f jakiekolwiek Twoje uczucie czy zachowanie będzie podciągane pod patologię. A widzę, że tzw. zdrowych ludzi często wkurzają te same rzeczy, co mnie. Ps - To Ty, Shadowmere??
  14. naranja

    zadajesz pytanie

    Oczywiście, że NIE! Pragnę być szczęśliwa, radosna, podróżować, żyć normalnie. Tylko mi się od lat nie udaje Cierpienie przekroczyło moją wytrzymałość. Bardzo mocno. A nic nie pomagało. Leczenie od lat, terapie. Straciłam tez nadzieję, że ktoś mi pomoże. Takiego stanu, jak dziś, nie życzyłabym nawet najgorszemu wrogowi... Ps. Do kolegi pod spodem: Nie oceniaj tak powierzchownie. To nie głupota, ludzie nie podejmują prób samobójczych z głupoty! Ale wtedy, gdy wewnętrzny ból kilkukrotnie przekracza psychiczne możliwości poradzenia sobie z nim, a różne sposoby (od lat) zawodzą. Życzę Ci, aby taki stan i kryzys samobójczy nigdy przenigdy Cię nie spotkał. Ja kiedyś myślałam, że "s" to wyraz tchórzostwa - a myślałam tak, bo miałam za małą wyobraźnię na temat, JAKIE stany psychiczne mogą nawiedzić człowieka.. Depresja przy tym to pikuś A walczę już długo. Obecnie nie. Ostatni terapeuta najpierw mnie pouczał, moralizował, oskarżał, straszył, a w końcu zrezygnował z leczenia mnie i zostawił na lodzie. Trudno mi teraz zaufać komuś. Jestem w trakcie kwalifikacji na 7f, czekam na ostatnią konsultację, ale po prostu dzisiejszy stan spowodował, ze zwariowałam z rozpaczy, stwierdziłam, że nawet godziny kolejnej nie wytrzymam i... no, ale żyję. Boże, przecież ja nie zasłużyłam na to, aby tak cierpieć. Nikt nie zasłużył. Cholerny świat. Bardzo przepraszam adminów za offtop. Ale zapytana - odpowiedziałam. Taka, jaką lubię (serio): ponuro i deszcz. Dlaczego ludziom jest tak łatwo powierzchownie oceniać innych?
  15. Aniołku, takimi tekstami niestety równasz poziomem do swojego rozmówcy Ja kiedyś usłyszałam bardzo mądre zdanie, które dało mi wiele do myślenia i bardzo uspokoiło mój światopoglądowy kryzys: "Właściwa religia, właściwa droga to ta, która najbardziej zbliża nas do ludzi, do miłości, do szacunku i do boga (na różne sposoby rozumianego)". Nawet, jeśli ta drogą jest agnostycyzm czy ateizm (sic!). Oraz słowa (de Mello): "Jeśli uważasz, że nie możesz być szczęśliwy bez Boga, to ten Bóg, którego masz na myśli, nie jest prawdziwym Bogiem." Przemyślałam to wiele razy i bardzo mi to pomogło.
  16. naranja

    zadajesz pytanie

    Nie, tak tragicznie nie było od dawna. Dzisiaj tak na poważnie próbowałam... .......... ......... I nie wiem, co mnie powstrzymało. Nadzieja..? Żal siebie..? Lęk..? Litość...? Czy miałeś kiedyś próbę "s"? Co teraz myślisz o niej (z perspektywy czasu)?
  17. Sama nie wiem, czy tu chodzi o podział na "lepszych" i "gorszych". No, z pewnością personel MOŻE WIĘCEJ... Ciągle się zastanawiam, czy to, że jednak rażą mnie te ich plakietki, jest nienormalne. Ale chyba nie ma co za bardzo racjonalizować uczuć. Mogłabym się może nie czepiać, ale... jednak PO COŚ je noszą. Odpowiedź na to pytanie wydaje mi się najbardziej interesująca. Przecież ludzie się sobie i tak przedstawiają przy pierwszym kontakcie - to po pierwsze. Po drugie, przez pół roku (i krócej) trudno nie zapamiętać nazwisk. A po trzecie - już po kilku pierwszych nocach można się obczaić, którzy to pacjenci, a którzy to personel Po czwarte - żeby jeszcze te cholerne plakietki WSZYSCY nosili, i personel, i pacjenci. Albo żeby jeszcze te plakietki personelu zawierały same imiona i nazwiska, bez tytułów i pełnionej roli. A tak to, pogrubione (sic!) superwizor - psychiatra - psychoterapeuta. Po jaką cholerę? Dziwnie byłoby mi podczas terapii poczuć się w miarę intymnie i po partnersku, jak człowiek z człowiekiem, gdybym miała popłakiwać i mówić do kogoś, kto ma plakietkę z napisem SUPERWIZOR-TERAPEUTA-PSYCHIATRA. CO mi ma dawać ta informacja? Wolałabym przede wszystkim do człowieka mówić o trudnych przeżyciach, takiego zwykłego w swetrze, o którym wiem, że mu Tomasz P., a to, że jest terapeutą, to się rozumie PER SE. A nie do superwizora-xxx-xxx. Ale najgorsze nie są nawet same w sobie plakietki, ale to, że jakoś mam takie dziwne WRAŻENIE, że gdybym poruszyła kwestię moich uczuć względem tych plakietek, to pewnie "problem byłby tylko we mnie" Pewnie maglowalibyśmy moja awersję do tzw. autorytetów albo szukanie "tematu zastępczego" albo lęk przed "władzą", nie wiem, co jeszcze. Czyli tym samym, że "normalna" byłaby kompletna obojętność i zrozumienie dla takiego obyczaju oraz zarezerwowanie go dla wybranego grona? Rozumiem, co innego na oddziale zamkniętym. Tam lekarze kierują pacjentem, zalecają, decydują. Ale terapia powinna zakładać relacje bardziej zbliżone do partnerskich, w moim rozumieniu. Pewnie, gdybym chciała sobie tam przykleić plakietkę "mec. N.P., mgr prawa, adwokat" to by dziwne żądanie było? Ale co wszystko? Jeśli podstawą mojego szczęścia ma być np. powstrzymywanie się od decyzji, które są wbrew mnie, tak czuję, oraz odzyskanie zaufania do siebie, do mojej intuicji, oraz dawanie sobie przyzwolenia na niezadowolenie z czegoś, to wychodzi na to, że nie muszę wszystkiego wytrzymywać i pozwalać sobie na wszystko. Bo to "wytrzymywanie wszystkiego" może mnie unieszczęśliwiać właśnie. Nie wiem, czy jasno się wyraziłam, bo już późna pora i mogę coś bredzić
  18. Przeszłam trzy, ostatnią mam za jakieś dwa tygodnie. Źle się czułam podczas tych trzech konsultacji, nienajlepsze mam wrażenie. Jeśli moja terapia tam miałaby tak wyglądać, jak konsultacje, to myślę, że mi nie pomogą, a mogą wręcz zaszkodzić. Na razie, opierając się na moich wrażeniach oraz na różnych refleksjach byłych pacjentów, mam niefajne wrażenie, że to taki poprawczak dla młodych gniewnych, których trzeba ustawić, pouczyć, trochę pokopać w dupę, pokazać "prawdę", wpoić im normy, nauczyć obowiązków - typu, że trzeba po sobie posprzątać, twardo urabiać na przystosowanych do społeczeństwa, ukazując nieadekwatne zachowania, powierzchownie, pomijając to, co głęboko w środku, co człowiek czuje... A jeśli tak, to z prawdziwą terapią ma niewiele wspólnego... I denerwuje mnie bardzo zwyczaj noszenia przez personel plakietek z podkreśleniem tytułu i pełnionej funkcji. My "mądrzy terapeuci, superwizorzy" - wy pacjenci z zaburzeniami os. Po co to? Nie widzę innego wytłumaczenie niż podkreślanie tego, kto tutaj "rządzi". Brrr... Przecież i tak i tak ludzie się sobie przedstawiają, po co więc te plakietki. Czy tylko mnie to razi? Nie wiem, na ile ufać tej intuicji. Chciałabym bardzo dostać szansę pobytu na oddziale, aby się przekonać. W przeciwieństwie do osób z personelu, z którymi miałam styczność (aha, już pominę niekulturalne zachowanie pewnej pielęgniarki... oraz spóźnienie terapeuty analitycznego - ja byłam na czas; mimo, że to ja jestem "do zmiany"...) dobrze mi się rozmawiało z kilkoma pacjentami, od jednego z nich dostałam dość cenną uwagę, "obserwację z boku" Taką dość trudną prawdę, prześwietlenie mnie, ale podaną bez tego uśmieszku i błysku w oczach ("mam cię!") typowego dla niektórych terapeutów. To było cenne, myślę, że takie zwroty dałyby mi sporo.
  19. naranja

    Wkurza mnie:

    Wkurza mnie Pan Reklama!!!!!!! Was nie? Piszę o moich trudach, dołach, które mam od lat, a tu proszę: Pan reklama poleca książeczkę, jak pozbyć się depresji. Nosz... madafakaku*wamać (Pomijając to, że znam tę książkę powyżej i jest beznadziejna). Nie da się go pozbyć stąd?
  20. Tzn? Jak pamiętasz coś jeszcze, to dopisz, ok? Pamiętam, jak w szpitalu zadano mi pytanie, abym podała cechy, które mnie opisują (moją osobowość). Najpierw była długa cisza. Potem napięcie. A w końcu zaczęłam wymieniać: hmm.... cierpiąca... yyy... samotna... "pusta".... zmęczona.... może.... zbuntowana... zrozpaczona... wrażliwa... zdołowana... czująca ból... Czyli utożsamiłam siebie z nastrojem, objawami deprechy, zaburzeń. Może tylko ta wrażliwa trochę odstaje, oraz zbuntowana? Chociaż ta zbuntowana też u mnie się odnosiła do zaburzenia - w sensie, że odmawiałam sobie jedzenia. Aha, co jeszcze. Naszła mnie taka refleksja ostatnio, że te wszystkie "objawy" i "cechy", które wymieniłam (tutaj) to jest reakcja emocjonalna na moją matkę... Że ja jestem reakcją emocjonalną, odpowiedzią na moja matkę. Na to, jaka ona jest i co mi robi. Tzn. bardziej ta "z przeszłości". A tak niezależnie od niej to JAKA jestem, KIM jestem?? CZARNA DZIURA. "PUSTKA" NAPIĘCIE ZŁOŚĆ i ROZPACZ tak wielka, że muszę znowu się przykleić do kogoś, aby być odpowiedzią na niego i "zyskać" tożsamość... STOP. Rozpacz, że prawdziwa "ja" nie byłam kochana, że musiałam się schować. Złość na rodziców za to, że nie pozwalali mi być sobą. Może to jest punkt wyjścia..?
  21. naranja

    Wkurza mnie:

    Naprawdę lubisz, jak ludzie Ci mówią "nie martw się"..? Bo ja nie znoszę, mnie to z kolei wkurza strasznie i przygnębia. Czuję się wtedy odrzucona, powierzchownie potraktowana, bo czuję wtedy, że tej osoby nie obchodzą powody, dla których jestem wkurzona i smutna, nie pyta o nie. Za to zabrania mi się martwić, gdy mam ku temu powody. To tak samo wkurzające jak "Uśmiechnij się", "Nie smuć się". Tragedia. Nie lubię, jak ktoś mi zakazuje coś czuć i zamiast ze mną porozmawiać o moich zmartwieniach - każe mi się nie martwić. Ja takie gadanie rozumiem jako dbanie o swój nastrój de facto - "osoba zmartwione i smutne są takie męczące, a jak powiem "nie martw się" to zarazem zatkam jej usta, no i będę mieć też lepszy nastrój jako "pocieszyciel". Choć zazwyczaj świadomie taka osoba uważa, że jest empatyczna.
  22. to ja byłam wychowywana w takim razie prawdziwie po męsku. To ja też. Za przeżywanie i wyrażanie uczuć byłam na różne sposoby karana i odrzucana. Moja obserwacja jest jednak jeszcze inna: pomijając już mocne patologie, kobiety mają generalnie społeczne przyzwolenie na przeżywanie i wyrażać co innego, a mężczyźni co innego. Kobietom "wypada" (względnie) wyrażać: smutek, strach, radość, rozpacz, wzruszenie. ALE ZA TO MAMY BANA NA PRZEŻYWANIE I WYRAŻANIE AGRESJI I ZŁOŚCI!!! Bo to "niekobiece". Dziewczynki są NIEGRZECZNE i ZŁE, gdy ujawniają agresję, złość. Natomiast mężczyźni odwrotnie. Wam generalnie(!) społeczeństwo daje większe przyzwolenie na upust testosteronu i gniew. Może dlatego, podobno, autoagresja zdarza się znacznie częściej wśród kobiet? -- 02 maja 2011, 14:02 -- Korba, ale oceniając Cię po tym co robisz zewnętrznie i jakie myśli masz w głowie to byłaby powierzchowna ocena. I tak i tak wszystko się pewnie sprowadza do tłumienia w sobie lęków przed zaufaniem, bliskością, ufnością, poczucia bezbronności, zranienia - bo to jesteś prawdziwa Ty. I mam takie wrażenie, że zarówno niemoralne postępowanie, jak i pisanie o sobie jak bardzo niemoralna-zła jesteś to taki sygnał, który wysyłasz ludziom: "nie zbliżać się, bo jestem zła, niedobra, ranię - uważajcie na mnie!". Po to, aby ochronić lub nawet zabić w sobie delikatną, zranioną kobietę. -- 02 maja 2011, 14:04 -- Zastanawiałam się nad tym i odpowiedziałam kiedyś w innym wątku. Skopiuję to tutaj: Objawem jest to, co: - sprawia człowiekowi ból, cierpienie lub wyraźny dyskomfort - pogarsza lub uniemożliwia normalne funkcjonowanie społeczne - przeszkadza w jakimś stopniu w realizowaniu siebie i swojego potencjału - spełnia pewne funkcje i pozwala coś osiągnąć, pośrednio, lecz za cenę cierpienia - mocno ogranicza Cechą charakteru jest to, co: - nie powoduje cierpienia, depresji, lęku patologicznego, etc. - sprzyja poczuciu satysfakcji z życia, z kontaktów z ludźmi - sprzyja rozwojowi lub go przynajmniej go nie hamuje - cytując z P.Coelho: "to jest to, kim jesteś, a nie to, co z Ciebie zrobiono" Co myślicie?
  23. I VICE VERSA. Beznadziejni ci polscy mężczyźni - na dziwki chodzą, a jak już pójdą na niepłatne spotkanie z kobietą to prochy wcześniej biorą. Cóż - POLSKA!
  24. naranja

    zadajesz pytanie

    Nie znoszę, mam awersję do alkoholu odkąd zaczęłam mieć depresyjne nastroje. Alkohol w każdej ilości działa na mnie silnie depresyjnie, powoduje plany samobójcze. Myślę, że jeśli napiłabym się to pewne blokady by puściły i poszłabym na tory A kiedyś piłam duuużo... i wcześnie zaczęłam. Dopóki nie nawiedziły mnie depresje to alkohol poprawiał mi nastrój, dziwne... Teraz na samą myśl mnie trzęsie. Czy tylko mnie ten procent u góry w pytaniu skojarzył się z 69?
  25. naranja

    zadajesz pytanie

    Plan na resztkę dzisiejszego dnia? Popisać trochę na forum jeszcze, a następnie nałykać się np. Perazyny, aby stracić świadomość. Jak myślisz, dlaczego mimo leczenia, Twój nastrój nadal pozostawia (wiele; trochę) do życzenia?
×