Skocz do zawartości
Nerwica.com

talib

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia talib

  1. Nie do konca jestem pewien, czy to dokladnie to samo, bo to nie jest tak, ze nic mnie nie cieszy. Ja mysle, ze jestem w stanie kochac i bylbym dobrym mezem i ojcem. Nie mam zaburzen emocjonalnych powodujacych apatie. Po prostu zachowuje racjonalnosc. Patrze w przeszlosc i widze tylko zmarnowane lata, same porazki. Patrze na dzien dzisiejszy i widze siebie bezradnego. Patrze w przyszlosc i nie widze siebie tam, bo nigdzie sie nie widze. Praca jakakolwiek mnie sfrustruje, wiec to kwestia lat, poki mnie to nie zniecheci do reszty i zabraknie wsparcia ze strony rodzicow, to wyladuje na bruku. Zmuszac sie nie umiem na dluzsza mete. A co poza praca na mnie czeka ? Chyba nic, bede zyl jakby zyl w obozowisku pracy, z malymi przerwami na kontemplacje w jakim g***nie siedze. Moze gdzies pomiedzy zatopie pare lez w butelce wina, moze obejrze pare filmow, ktore zmusza mnie do glebszych rozmyslen, albo takich, w ktorych usmieje sie do lez; moze przeczytam pare ksiazek, ktore uswiadomia mi, ile mi brakuje w zyciu; moze moja dusze ukolysze pare nowych wczesniej nie znanych mi piosenek; moze odmozdze sie na pare chwil ogladajac X Factora i You Can Dance; moze i nawet zalicze pare dziewczyn. Ale ja tego nie chce. Mnie ta perspektywa nie raduje. Myslami przebrnalem wszystkie mozliwe sciezki, jakie na mnie czekaja i nawet na tej sciezce oferujacej najlepsze widoki, na niej tez nic dla siebie nie znalazlem. Dochodze tylko do wniosku, ze to co trzyma zwykych, bezrefleksyjnych ludzi zdala od stryczka, to te male rzeczy, ktore na codzien dowartosciowywuja i trzymaja w poczuciu, ze jestesmy cos warci. A ja nie chce opierac mojego "byc albo nie byc" na tym, bo to oznaczac bedzie, ze albo bede plytki, cyniczny i egoistyczny, albo nie ma tu miejsca dla mnie.
  2. Zaburzenie biochemii mózgu = depresja Depresja (czy inne choroby psychiczne) = zaburzenie biochemii mózgu O co mi chodzi... Twoje pytanie brzmi: Czy ból nogi można wytłumaczyć reakcją mózgu na otrzymane od układu nerwowego sygnały, czy tym, że ktoś mnie kopnął? Nie będę stawiał diagnozy co Ci jest, bo cokolwiek to jest - powinno być leczone, przynajmniej objawowo. Myśli samobójcze = objaw zaburzeń. Mysle, ze Twoja analogia byla nietrafna. Ja bym to porownal z kwestia gustu. Na swiecie pewno trudno znalezc czlowieka, ktory by powiedzial, ze nie lubi pizzy. Mozna by powiedziec o nim, ze jest dziwny, ze ma cos nie halo z kubkami smakowymi, ale moze po prostu ma swoj smak. Ja sie juz taki urodzilem, nie pasujacy tutaj. A poza tym, mozna bardzo latwo podwazyc Twoja teze o tym, ze z czlowiekiem musi byc cos nie tak, jesli chce umrzec. Jesli ktos mial pozar, ulegl poparzeniom takiego stopnia, ze wlasciwie stracil twarz; jesli w pozarze zgineli wszyscy jego bliscy, zginal jego dobytek a poparzenia czynia z niego kaleke do konca zycia, to czy naprawde to jest chore, ze chce umrzec, skoro wlasciwie i tak juz nie zyje ? Bardziej by to chore bylo, gdyby chcial zyc mimo wszystko. Albo dawni samuraje... Jesli ich honor zostal splamiony, to woleli umrzec niz zyc z tym. Czy to oznaka choroby ? Nie, to oznaka restrykcyjnego swiatopogladu. Ja tak samo, mam swoja godnosc, ktora cierpi z prostego faktu, ze wciaz tu zyje.
  3. Ja bym sie z tym klocil. Owszem, moje zycie nie jest radosne, ale tu nie chodzi o to, ze chcac sie wygrzebac z otchlani smutku, jedynym sposobem na to jest samobojstwo. Moje pragnienie smierci wynika z mojego rozsadku, swiadomego myslenia. Mysle o tym od ponad 10 lat, myslalem o tym i w chwilach, kiedy bylo lepiej i w chwilach, kiedy bylo nieco gorzej. A inna rzecz, ze ja z natury pogodny jestem i na codzien nie chodze przygnebiony, zdolowany, wrecz przeciwnie, zwykle zartuje, jestem autoironiczny, jak zwykly czlowiek. Czlowiek radosny, nieradosny - teoretycznie to nie powinno miec znaczenia, bo kazdy ma w sobie wole zycia, ktora powstrzymje nas przed samobojstwem i kaze walczyc o zycie, nawet kosztem cudzego zycia. Podobno zatem samobojstwo jest nienaturalne i swiadczy wylacznie o chorej psychice. Czy ja wiem... ? Zwierzeta, choc trudno u nich mowic o jakiejs skomplikowanej psychice, tez popelniaja samobojstwa. Skorpion swiadomie potrafi sie sam ukasic i zakonczyc swoje zycie, czytalem tez, ze jakies renifery wobec grozby pozarcia przez drapiezna zwierzyne, nieraz skacza w przepasc. Jaszczurka, ktora decyduje sie skoczyc z wysokosci, albo popularne lemingi masowo skaczace do oceanu na pewna smierc. Samobojstwo moze jest po prostu czescia natury, jako mechanizm dzialajacy dla dobra srodowiska, bo potrafi wykluczyc najslabsze jednostki i udaremnic im przekazanie genow.
  4. Ciekawi mnie to wlasnie. Czy kazde samobojstwo mozna wytlumaczyc zaburzeniami w pracy komorek nerwowych, wywolujacych depresje, czy moze bezsens wszystkiego wynikac po prostu z takiej swiadomosci, filozofii zycia ? Wkleje tu to, co nabazgrolilem niedawno, probujac uporzadkowac swoje mysli. I niech ktos oceni, czy moje plany samobojcze sa wylacznie efektem depresji, czy jednak to jest taki rodzaj trzezwosci umyslu. Cale zycie, w czesci w ktorej dochodzilem do dojrzalosci, kiedy wkraczalem w nia i kiedy juz chyba wiem, ze osiagnalem maksymalny pulap mojej swiadomosci i dojrzalosci umyslu. Caly ten czas poszukiwalem powodow, ktore by usprawiedliwialy moja niechec do zycia i strach przed nim. Wraz z moim dojrzewaniem, dojrzewaly we mnie tez argumenty, ktore z czasem przestawaly lezec na gruncie emocjonalnym, a zaczynaly miec filozoficzny podtekst. Szukalem powodow, bo nie chcialem byc jednym z tych, co zwyczajnie stchorzyli przed zyciem, bedac przypartymi nadmiarem ciezaru bolu i niespelnionych oczekiwan. Do dzis uzbieralem mase powodow. Jedne wynikaja ze strachu przed swiatem, inne ze strachu przed samym soba, niektore sa romantyczne, bo mowia, ze swiat mi zastaly nie jest takim, jakim go chcialem widziec, gdy bylem na tyle naiwny, ze wierzylem w niego jeszcze. Sa pesymistyczne powody; takie mowiace o marnosci i daremnosci proby dzwigania wiary w sens zycia, skoro moje kolana w koncu ugna sie od naskladanych nadziei, marzen, ktorych urzeczywistnic nie sposob. Znalazl sie tez powod dociekliwy, albowiem istnieje we mnie ciekawosc. Ciekawosc, ktora sprawia, ze mam ochote zajrzec za ta kurtyne smierci i zweryfikowac wszelkie ludzkie filozofie i religie. Szukajac argumentow majacych usprawiedliwic moje pragnienie smierci, szukalem jednoczesnie powodow, dla ktorych mialbym jednak zyc. Otwarcie sie przed soba przyznawalem, ze jeslibym znalazl wspaniala milosc i osobe, ktora zdjelaby ze mnie ten przygniatajacy ciezar zludzen i nalozyla lzejszy ciezar odpowiedzialnosci, to bylbym w stanie jeszcze potkwic w tym mirazu, dopoki zycie nie zweryfikuje moich plonnych nadziei. Zdalem sobie sprawe z tego, ze moj stan i moje widzenia swiata nie jest chore, a przeciwnie: jest zdrowa oznaka trzezwego myslenia osoby, ktora cierpi jedynie przez to, ze mysli az za duzo. Znalazlem sie po prostu w takim miejscu, gdzie dostapilem perspektywy zobaczenia zycia takim, jakim jest w istocie, bez przesadnego lukrowania, bez emocji, acz z wyrachowanym chlodem analitycznym. Inni szukaja motywacji, dla ktorych mieliby ochote uwierzyc w sens kurczowego trzymania sie strzepow nadziei i przezywania kolejno setek i tysiecy takich samych nijakich dni. I nie neguje ich postawy, nie twierdze, ze jest gorsza, dalej uwazam, ze zycie, w ktorym spotykaja sie dwie osoby majace te same zludzenia, i ktore chca obudowac swoje zycie w oparciu o nie, bedac sobie towarzyszami doli i niedoli - ma sens. Jesli ktos zostal wyposazony w narzedzia, ktore uczynilyby z jego klatki zwanym zyciem wygodniejsze miejsce do egzystencji, to moze zabawic tu troche czasu. Te narzedzia to uroda, intelekt, talent i wszystko to, co czyni czlowieka pozadanym. Ma narzedzia, wiec moze uczynic z nich pozytek, ktory odpedzi go od mysli o bezsensie. Jednak wedlug mnie posiadlem jedynie wszystko to, co najbardziej utrudnia sensowny byt. Bo nie mam intelektu, mam wolno pracujacy umysl, nie mam urody, nie mam wzrostu, mam chlopieca buzie, przez ktora nie sprawiam wrazenia powaznej i doroslej osoby, nie mam zyciowej zaradnosci, lecz to juz pochodna slabosci mojego umyslu. Natomiast posiadlem inteligencje, ktora nie jest w zaden sposob praktyczna; ktora w zaden sposob nie ulatwi mi zycia, a wrecz przeciwnie, niezwykle mi go utrudni. Ta inteligencja to sklonnosc do autorefleksji: introspekcji i ekstraspekcji, przez ktore duzo rozmyslam o sobie, zyciu, a dzieki temu dochodze jedynie do pesymistycznych wnioskow o marnosci i bezcelowosci mojego zycia i zycia w ogole. Dodatkowo dostalem umysl, ktory latwo nasiaka tymi zludzeniami, ktore nam sprzedaja pod postacia bajek, filmow, ksiazek i przez co dzis juz nie potrafie godzic sie z przecietnoscia, bo sam nie jestem przecietny, natomiast moje zycie nawet do przecietnosci poziomu nie urasta. Doszukiwalem sie celowosci karmienia zludzeniami i ostatecznie stwierdzilem, ze zyc o zludzeniach to nie jest zla rzecz. Czlowieka nic z zewnatrz nie ogranicza, jedyne ograniczenia jakie ma, wynikaja z jego osoby. Dlatego dawalem sie oczarowac pieknymi przykladami milosci czystej, idealnej, romantycznej; ot dwoch polowek niegdys rozdzielonych dusz. Mialem od poczatku wrazliwa nature, wiec chcialem w ten sposob widziec swiat - takimi romantycznymi oczami. Milosc prawdziwa, ktora nie szuka pokusy, nie unosi sie w swym honorze, nie goni za inna ambicja stojaca za miloscia - milosc, ktora okresla nasze zycia, a nie taka, ktore dopelnia je. Zycie dla milosci i milosc dla zycia. I gdy zycie wypelnione jest juz ta miloscia, a stan ducha uspokojony, wtedy mozna dobudowac reszte, tak by w calosci utworzyc obraz szczescia. A ta reszta jest dom, dzieci i swoj kat w swiecie. Praca, co by nie odbierala godnosci, a ktora bylaby potrzebna i szanowana i jednoczesnie na tyle dobrze platna, zeby moc sobie pozwolic na spokoj zycia. Mozna wtedy nawet wyjsc poza krag wlasnego szczescia i zaoferowac cos swiatu; jakas czastke siebie, swego serca. Z tym, ze to wszystko jest bardzo atrakcyjne, lecz dla okreslonej grupy ludzi, ktorzy jednoczesnie posiadli od losu te narzedzia czyniace z nich faworytow Boga w drodze po jego wzgledy, i jednoczesnie maja w sobie dosc cnot, by wyjsc na droge zycia po te wlasnie cele. A ilu ludzi takich jest ? Pieknych z zewnatrz, pieknych wewnatrz, majacych wiare w siebie i w milosc, szlachetnych, do zycia podchodzacych z pokora ? Pewnie stosunkowo niewielu, bo gdyby bylo ich wiecej, swiat by wygladal inaczej. Bog niestety mi nie podarowal tych narzedzi, ktore czynilyby ze mnie wybranca niebios i nie byloby nawet tak zle, mam swiadomosc, ze innym ludziom do zycia starcza mniej niz ja posiadam, z tym, ze mnie dal takie narzedzie, ktore wraz z nieposiadaniem zadnych innych atutow, czyni z niego de facto narzedziem autodestrukcji. Dlatego od dawna mam w sobie wysokie przeswiadczenie, ze jesli Bog istnieje, to zyczy wrecz sobie, bym samodzielnie poddal sie na zyciu. Bo to niemozliwe, zeby nie dal mi nic, co byloby zyciowo uzyteczne i co utrzymaloby mnie po tej stronie zycia, bo jedyne co mnie przez te wszystkie lata utrzymywalo przy zyciu to automatycznie wprogramowana we mnie wola przetrwania. Moj zmysl autorefleksyjny, sklonnosc do rozmyslan na temat abstrakcyjnych pojec, jak milosc, Bog, sens zycia - to kula u tej woli przetrwania. Nie pamietam juz kto, ale chyba to Wolter postulowal, by sens zycia ujac jako pokorne obrabianie wlasnego ogrodka. I absolutnie sie z tym zgadzam, wlasciwie na tym opiera sie ciaglosc egzystencji, w ktorej ludzi nie ubywa, a wciaz przybywa. Ale to jest przeznaczone wylacznie dla ludzi charakteryzujacymi sie odpowiednia i najczesciej spotykana konstrukcja umyslu. Sa to ludzie prosci - madrzejsi, glupsi - ale prosci. Tacy, ktorzy przechodza przez swoje zycie bez refleksji i bez pytan wypelniaja obowiazki, ktore narzucane sa na nich przez rodzine, spoleczenstwo. Ida do szkoly, potem do pracy, placa podatki, zakladaja rodzine - bo tak jest wymagane. W miedzy czasie konsumuja, kopuluja, staraja sie nie wychodzic poza ramy oczekiwan, ramy smaku, gustu, ambicji, ktore popularyzuja media i spoleczenstwo. By nie czuc, ze jest sie jedynie marnym trybikiem w machinie zycia, probuja dowartosciowac swoja egzystencje - na rozne sposoby. Np. poprzez seks, albo tego co go poprzedza, czyli wywolanie w kims pozadania i uczucia w sobie, ze jest sie pragnionym. Albo poprzez nieustanna gonitwe za pieniadzem i dobrami, ktore za nie mozna nabyc. To jeden z defektow konstrukcji swiata, ze przetrwanie ulatwia proznosc i prozne dowartosciowywanie, porownujac swoje zycie do zycia innych. Ja niestety nie otrzymalem takiej konstrukcji, ktora umozliwialaby slepe brniecie przez zycie, nawet pomimo braku w nim szczescia. I gdyby wiecej ludzi rodzilo sie z taka konstrukcja, to ludzkosc mialaby wielki problem z budowaniem odpowiedniej cywilizacji. Ludzie w ich przygniatajacej wiekszosci to ludzie prosci, ktorzy sa mrowkami tyle, ze na wiekszej skali. To gwarantuje ciaglosc zycia; ze nigdzie nie zostanie wytracona z naszych rak ta pochodnia z ogniem niosacym zycie miedzy pokoleniami. Cala ewolucja ludzkiego umyslu i jego zdobycze, cala kultura to dlugi lancuch staran, by odebrac wolnosc myslenia i by uharmonizowac zycie czlowieka, tak by nie doszla do nas ta obezwladniajaca z checi bytu mysl, ze zycie nie ma sensu. Religie tez sa podyktowane staraniami, by oszukac czlowieka myslami, ze zycie ma w sobie swoj cel. Najwazniejsze religie nie sa religiami, ktore sa najbardziej spojne pogladowo, najbardziej logiczne i sprawiedliwe. Najwazniejszymi religiami sa te, ktore najwiecej obiecuja i ktore sa najbardziej atrakcyjne dla czlowieka. Dlatego z chrzescijanstwem nic sie nie rowna, bo dla kazdego jest przyjemna wizja zbawienia i stalego miejsca w domu Boga, gdzie nie ma miejsca na bol, a jest tylko wieczne szczescie. Bardziej sensowna propozycje oferuje buddyzm, ktory mowi o reinkarnacji i smakowaniu zycia z perspektywy rosliny, zwierzecia, jak i czlowieka. A jak juz czlowieka to rodzacego sie z roznym startowym inwentarzem, ktory determinuje jego dalsze zycie. To jest znacznie sprawiedliwsza wizja niz to, o czym mowa w chrzescijanstwie i islamie, ale czlowiek nie szuka sprawiedliwosci ani w zyciu, ani po smierci. Chce tylko takiej sprawiedliwosci, ktora bedzie dla niego najlepsza, czyli po prostu tego, co dla niego dobre. Religia ma w swym zwyczaju uszlachetniac nasz bol egzystencji i usprawiedliwiac nasze polozenie. Dawniej w kosciolach, ksieze wyglaszaly ludowi robotniczemu kazania, ze fakt, iz sa wyzyskiwani przez kapitalistow bogacacych sie na ich niewolniczej pracy nieraz nawet po 18 godzin dziennie, gwarantuje im przytulek w niebie. Natomiast islamskich terrosystow oddajacych swoje zycie za Allaha, czaruje sie pocieszna wizja raju, a w nim 100 dziewic na glowe. Byle nie wyszlo, ze czyjas ofiara zycia byla popelniona daremno. Dlatego nie ufam religiom, mimo ze zgadzam sie z idea ich powstania, jako sposobie na ukierunkowania ludzkosci w sluszna strone, by wiedziala do czego aspirowac powinno jego wyroznione miejsce we wszechswiecie. Wierze w Boga, probuje zrozumiec jego mysli, choc kloce sie z nimi, ale Bog, idea Boga jest mi potrzebna, by miec uporzadkowana wizje swiata, w ktorej Stworca pelni role architekta wszechswiata i zarzadce nadzorujacego wdrazanie planu w zycie. Trace kolejne zludzenia, ktore kaza mi zaczekac. Gdybym mogl miec zycie, o jakim marze, pewno odworciloby to moje mysli w strone jasnosci i przegonily ciemnosc, ktora przenika moja dusze teraz. W Matrixie jest taka scena, w ktorej czlonek zalogi Morfeusza spotyka sie potajemnie z agentem Smithem i zdradza swoich kompanow. Judasz postanawia wydac Neo i reszte, ale w zamian oczekuje wlaczenia go do Matrixa, proszac przy tym, zeby w nim pelnil role osoby powszechnie znanej i szanowanej, np. by byl tam aktorem. Zaznacza rowniez, zeby wytrzec mu pamiec, by nie pamietal nic z tego, czym jest Matrix. I niezaleznie co jest prawda; czy to, ze zycie to Matrix, czy to, ze jedyna sluszna postawa jest nihilizm egzystencjalny, czy ze Bog faktycznie istnieje, co nadaje tym samym sens nawet najmarniejszemu z istnien - i tak zycie wciaz oferuje na tyle atrakcyjne zludzenia, ze niezaleznie od postawy, mozna uznac, ze warto zyc. Ale ja nie mam juz zludzen. Ich resztki pozera codzienne upokorzenie. Kazdy moj dzien, kazda kolejna godzina mojego tak zwanego zycia, to kolejny cios w moja godnosc. Jako, ze nie posiadam nic, czym moglbym odeprzec te ciosy, wydaje sie, ze jedyne co mi pozostaje, to pogodzic sie z nieuchronnym i poddac sie osatecznie. Dorzuce jeszcze, ze bralem jakies leki antydepresanty i przeciwlekowe, lecz nie czulem roznicy zadnej. Mialem tez terapie krotka, rozmowy byly sympatyczne, ale pani psycholog nie byla nastawiona raczej do rozmow, ktore jak w moim przypadku, wykraczaly poza zwyczajny schemat depresji, przez co pozwalalem sobie na manipulacje rozmowa, nie widzac sensu w egzystencjalnej polemice z osoba, ktora nie jest do niej przygotowana.
×