Skocz do zawartości
Nerwica.com

uht

Użytkownik
  • Postów

    298
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez uht

  1. Ja jak najbardziej rozumiem brak uczuc. To nie jest zadna hipochondria. Jak juz cos to bardziej jakas paranoja. Wazne jest to, ze ta, nazwijmy ja, hipochondria, jest w rzeczywistosci efektem choroby, a nie czynnikiem pierwotnym. Bo u mnie tez jest tak, ze ja co chwila wynajduje sobie nowe schorzenia itd. Ale wydaje mi sie, ze to jest nastepstwo tego, ze nic innego nas nie interesuje, tylko to jak sie zmienic. Wiec szukamy przyczyn, zeby mozna bylo jakos zwalczac skutki. Dlatego potrzebne sa nam diagnozy. Brak uczuc na pewno stracila uczucia wczesniej, niz stala sie hipochondryczka. To wlasnie ta utrata uczuc jest motorem do poszukiwania odpowiedzi, nawet w nietypowych, wysmiewanych rzeczach. Ja osobiscie sie nawet zaczalem interesowac jakas bioenergoterapia itd., bo nie ma znaczenia, co mi pomoze, wazne jest, CZY pomoze. To moglby byc nawet rytual satanistyczny albo egzorcyzmy. Zreszta nie rozumiem w ogole, o co wam chodzi. Jak mozna sobie wymyslic brak uczuc? To nie jest rak, gdzie jakis hipochondryk moglby sobie wymyslac, ze go ma, bo zadnych dowodow, by nie mial przeciwko. Emocje, uczucia sa aktywowane wiele, wiele razy w ciagu dnia. Chyba nie trudno zauwazyc, ze sie cos takiego stracilo. Ja tez mam totalna anhedonie, apatie, otepienie mozgu i tez cos robie, bo zwyczajnie bym nie wytrzymal na kanapie caly dzien. To nie jest tak, ze ja potrzebuje kontaktu z kims np., ale zwariowalbym zwyczajnie gdybym tak nic nie robil. Moje mysli by mnie zmiazdzyly, cos by we mnie peklo pod ich naporem. Wlasciwie to jest jedyny powod, dla ktorego dzialam, ruszam sie, cos robie. Zeby nie zostac z samym soba.
  2. Oczywiscie, ze tak. Ja kazdego dnia mysle, ze moglbym dac sobie rece uciac albo oczy wylupic, byleby moc poczuc, znowu cieszyc sie zyciem. Dzisiaj moja mama probowala wydusic ze mnie, co u mnie, czy mi sie juz poprawia itd. Sklamalem jej, ze jest ok, bo co mialem powiedziec? Ona nie rozumie, ze ja juz zapomnialem, jak to jest byc szczesliwym. Ja nie umiem nawet odtworzyc tego uczucia w pamieci. Jak pojawiaja sie wspomnienia, to tylko wizualnie. Zreszta zauwazylem to tez u psychoterapuety, ze on chce, zebym ja opisal, co czulem, kiedy np. bylem wybierany jako ostatni na WFie. A ja kuzwa nie wiem! Nie mam pojecia. Mowie mu, to co wydaje mi sie, ze czulem. Ale czy faktycznie tak bylo? Nie pamietam. To juz wszystko jest tak zatarte czasem. To jest to, co Ty skopiowalas braku uczuc. Nie przypominam sobie momentow, w ktorych bylem szczesliwy. Ta dystymia mi chyba najbardziej pasuje. Tylko ze mam ja juz bardzo dlugi czas. Teraz jak zaczalem cos z tym robic, to jest lepiej, chociaz zaczynam dostrzegac, jakim wrakiem czlowieka jestem. To znaczy, zawsze to wiedzialem, ale teraz patrze na siebie z jakiejs innej perspektywy i widze, gdzie zrobilem bledy, czym sie coraz bardziej pograzalem. Jaki wplyw na to mieli inni. I to chyba wazne, zeby zrozumiec te mechanizmy. A przynajmniej mi w jakis sposb pomaga. A z drugiej strony w momentach takich, w ktorych powiedzmy 'wracaja' mi jakiestam marne uczucia i patrze tak na to swoje zycie, to zaczynam sie zalamywac, jak bardzo je zjebalem. Mam 21 lat i jestem tak zalosny, jak tylko da sie byc. I to jest troche smutne. Cale zycie zylem klamstwem, ze wszystko jest ok. Problemy sie nawarstwialy, a teraz musze je dzwignac wszystkie naraz. I nie wiem czy mam na to tyle sily. Zaczynam myslec, ze to wszystko nie ma sensu, to cale zycie. Bo co? Uda mi sie wygrac z choroba i bede juz stary, ominie mnie to co najlepsze. Nigdy juz nie powiem, ze 'przezylem wspaniala mlodosc', tylko zmarnowalem wiele lat i bylem samotny przez taki dlugi czas, srajac na wszystko. A potem i tak umre i znikne i nic z tego nie bedzie mialo ZADNEGO znaczenia. Wiec na dobra sprawe moglbym umrzec juz teraz i nie musiec sie z tym meczyc. Zaczalem podziwiac wszystkich tych slawnych samobojcow. Napietnowani, bo 'stchorzyli'. Stchorzyli przed czym? Przed ta bezsensowna szamotanina o byt? Nie widze w tym tchorzostwa, jedynie zdrowy rozsadek. Jesli ktos stwierdzil, ze swiat juz nie jest miejscem dla niego, po prostu go znudzil lub zawiodl, nie widze w tym problemu. Czasami to jest najlepsze wyjscie. A przynajmniej samemu sie wybiera odpowiedni moment. Wczesniej tez o tym myslalem, owszem. Ale jakos taki bylem zamkniety w terazniejszosci. Nie potrafilem myslec przyszlosciowo w ogole. Teraz gdy widze ten bezsensowny cykl zycia i smierci wyrazniej, to az sie nieswojo czuje na mysl o tym, jak to wszystko jest do dupy. Walka, walka, walka, troche milosci, troche radosci, a pozniej grob. I co nam z tego przyjdzie? Ostatecznie czy bylismy bez emocji, czy bez racjonalnosci, czy bylismy kobieta, czy mezczyzna, czy umarlismy ze starosci, czy sami sobie odebralismy zycie, wszyscy znikniemy i nie zostanie po nas nawet slad. Co za chujnia z grzybnia... I na dodatek niektorzy jedyne, czego doznaja w tym zalosnym zyciu, to cierpienie. To jest dopiero chujowe i niesprawiedliwe. Do tego wszystkiego, jestesmy niewolnikami swoich mozgow. Teraz z kazdej strony atakuja mnie informacje o tym, jak malo od nas zalezy, od tego, co my chcemy, a co dzieje sie w naszym mozgu. Zacznym watpic, czy w ogole mamy jakas wolna wole. Ostatnio czytalem artykul z najnowszego Focusa, a wlasciwie dodatku do niego, ze nerwice, parkinsona, zespol touretta moga powodowac BAKTERIE! Zarazenie sie paciorkowcem w mlodosci moze miec wlasnie takie dlugofalowe skutki. Sa podobno badania, ktore wyraznie pokazuja, ze ingerencja w system immunologiczny czlowieka jest w stanie zmienic jego nastroj psychiczny. Poniewaz niektore bakterie sa w stanie przeniknac bariere krew-mozg. I w wielu przypadkach kuracja zwyklym antybiotykiem pomogla tym ludziom wyjsc z choroby. Z jednej strony przerazajace jak wiele czynnikow moze wplywac na nasz komfort psychiczny, a z drugiej zaczynam myslec, ze potrzebny mi dobry lek. Obrazowo widze to tak - zalozmy ze moj mozg to silnik. Leki dodadza mi gazu, zwieksza obroty. Kiedy rusze z jedynki bede potrzebowal kierowcy, kogos, kto bedzie wrzucal wyzsze biegi oraz pomoze utrzymac silnik na wysokich obrotach - psychoterapeuta. Kolejne swiatelko w tunelu. A jeszcze z takich innych ciekawostek mi sie przypomnialo, a propos tych samobojcow. W tym Focusie wlasnie byl tez artykul na temat samobojcow. I autor wspomnial o jakiejs wysepce, chyba na Pacyfiku, gdzie mieszka okolo 1200 osob, poniewaz na wiecej nie starczy miejsca, ani jedzenia. I kiedy robi sie zbyt tloczno na niej to wybieraja jakies osoby, ktore musza popelnic samobojstwo, aby reszta, bardziej produktywna mogla kontynuowac zycie w jakims tam wzglednym komforcie. Zwierzece, ale czuje w tym jakas pradawna, zapomniana przez spoleczenstwa zachodnie, prawde. ;p Wedlug mnie schizofrenia prosta to po prostu taka zaawansowana forma dystymii, lub czegos o podobnych objawach, ktora wciaga chorego jak czarna dziura. Po dlugim czasie zycia w takim stanie, taki pacjent nie wyobraza sobie swiata, zycia bez tej choroby, bo w pewnym momencie paradoksalnie ona staje sie jedynym napedem jego zycia. Hmm, znowu filozuje i pewnie z psychiatrycznego punktu widzenia ta teoria nie ma zadnych podstaw, ale tak sobie tylko mysle na glos. Cos sie konkretnego stalo Topielico, ze jestes w takim stanie? Mnie tez meczy to pytanie, ale nie ma sensu sie nad nim zastanawiac, bo jak wiesz sprawiedliwosc nie istnieje. To tylko abstrakcyjne pojecie, ktore wymyslili ludzie, nie mozna go odnosic do tak fundamentalnych kwesti. Porownujac nasz swiat do swiata zwierzat, ludzie ktorzy pisza w tym temacie nie przetrwaliby w nim. Po prostu zostalibysmy zjedzeni. Jako ludzie przynajmniej mamy szanse sie zmienic.To jest nasza sprawiedliwosc.
  3. Takie male sukcesy sa dla nas swietne. Tylko ja nigdy nie wiem, czy sobie tego nie wmowilem, czy rzeczywiscie tak bylo. Bo tak bardzo chce cos czuc, ze sie do tego zmuszam. A jedynym moim 'motorem' jest moj mozg, ktory moze mi podsuwac tylko takie pomysly, zebym mial spokoj chociaz na chwile. braku uczuc, nie mam diagnozy. Wnioski po rozmowach z psychoterapeuta banalne, chociaz prawdziwe. Bylo tak, ze bylem wyreczany przez rodzicow w wielu rzeczach, bardzo wazne decyzje byly podejmowane za mnie, praktycznie nie decydowalem o swoim zyciu. A ze oni to robili za mnie, to mi coraz bardziej przestawalo na tym zalezec, zeby samemu dzwigac jakies odpowiedzialnosci. Jednoczesnie duze oczekiwania wzgledem siebie oraz nadzieje, ktore mama we mnie pokladala. W polaczeniu wybuchowa mieszanka. Bo z jednej strony musisz wiecej i wiecej, a z drugiej nie umiesz pogodzic sie z porazka i nauczyc sie z niej czegos. Poza tym po moim ojcu jakas biologiczna sklonnosc do takich stanow. On byl podobno przezywany 'dekadentem', bo twierdzil, ze zycie jest bez sensu itd. Ja tez teraz tak twierdze. Widocznie taka nasza natura neurotyczna, ze w pewnym momencie cos sie psuje. Taki program. Ale ja nie zamierzam trwac w tym bezstanie cale zycie. Wlasnie co do nauki. Bylem bardzo zdolny od malego. Wszystko szybciej umialem niz inne dzieci. Czytac, pisac, wymawiac poprawnie slowa, uzywac pelnych zdan itd. itp. W szkole dosyc przecietnie mi szlo, ale dlatego, ze nie chcialo mi sie uczyc. Gdybym przykladal sie do nauki tyle co ci najlepsi, to moglbym spokojnie byc jednym z nich. W kazdym razie umysl mialem zawsze bardzo swiezy, angielskiego nauczylem sie ogladajac Cartoon Network po angielsku. Wchlanianie wiedzy bylo dla mnie po prostu czyms naturalnym. Bardzo duza ciekawosc swiata. Zdecydowanie bardziej lubilem przedmioty scisle, ktore odslanialy jakies tajemnice na temat swiata - biologia, matematyka. Z polskiego bylem mistrzem z gramatytki. Jesli chodzi o reszte to zalamka. Nudzily mnie wiersze i inne takie pierdoly, ktore niczego nie wyjasnialy. Glupie interpretacje, ktore do niczego nie prowadzily. Hmmm... poza tym, dobra pamiec (po przeczytaniu ksiazki czy ogladnieciu filmu pamietalem wszystko scena po scenie, teraz szkoda gadac), bardzo dobra orientacja w terenie. W ktoryms momencie to wszystko zaczelo sie jebac. Ciezko mi powiedziec kiedy. Stopniowo sie rozpadalem, wycofywalem do siebie i nawet tego nie zauwazalem, bo myslalem, ze to po prostu dojrzewanie. Ze tak jest, ze traci sie zainteresowanie wieloma rzeczami itd. Nie wiem, kiedy to sie przerodzilo w patologie. Ale w pewnym momencie przestalem sie cieszyc z czegokolwiek, tylko na pokaz. Zaczeli mnie wkurzac wszyscy wokol, bo najwyrazniej mieli cos czego ja nie mialem. Pamiec, sen, orientacja - to wszystko razem z emocjami takze zaczelo jakby gdzies ulatniac sie powoli. Myslalem, ze dalej jestem tym madrym dzieckiem, ale prawda jest taka, ze w ktoryms momencie zdebilalem potwornie. Zal mi siebie, jakim jestem idiota intelektualnym teraz. Zaczal mnie bardziej fascynowac polski niz matematyka. Szukalem w tych wierszach i innych utworach swojego odbicia. Co prawda nigdy nie stalem sie asem z polskiego, ale w tym momencie jestem bardziej typem humanisty niz scislowca. Napisalem nawet pare opowiadan, jakies eseje. Ale wszystko napedzane przez chorobe. Te rzeczy, ktore stworzylem, to dzieci tej 'choroby'. Gdybym byl zdrowy nie przyszlo by mi na mysl, marnowac czasu na takie pierdoly. Gardze, to za duzo powiedziane, bo nie mam tak intensywnych uczuc, ale intelektualnie nie jestem w stanie zrozumiec, czemu ludzie podniecaja sie Van Goghiem, dajmy na to, ktory na dobra sprawe nie stworzyl nic wartosciowego. Co z tego, ze namalowal jakies bazgroly? Co to komu dalo? Czy jemu pomoglo? Nie. Czy innym pomoglo? Nie sadze. Podczas gdy malowal swoje zasrane sloneczniki mogl zrobic cos, co pomogloby innym. Nie wiem nawet sam co chce powiedziec. Po prostu to jest bezuzyteczne. I teraz ja jestem tak samo bezuzyteczny. magic, moj naped jest zalosny. Tak jak mowilem robie rozne rzeczy, ale zeby zachowac pozory normalnego zycia. Gdy jestem sam, zazwyczaj marnuje czas przed komputerem lub telewizorem.
  4. Tak, natretek, jest prawdopodobnie tak jak powiedzial Korat, poniewaz ja mam dosyc podobnie. Wlasnie takie nakrecanie sprawilo, ze trafilem na to forum. Bo do tej pory zylem 'normalnie' zasypany tymi wszystkimi rzeczami, ktore trzeba bylo zrobic. Glownie uczelnia i zajmowanie sie domem. Ale w pewnym momencie coraz bardziej mnie to przytlaczalo. Takie zycie samymi obowiazkami, a bez zadnej, nawet najmniejszej przyjemnosci, satysfakcji. Tzn. to nie bylo tak, ze mialem same obowiazki. Ale rzeczy, ktore zdrowym ludziom sprawiaja przyjemnosc, ktos powiedzialby o nich 'rozrywki' dla mnie byly niczym innym jak tylko kolejnym obowiazkiem. Spacer, bieganie, gra na komputerze. To byly rzeczy, ktore robilem w ramach rozrywki, ale zadnej rozrywki nie bylo. Tak naprawde to byly tylko ucieczki od tej pustki, kolejne nieudane proby walki z tym nieczuciem, obojetnoscia. Zawsze konczyly sie porazka. I w pewnym momencie przestalo mi sie chciec walczyc i zagluszac to. Dopuscilem to do siebie i tez wiele godzin spedzalem na zastanawianiu sie nad smiercia itd. Teraz znowu wracam do etapu zagluszania. Prowadze jakies tam zalosne zycie, ale na pokaz. Papierowe zycie, ktore trzyma mnie jakos w ryzach przed wlasnie taka rozsypka, w jakiej ostatnio jest brak uczuc. Dobrze to ujales Korat. Ja sie dusilem swoja bezsensownoscia. Kiedy odslaniasz siebie spod tych warstw, ktorymi sie pokryles i odkrywasz, ze w Twoim centrum nie ma nic. Probujesz uciec, ale nie masz do czego. Masz tylko to uczucie beznadzieji, to jedyna rzecz, ktorej mozesz sie chwycic. Topielico, powiedz jak u Ciebie wygladala ta derealizacja i depersonalizacja? Jakie to uczucie? Moglabys to dokladnie opisac? Bo ja mam cos takiego, ze nawet duzo mowie, ale to wszystko wypowiada za mnie jakby moj awatar. Moje 'ja' jest ukryte, nigdy nie wychodzi na zewnatrz. Nie mam poczucia, ze mowi ktos inny, ale slowa przeplywaja przeze mnie i nie zostawiaja na mnie zadnego sladu, zadnego ciezaru. Moglbym powiedziec cokolwiek, a te slowa nie mialyby dla mnie zadnej wagi. Mowie o tym, bo dopiero niedawno zaczelo mi sie to wydawac osobliwe. Jak sobie przypomnialem, jak bylem jeszcze 'zdrowy'. Wtedy bylo inaczej. Kazde slowo bylo swiadome, ja bylem swiadomy siebie. Ciezko to opisac.
  5. Ja sie zgadzam z Sorrowem. Jedyne co potrzebne do szczescia, to rzeczy niezbedne do zapewnienia sobie wygodnego, ale prostego zycia. O mega bogaczach chyba nie ma sie co rozpisywac, bo kazdy wie, ze ostatecznie pieniadze szczescia nie daja, a wrecz przeciwnie. Zycie polega na dazeniu do jakichs celow, stawianiu sobie nowych wyzwan, walce o lepsze jutro. Takie rodzaje pobudzenia sa dla czlowieka bardzo wazne. Kiedy czlowiek jest tak bogaty, ze zaczyna mu brakowac pomyslow, co zrobic z tymi pieniedzmi, staje sie nieszczesliwy. Moze byc szczescliwie zakochany, miec rodzine itd, ale kiedy dojdzie do takiego poziomu materialnego, ze na jego drodze nie beda pojawiac sie juz zadne wyzwania, to wkrote pojawi sie nuda, a za nia deprecha. Ten mechanizm najlepiej obrazuje przyklad gry rankingowej. Kiedy dochodzimy do pierwszego miejsca i jestesmy w niej tak dobrzy, ze nikt nie jest w stanie nas pokonac, gra zaczyna nas coraz bardziej nuzyc i sprawiac coraz mniejsza satysfakcje. Szczescie to zbyt indywidualna sprawa, zeby mozna bylo w ten sposob o nim pisac. Dla kazdego bedzie to co innego. Dziecko z płd. Sudanu nie jest na pewno smutne z tego powodu, ze nie umie czytac, ani pisac, bo w jego kulturze te rzeczy nie maja realnej wartosci. Dlaczego wiec mialbym sie czuc lepiej, ze ja umiem? Nie ma pomiedzy nami punktu odniesienia. Przemyslalem to dokladnie i masz racje. Jesli dla kogos problemem jest to, ze dostal 100zl a nie 200 na obiad, to faktycznie mozna to uznac za brak pokory i fanaberie. Choc z drugiej strony, jesli w takim swiecie sie wychowala taka osoba, w ktorym norma bylo dostawanie 200 zl na obiad, to otrzymanie kwoty dwa razy mniejszej moze byc dla niej ciosem psychicznym. Zrozum, ze odczucia sa bardzo subiektywne. Ale faktycznie trzeba ich uczyc pokory, empatii i przede wszystkim poszerzania horyzontow. Nie mozna patrzec na swiat tylko swoimi oczami. Ale to sa zdrowi ludzie. A ja Ci powiem jak to wyglada z mojego punktu widzenia. Moim problemem sa bardzo stepione uczucia, totalna anhedonia, apatia. W rezultacie jestem jak robot. Jesli taki biedak, potrafi sie cieszyc z tych zarobionych groszy, to ma lepiej ode mnie. Jesli czlowiek bez nog wygra w wyscigach na paraolimpiadzie i poczuje satysfakcje, to ma lepiej ode mnie. Jesli zul pod sklepem kupi sobie flaszke i szczerze sie z tego ucieszy, to ma lepiej ode mnie. Moze i sa w gorszej sytuacji materialnej i zdrowotnej, ale sa przynajmniej ludzmi w pelnym znaczeniu tego slowa. Ja nie jestem.
  6. To jest potworne. Te mury, ktore rozdzielaja nasze serca i ktorych nie potrafimy zburzyc, bo boimy sie wyjsc z wiezien, do ktorych sami sie wpedzilismy. Wystarczyloby tylko tyle, zeby Twoi rodzice wiedzieli, jak sie czujesz i mogli to zrozumiec. Albo az tyle. Ale dla nich to jest totalna abstrakcja. Moze pomysl nad tym, jak najdokladniej im to wytlumaczyc? Nie boj sie tego, ze nie zrozumieja. Skoro i tak teraz jest tak beznadziejnie, to chyba gorzej nie moze byc. A nawet, jak bedzie to co? Nie masz nic do stracenia. Oni musza wiedziec, ze to nie jest Twoja fanaberia, lenistwo, tylko prawdziwy problem. Ostatnio przeczytalem, ze ludzie leniwi albo pesymisci, dajmy na to, dobrze sie czuja z tym jacy sa. A Ty chcialabys cos robic, ale nie jestes w stanie. Twoja wlasna niemoc doprowadza Cie do szalenstwa. Wytlumacz im, ze osoba, ktora w wyniku powaznego wypadku nie moze chodzic i jezdzi na wozku, nie zmienia swojego stanu z dnia na dzien, tylko chodzi na wieloletnie rehabilitacje. Powiedz, ze przez to jaka jestes, nienawidzisz sie, a oni dodatkowo podsycaja w Tobie to uczucie i powoduja poglebienie problemu. Nie jestes dzieckiem, ktore potrzebuje mocnego kopniaka w dupe, zeby wziac sie do roboty. Moja mama tak myslala, ale wszystko jej dokladnie opowiedzialem, i tak, zdarza mi sie czasem uslyszec, zebym wzial sie za siebie itd., ale taka jest prawda. W jak gownianym stanie bysmy nie byli, siedzeniem i nic nie robieniem nic nie zmienimy. Ty chodzisz do pracy, do psychiatry. Cos robisz. Walczysz jakos. Moze Twoi rodzice oczekuja jakichs bardziej spektakularnych postepow? Musza zrozumiec, ze dla Ciebie to i tak wielkie kroki. Jak bedziesz musiala, to ich nawet oklam i powiedz, ze idziesz w dobra strone. Moze zaczna przychylniej wtedy na Ciebie patrzec? Zrozumieja, ze nie siedzialas tylko z zalozonymi rekoma czekajac na cud. Pytanie jeszcze czego od nich oczekujesz? Bo wiesz, ze oni nic za Ciebie nie zrobia. Ale rozumiem, ze Tobie chodzi bardziej o to, zeby przestali traktowac Cie jak meczennice i uznali powage problemu. Moze dolozyli sie finansowo do Twojego leczenia. Wedlug mnie masz do tego prawo. Jesli oni nie zechca, to musisz koniecznie znalezc kogos, kto Ci pomoze w jakis sposob. Bo moim zdaniem ktos powinien wziac od Ciebie czesc bagazu i pozwolic Ci byc przez chwile samolubem. Ja to mowie z walsnego doswiadczenia. To u kazdego moze dzialac inaczej. Ale ja majac te wszystkie rozne problemy - z uczelnia, ze znajomymi - nie potrafilem zobaczyc w tym wszystkim siebie. To bylo dziwne. Bo z jednej strony bylem (jestem) strasznym egocentrykiem. Ale wszystko, co robilem, robilem, zeby utrzymac jakis obraz siebie u innych. To co Korat mowil. Ze sie stresowal, ze wszyscy w szkole pomysla, ze jest jakis psychiczny. Ja tez tak mialem. Lwią część swojej znikomej energii zyciowej zaprzegalem do tego, by utrzymac ten imidż normalnego kolesia. Zamiast powiedziec - pierdole to, co sobie o mnie pomyslicie. Jestem odludkiem, to bede odludkiem. Nie bylem sie w stanie przyznac do wlasnych slabosci. Teraz mam troche wiecej spokoju. Nie musze udawac, ze mnie glowa boli, zeby zostac w domu i nie isc na uczelnie. To mi naprawde pomoglo. Dobra. Ale do czego daze? Generalnie chodzi mi o to, ze nie bedziesz mogla wewnetrznie walczyc z tym problemem, jesli na glowie bedziesz miala jeszcze 100 innych rzeczy. I o tym powinni rodzice wiedziec. Ze musisz zaczac od malych kroczkow, nie mozesz skoczyc od razu na gleboka wode. Oni powinni Ci zalozyc 'motylki' i wejsc z Toba do brodzika, jesli jest taka potrzeba. A nie stojac na brzegu, wpychac Cie do basenu. Jak chcesz to zawsze mozesz napisac do mnie PW albo na gg. A moze nawet Skype? Skoro nie mozesz liczyc na najblizszych w zrozumieniu Twojego problemu, to wiesz, ze tutaj sa ludzie, ktorzy czuja sie jak Ty.
  7. Heh, dobrze ze jestes Topielico, bo chce sie probowac, jak sie czyta Twoje posty. Korat, pisales, ze nie masz celow, poza zaspokojeniem podstawowych potrzeb. Moze nie czekaj az sam Ci sie pojawi taki cel, tylko zdefiniuj go wlasnorecznie i daz do niego. Ja chce sprobowac czegos takiego. Powiedzmy, ze zaczne biegac i moim celem bedzie przebiec 10 km. Moze jak go zrealizuje, to poczuje satysfakcje? Trzeba sprobowac.
  8. Tak. Zludzenia. To jedyne, co czlowiek potrzebuje do zycia. Ostatnio ta teoria jakos uderza we mnie z roznych stron i zrodel. Bylem w kinie na 'Poznaj przystojnego bruneta' Woody'ego Allena i wlasnie takim moralem byl zakonczony ten film - zludzenia sa lepsze od rzeczywistosci. I moze to juz zbyt poetycka interpretacja, ale depresja, czy jak by to tam nazwac, to moment, w ktorym otwieraja sie klapki, ktorymi zycie zaslonilo nam oczy. Obdzieramy je z warstw tego lukru i dochodzimy do nadzienia, ktorym bynajmniej nie jest slodka marmolada, a tylko i wylacznie twardy, szary kamien.
  9. Ja mysle, ze to jednak podobna sytuacja talibie. To nie jest tak, ze ja siedze na lozku caly dzien, obejmujac wlasne nogi i bujajac sie do przodu i do tylu. Prowadze w miare normalne zycie. Tylko wlasnie pytanie - co z tego? To nie jest szczesliwe zycie. Twoje chyba tez nie za bardzo skoro napisales na tym forum. Niewazne jaki jest ku temu powod, wazne jak to zmienic. Ostatnio wlasnie w tym temacie 'nic nie czuje' napisalem o tym co Ty mniej wiecej. Nie wiem, czy bedzie Ci sie chcialo to przeczytac, czy nie - niewazne. Wkleje to, co tam napisalem, zeby to troche usystematyzowac. Ja nie wiem, co lubie, czego nie. Widze, ze ludzie kloca sie na roznych forach o to, kto ma racje, podczas gdy nie ma zadnych obiektywnych prawd. Wiec skoro nie ma, to o co walcza? O swoj wlasny maly swiat, w ktorym zyja i ktory zbudowany jest z mysli zaadaptowanych od innych. Cale zycie to tylko zderzenia subiektywnych rzeczywistosci, ktore na dobra sprawe do niczego nie prowadza. Wiec jak ja mam znalezc w tym wszystkim sens? Jak mam sie czegos chwycic? Ja nie mam zadnej kotwicy. Robie to, czego inni ode mnie chca, bo ufam, ze oni widza w tym cos wiecej niz ja. Ale tak naprawde nie widza. Zyja w swiecie wlasnych subiektywnych doznan, za ktore czesto potrafia zginac. Niech mi ktos powie dlaczego? Bo ja nie wiem. Czemu sie kloca? Czemu wola jedna druzyne bardziej od drugiej? Tak naprawde cos w naszej konstrukcji sprawia, ze zyjemy, przemy do przodu. I wiekszosc sie temu poddaje. Ciesza sie zyciem, tworza rozne rzeczy. Mysla, ze sa niewiadomo jakimi innowatorami, choc prawda jest taka, ze tylko odtwarzaja rzeczy widziane juz wczesniej. Walcza ze soba nawzajem nie wiadomo o co. Jest nas ponad 6 miliardow, ale tak naprawde wszyscy jestesmy tacy sami w swojej istocie. Zlosc, zazdrosc, radosc, smutek - czym one sa? To tylko nasze reakcje na rozne zdarzenia w naszym zyciu, ktore wyzwalane sa przez podswiadoma pamiec o analogicznych sytuacjach z naszego bardzo wczesnego dziecinstwa albo pamiec ukryta w genach. Jestesmy marionetkami losu, a wlasciwie jakiejs wiekszej sily, nie Boga, raczej przypadku. Genów. Czymkolwiek one są, to one napędzają cały świat. Geny chciały, żebym był taki a nie inny. Fanom poglądu, że jestesmy kowalami wlasnego losu, powiem tak - na ile wybieraliscie czy bedziecie pewni siebie czy strachliwi? Czy bedziecie introwertykami czy ekstrawertykami? Czy chocby bedziecie lubic zupe pomidorowa z ryzem czy makaronem? Ciekawe. Cale nasze zycie to jeden wielki program. Programujemy sie, a wlasciwie jestesmy programowani, na taki albo inny sposob myslenia. Moze nasz beznadziejny los polega wlasnie na tym, ze przejrzelismy ten mechanizm, tajemnice swiata i ZROZUMIELISMY ja? A jej ciezar nas przytloczyl. Nie mielismy mechanizmu jakiegos samowyparcia. Zdrowy czlowiek zaraz by wynalazl tysiac bledow w moim rozumowaniu, tylko po to, zeby nie dopuscic do siebie takiej mysli, obronic sie przed swiadomoscia takiej bezradnosci. A ja to akceptuje. Moglbym zniknac w tej chwili i nie mialoby to dla mnie znaczenia. I tak uwazam, ze dazymy do wlasnej zguby. Bo jesli nie do tego, to nie wiem do czego. Idealnego zycia? Nie ma czegos takiego. Swiat,w ktorym kazdy jest szczesliwy nigdy nie nadejdzie. NIGDY! Chyba ze wszystko sie nagle przewartosciuje. Ale chyba za duzo roznic sie w nas tworzy. Za duzo murow tworzymy wokol wlasnego 'ja'. Wlasnie sobie przypomnialem takie anime pt. Neon Genesis Evangelion, prawdopodobnie nikt nie ogladal i nikt tego nie zrobi, ale polecam. Tam byla wlasnie taka koncepcja konca swiata, ze wszyscy ludzie zamienia sie w plyn, jakas 'embrionalna' papke i w ten sposob wreszcie osiagna jednosc i calkowite zrozumienie. Znikna podzialy i staniemy sie jedna istota. Bardzo mi sie to podobalo. Czy to moze byc niebo? Bo jesli ktos wierzy w chrzescijanskie niebo, to jest za przeproszeniem naiwniakiem. Uwaga, tlumacze dlaczego - niebo zaklada ze trafimy do nieba, gdzie bedziemy szczesliwi. To znaczy kto bedzie szczesliwy? Ja - Mateusz? Czy ja bede Mateuszem w niebie? Czy kim bede? Czy trafiajac do nieba zachowam swoja tozsamosc? W takim razie bede dalej cierpial katusze. Nienawidzilem sie na ziemi. To w niebie tez sie mam nienawidzic? To jakas masakra przeciez. I tak cala wiecznosc na dodatek. A co z moja rodzina? Jak pojde do nieba, a oni pojda do piekla, to jak mam byc szczesliwy bez nich? Oni tworzyli cale moje szczescie. Nie chce wiecznosci bez nich. Mozna tak bez konca. Nie wykluczam koncepcji Boga, ani nie neguje calej religii chrzescijanskiej, bo przynajmniej jest o niebo lepsza niz taki Islam, ale cos tutaj nie gra. Heh, ogladalem to anime w ginazjum i mialem mega traume po tym. Jak teraz sie nad tym zastanawiam, to mysle ze juz jak bylem maly, to lubilem tak doglebnie analizowac wszystko. Kiedy zdalem sobie sprawe z tego paradoksu chrzescijanskiego nieba i piekla, to chyba stracilem wiare... Mozliwe ze pozniej stracilem tez wiare w zycie. Ale mimo tego wszystkiego co tu napisalem, nie uwazam, zebysmy byli w totalnie beznadziejnej sytuacji. Wlasnie kluczem jest dobre zaprogramowanie siebie. Musze wyrzucic te mysli wszystkie z glowy, powiedziec sobie, ze to jest zle, stworzyc jakis kregoslup, na ktorym opre swoja rzeczywistosc. I budowac go na pozytywnych myslach. Przynajmniej o to bede walczyl. Tak ja tez mam ich swiadomosc od 8-ego roku zycia. I tez wtedy bylem w stanie normalnie egzystowac. Czytalem artykul, ze kazde dziecko w tym okresie ma taki moment, ze lezy samo wieczorem w lozku rozmyslajac sobie i nagle ta mysl splywa na nie i bolesnie zderza sie z jego bezpieczna rzeczywistoscia. Taka dziecieca depresja moze trwac pare dni, ale ogolnie szybko sie o tym zapomina,a pozniej normalnie egzystuje. Tak bylo tez w moim przypadku. I mojej siostry. Pamietam to wyraznie, jak ona tez przez to przechodzila, biedna. Lezala w lozku, plakala i nie chciala wyjsc. A ja jako jej najwiekszy autorytet musialem ja przekonac, ze zycie jest piekne, ze wszyscy umrzemy i trzeba isc do przodu. :) Choc sam juz wtedy zaczynalem w to watpic. Jednak nie do konca takie rzeczy jak ja napisalem sie wtedy rozkminialo. To bylo prostsze. To byla tylko swiadomosc tego, ze umrzemy, a nie ze zycie jest bez sensu. Ja tutaj wyraznie wyszczegolnilem, ze nasza wolna wola jest ograniczona do minimum. Wszystkim kieruja jakies przypadkowe dzialania, procesy ktorych my nie jestesmy w stanie zrozumiec. A uczucia, emocje sluza tym procesom tylko do tego, zeby mogly osiagac jakis swoj, nieznany nam cel. Poziom do ktorego doszlismy jako ludzkosc, zawdzieczamy wlasnie temu, ze te geny sobie postanowily, ze najlepiej bedzie jak nam stworza iluzje wolnej woli. Nasze zycie najlepiej mozna porownac do gry w karty. Dostajesz od zycia jakies karty, ktorych nie mozesz wymienic na lepsze. Musisz zagrac tym co dostales, nawet jesli to totalna chujnia. To sytuacja zupelnie niezalezna od graczy. I zwykli, zdrowi ludzie przyjmuja ten los, nie buntuja sie przeciwko niemu wychodzac z zalozenia, ze trzeba to zaakceptowac. Robia to co ludzie zyjacy w Matrixie. Wszyscy wydaja sie byc oburzeni ta wizja swiata z Matrixa, postawa Cyphera np., a robia dokladnie to co on, tylko nieswiadomie. Wybieraja klamstwo ponad prawde. Nigdy tak o tym nie myslalem, ale to ma sens. Chyba wychodzi na to, ze samobojstwo, to jedyny wolny wybor jaki mamy. ;P A tutaj wracamy do mojego ulubionego powiedzenia, ktore brzmi: "Niewiedza to BLOGOSLAWIENSTWO." Alleluja dla glupich ludzi. Szczerze zazdroszcze im glupoty. :) Tak, tak, ale wlasnie w tym rzecz. Ze cos sie stalo jak byles maly albo nawet byles jeszcze plodem, co spowodowalo, ze nie masz tej ambicji. To co mowisz, emocje sa produkowane przez orgranizm. Nie przez Ciebie, Twoja istote, tylko organizm. Jestes niewolnikiem swojego organizmu. Niewolnikiem samego siebie. Tych procesow, ktore Cie stworzyly. Tutaj sie upatruje tej ' matrixowosci' zycia. Jestesmy robotami, ktorym zostawiono namiastke wolnej woli, zebysmy mogli cos z nia zrobic. Fakt, ze subiektywnie doznajemy tych uczuc, ale obiektywnie nie ma zadnych prawd. To jest ta iluzja, na ktora wszyscy sie godza. Ze sa jakies prawdy. Prawda, czyli cos co wiekszosc uznaje za sluszne, czyli wlasciwie powszechnie akceptowany falsz. I chodzi mi o to, ze ktos bedzie twierdzil, ze dezodorant Axe jest lepszy od dezodorantu Rexona. Czemu tak bedzie uwazal? Bo w dziecinstwie, kiedy jeszcze nie mial wolnego wyboru, osobowosci, czul podobny zapach, gdy czul sie bezpiecznie. I to przywoluje w nim podswiadomie te uczucia. Koi jego 'ja'. I gdzie w tym wolny wybor? Do tego caly czas daze, ze jestesmy tylko wypadkowa chaosu, ktory trwal miliony lat. I mozemy sie zgodzic, na bycie marionetkami samych siebie (paradoks, ale moze teraz chociaz troche go rozumiecie?), co jest oczywiscie najlepszym wyborem, bo tylko wtedy mozemy byc szczesliwi. Tylko teraz sie pojawia bardzo wazne pytanie: czym jest w takim razie dobro i zlo? Skoro nie ma obiektywnych prawd, to nie ma tez dobra i zla. To pojecia abstrakcyjne, ktore sa wynikiem ewolucji. Ewolucja dazy do zmian. Zmiany nie sa mozliwe bez trwania gatunku. Gdyby nie bylo pewnego systemu regulujacego, to gatunek by wymarl. Dlatego zeby utrzymac to wszystko w ryzach powoli zaczal wylaniac sie ksztalt wartosci, ktore sa nam dobrze znane, a ktorych my nie umiemy poczuc - system moralny, emocje, uczucia. Wszystko po to, zeby ta coraz bardziej chwiejna konstrukcje utrzymac w kupie. Im wiecej ludzi, tym trudniejsze sie to staje. Im wiecej roznic, tym wiecej sporow. To tez jest smieszne. Bo gdyby ludzie byli bez uczuc, to by nic nie szlo do przodu. Gdyby mieli ich za duzo, to by sie pozabijali nawzajem. Swiat nieustannie musi jakos utrzymywac zloty srodek. Chociaz podobno jest coraz gorzej. Przez te wszystkie media itd. stalismy sie najbardziej narcystycznym spoleczenstwem ever. I to sie pewnie bedzie coraz bardziej poglebiac az nastapi jakas wielka tragedia i silne przewartosciowanie. No i wracajac do kwestii dobra i zla. Co jak ktos sie rodzi zly? Tzn. jego genetyczne uwarunkowania sprawiaja, ze zeby byc szczesliwym musi zabijac? Co w takiej sytuacji? Gdzie lezy wina? Na ile jest katem, a na ile ofiara? System moralny nie odpowiada na to pytanie. Bo on blednie zaklada, ze my jestesmy tacy jacy chcemy byc. Powiedzcie to dziecku z zespolem Downa (przyklad uzywany juz do zerzygania, ale skuteczny). Teraz jedyna nadzieja jaka widze w tym wszystkim, to wyprzec te mysli z glowy, zamknac je w jakims pudle i wpoic sobie do glowy, ze jest inaczej. Zycie to zludzenie, tylko trzeba stworzyc takie, ktore nam sie bedzie podobac. Dlatego sposrod tych trzech - Wiara, Nadzieja, Milosc, najwazniejsza jest Wiara! Wiara!! Voila... Cztery rozne posty podzielone roznymi ripostami, ale chyba latwo bedzie dostrzec mimo wszystko sens wypowiedzi.
  10. Powiedz zdesperowany co Tobie dolega i od czego zaczales, zeby dojsc do jakiegos lepszego stanu? Jakie byly te pierwsze male kroczki? Ja nie moge wytrzymac przy niczym, bo efekty chcialbym widziec od razu. Boje sie zaryzykowac. Co jak sie okaze, ze nic sie nie zmienilo i tylko zmarnowalem czas? Chcialbym jakies sprawdzone metody uslyszec.
  11. Pffff, specjalista zadnym nie jestem, ale troche przegiecie z ta pania psycholog. Przeciez te rozbiegane mysli to wlasnie jeden z objawow najprawdopodobniej. Ja mam to samo. Nie jestem totalnie bez sil, ale mam zbyt duzo pomyslow, co moglbym zrobic, nie mam zadnej sprecyzowanej drogi zyciowej. Wiem jak bardzo to meczy. Ostatnio w kolko zastanawiam sie co to za choroba. Nerwica? Depresja? Dystymia? Caly czas analizuje siebie pod katem wszystkich chorob. Tylko ze do zadnych wnioskow nie dochodze, bo objawy wiekszosci sie pokrywaja. :/ A psychoterapeuta chce, zebym to ja stwierdzil, coo jest przyczyna. Nie mam pojecia! 1000 roznych sytuacji z dziecinstwa moglo na to wplynac.
  12. Czy Tobie faktycznie pomaga? Bo ja coraz bardziej zaczynam myslec o tym, ze moge miec dystymie wlasnie. Moze jakas nerwice i lekki narcyzm do tego jeszcze. W kazdym razie totalna beznadzieja. I jestem teraz na lexapro, ale gowno, za przeproszeniem, mi to daje. A o solianie slyszalem same dobre rzeczy. Przede wszystkim dziala szybko, a to by bylo swietne dla mnie, bo strasznie szybko rezygnuje z jakiejkolwiek aktywnosci, nie umiem doprowadzic nic do konca.
  13. Mam baaaaardzo podobnie talib. Wstawanie kazdego dnia to meka. Walcze z tym, chodze do psychoterapeuty i psychiatry, ale nie widze zadnych efektow poki co. Jedynie wiecej watpliwosci. Ostatnio pisalem mniej wiecej o tym samym co Ty w pierwszym poscie tego tematu w dziale zaburzenia osobowosci, temat: nic nie czuje. Zagladnij tam. Generalnie powoli dochodze do wniosku, ze ja nie chce zyc i stad moje cierpienia i nieszczescie. Kiedy caly swiat wokol krzyczy, ze warto zyc itd., to wiadomo - miedzy wronami musisz krakac tak jak one. Z tym ze ja tego chyba nie chce. Probuje to zmienic jedynie dlatego, ze tak wypada.
  14. A ja mam juz dosc... Wariuje juz totalnie, nie mam sily do zycia. Tak naprawde prawie nic nie robie przez caly dzien poza podstawowymi obowiazkami, a czuje sie wykonczony. Same funkcje zyciowe mnie wykanczaja. Ale nie fizycznie, tylko psychicznie. Gdybym chcial to moglbym nawet biec do Katowic. Ale nie mam zadnej motywacji. Bozeee... Ja juz naprawde mam dosc. Ostatnio czesto sobie fantazjuje o smierci. To wlasciwie jedyny temat, ktory wywoluje jakies cieple uczucia. Bo powoli dochodze do wniosku, ze ja tak naprawde nie chce zyc. A moze nie chce mi sie? Niewazne. Nie mam w ogole woli do zycia. Dlatego nie potrafie zmienic nic w tym swoim stanie. Bo w glebi duszy nie chce juz stapac po tej ziemi, ale musze. Zycie to jest dla mnie jakis pierdolony obowiazek. Budzenie sie kazdego dnia, robienie tego, co zdrowi ludzie. Wszystko jest obowiazkiem. Dlatego nawet nie czuje sie winny z tego powodu, ze cos zawale. Bo wtedy sie pojawia mysl: "pfff, ja sie na to nie pisalem", "to nie moja sprawa". Od wszystkiego sie tak mozna odciac. I wpada sie w bledne kolo. Nie da sie zyc bez odpowiedzialnosci. Do tego widze jakim jestem skrajnym egoista. Wszystkie moje mysli kraza wokol mnie. Nie wiem, czy to przez 'chorobe' czy taki bylem zawsze. Co jest przyczyna, a co skutkiem. Ale potrafie sie mocno skoncentrowac tylko na tym, co powinienem zrobic, zeby sie wyleczyc. Na tym co zrobilem zle. Na tym jaki moglbym byc, gdyby nie choroba. W tej chorej glowie nie ma miejsca dla innych. Jasne, czasami sie pojawiaja, ale albo w relacji ze mna albo dlatego ze tak wypada. Czy depresja to taki egoizm wlasnie? Czy to ja jestem tak zapatrzony w siebie? To jakis pierdolony paradoks. Musze odkrywac siebie, zeby zmienic sie dla innych. Tylko podczas tego odkrywania coraz glebej zatracam sie we wlasnym swiecie. Czy ktos z was tez tak czuje?
  15. U mnie stan dalej sie utrzymuje, ale jest beznadzieja tak naprawde. Mam jakies tam zarodki uczuc, ale tak jak pisalem wczesniej raczej same negatywne. I tak traktuje to jak duzy krok. Teraz wyrazniej dostrzegam swoj problem. W stanie, w ktorym bylem jeszcze 4 dni temu, bylem tak zamkniety w swojej skorupie, ze swiat zewnetrzny w ogole dla mnie nie istnial. Teraz mozna powiedziec, ze wysunalem glowe. Albo raczej jakas mniej znaczaca czesc ciala. Cos sie wysunelo w kazdym razie. Ale mam taki bol w sercu caly czas, choc wyrazniej docieraja do mnie zapachy, dzwieki, wczoraj nawet troche sie posmialem i to nie tak pusto jak zawsze, tylko tak jak sie powinno smiac. Pamietacie to uczucie? Jak smieje sie Twoje serce. To chyba najwspanialsze uczucie na swiecie. No ale co jest w takim razie nie tak? Ja po prostu chyba nie umiem zyc inaczej, nie umiem zyc bez tej swojej depresji. Caly czas uciekam myslami od swiata zewnetrznego. Nie wiem sam, czego sie w nim tak boje. Staram sie przypomniec sobie co sie takiego stalo, ale nie mam pojecia. Nie potrafie otworzyc serca na ten swiat dookola, bo przez tyle lat bylo zamkniete, ze nie wiedzialbym co sie stanie, jak je wypuszcze. Tak jak Dexter powiedzial, w ktoryms odcinku 2-ego sezonu - "Nie walczę z tym, nie chcę. To wszystko, co mam. Nic innego nie byłoby w stanie mnie pokochać. Nawet, a zwłaszcza, ja sam. A może to tylko kłamstwo, które powtarza mii moja mroczna strona?" Troche jezykiem pseudopoetyckim, ale oddaje sens. Zreszta kuzwa nie wiem sam. Moj problem jest taki, ze nie moge sobie siasc spokojnie i po prostu siedziec, nie myslec o NICZYM, tylko zawsze natlok mysli. Zawsze robie cos zle, zawsze sie zastanawiam, ze moze powinienem cos innego robic, ze moze marnuje czas robiac to. Albo mam cos do zrobienia wieczorem i juz bede myslal o tym caly dzien i sie martwil, ze musze to zrobic. I caly dzien mi minie na zamartwianiu sie. Cale zycie mi mija na zamartwianiu sie. Przestalem sie czymkolwiek cieszyc, bo wszystko stalo sie nieistotne wobec tego, co dzieje sie w mojej glowie. Zaraz wychodze do psychiatry. Poprosze ja o solian i zobaczymy co z tego bedzie. Czy zanim zazyje solian musze odstawic lexapro na ilestam dni?
  16. Ja Cie krece, wrocily mi uczucia. Co prawda w wiekszosci negatywne i wciaz nie mam zadnej motywacji do dzialania, ale czuje sie jakbym sie stanem psychicznym cofnal o jakies 4-5 lat. Niesamowite. Jeszcze nie chce sie za bardzo cieszyc, bo staralem sie o to od rana, a wieczorem zawsze sie najlepiej czuje. Pozniej klade sie spac i wstaje w beznadziejnym nastroju ze zresetowanym mozgiem. Wiec zobaczymy jutro. Ale jest jakis krok, tak mi sie wydaje. Przypomnialem sobie wiele tych cuzc, ktore czulem jak bylem maly. Ale boje sie otworzyc totalnie. Teraz jestem prawie pewien, ze to strach. Ogladalem wlasnie Norwegian Wood, film na podstawie ksiazki mojego ukochanego Murakamiego. Masakra jak sie wymeczylem! To bylo takie dolujace, ze nie dziwie sie sobie, ze sie odcialem od tych uczuc. Przeciez takiego bagazu sie nie da uniesc. Cholera, teraz wyraznie pamietam, ze to dla mnie zawsze bylo takie ciezkie. Byle jaka rzecz, film czy ksiazka mnie wpedzaly w depresje. Musze sie nauczyc jakos sobie radzic z tym bolem, ale nie tak jak do tej pory. Bretta, dzwon NATYCHMIAST do psychoterapeuty i umawiaj sie na wizyte. Kazdy dzien w ktorym tego nie zrobisz, to dzien stracony z zycia. Ekspertem nie jestem, ale jesli to cos jak w moim wypadku, to samo na pewno nie minie. Nie ma co czekac i poglebiac tego stanu, a to sie wlasnie stanie, jak nie zaczniesz dzialac. Brrr, nie do konca mi sie podoba, to 'czucie'. Gdzie jakies pozytywne uczucia? ;p Liczylem na cieplejsze powitanie. Leki, leki, leki! Ja chce solian!
  17. Dobra, mowcie mi tak dalej. Bo ktos musi rozwalic ten moj system. Bo on jest beznadziejny.
  18. Tak, tak, ale wlasnie w tym rzecz. Ze cos sie stalo jak byles maly albo nawet byles jeszcze plodem, co spowodowalo, ze nie masz tej ambicji. To co mowisz, emocje sa produkowane przez orgranizm. Nie przez Ciebie, Twoja istote, tylko organizm. Jestes niewolnikiem swojego organizmu. Niewolnikiem samego siebie. Tych procesow, ktore Cie stworzyly. Tutaj sie upatruje tej ' matrixowosci' zycia. Jestesmy robotami, ktorym zostawiono namiastke wolnej woli, zebysmy mogli cos z nia zrobic. Fakt, ze subiektywnie doznajemy tych uczuc, ale obiektywnie nie ma zadnych prawd. To jest ta iluzja, na ktora wszyscy sie godza. Ze sa jakies prawdy. Prawda, czyli cos co wiekszosc uznaje za sluszne, czyli wlasciwie powszechnie akceptowany falsz. I chodzi mi o to, ze ktos bedzie twierdzil, ze dezodorant Axe jest lepszy od dezodorantu Rexona. Czemu tak bedzie uwazal? Bo w dziecinstwie, kiedy jeszcze nie mial wolnego wyboru, osobowosci, czul podobny zapach, gdy czul sie bezpiecznie. I to przywoluje w nim podswiadomie te uczucia. Koi jego 'ja'. I gdzie w tym wolny wybor? Do tego caly czas daze, ze jestesmy tylko wypadkowa chaosu, ktory trwal miliony lat. I mozemy sie zgodzic, na bycie marionetkami samych siebie (paradoks, ale moze teraz chociaz troche go rozumiecie?), co jest oczywiscie najlepszym wyborem, bo tylko wtedy mozemy byc szczesliwi. Tylko teraz sie pojawia bardzo wazne pytanie: czym jest w takim razie dobro i zlo? Skoro nie ma obiektywnych prawd, to nie ma tez dobra i zla. To pojecia abstrakcyjne, ktore sa wynikiem ewolucji. Ewolucja dazy do zmian. Zmiany nie sa mozliwe bez trwania gatunku. Gdyby nie bylo pewnego systemu regulujacego, to gatunek by wymarl. Dlatego zeby utrzymac to wszystko w ryzach powoli zaczal wylaniac sie ksztalt wartosci, ktore sa nam dobrze znane, a ktorych my nie umiemy poczuc - system moralny, emocje, uczucia. Wszystko po to, zeby ta coraz bardziej chwiejna konstrukcje utrzymac w kupie. Im wiecej ludzi, tym trudniejsze sie to staje. Im wiecej roznic, tym wiecej sporow. To tez jest smieszne. Bo gdyby ludzie byli bez uczuc, to by nic nie szlo do przodu. Gdyby mieli ich za duzo, to by sie pozabijali nawzajem. Swiat nieustannie musi jakos utrzymywac zloty srodek. Chociaz podobno jest coraz gorzej. Przez te wszystkie media itd. stalismy sie najbardziej narcystycznym spoleczenstwem ever. I to sie pewnie bedzie coraz bardziej poglebiac az nastapi jakas wielka tragedia i silne przewartosciowanie. No i wracajac do kwestii dobra i zla. Co jak ktos sie rodzi zly? Tzn. jego genetyczne uwarunkowania sprawiaja, ze zeby byc szczesliwym musi zabijac? Co w takiej sytuacji? Gdzie lezy wina? Na ile jest katem, a na ile ofiara? System moralny nie odpowiada na to pytanie. Bo on blednie zaklada, ze my jestesmy tacy jacy chcemy byc. Powiedzcie to dziecku z zespolem Downa (przyklad uzywany juz do zerzygania, ale skuteczny). Teraz jedyna nadzieja jaka widze w tym wszystkim, to wyprzec te mysli z glowy, zamknac je w jakims pudle i wpoic sobie do glowy, ze jest inaczej. Zycie to zludzenie, tylko trzeba stworzyc takie, ktore nam sie bedzie podobac. Dlatego sposrod tych trzech - Wiara, Nadzieja, Milosc, najwazniejsza jest Wiara! Wiara!!
  19. To super natretek. Naprawde dobrze cos takiego przeczytac. Ja tez pod wplywem terapii zaczalem szukac, czegos nie w sobie tylko w sytuacjach z dziecinstwa. Tzn. wczesniej tez tak robilem, bo to byl jedyny okres kiedy bylem w miare normalny, wiec do tego wracalem. Ale to bylo prostackie szukanie jakichs traumatycznych przezyc. Podczas gdy ksztaltuja nas male, pozornie nieznaczace rzeczy. Ja tez mialem tak jak Ty. Moja mama zawsze miala kompleks, ze ona nic w zyciu nie osiagnela, jedyne co zrobila to skocnzyla pedagogike i byla nauczycielka. Nie miala zadnych pasji, ani angazujacych zainteresowan poza czytaniem powiesci i nie chciala, zebym ja tez taki byl. Dokladnie tak mi mowila: "Ja nie mialam synku takiej szansy, zeby rozwijac swoje zainteresowania jak ty teraz masz. Mi zycie nigdy nie dalo takiej okazji." No to wiadomo, ze w glowie malego dziecka sie rodzi mysl, ze w takim razie ja musze wykorzystac te szanse! Nie mysli sie, czy chce sie to robic, tylko mysli sie o tym jak zadowolic rodzica, ktory nie potrafi sam udzwignac odpowiedzialnosci. Przeciez mama mogla sie zmienic. Mogla rozwinac te zainteresowania. Teraz ma nadmiar czasu. Ale tego nie robi. Bo za pozno, bo to, bo tamto. Wiec ja sie stalem jej przedluzeniem. Obiektem do spelnienia jej celu. Teraz Twoja wypowiedz natretku przypomniala mi, ze tez mi dawala takie sygnaly. Jak byla zla ocena np., to mowila, ze w porzadku, nic sie nie stalo. Ale cala jej osoba mowila co innego - jestem zawiedziona. Ale mimo to wszystko nie potrafie jej nienawidzic za to. Przez cale zycie czulem, ze to byla jedna z niewielu osob, ktora mnie kochala, takiego jakim bylem. Bo pozniej pojawily sie osoby w moim zyciu, ktore kochaly mnie, ale tak naprawde nie mnie tylko moj obraz siebie, ktory stworzylem, kiedy prawdziwego siebie wrzucilem do puszki. A jakie miales natrectwa natretku? Bo ja zaczynam sobie przypominac wiele rzeczy roznych. Jakim ja bylem klebkiem nerwow jak bylem maly! To jest niesamowite! Dopiero teraz to sobie uswiadamiam. Ja sie wiecznie balem wszystkiego. Calego zewnetrznego swiata. Balem sie rywalizacji, tego ze sie okaze gorszy. W ktoryms momencie to sie dla mnie stalo wrogiem numer jeden. Rywalizacja. Glowny naped zycia. Siebie widzialem zawsze na pozycji przegranego, mimo iz czesto wcale tak nie bylo. Ale mialem tak niskie poczucie wartosci... Zawsze gorszy od innych. I sam sie wpedzilem w bledne kolo. Wmawiajac sobie, ze jestem gorszy od innych, faktycznie tak zaczynalo byc. A kiedy byla do mnie wyciagana reka traktowalem ja nieufnie, jak podstep. Bo kto moglby takiego frajera lubic? Ja bylem zbyt wrazliwy... Plakalem na co drugim filmie, tak intensywnie to dzialalo na moje serce. Ta wrazliwosc mnie wykonczyla, bo poszla w zla strone. Nie radzilem sobie z bolem. Mialem tak, ze jak mama wychodzila z domu i jechala gdzies samochodem i miala byc za dwie godziny, a wracala za 2,5 to juz mialem wizje, ze gdzies sie rozbila samochodem i umarla. Musialem wydzwaniac do niej co 15 minut, zeby sprawdzac czy wszystko w porzadku. Teraz mi sie to wydaje troche glupie, ale to byla za kazdym razem trauma. Jeszcze inna rzecz, ze pojawila sie w pewnym momencie moja siostra. Wiadomo, nowe dziecko to dla tego pierwszego zawsze jest wielki problem. U mnie bylo bez wyjatku. Straszna zazdrosc, ze uwaga cala byla poswiecana siostrze. Nie cierpialem jej jeszcze zanim sie urodzila. Ale kiedy przyjechala ze szpitala i pobyla troche w domu, to ja pokochalem najbardziej na ziemi. To byl moj najpiekniejszy obowiazek, zajmowac sie nia. Raz byla taka sytuacja, ze jak wypadla mamie z wozka na schodach, to bylem tak wsciekly na mame, ze jest tak nieodpowiedzialna, ze myslalem, ze ja zaraz pobije. Na szczescie siostrze nic sie nie stalo. A co do zlosci natretku... hmm. Ja jak bylem maly, to jakos ja uzewnetrznialem. Nie wiem, co sie stalo pozniej, ale byly takie momenty, ze wscieklosc we mnie wybuchala. Raz sie o cos poklocilem z mama, tak ze wychodzac z tupnieciem nogi z pokoju zatrzasnalem dzrzwi z taka sila ze sie rozwalily. Haha. Ale pozniej to zniknelo, nie bylo juz takich atakow. Tez dusilem wszystko w sobie. Musze dojsc dlaczego tak bylo. Uffff, powiem wam, ze to piekne tak sobie przypomniec jak sie mialo te emocje. Jaki to byl bogaty swiat pelen mozliwosci. Az mi sie usmiech pojawia od samych wspomnien. :) Nieustanna walka, ale zawsze z jakas wspaniala nagroda. Ciezko to opisac. Ale w takich chwilach jak ta chce mi sie cos zrobic z tym gownem, w ktorym teraz siedze. Hej natretek, moze chcialbys sie zobaczyc i pogadac? Moze to by nam dalo jakas obopolna korzysc? Wybaczcie te dlugie wypociny, ale jak juz mowilem wiele razy ten temat traktuje troche jako osobisty dzienniczek, do ktorego mozecie zajrzec. Nie chce byc filozofem, bo to ludzie nieszczesliwi moim skromnym zdaniem. Niestety to mi zawsze najlepiej wychodzilo w zyciu. I matematyka. Jak to kiedys powiedzial moj ulubiony nauczyciel polskiego z gimnazjum, ktory zwykl pisywac wiersze, bo byl synem poety krakowskiego - "Ja nigdy nie będę dobrym poetą. Bo ja jestem zbyt szczęśliwym człowiekiem." Wniosek - nie warto byc poeta. Tak ja tez mam ich swiadomosc od 8-ego roku zycia. I tez wtedy bylem w stanie normalnie egzystowac. Czytalem artykul, ze kazde dziecko w tym okresie ma taki moment, ze lezy samo wieczorem w lozku rozmyslajac sobie i nagle ta mysl splywa na nie i bolesnie zderza sie z jego bezpieczna rzeczywistoscia. Taka dziecieca depresja moze trwac pare dni, ale ogolnie szybko sie o tym zapomina,a pozniej normalnie egzystuje. Tak bylo tez w moim przypadku. I mojej siostry. Pamietam to wyraznie, jak ona tez przez to przechodzila, biedna. Lezala w lozku, plakala i nie chciala wyjsc. A ja jako jej najwiekszy autorytet musialem ja przekonac, ze zycie jest piekne, ze wszyscy umrzemy i trzeba isc do przodu. :) Choc sam juz wtedy zaczynalem w to watpic. Jednak nie do konca takie rzeczy jak ja napisalem sie wtedy rozkminialo. To bylo prostsze. To byla tylko swiadomosc tego, ze umrzemy, a nie ze zycie jest bez sensu. Ja tutaj wyraznie wyszczegolnilem, ze nasza wolna wola jest ograniczona do minimum. Wszystkim kieruja jakies przypadkowe dzialania, procesy ktorych my nie jestesmy w stanie zrozumiec. A uczucia, emocje sluza tym procesom tylko do tego, zeby mogly osiagac jakis swoj, nieznany nam cel. Poziom do ktorego doszlismy jako ludzkosc, zawdzieczamy wlasnie temu, ze te geny sobie postanowily, ze najlepiej bedzie jak nam stworza iluzje wolnej woli. Nasze zycie najlepiej mozna porownac do gry w karty. Dostajesz od zycia jakies karty, ktorych nie mozesz wymienic na lepsze. Musisz zagrac tym co dostales, nawet jesli to totalna chujnia. To sytuacja zupelnie niezalezna od graczy. I zwykli, zdrowi ludzie przyjmuja ten los, nie buntuja sie przeciwko niemu wychodzac z zalozenia, ze trzeba to zaakceptowac. Robia to co ludzie zyjacy w Matrixie. Wszyscy wydaja sie byc oburzeni ta wizja swiata z Matrixa, postawa Cyphera np., a robia dokladnie to co on, tylko nieswiadomie. Wybieraja klamstwo ponad prawde. Nigdy tak o tym nie myslalem, ale to ma sens. Chyba wychodzi na to, ze samobojstwo, to jedyny wolny wybor jaki mamy. ;P A tutaj wracamy do mojego ulubionego powiedzenia, ktore brzmi: "Niewiedza to BLOGOSLAWIENSTWO." Alleluja dla glupich ludzi. Szczerze zazdroszcze im glupoty. :) Tez mi sie wydaje braku uczuc, ze masz jakas mega wielka depresje. Tylko musisz znalezc jakas przyczyne. To moze byc caly szereg wydarzen, wewnetrznych przezyc. Nie wiem. Ale znajdz to i przeprogramuj.
  20. Hehe, mysle wlasnie tak samo Korat. Zdazylem troche to wszystko przemyslec i tak dochodze to wniosku, ze masz calkowita racje. Niech sobie ktos wejdzie tutaj i pisze, ze to co mowimy to nieprawda, ze zycie jest piekne i wszystko ma cel. Tak naprawde cos w naszej konstrukcji sprawia, ze zyjemy, przemy do przodu. I wiekszosc sie temu poddaje. Ciesza sie zyciem, tworza rozne rzeczy. Mysla, ze sa niewiadomo jakimi innowatorami, choc prawda jest taka, ze tylko odtwarzaja rzeczy widziane juz wczesniej. Walcza ze soba nawzajem nie wiadomo o co. Jest nas ponad 6 miliardow, ale tak naprawde wszyscy jestesmy tacy sami w swojej istocie. Zlosc, zazdrosc, radosc, smutek - czym one sa? To tylko nasze reakcje na rozne zdarzenia w naszym zyciu, ktore wyzwalane sa przez podswiadoma pamiec o analogicznych sytuacjach z naszego bardzo wczesnego dziecinstwa albo pamiec ukryta w genach. Jestesmy marionetkami losu, a wlasciwie jakiejs wiekszej sily, nie Boga, raczej przypadku. Genów. Czymkolwiek one są, to one napędzają cały świat. Geny chciały, żebym był taki a nie inny. Fanom poglądu, że jestesmy kowalami wlasnego losu, powiem tak - na ile wybieraliscie czy bedziecie pewni siebie czy strachliwi? Czy bedziecie introwertykami czy ekstrawertykami? Czy chocby bedziecie lubic zupe pomidorowa z ryzem czy makaronem? Ciekawe. Cale nasze zycie to jeden wielki program. Programujemy sie, a wlasciwie jestesmy programowani, na taki albo inny sposob myslenia. Moze nasz beznadziejny los polega wlasnie na tym, ze przejrzelismy ten mechanizm, tajemnice swiata i ZROZUMIELISMY ja? A jej ciezar nas przytloczyl. Nie mielismy mechanizmu jakiegos samowyparcia. Zdrowy czlowiek zaraz by wynalazl tysiac bledow w moim rozumowaniu, tylko po to, zeby nie dopuscic do siebie takiej mysli, obronic sie przed swiadomoscia takiej bezradnosci. A ja to akceptuje. Moglbym zniknac w tej chwili i nie mialoby to dla mnie znaczenia. I tak uwazam, ze dazymy do wlasnej zguby. Bo jesli nie do tego, to nie wiem do czego. Idealnego zycia? Nie ma czegos takiego. Swiat,w ktorym kazdy jest szczesliwy nigdy nie nadejdzie. NIGDY! Chyba ze wszystko sie nagle przewartosciuje. Ale chyba za duzo roznic sie w nas tworzy. Za duzo murow tworzymy wokol wlasnego 'ja'. Wlasnie sobie przypomnialem takie anime pt. Neon Genesis Evangelion, prawdopodobnie nikt nie ogladal i nikt tego nie zrobi, ale polecam. Tam byla wlasnie taka koncepcja konca swiata, ze wszyscy ludzie zamienia sie w plyn, jakas 'embrionalna' papke i w ten sposob wreszcie osiagna jednosc i calkowite zrozumienie. Znikna podzialy i staniemy sie jedna istota. Bardzo mi sie to podobalo. Czy to moze byc niebo? Bo jesli ktos wierzy w chrzescijanskie niebo, to jest za przeproszeniem naiwniakiem. Uwaga, tlumacze dlaczego - niebo zaklada ze trafimy do nieba, gdzie bedziemy szczesliwi. To znaczy kto bedzie szczesliwy? Ja - Mateusz? Czy ja bede Mateuszem w niebie? Czy kim bede? Czy trafiajac do nieba zachowam swoja tozsamosc? W takim razie bede dalej cierpial katusze. Nienawidzilem sie na ziemi. To w niebie tez sie mam nienawidzic? To jakas masakra przeciez. I tak cala wiecznosc na dodatek. A co z moja rodzina? Jak pojde do nieba, a oni pojda do piekla, to jak mam byc szczesliwy bez nich? Oni tworzyli cale moje szczescie. Nie chce wiecznosci bez nich. Mozna tak bez konca. Nie wykluczam koncepcji Boga, ani nie neguje calej religii chrzescijanskiej, bo przynajmniej jest o niebo lepsza niz taki Islam, ale cos tutaj nie gra. Heh, ogladalem to anime w ginazjum i mialem mega traume po tym. Jak teraz sie nad tym zastanawiam, to mysle ze juz jak bylem maly, to lubilem tak doglebnie analizowac wszystko. Kiedy zdalem sobie sprawe z tego paradoksu chrzescijanskiego nieba i piekla, to chyba stracilem wiare... Mozliwe ze pozniej stracilem tez wiare w zycie. Ale mimo tego wszystkiego co tu napisalem, nie uwazam, zebysmy byli w totalnie beznadziejnej sytuacji. Wlasnie kluczem jest dobre zaprogramowanie siebie. Musze wyrzucic te mysli wszystkie z glowy, powiedziec sobie, ze to jest zle, stworzyc jakis kregoslup, na ktorym opre swoja rzeczywistosc. I budowac go na pozytywnych myslach. Przynajmniej o to bede walczyl. Musze wychodzic, napiszcie co sadzicie o tym.
  21. No tak. A co pozostaje jak nie filozofowac? Ciekawe czy wszyscy filozofowie, to byli tacy nieszczesliwi ludzie jak my? Ja naprawde chce cos zmienic, ale nie umiem sobie zwizualizowac, jak ma w ogole wygladac takie normalne zycie. Przeciez kazdy ma problemy. Jak ludzie sobie z nimi radza? Gdzie jest jakis zloty srodek? Ja nie wiem, co lubie, czego nie. Widze, ze ludzie kloca sie na roznych forach o to, kto ma racje, podczas gdy nie ma zadnych obiektywnych prawd. Wiec skoro nie ma, to o co walcza? O swoj wlasny maly swiat, w ktorym zyja i ktory zbudowany jest z mysli zaadaptowanych od innych. Cale zycie to tylko zderzenia subiektywnych rzeczywistosci, ktore na dobra sprawe do niczego nie prowadza. Wiec jak ja mam znalezc w tym wszystkim sens? Jak mam sie czegos chwycic? Ja nie mam zadnej kotwicy. Robie to, czego inni ode mnie chca, bo ufam, ze oni widza w tym cos wiecej niz ja. Ale tak naprawde nie widza. Zyja w swiecie wlasnych subiektywnych doznan, za ktore czesto potrafia zginac. Niech mi ktos powie dlaczego? Bo ja nie wiem. Czemu sie kloca? Czemu wola jedna druzyne bardziej od drugiej? Boze, gdzie sa jakies odpowiedzi? Mi tez psychoterapeuta, braku uczuc, powiedzial, ze uciekam od odpowiedzialnosci. Powiedzcie mi, czy tym wlasnie nie jest depresja? Potwornym egoizmem, ucieczka od tego swiata? Ja od niego ucieklem juz dawno temu i nie wiem, jak wrocic.
  22. Ja jednak slowa nie dotrzymalem. Zle sie z tym czuje, bo obiecalem dziewczynie, ale to forum jest jak narkotyk. Ale powiem wam, ze dobrze sie czuje. To znaczy, mega chujowo, padniety na maksa, wczoraj mialem biegunke i rzygalo mnie, ale jakos czuje sie blizej rozwiazania tajemnicy swojje choroby. To dziwne, ale ta biegunka i rzyganie obudzily jakies wspomnienia z dziecinstwa we mnie (wiem, mi tez jzu sie robi niedobrze od pisania o tym). Przypomnialem sobie podobna sytuacje jak bylem maly. Tez lezalem taki chory, tez mnie rzygalo. I zajmowala sie mna babcia, bo mama byla w pracy. Siedzialem i ogladalem TV caly dzien. Dzisiaj tez tak robie. I cholera czuje sie z tym dobrze. Chyba musialem dopuscic do siebie taka slabosc. Caly czas walczylem, upieralem sie, zmuszalem do tej dziennej rutyny i zakopywalem problem pod tym wszystkim. Musze teraz spokojnie przystanac i przyjrzec sie sobie dokladniej. Juz troche zdazylem sie przeanalizowac i przypomnialem sobie, ze od malego balem sie innych ludzi. Przedszkole, szkola przerazaly mnie. Raz jak mielismy w przedszkolu zatanczyc w parach na jakims przedstawieniu dla rodzicow, to sie poplakalem i musialem zejsc ze sceny. Nie moglem wytrzymac tej presji. Pierwsze dwa lata szkoly praktycznie opuscilem przez pobyty w szpitalu. Powrot do rzeczywistosci byl bardzo ciezki. Przyszedlem do zgranej klasy, w ktorej juz wszyscy dobrze sie znali. Kolejna masakra. Na dodatek po leczeniu w szpitalu sterydami bylem strasznym grubasem. Wczesniej sie tym nie przejmowalem zbytnio, ale to byl taki okres, ze zaczynaly sie juz podchody do dziewczyn itd. Moj wyglad bardzo mi przeszkadzal, wszyscy wokol wydawali mi sie lepsi. Ale jakos udalo mi sie zdobyc 3 przyjaciol - chyba jedynych w moim zyciu. Zaczalem sie troche otwierac, cieszylem sie zyciem. Czesto przebywalem na polu i bawilem sie z innymi dziecmi. Mialem calkiem niezle poczucie humoru. I wlasnie zastanawiam sie, co takiego sie stalo w pewnym momencie, ze zaczalem sie wycofywac w swoj swiat. Jeszcze przez jakis czas bylo dorbze, ale cos sie powoli zaczynalo psuc. W 3 klasie gimnazjum bylem juz praktycznie chodzacym zywym trupem. Chociaz dalej egzystowalem normalnie, dlatego nikt mi nie pomogl. Ja chyba myslalem, ze to dojrzewanie. Ze pewne rzeczy przestaja mnie interesowac itd. Ale teraz mi sie wydaje, ze mogla mnie dopasc depresja (w tak mlodym wieku?) albo jakas dystymia. Moze nerwica? Niewazne w sumie. Efekt jest taki, ze teraz sie czuje jak istota poruszajaca sie po innej sferze tego swiata. A jedyne uczucie jakie we mnie zostalo, to zazdrosc o to, ze inni pra do przodu, a ja sie zatrzymalem w podstawowce. Teraz naprawde wierze, ze moge cos zmienic, ale nie obejdzie sie bez pomocy innych. I mysle, ze leki jakies mocniejsze powinienem zaczac brac, to jakos sie uda. Na razie licze, ze chociaz uda mi sie utrzymac taki stan jak dzisiaj, bo naprawde czuje sie blizej emocji. Zdesperowany, co Ty zrobiles w takim stanie ze swoim zyciem?
  23. zero_radosci, mam identycznie, wszystko. Jestesmy w takim potrzasku, ze az glowa boli od samego myslenia o rozmiarach tych problemow. Odezwij sie na PW, jak jeszcze wchodzisz na forum.
  24. Postanowilem, ze postaram sie ograniczyc wizyty na forum, bo wchodzac tutaj tylko bardziej zanurzam sie w swojej beznadziei. Chcialbym, zeby bylo inaczej, bo mozna powiedziec, ze zdazylem was polubic, ale czuje, ze to moze byc dobry krok. Jeszcze tylko napisze, ze bylem wczoraj na psychoterapii i mozliwe, ze mam cos z narcyzmem (chociaz to akurat bardzo czesto wystepuje razem z psychopatia). Konflikt, ze w domu slyszalem, ze jestem super a w szkole bylem wyrzutkiem. Nie wiem, czy to faktycznie ma sens, ale sprobujemy.
  25. Ja tez sie tak nauczylem odpowiadac, ale dla swietego spokoju raczej. Nie wiem czemu, bo zazwyczaj do mnie takie rzeczy to rzucanie grochem o sciane, ale Twoje slowa salos mnie jakos podniosly na duchu. To co napisales wydawalo mi sie bardzo oczywiste, wiele razy o tym czytalem, ale tym razem to jakos we mnie uderzylo. Postaram sie zrobic tak jak napisales/as. To moze byc wina tych promieni slonca muskajacych moja twarz. Ale powiedz mi jedno. Czy warto przerwac na chwile studia, zeby zajac sie soba? Bo wszedzie dookola slysze, ze nie mozna sie poddawac, ze jak tak zrobie to znowu uciekne od czegos. Tylko ze ja nie wiem czy jestem w stanie walczyc na tych dwoch frontach na raz. Ja nawet nie wiem czy chce studiowac, a zwlaszcza to co studiuje. Robie to po to, zeby nie zostac potepionym przez innych, zwlaszcza mame, ktora moze byc bezposrednia przyczyna moich klopotow.
×