Skocz do zawartości
Nerwica.com

uht

Użytkownik
  • Postów

    298
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez uht

  1. Moj problem jest prawdopodobnie duzo powazniejszy, ale ja tez podobnie jak wy nie mam ZADNEGO poczucia wlasnej wartosci. Wszyscy wokol mnie sa lepsi, wiedza wiecej niz ja, lepiej sobie radza w zyciu. Mimo iz wiem, ze to co widze na ulicy, to sa tylko 'awatary' prawdziwych ludzi, to o kazdej takiej napotkanej osobie potrafie stworzyc historie jej zycia i wmowic sobie, jak duzo bardziej wartosciowym czlowiekiem jest ode mnie. Nie mialem takich problemow jak wy w dziecinstwie z rodzicami. Za to wychowywalem sie prawie ze bez ojca (biologiczny nas zostawil, a przybrany jezdzil za granice do pracy), a mama mi powtarzala w kolko, ze jestem super, fajny, madry. Niby wszystko super, ale nigdy sie taki nie czulem. Zawsze od malego mialem poczucie nizszej wartosci, a slowa mamy chyba tylko rodzily we mnie konflikt, poniewaz na codzien w szkole widzialem, jak ludzie zdobywaja lepsze oceny, sa chudsi, ladniejsi, maja dziewczyny itd., czego ja nie doswiadczalem, a w domu bylem utwierdzany w przekonaniu, ze jestem wyjatkowy. Obecnie mam 21 lat i chyba moglbym powiedziec o sobie, ze jestem narcystyczny, w psychologicznym znaczeniu, poniewaz bynajmniej sie nie kocham. Moje poczucie wartosci jest MNIEJSZE niz 0, ja juz nawet nie wiem, co mam o sobie myslec, wiem tylko tyle, ze wszyscy sa lepsi ode mnie. Kazdego dnia towarzyszy mi zazdrosc, mimo ze teoretycznie zdobylem wiele z tych rzeczy, ktore w dziecinstwie mnie zadreczaly. Obiektywnie rzecz ujmujac jestem calkiem przystojny, ubieram sie lepiej niz wiekszosc ludzi, jestem inteligentniejszy niz wielu rowiesnikow (choc nie madrzejszy), a mimo to bardzo, bardzo nieszczesliwy i niespelniony. Ktos z zewnatrz moglby powiedziec, ze mam wszystko, a narzekam. Z tego powodu tez czuje sie winny. Inni ludzie tylu rzeczy nie maja, na tyle nie moga sobie pozwolic, a ja mam czelnosc narzekac. Ale wiedziec to, to zupelnie co innego niz czuc.
  2. przynajmniej, nie bynajmniej! Skad sie bierze u ludzi to mylne pojecie, ze mozna uzywac ich zamiennie? Za malo ksiazek. Ja sie dzisiaj wyjatkowo dobrze czuje, zauwazylem, ze duzy wplyw zawsze ma na mnie pogoda. Dzisiaj jest bardzo fajnie na zewnatrz i nie mam takiego chaosu w glowie. Jakbym wiedzial co chce robic, to bym to zrobil wlasnie dzisiaj. Zebym jeszcze nie byl taki odczepiony od wlasnego ciala.
  3. Tak, tak, slyszalem to juz milion razy. Myslicie, ze nie probowalem? Ze jestem obibokiem, ktory cale zycie sie nad soba uzala? W swoim czasie chodzilem na silownie, biegalem, chodzilem na basen i i tak czulem sie jak gowno. Po paru miesiacach zrezygnowalem, bo nic sie znowu nie zmienilo. Fakt, wtedy bylo lepiej, ale tysiace innych rzeczy mialo na to wplyw. Chociaz nie wykluczam, ze to tez. Ale ilez mozna sie zmuszac do czegos, kiedy nie ma sie z tego zupelnie NIC? No moze tyle, ze nie mialem takiego brzucha jak teraz. Ehhh... Poza tym nie wzieliscie pod uwage tego, ze niektorzy tutaj moga byc uszkodzeni od urodzenia. To tak jakby mowic komus z zespolem Downa, ze powinien troche poczytac ksiazek, to moze nagle zacznie byc geniuszem. Albo czlowiekowi z paralizem, zeby sie rozruszal troche, to zacznie chodzic. Wlasnie to mnie najbardziej wkurwia. Ze nie mam pewnosci, czy moje dzialania cos zmienia. Jak by mi ktos jednoznacznie powiedzial: "Przykro mi, to uszkodzenia pana mozgu, nie wyjdzie pan z tego.", to bym go ucalowal ze szczescia. Pokazalbym wszystkim papierek, ze "jestem chory", pojechal do Szwajcarii, do fabryki smierci i tam sobie w spokoju umarl. O! :) Rozmarzylem sie...
  4. Heh, zawilinski, ja wlasnie dokladnie tak chce sie czuc - od lat zawsze wstaje zmeczony, moje zmysly sa totalnie otepiale (zwlaszcza wech), muzyka tez mnie nie pochlania, jedzenie jem rozne, ale nie dlatego, zeby rozkoszowac sie roznymi bukietami smakow, tylko po to by sie nie zanudzic na smierc. Jesli solian to dla Ciebie robi, moze na mnie tez zadziala? Ale jak mam dostac recepte na tak powazny lek?
  5. Czy psychiatra zapisze mi solian bez zadnej konkretnej diagnozy? Bo bardzo chcialbym tego sprobowac, ale nie wiem, co mam zrobic, zeby go dostac. Lekarz na pewno stwierdzi, ze nie jest mi potrzebny. Ja z lekarzem tak naprawde nie umiem rozmawiac, bo on oczekuje ode mnie jakichs wylewnosci itp. Pewnie takich ma pacjentow - z depresjami, co musza przyjsc do niego, wyplakac sie troche i maja spokoj. A ja ostatnio siedzialem u niego i plakalem wlasnie i nie bylem w stanie powiedziec, czemu. I on wymienia pare sytuacji, ktore to mogly wywolac i ja musze sie zastanawiac, ktora mogla miec najwiekszy wplyw. Analiza, co mialo najwiekszy udzial procentowo i wybieram. Beznadzieja... Gdybym mial tylko ten jeden problem braku uczuc... Ale nagle sie okazuje, ze jest jeszcze tysiac innych: -niska samoocena (a teraz nawet jej brak - nie jestem w stanie okreslic swoich uczuc wzgledem samego siebie [sic!]; wy tez tak macie?), -poczucie innosci i przez to jakis lek spoleczny, -brak ojca - biologiczny zostawil mame jak bylem jeszcze niemowlakiem, a ojczym wyjezdzal na dlugie miesiace pracowac za granice, -rozstania i utraty w moim zyciu (najpierw mama na rzecz ojca, pozniej przedszkole odebralo mi mame, pozniej wyjazdy za granice tate), -pewne wstydliwe defekty fizyczne (o tym jeszcze nie rozmawialem z psychologiem i nie wiem czy to zrobie), -w podstawowce zawstydzenie swoim wygladem - bylem gruby, na WF przebieralem sie w domu - oraz tym ze nie potrafie grac w zadna gre sportowa - zawsze wybierany ostatni, najwieksza fajtlapa -uciekanie (juz wtedy!, w podstawowce) w swiat marzen i telewizji przed problemami z zycia realnego - potrafilem siedziec pol dnia ogladajac Cartoon Network To wszystko i jeszcze duzo wiecej we mnie siedzi. W tym momencie jestem totalnie zagubiony i przytloczony tym wszystkim, tak ze wole znowu siedziec i nic nie robic. Jak to psychoterapeuta ujal: "zamknac sie w swojej skorupce, jak zle by mi w niej nie bylo, to jest lepiej niz na zawnatrz". I moze cos w tym jest. Ja zawsze sie interpretowalem w ten sposob. Tylko nigdy nic nie potrafilem zmienic. Ale jesli do tego dochodzi jeszcze fakt, ze moge byc psychopata, to chyba nie ma dla mnie zadnych szans. I tak siedze w tym blednym kole juz tyle lat, ze zycie przestalo miec dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Utracilem szacunek do wszystkiego, na niczym mi nie zalezy. Bo w mojej skorupie nie bylo zycia i ja je juz przestalem rozumiec. Ja czesto myslalem, ze jestem lepszy od innych. Ze ten stan pozwolil mi na wglad w rzeczy, do ktorych zwykli smiertelnicy nie maja dostepu, bo za bardzo zaprzataja sobie glowe zyciem. Rozwiazywalem jakies zagadki filozoficzne, dochodzilem do tez i twierdzen, do ktorych doszli wielcy filozofowie. Kiedy dojrzalem, ze zycie nie ma sensu, jako takie, zaczalem zastanawiac sie nad jego istota, czym w ogole jest. Dochodzilem do jakichs dziwnych paradoksow. Czasem nawet zaczynalem sie bac, ze to wszystko to iluzja, cale zycie. Jak z Matrixa. Tylko ze Matrix byl iluzja innego, prawdziwego zycia. A czego zludzeniem mialo by byc nasze zycie? Czasem myslalem, ze moze jestesmy tylko jakas breja, mozgami, ktore plywaja w sloikach podlaczone do jakiejs dziwnej aparatury, ktora tylko wysyla nam informacje o tym co widzimy, co slyszymy, co czujemy. Ale znowu rodzi sie pytanie, kto by tym sterowal. A to z kolei nasuwa mysl, ze proba zrozumienia czegokolwiek w oparciu o nasze zycia jest niemozliwa, poniewaz wszystko odnosimy do niego. Wszystko interpretujemy w oparciu o to, z czym sie zetknelismy. Szukamy przyczyny i skutku, nawet gdy ich nie ma. Czy czlowiek z uczuciami bylby w stanie to wszystko przemyslec? Moze i tak, ale ma za duzo ograniczen. A my jestesmy bez ograniczen. Ja wlasnie czesto sie tez zastanawialem, czy moze ewolucja dazy do ludzi takich jak my? Ktorzy nie maja zadnych oporow. Ile razy moglo by to zmienic bieg historii? Ale to wlasnie jest nasza najwieksza zaleta i najwieksza wada jednoczesnie. Bo nie mamy granic i poruszamy sie w prozni, do niczego nie jestesmy przyczepieni. A bez tego nie ma motywacji, nie ma checi. A co za tym idzie nie ma zmiany. To jest patowa sytuacja. Ponadto czlowiek nie jest w stanie funkcjonowac sam, a bez uczuc nie tworzy wiezi z innymi. Z punktu widzenia ewolucji jest to wiec bledna teoria. Gdyby na swiecie byly tylko dwie takie osoby, nie bylyby w stanie stworzyc niczego i taki swiat, by wkrotce sie rozsypal. Nadal zdarza mi sie myslec, ze jestem lepszy od innych, dojrzalszy, osiagnalem juz jakis inny stopien oswiecenia, ale z lekka nutka autoironii. Bo pozniej zawsze sie pojawia pytanie: I CO Z TEGO? I CO Z TEGO IDIOTO, SKORO JESTEŚ PUSTY? NA CO CI TO? CO CI Z TEGO PRZYJDZIE W ŻYCIU? magic, rozumiem Cie, ja tez chcialbym, zeby wszystko sie samo zmienilo, ale musisz cos zrobic ze soba. Niestety nic z nieba nie spadnie, chociaz ja tez czesto chce tak myslec. Moim marzeniem, drugim po smierci, jest taki stan, zebym mogl chociaz przez miesiac posiedziec w szpitalu i nie musiec sie NICZYM przejmowac. Zebym mogl skupic sie na swoim problemie, a nie na tysiacach innych rzeczy wokol. Bralas przez 6 LAT lek na depresje i twierdzisz, ze nic sie nie dzialo? Musialas miec jakies problemy ze soba juz dluuuuugi czas. Prawdopodobnie mialas mocno splycone emocje, tak jak ja np., ale mylilas to z innymi rzeczami. W pewnym momencie musialas sie wyprowadzic z domu - rozpoczac samodzielne zycie - i cos peklo. U mnie na dobra sprawe podobnie, bo tez ten fatalny stan wywolala wyprowadzka rodziny. Sytuacja odwrotna, ale efekt ten sam - musielismy sie usamodzielnic i spadlo na nas za duzo obowiazkow. Tak, ale ja nawet przy nim musze bronic swojego obrazu. Zreszta to sie dzieje poza mna. Ja tak jakby pozwalam mowic swojemu cialu, a sam siedze zabarykadowany w swojej glowie. I zgadzam sie milczaco na to, co cialo mowi, bo nie chce sam przed soba przyznac, ze cos ze mna nie tak. Nie wiem, nie umiem tego wyjasnic. Sprobuje to przelamac, ale boje sie, ze wtedy zniszcze przed psychologiem fasade milego chlopaka, a takim chce byc, takim chce zeby mnie widzieli inni. Tak, to jest dziedziczne. Ja wlasnie mysle, ze mam to po ojcu. Na dodatek sytuacje, ktore my przezylismy sa czynnikami ksztaltujacymi osobowosc antyspoleczna, socjopatie. Ja wychowywalem sie bez ojca, ktory prawdopodobnie uciekl, zeby nie psuc zycia mojej mamie, natomiast Twoj ojciec zostal i niszczyl was stopniowo. Badania na psychopatach w USA pokazaly, ze dzieci, ktore wychowywaly sie w takich warunkach jak my i mialy geny psycholi, prawie zawsze kończyły jako kolejne pokolenie psychopatow. Dlatego ja nie moge miec dzieci. Jesli kiedys uznam to za potrzebne, to zrobie sobie nawet wazektomie, zeby byc pewnym, ze nie zostal po mnie slad. To smutne, ale najgorsze, co moze w swoim zyciu zrobic psychopata, to dac zycie dziecku. To wydanie wyroku na takie zycie jak mamy, jest potworne. Gdybym mogl teraz wybierac, to nigdy nie chcialbym sie urodzic. Wam to moge przynajmniej powiedziec, bo inni to zaraz by wyskoczyli, ze warto zyc, ze na pewno byly takie chwile, kiedy czules sie wspaniale. Nie, nie bylo. Moje zycie to nieustanna walka z kazdym nowym dniem przez wiele lat. Pewnie spytacie, czemu w takim razie nie skoncze z tym? Sam zadaje sobie to pytanie. Po co wlasciwie zyje? Nie umiem sobie odpowiedziec. Kępiński tak wlasnie opisal psychasteników - sami nie wiedzą po co żyją, chyba z obowiązku - żyją bo się urodzili. Ostatnio coraz czesciej rozmyslam nad tym, zeby sie zabic i wtedy robi mi sie lzej na sercu. Pojawiaja sie lzy w oczach, a z drugiej strony, mysle o tym, ze wreszcie bylbym wolny. Smierc to dla mnie totalna abstrakcja, nie obchodzi mnie czy znikne, czy co sie ze mna stanie. Wazne, ze nie bedzie TEGO. A z drugiej strony wszyscy pierdziela, ze to depresja, ze wyjde z tego, ze nie ma sie co martwic. A co jak nie wyjde? Mam sie meczyc przez tyle lat? I tak w koncu umre, to moze lepiej to zrobic wczesniej? Wydaje mi sie, ze nic nie trace. Bo ja nawet nie wyobrazam sobie, jak moze wygladac szczesliwe zycie. Rozumiem, ze osoby, ktore doswiadczaja szczescia, doswiadczaja chociaz malych radosci moga miec watpliwosci. Ale ja? Niby czemu? Zaczalem nad tym naprawde powaznie myslec i znalazlem tylko 2 rzeczy, ktore mnie powstrzymuja: - rodzina i dziewczyna - nie pozbierali by sie po tym, wiem to. Jak sobie wyobrazam jak moja dziewczyna wchodzi do mojego mieszkania i znajduje moje zsiniale po 3 dniach cialo, to mi sie plakac chce. Pozniej musialaby zadzwonic do moich rodzicow. Moja mama by juz nigdy nie wyszla z depresji. Moja siostre by to zmienilo na cale zycie. Dziewczyna pewnie musiala by pojsc do szpitala, zeby to psychicznie zniesc. NIKT by nie rozumial, dlaczego to zrobilem, dlaczego sie poddalem. Ja zrobilbym to w wierze, ze robie to dla nich, ale wiem, ze wiecej by to szkod im przynioslo niz radosci. Nie moge sie tak samolubnie zachowac. - strach - ale nie przed smiercia, tylko przed bolem. Jesli polozylbym sie spac i nie obudzil, to chyba byloby calkiem ok. Dobra, rozpisalem sie troche, a musze juz spadac. Do uslyszenia!
  6. Watpie, ze jestes kiepskim aktorem. Ten fach to cale nasze zycie. Ale w niektorych momentach nie umiemy grac, bo rozumiec cos a czuc to zupelnie dwie inne rzeczy. I choc, dajmy na to, rozumiemy idee milosci, przebaczenia itp., to nie jestesmy w stanie ich poczuc, ergo wiarygodnie zagrac. Tzn. czesto gramy bardzo dobrze, ale czasami zwykli ludzie wyczuwaja te gre przez jakies drobne sygnaly, np. mimike twarzy albo czasem cos przeslodzimy za bardzo. Wybierz sie do psychologa, na pewno Ci to nie zaszkodzi. Ja jakos super zadowolony nie jestem z terapii i mysle czesto, czy jest sens dalej chodzic, ale nie moge sie z tego wycofac. Tego braku efektow upatruje troche w sobie, bo nie umiem totalnie opisywac swojego stanu, jak jestem u psychologa. Poza tym czesto pyta sie mnie, jak sie czulem. Np. teraz, jak widzialem sie z rodzina. I nie jest w stanie mi przejsc przez gardlo, ze nic nie czulem. Bo nie chce, zeby mnie traktowal jak potwora, stracil do mnie szacunek. Zreszta nie wiem, z czego to wynika. Moze jak powiem to na glos komus, to stanie sie to bardziej prawdziwe? Forza, Ty twierdzisz, ze czules strach, czules zdziwienie, ekscytacje, gdy byles maly. Co sie w takim razie stalo, ze juz nie czujesz?
  7. Ja juz powoli trace sily. Nie mam juz ochoty prowadzic tej samej bezsensownej walki z samym soba przez nastepne pare, parenascie lat. Nie wiem wlasciwie sam, co wciaz trzyma mnie przy zyciu. Naprawde nie wiem. Gdyby mnie ktos spytal, to moja szczera odpowiedzia byloby wlasnie: "Nie wiem." Jedyna mysl, ktora sprawia mi ukojenie rano, to jak wyobrazam sobie, ze ktos rozwala mi glowe mlotkiem i tlucze w nia az zostaje sama papka. Zastanawiam sie czy to w ogole mozliwe, zeby czlowiek, ktory przez cale zycie ksztaltowal taka osobowosc byl w stanie ja zmienic na tym etapie zycia. To ze ja chce, nic nie zmienia. Bo mowia ze trzeba chciec. Ja chce od conajmniej 10 lat i jest tylko coraz gorzej. I jak mysle o tym ile juz zycia zmarnowalem i ile jeszcze zmarnowanego zycia przede mna to mi sie niedobrze robi. Wszyscy wokol ida do przodu, zyja. A ja stoje w tym samym miejscu od wielu lat i tylko obserwuje jak wszystko dookola mnie sie zmienia, dojrzewa. Nowe zainteresowania, nowi znajomi, przyjaciele, pasje, smaki, radosci. U mnie to tylko nowe cierpienia i swiadomosc tego, ze to wszystko mnie omija. Rano wstaje i zawsze mam takie mysli. Pozniej jest lepiej, rodzi sie jakas nadzieja. Cos tam robie, cos sobie ustalam i ten plan jakos mnie napedza. Ale wieczorem klade sie do lozka i rano budze sie z resetem mozgu. Znow jestem w punkcie wyjscia. Juz mam dosc, do kurwy nedzy!
  8. Mimo wszystko Twoja wypowiedz nie ma zadnego sensu madralo. Normalnie jestem spokojny, ale wkurwiaja mnie tacy ludzie, ktorzy wbijaja w srodku rozmowy ni z gruchy ni z pietruchy nie wiedzac nawet o czym mowia. Powtorze slowa Topielicy - czytaj ze zrozumieniem. To mlodsza siostra Forzy to powiedziala, nie on sam. Forza tylko postawil taka hipoteze. Sam nie ma uczuc, wiec skad ma wiedziec co jest lepsze? To bylo zastanawianie sie na glos. Ale mysle, ze w glebii serca (czego?) wcale tak nie myslisz, Forza. Musze sie zgodzic z Grzegorzem, ze niezaleznie od tego jak mocne sa te uczucia, to jest ich cale spektrum i zawsze sa gorsze i lepsze chwile. I bez tych zlych ludzie nie docenialiby tych lepszych momentow, wiec to wszystko sie uzupelnia w jakis dziwny pokrecony sposob. A my zyjemy w stanie wiecznego zawieszenia. Czy to naprawde moze byc lepsze nawet od najwiekszego cierpienia? W ktorym momencie zycia Ci to pomoglo? Moze zyskales jakies korzysci materialne, zdales test, bo nie czules strachu, ale na dluzsza mete nic z tego nie masz. Ludzie tacy jak my umieraja w ogromnym cierpieniu i samotnosci, poniewaz okazuje sie, ze nic przez cale zycie nie stworzyli. Wyobraz sobie, ze jako stary osiemdziesieciopparoletni gosc bedziesz lezal na lozu smierci i spojrzysz na swoje zycie. I co zobaczysz? Wielka pustke i rzeczy i ludzi, ktorych zniszczyles. Nawet osobe bez uczuc musi przerazac taka perspektywa. Wyjezdzam za 3 godziny do Mediolanu. Powinienem sie bardzo cieszyc z tego powodu, ale czuje tylko tepy bol w sercu, to chyba cos w stylu wyrzutu sumienia, ze sie nie ciesze. Forza, czy jako dzieciak czules chociaz ekscytacje z powodu takich rzeczy? Jeszcze mala dygresja Zalozmy, ze Bog istnieje tak jak i to cale pieklo, niebo itd. Na tym swiecie przezywamy tylko i wylacznie bol. Ale wedlug ogolnie przyjetych standardow jestesmy zlymi ludzmi (nie oszukujmy sie, religia opiera sie na emocjach, wiec jestesmy poza jej skala). Na co wiec mozemy liczyc po smierci? Trafimy prosto do piekla i nie dosc, ze cale zycie doczesne zylismy cierpiac, to jeszcze cala wiecznosc bedziemy sie smazyc w ogniach piekielnych? Czy Bog sie nad nami zlituje i wpusci nas do nieba i chociaz tam zaznamy spokoju?
  9. Ja jestem coraz bardziej zmeczony budzeniem sie z mysla, ze nic nie ma sensu, ze jestem tylko robotem, ktory przez wiele lat nauczyl sie poruszac w zyciu, zeby bylo jak najmniej skomplikowane. Nie moge odnalezc nic swojego, nic co jest tylko MOJE. Cale zycie zylem pytaniem: jaki powinienem byc, kim mam byc i teraz juz sam nie wiem kim jestem. I ostatnio naszla mnie ta przerazajaca mysl, ze wszystko, co robie ostatnio prowadzi do mojej autodestrukcji. Nie ucze sie na studia, jezdze samochodem po trawie - poszukuje kary, podswiadomie chce zeby inni mnie zniszczyli, ukarali mnie, bo sam nie jestem w stanie tego zrobic, ale wiem, ze jestem zly, ze powinienem sie smazyc w piekle. Czuje sie jak jakis bohater tragiczny. Robot, ktory zyl iluzja zycia przez wiele lat, a teraz spojrzal za kurtyne klamstw i jedyne co zobaczyl to mechaniczne serce, ktore pompuje olej. Dalej gra, dalej jest robotem, ale teraz jest swiadomy swego stanu i nienawidzi sie za to. Chce zostac zniszczony, ale w jego oprogramowaniu nie zostala zapisana taka funkcja. Dlatego musi osiagnac zniszczenie przez inne bardziej wyrafinowane srodki - prowokuje sytuacje, ktore na dluzsza mete prowadza do zniszczenia go. To wszystko dzieje sie podswiadomie. Patrze teraz przez okno i mysle o tym jaki swiat jest piekny. I mysle o tym jak bardzo nienawidze go za to, ze nie dane mi bylo skosztowac tego piekna. Ze zostalem wsadzony do klatki ze szkla, przez ktora widze wszystko, ale nie moge w tym uczestniczyc. Czasem przez chwile towarzysza mi jacys ludzie, ale w koncu wracaja do tego swiata za szyba, bo ilez mozna rozmawiac z kims z kontenera. Owszem, wymienimy czasem ciekawe spostrzezenia, opowiem wam o rzeczach, ktorych wy nie zauwazacie, bedac w pedzie zycia za szyba, a na zglebienie ktorych ja mialem czasu az zanadto. Ale ta wiedza jest ograniczona, w koncu ile moze wiedziec czlowiek, ktory nigdy ze swiatem za szyba sie nie zetknal. Tylko tyle ile zobaczyl. I mimo ze duzo podrozowalem, ten szklany pojemnik zawsze mi towarzyszyl, zawsze gdy chcialem cos poczuc, dotknac czegos lub kogos, moja dlon i moje serce zderzaly sie z gladka, nieprzenikniona tafla. Na poczatku, gdy bylem mniejszy czesto uderzalem w te szybe w szale chcac dostac sie na druga strone. Ale to zawsze konczylo sie fiaskiem i pozniej pojawila sie rezygnacja, a nawet zniechecenie. Serce, ktore jeszcze wtedy pompowalo krew, samo bylo ciekawe efektow, tego co poza pojemnikiem. Ale wkrotce i ono zawiodlo sie i umilklo w cichej rezygnacji. Nieuzywane powoli zaczelo twardniec, az stalo sie ciezkim, zimnym glazem. Ten glaz z biegiem czasu obrosl roznego rodzaju chwastami, a w tych chwastach, schronienie znalazly rozne plugastwa, najgorsze robactwo, ktorego bali sie ludzie ze swiata zza szyby. Jedynym uczuciem, ktore tlilo sie wciaz coraz zywiej w tym kamieniu, byla zazdrosc. Chcialbym tu napisac duzo wiecej, ale nie mam teraz czasu. Odezwe sie jeszcze na pewno. Mam tylko pytanie do Forzy. Czy Ty tez masz tak, ze mowisz cos automatycznie? Nie wiem jak to okreslic, ale dopiero ostatnio pomyslalem, ze to moze byc cos nie teges, zawsze mi sie wydawalo normalne, ale przypomnialem sobie dziecinstwo i wydaje mi sie, ze bylo inaczej. Tzn. mam na mysli, ze czesto slowa nie sa przemyslane, po prostu strzelam nimi jak z pistoletu. Nie identyfikuje sie z nimi. To jest podobno afazja semantyczna, czy cos takiego. Bo chyba powinno byc tak, ze rejestrujesz kazde swoje slowo bardzo swiadomie. Nie wiem...
  10. Nie mysl w ten sposob braku uczuc. Moze Twoja ciotka powinna brac leki, a nie Ty myslec, ze to nic nie da. Owszem, z tego, co zdazylem sie juz dowiedziec, to leki Cie nie wylecza, ale pomoga Ci powoli odnalezc siebie. Tak jak Topielica teraz. Leki nagle magicznie jej nie zbawily. To wszystko do niej wraca stopniowo, ona musi nad tym pracowac. Jesli uznasz, ze taka osobowosc i juz to nic nie wskoras faktycznie. Skad taki optymistyczny ton mojej wypowiedzi? Wlasciwie to trzy rzeczy wazne: 1) Wczoraj moja dziewczyna przeczytala to forum bez mojej wiedzy. 'Wlamala' mi sie na komputer i zobaczyla, co tutaj napisalem. Mimo tych wszystkich potwornych rzeczy, ktore tu przeczytala, porozmawiala ze mna. Zaoferowala mi swoja pomoc i faktycznie mi wczoraj BARDZO pomogla. Wreszcie poczulem jakiekolwiek wsparcie w kwestii psychicznej, nie tylko fizycznej (utrzymanie itd.). Na poczatku tego tak nie odczulem, ale teraz wiem, ze mi to pomoglo. 2) Zdalem egzamin na 5 z tego gowna. Co prawda moja wiedza byla bliska zeru, ale egzaminator nie byl specjalnie wymagajacy i jak sam stwierdzil - "chcial komus dac dzisiaj piatke". 3) Mialem taki moment, jak siedzialem u swojej dziewczyny, ze poczulem. Nic konkretnego. Nie jakas radosc, nie zlosc. Jakis taki spokoj. Moj wewnetrzny glos sie wyciszyl i znowu przypomnialem sobie dziecinstwo. Tym razem jestem PEWIEN, ze czulem jak bylem maly. Bylem w stanie przywolac zapachy i smaki. Krotka chwila, ale sprawila taka ulge, ze do teraz jestem w stanie jakiejs dziwnej blogosci. Zycze wszystkim powodzenia! Rany, musi nam sie udac. Swiat jest taki piekny...
  11. Forza, nie poradzisz sobie sam. My nie potrafimy zyc bez innych, jestesmy od nich uzaleznieni, jednoczesnie nienawidzac ich. To jest nasza najwieksza tragedia. Gdybysmy potrafili sie odciac od nich, faktycznie byc takimi skurwysynami bez uczuc, wszystko byloby latwiejsze. Ale ja tak nie potrafie. Tzn. caly czas zylbym w poczuciu, ze zle robie i zaprzepaszczam swoja szanse. Forza, opowiedz mi cos jeszcze o sobie i swoim dziecinstwie. Mowiles, ze zawsze wiedziales, ze nie masz uczuc. A byles kiedys zakochany? Czy czules sie kiedys czescia jakiejs grupy? Nalezales do jakiegos forum? Prosze, powiedz, bo chce znalezc jakis wspolny mianownik, cos od czego mozna wyjsc.
  12. No ale oszukujesz go chyba w ten sposob? Chyba ze on zdaje sobie z tego sprawe. Nie mnie to oceniac, bo ja jestem na pewno sto razy gorszy w tej kwestii od Ciebie. Boze, jestem taki samotny, co mam zrobic, zeby to sie zmienilo? Nie chce ciagle siedziec i narzekac, ale nie mam z kim o tym porozmawiac, nikt mnie nie zrozumie. Nie obchodzi mnie Historia Architektury,z ktorej bede mial wlasnie egzamin. Nie obchodzi mnie nic. Obchodzi mnie tylko bycie czlowiekiem. Ja chce sie pozbyc tego uczucia. Nigdy nie sadzilem, ze moze byc cos tak bolesnego. Owszem, mialem kiedys gorsze momenty, ale zawsze byl ktos, kto nawet, jak nie rozumial mnie, to chociaz ze mna posiedzial i porozmawial o tym. A teraz nie ma nikogo. Caly swiat wokol nie ma zadnego znaczenia. Rzygam tym wszystkim. Rozpadam sie tutaj na kawalki i nikt nie jest w stanie mi pomoc. Nawet nie umiem przelac tych emocji na papier. To co teraz czytam wydaje mi sie takie suche, bez znaczenia. A przezywam ten bol tak mocno, ze chce sie zabic w kazdej chwili. Jestem taki wsciekly, sam nie wiem na co. Na Boga, na zycie? Gdzie jest sprawiedliwosc? Czemu inni moga a ja nie? Jak sie mam zmienic, jak uwazam, ze kazdy nawet najgorszy smiec ma wieksza wartosc ode mnie? Bo czuje.... a ja nie. Gdybym tylko mial odwage sie zabic i skonczyc z tym wreszcie. Po co sie caly czas oszukuje? O Boze, chociaz chwilowa ulga. Upuscic z siebi tyle lez... Ale nie starcza mi to. Chce wyjechac w jakies odludne miejsce i ryczec tam jak zarzynane prosie, krzyczec tak, zeby mi pluca wysiadly, a wkoncu mozg.
  13. Ja mam takie wahania nastrojów chwilowe, ze totalnie sie juz w tym wszystkim gubie. Wczoraj siedzialem z 'kumplami' do 6 nad ranem i meczylem sie potwornie udajac. tak bardzo chcialem wtedy nic nie czuc, czulem sie potwornie w ich towarzystwie: caly czas natretna mysl:"oni sa normalni, ty nie i nigdy nie bedziesz", doprowadzila mnie do takiego stanu lekowego, ze zaczalem sie trzasc caly i musialem prawie cala energie poswiecac na to, zeby tego nie bylo tego widac, a pozostala czesc na to, zeby dalej sie nakrecac. Nie chcialem wychodzic, zeby nie wyjsc na dziwaka. A kiedy stalo sie to, czego chcialem, czyli poszli sobie kazdy do swojego pokoju spac, zostalem sam i poczulem sie jeszcze bardziej samotny niz wczesniej. Tak zle i tak niedobrze. I tkwie teraz w takim stanie, ze juz totalnie nie wiem, co zrobic. Boli mnie od tego wszystkiego serce... Jak w koncu zasnalem jakims cudem(bo ostatnio tez mam bezsennosc), to juz dzwonil budzik (spalem moze jakies 1,5 godziny) i wstalem tak potwornie wsciekly, ze az krzyknalem ze zlosci. Nienawidze tego swiata, chcialem zostac w tym snie, moze i na zawsze, zeby tylko miec swiety spokoj. W tym momencie to wszystko, czego chce. Albo chociaz porozmawiac z kims na ten temat, ale nawet tego nie moge dostac. A wszystko sie we mnie gotuje i za niedlugo zwyczajnie eksploduje. Nie wiem, co sie wtedy stanie. Topielica, wyjasnij mi jak to jest, ze jestes w zwiazku, mimo ze nie czujesz nic wzgledem swojego partnera. Bo zakladam, ze brak uczuc = brak uczuc wzgledem bliskiej osoby.
  14. Hej, wyluzuj czlowieku. Przede wszystkim nie oceniaj wszystkich borderow na podstawie przypadku swojej dziewczyny i obcych ludzi z forum. Mi to wyglada na to, ze po prostu wyladowywujesz swoja frustracje, ktora dlugo w sobie dusiles. Zostales skrzywdzony, ale nie wyzywaj sie teraz na innych. Nie znasz tych ludzi. Poza tym to jest temat, w ktorym kazdy pisze o sobie i swoich problemach, nie o problemach rodziny. I jak bys nie zauwazyl to wiele osob tutaj czesto wspomina o rodzinie i bliskich i o tym jaki niszczycielski wplyw na nich maja. Ale Ty widzisz tylko to co chcesz widziec, wielki egoizm, bo sam zostales nim uderzony po twarzy. Tymczasem krzywdzenie innych sprawia tym ludziom bol i wyobraz sobie, ze niektorzy nie chca tego robic, ale inaczej nie potrafia. Slyszales kiedys o dylemacie jeza? Czy wedlug Ciebie maja sie odizolowac od rodzin i od bliskich? Zostac sami, bez zadnego wsparcia? To nie jest przeziebienie, ktore minie od tak. Zreszta powinienes wiedziec, skoro sam masz swoje problemy. Kazdy tutaj walczy i stara sie zmienic te beznadziejna sytuacje.
  15. Ja nie. Co najwyzej psychicznie, a to moze wplywac na moje zmeczenie fizyczne. Pamietam, ze jak pracowalem chwile w Norwegii w wykonczeniach, to byla dosyc meczaca fizycznie praca, ale najbardziej doskwieralo mi to, ze sie po prostu nudze. I przychodzilem przez to do domu padniety... Ale ja tu jestem innym przypadkiem, wiec nie musisz sie mna przejmowac. Nie warto tez czytac, co tam pisalismy, wiec nie meczcie sie z tym.
  16. Czyli Twoj podpis stracil na aktualnosci? Odwracasz sie od tego, w co wierzyles? Odejdz z forum, jesli to Ci pomoze wyzdrowiec, ale nie znikaj stad tylko dlatego, ze sie poddajesz. Moze potrzebujesz przerwy od tego depresyjnego pierdolenia? Nie chce byc takim typowym forumowym pocieszaczem, poza tym nie znamy sie, ale Korat, na pewno wiecej rzeczy nie widziales niz widziales. Temu nie jestes w stanie zaprzeczyc. A jeszcze wiecej niz nie widziales nie powiedziales. Czlowiek to nieskonczona studnia, a Ty wydajesz sie byc wartosciowym czlowiekiem. Przeciez jeszcze nie tak calkiem dawno temu czules sie lepiej i chciales cos robic. Stalo sie cos konkretnego?
  17. Moze i nie da sie, ale co innego pozostalo? Moze to wszystko doprowadzi do tego, ze trafie gdzies do USA i tam sie mna odpowiednio zajma, moze jakos pomoga. Ale nie chce, zeby doszlo do tego, zeby inni wiedzieli, co ze mna sie dzieje, bo wtedy zostane calkowicie sam, a wtedy juz nie bede mial ZADNEGO powodu do zycia. A moze jestesmy narcyzami? Nie myslales o tym? Ja w sumie bylem mocno rozpieszczony, zadnych granic itd., wiec niby wszystko sie zgadza. Narcyzi nie maja poczucia winy, mocno ograniczone superego itp. Jedyne co przemawia przeciw tej teorii to fakt, ze moj biologiczny ojciec tez byl jakis jebniety. To znaczy, wiecznie smutny, nie widzial sensu zycia. Tyle o nim wiem. Jakos ludzaco przypomina mnie, mimo ze widzialem sie z nim raptem 3 razy. Czyli to cos genetycznego pewnie, a podobno psychopatia jest dziedziczna. Mialem tez taka teorie, ze moze osobowosc neurotyczna, ktora stworzyla sobie taka tarcze przeciwko rzeczywistosci, z ktora sobie nie radzila. Teraz moge byc przebojowy, moge byc kim chce, a wtedy bylem zerem. Nie wiem, bede musial pogadac o tym z psychoterapeuta. jak ostatnio u niego bylem, to polowe rozmowy przeryczalem, sam nie wiem czemu. Juz 5 minut po wyjsciu z jego gabinetu bylem spokojny i opanowany. No ja bylem w I LO w KRK, czyli drugim najlepszym. Zdalem na lajcie, mialem nawet niezle oceny, dobre wyniki z matury. Tylko ledwo 50% obecnosci w 3iej klasie. I tez nie robilem nic konkretnego, siedzialem i gralem w najrozniejsze pierdoly. Zazwyczaj stare gry, ktore przywolywaly wspomnienia. Nie moglem sie wciagnac w nic nowego. Prawdopodobnie tego pierwszego niestety. Mimo ze chcemy inaczej, to chyba w podswiadomosci mamy to zapisane. Ja dalej tak mam, ze czesto mam wrazenie, ze o mnie mowia, ze mnie sie smieja. Z mojej fryzury, ciuchow, z tego co mowie, jak mowie, ze jestem gejem. Nie lubie gadac przez telefon w komunikacji miejskiej, bo mam wrazenie, ze wszyscy sluchaja, co mowie. Nerwica, bo te mysli to moze byc jakies natrectwo. Poza tym mialem atak paniki. Poza tym: Nerwica (neuroza) - długotrwałe zaburzenie psychiczne lub zaburzenie zachowania, w którym chory ma kontakt z otoczeniem, odczuwając nienormalność swojego stanu. Nerwica cechuje się takimi objawami jak lęk lub zachowania zmierzające do uniknięcia sytuacji, w której pojawia sie lęk. Mechanizmy obronne mogą przybierać różne postacie: fobie, obsesje, kompulsje, może też dochodzić do zaburzeń sprawności seksualnej. Nigdy sie nad tym nie zastanawialem, ale chyba tak... Cos w tym jest. Moze czujemy wikesza wiez ze zwierzetami, bo blizej nam do nich niz do ludzi? A tak na serio to mysle, ze to wynika z faktu, ze ludzie uosabiaja wartosci, ktorych my nie potrafimy poczuc i zrozumiec, wiec mamy do nich wrogie nastawienie. Zwierzeta sa po prostu neutralne. A chcialem prosic innych, zeby tez cos napisali, bo czuje sie jakbysmy sobie z Forza przywlaszczyli ten temat. Nic bardziej mylnego, jestem ciekawy, co u was.
  18. Ale mimo wszystko jestes na tym forum. Czemu tu jestes? Sam napisales, ze ci to przeszkadza. Jesli tu jestes, to znaczy, ze cos chcesz zmienic. Nie myslales nigdy o psychologu, psychoterapeucie? Ja wczesniej nie. Jeszcze nie wiem czy to cos da, no ale sama chec zmiany niczego nie zmieni, a sam sobie z tym nie poradze, bo probuje to zrobic od jkaichs 10 lat i nic to nie dalo. Jestem w jeszcze gorszym miejscu niz bylem na poczatku. Ja tez nie czuje tego caly czas. Ale ostatnio troche sie w moim zyciu pozmienialo. Moja rodzina wyjechala za granice na stale, a ja zostalem sam w Krakowie. I ta fizyczna samotnosc chyba wyzwolila we mnie wlasnie takie ogromne poczucie osamotnienia w sercu. Od pol roku mialem jakis lepszy kontakt tylko z moja dziewczyna, bo tak jak mowisz, nie czuje sie dobrze w towarzystwie. Tez czuje sie inny. A tak to zawsze byla rodzina, przed ktora, owszem, tez udawalem, ale bylem bardziej naturalny. Poza tym czulem (racjonalnie) ich milosc do mnie i to mnie jakos wspieralo. Dodatkowo jedyni koledzy, z ktorymi mialem lepszy kontakt wyjechali na Erasmusa, a ja mam pozawalane przedmioty, wiec musialem zostac. Zostalem wiec sam z dziewczyna, ale ona nie jest dla mnie wystarczajacym wsparciem. Zreszta jak czuje, ze ja niszcze, to nie mam za bardzo powodow do radosci. Rodzina byla jakby aksjomatyczna. Wiedzialem, ze przyjma mnie takiego jakim jestem, dlatego byla moim ostatnim bastionem spokoju. Gdy on zniknal, to ja zaczalem sie stopniowo sypac. Odwalalem te role, ktore musialem - czyli studenta, kolegi, chlopaka, a pozniej wracalem do domu i zanurzalem sie w sobie. Ale nie chcialem tego bo mi to sprawialo bol, wiec siedzialem przed komputerem i telewizorem, zeby nie myslec o tym wszystkim. W ten sposob zaniedbalem wiele rzeczy. Ale czy czules, ze jestes samolubem? Ja, jak pisalem wczesniej, zylem w przeswiadczeniu, ze jestem dobrym chlopakiem. Dobrze sie uczylem, pomagalem mamie w jakichs pracach domowych jak trzeba bylo. Siostra sie zajalem od czasu do czasu. Tylko nie potrafilem sie cieszyc z niczego i to mnie zawsze martwilo. Przez wiele lat uwazalem, ze to wina innych. Ze ja jestem zamkniety w sobie, a oni nie chca wyciagnac do mnie reki. Ze moze jestem nieciekawy i nudny i dlatego nikt sie ze mna nie zadaje. Ze moze gdyby ktos sie mna zainteresowal, to otworzylbym sie. A wszyscy wokol sie razem dobrze bawili, nigdy nie zapraszajac mnie do zabawy, wiec dla mnie to oznaczalo, ze nie chcieli mnie w swoim gronie. Od mamy czesto slyszalem, ze po prostu jestem niesmialy i taki cichy i na pewno znajde w koncu jakiegos fajnego kolege, z ktorym sie dobrze bede dogadywal. Ale nic takiego sie nie dzialo, a ja zaczalem byc zazdrosny o innych i ich szczescie. Zaczalem nienawidzic (moze to za ostre slowo) ludzi za to, ze sa lepsi ode mnie. Kiedys bylem naprawde dobrym i inteligentnym uczniem, a powoli zaczalem sie opuszczac, miec to wszystko w dupie. I wkrotce faktycznie stali sie lepsi ode mnie nie tylko w odczuwaniu, ale tez w nauce. Tzn. nie jestem kiepskim uczniem, jestem inteligentniejszy niz wiekszosc osob na studiach, ale kiedys jechalem na samych 5 i 4, a teraz wystarczy mi zaliczenie i miec swiety spokoj. Po prostu nie chce sie uczyc, bo to nie przybliza mnie do wyzdrowienia. Chociaz kiedy dobrze sie uczylem, czulem sie duzo lepiej, ale nie jestem juz w stanie sie tak koncentrowac jak kiedys. Caly czas mysli mi odplywaja, najczesciej do mojego problemu. I tak sie nakreca bledne kolo. Nie wiem, czy po prostu do tego wszystkego nie nabawilem sie nerwicy jakiejs. Zaburzenia osobowosci obejmuja przeciez spektrum takich chorob. Ogladalem juz wszystkie odcinki. Nie trzeba byc psychopata, zeby lamac prawo i sciagac seriale z neta, to wiem na pewno. Moze i sie zmienil, a moze jest taki sam? Mi tez sie wydawalo, ze sie zmienilem. Tak jak pisalem, bylem spokojnym, zamknietym w sobie dzieckiem. Teraz wszyscy maja mnie za ekstrawertyka i calkiem fajnego kolesia (no moze przesadzam). I przez chwile tez tak o sobie myslalem. Ale to tylko maska, w glebi duszy dalej jestem zamkniety i spokojny. Ale tak, tez nam tego zycze. Niby glupi serial amerykanski, ale daje jakies poczucie komfortu. Tylko nie mozemy liczyc, ze wszystko sie samo zmieni, musimy sami sprobowac. A tak btw to o ile jestem fanem Dextera i uwielbiam go, to uwazam, ze odpowiednim zakonczeniem serialu (zreszta powinien sie juz skonczyc na 4 sezonie, ew. na 5), byloby gdyby wreszcie nauczyl sie byc czlowiekiem, ale posadziliby go na krzesle elektrycznym i tam by odpowiedzial za wszystko, tak jak powinien.
  19. Poczucie absolutu, jakiegos sektora mozgu, w ktorym mozemy sobie pogadac sami ze soba, myslac ze gadamy z Bogiem. To chyba oczywiste? Tez radze isc do psychologa, nie ma co zwlekac. Sam tak zrobilem, bo tez ostatnio nie wytrzymalem i nie zaluje. Pierwszy raz czuje, ze cos sie moze zmienic w moim zyciu. Bylem dopiero na jednej wizycie, z ktorej nic nie wyniklo, ale zrobilem ten wazny krok do przodu, wykazalem chec zmiany, zamiast tylko cierpiec w mliczeniu.
  20. Moze i nigdy ich nie mialem. Ale nie chce myslec w ten sposob. Na pewno moje zmysly byly bardziej wyostrzone i otwarte na otaczajacy swiat. Tak samo ja sam, bylem ciekawy wszystkiego i zywy. Podobno to sie zmienilo jak poszedlem do zerowki. Wtedy sie uspokoilem i moze wtedy zaczalem tez czuc 'do' zamiast 'od'. Z dziecinstwa pamietam jak sie klocilem z mama pare razy i jak pozniej mi bylo glupio za to co powiedzialem. I chcialem nie przepraszac, zeby nie wygrala, wiec zamykalem sie w toalecie. Ale w koncu dopadalo mnie poczucie winy i zawsze ja przepraszalem ostatecznie. Albo pamietam radosc jak wracalem z jakiegos wyjazdu do mamy. Takie rzeczy... Ja tez pamietam pare pogrzebow. W tej chwili juz sam nie jestem pewien tego, co czulem na nich, ale na kazdym plakalem potwornie. To byly pogrzeby czlonkow najblizszej rodziny. Ale bylem tez na 2 pogrzebach ludzi z poza rodziny i wtedy tez chcialo mi sie strasznie plakac. Zawsze sie rozklejam jak zaczynaja sypac trumne ziemia. Mysle wtedy, ze ta osoba zniknela. Juz nigdy nie uslyszymy jej glosu, nie dowiemy sie o czym myslala. Po prostu zniknela.A wspomnienia tylko dobitniej uswiadamiaja nam, ze juz nigdy nie porozmawiamy razem. O, wlasnie sie rozplakalem piszac to. Chce czuc, chce czuc - ta mysl swidruje mi serce. Ja tez odczuwam stres, np. na maturze ustnej z polskiego caly sie trzeslem, tak samo moj glos. A powiedz, czy bales sie kiedys horrorow? Bo ja bardzo. Jak moi rodzice ogladali 'Z archiwum X' i pozniej slyszalem te muzyczke na koniec, to nie moglem zasnac. Czytalem wtedy 'Kaczora Donalda' do momentu az bylem padniety i zasypialem ze zmeczenia. Albo siedzialem pod koldra szczelnie przykryty, zeby nic nie widziec i nie slyszec. A na dodatek zostawialem sobie zapalone swiatlo. Raz ogladalem z mama taki reportaz o Rosjaninie co go niedzwiedz zaatakowal i mial taka twarz zmasakrowana i jak go zobaczylem, to przez tydzien mi sie snil po nocach, a moze i dluzej. Balem sie tez panicznie pajakow, a to bylo stare mieszkanie i duzo ich bylo. Nie chcialem zagladac za lozko, zeby jakiegos nie znalezc. Teraz tez sie ich boje i wywoluja we mnie odraze, ale nie jest to taki paralizujacy strach jak kiedys. Nie chce mi wierzyc, tez ma mnie za bardzo wrazliwego czlowieka. Jestem przy niej cyniczny, mowie otwarcie, ze cos jest dla mnie totalna glupota, bo opiera sie tylko na uczuciach, generalnie pokazuje jej, ze nie mam jakiejs wyzszej moralnosci. Nie wiem sam. Ostatecznie i tak wychodzi na to ze jestem 'dobry'. Ale ostatnio, kiedy mialem kryzys i lezalem tylko w lozku, przyszla do mnie i powiedzialem jej otwarcie, ze 'mam serce z kamienia' i ze 'jestem jebanym egoista, ktory mysli tylko o sobie', ze 'czasami chce sobie rozwalic glowe o kamien'. A ona zaprzeczyla temu wszystkiemu i sie zmartwila, czemu chce sobie zrobic krzywde. Pozniej jak wychodzila juz ode mnie, to sie rozplakalem, sam nie wiem czemu. Wtedy chyba zobaczylem wyraznie, ze oszukuje ja i nie zasluzyla na to. A ja poczulem sie samotny. Nie chcialem, zeby szla, bo sie nie czulem przy niej taki samotny. Kolejny egoistyczny krok w moim zyciu. Dopiero ostatnio zaczalem to sobie uswiadamiac. Czy Ty tez tak miales? Ja zylem w przeswiadczeniu, ze jestem dla wszystkich swietny, tylko siebie mecze. Nie tesknie za swoja dziewczyna,a przynajmniej nie w takim znaczeniu jak tesknilem kiedys (albo mi sie zdawalo). Czasami o niej mysle w ciiagu dnia, ale ostatnio rzadziej i traktuje to prawie jak obowiazek. Pamietam, ze jak bylismy swieza para, 3 lata temu, to bardzo czesto o niej myslalem. Nie byla to tesknota. Teraz jak o tym mysle, to to byla chyba chec zdobywania, czy cos w tym stylu. Poza tym jak juz pisalem, ma pewne problemy. I ja uwazalem, ze bede remedium na nie, ze jej pomoge itp. Mialem jakies wizje siebie jako wybawiciela (nie doslownie). Chcialem pomoc, a tak naprawde chcialem chyba tylko pokazac sobie, ze jestem dobry i kochany. Ehhhh.... Jak czytam to co pisze to mi sie niedobrze robi. Ale musze sie zmierzyc z taka ewentualnoscia. Najgorsze jest to, ze ja nie wiem, co jest prawda, a co nie. Co robilem dla siebie, a co dla innych. Moze wszystko, co zrobilem dla innych robilem tak naprawde dla siebie? Teraz tak mysle, ale to moze byc tylko autosugestia. Chce wierzyc w to wszystko, wiec w moim postrzeganiu to staje sie prawda. Wracajac do dziewczyny - teraz juz mniej mnie pociaga, ale na poczatku dosyc mocno. To byla jednak podroz w nieznane, towarzyszyl temu dreszcz itd. Nie chce sie tu rozpisywac, napisze Ci na PW, jak bede mial wiecej czasu. Porno ogladalem dosyc czesto, 2 razy w tygodniu. Wciaz to robie, ostatnio rzadziej przez to, ze mam 'depresje'. A Dexter... Boski serial. Uwielbiam muzyczke i glownego bohatera. Lubie wszystko w sumie, ale gdyby ktos inny gral Dextera, to serial bylby tylko w polowie tak dobry. Wlasnie ogladam ponownie drugi sezon i na nowo go interpretuje. Wczesniej ja, prawdopodobnie psychopata, dalem sie nabrac Dexterowi. Uwierzylem w jegp urok ,i mimo ze wiadomo, ze morduje ludzi, uwazalem go za spoko kolesia. Teraz patrze na niego jak na zimnego skurwiela (co nie znaczy, ze go nie lubie). Najpierw wrobil Paula, zeby ratowac swoja dupe, pozniej Doakesa. Zniszczyl zycie Rity i dzieci, duzo by wymieniac.
  21. Wrrr, tez to chce! Nie wiem czy to po tym lekarstwie, ktore dostalem, czy nie, ale mam straszne problemy ze snem. Niby to jest bardzo lagodny lek, ale od 3 dni, czyli kiedy po raz pierwszy wzialem tabletke, zle spie, budze sie o 6 bez zadnego budzika. Znowu wpadam w wir mysli i boli mnie serce i chce rozwalic sobie glowe. Mam egzamin w poniedzialek i zero sily i motywacji, zeby sie na niego uczyc. Dobrze, ze ludzie dookola mnie jakos mobilizuja, ale moja matka wyjezdza juz jutro, wiec podejrzewam, ze bedzie bardzo ciezko. Cholera, nie jestem zadnym maminisynkiem, wlasciwie to jestem starym chlopem. Ale to jedyna osoba, ktora teraz mi jakos pomaga.... Ja jestem dokladnie taki sam i mam te same dylematy. Nawet ten sam wiek, wiec dobrze trafiles. ;P Trafilem na to forum, bo to wszystko zaczelo mnie juz za bardzo przytlaczac. Kazdego ranka budze sie z potwornym uczuciem pustki i osamotnienia. Do tej pory jakos lezalo to we mnie zakopane, ale teraz wali we mnie z cala moca. Ostatnio mysle o eutanazji srednio 5 razy dziennie, ale cos wciaz trzyma mnie przy zyciu. To cos to nadzieja, ze cos sie zmieni, ze pokocham tak jak inni. Potrafie sie wzruszyc na filmie do lez, ale nie gdy obok mnie ktos placze. Moge go tylko pocieszac, ale nie czuje jego cierpienia. Az do niedawna caly czas myslalem, ze po prostu jestem takim twardzielem i racjonalista. Wiadomo, sa tacy ludzie, co bardziej rozumem niz sercem mysla. Ale niestety... Ja nie tylko nie potrafie kochac. Nie potrafie sie cieszyc, nie potrafie byc spontaniczny, nie mam zadnych celow w zyciu poza jednym - pokochac. Dlatego ostatnio rozpoczalem terapie. Podobno psychopatii nie da sie wyleczyc (na sama mysl o tym, chce sie zajebac, po prostu zajebac), ale zyje nadzieja, ze to moze byc cos innego. Bo pamietam chwile, kiedy czulem. Pamietam zapachy, smaki, dotyk i ile radosci dawalo poznawanie swiata. Nawet nauka byla wspaniala... Poczucie winy, wspolczucie, skrucha - to bylo piekne. Czasem nienawidze ludzi za to, ze nie doceniaja tych rzeczy. Nie wiem, kiedy to wszystko odeszlo ode mnie. Moze nawet w ogole tego nie bylo? Moze to sobie wymyslilem, zeby miec jakis cel? Nie wiem... Musze sprobowac zawalczyc o ten ideal. Ja tez mam dziewczyne, jestem z nia juz 3 lata. Wkrotce lecimy na wycieczke za granice. I ostatnio odkad zaczalem miec te wszystkie chore jazdy i zarejestrowalem sie tutaj, tez zaczalem sie zastanawiac, czy warto to ciagnac dalej. Ona mnie bardzo kocha, ja ja na swoj sposob tez. Jest to jedyna osoba, przed ktora probuje uchylic troche swojej maski. A z drugiej strony, gdy mysle o nas, wiem, ze nie moge jej tak oszukiwac, nie moge jej tak krzywdzic. Ona jest bardzo wrazliwa i nie przezylaby ani prawdy, ani naszego rozstania, wiec nie wiem totalnie co mam zrobic. Na dodatek ona ma swoje problemy i ja jestem jedyna osoba, ktora jakkolwiek jej pomaga sobie z nimi radzic. Ale to jest jak wyznawanie Boga, ktorego nie ma. Nie kocha mnie, tylko moj obraz. Chce, zeby byla szczesliwa, ale nie wiem, co jej w tym pomoze. A czytalem o zwiazkach psychopatow, ktore trwaly 10 lat, a pozniej ta fasada klamstw pekla, pokazala sie nasza prawdziwa twarz, a ludzie ktorymi bylismy otoczeni zostali zniszczeni psychicznie i niezdolni do dalszego funkcjonowania. Czy jestem az tak psychopatyczny, zeby doprowadzic do czegos takiego? Prawdopodobnie tak, ale nie znizylbym sie nigdy do takiego poziomu. Jest we mnie dobra czesc, ktora ciagle powstrzymuje mnie przed wykorzystywaniem ludzi. Ale nie moge totalnie sie od nich odizolowac, wiec gram i niektorzy przy tym cierpia. Zawsze sa jakies ofiary. Jestem juz wykonczony takim zyciem, ale jakie sa alternatywy?
  22. Ja tez w Boga nie wierze jako takiego, ale w cos na pewno wierze. Kultura wpoila mi do glowy obraz starego goscia z broda, ktory siedzi na chmurce i oglada nasz swiat z zainteresowaniem i w TO juz na pewno przestalem wierzyc. Ale z drugiej strony mysle, ze gdyby czlowiek urodzil sie odizolowany od innych ludzi (taki Tarzan np.), to i tak mialby poczucie jakiegos absolutu, ktory wszystkim steruje. To jest chyba rzecz zapisana gdzies gleboko w genach kazdego czlowieka. brak uczuc, ja tez tak myslalem swego czasu. Ze moze to ma jakis sens, ze moze ktos dzieki temu ma lepiej. Dzieki, ze mi o tym przypomnialas.
  23. Tak nas uksztaltowala historia. W rzeczywistosci panstwo to tez organizm, ktory rozwijal sie przez nieporywnywalnie dluzszy okres niz czlowiek i wyrobil sobie taka a nie inna osobowosc, ktora prawdopodobnie dlugo po naszej smierci wciaz sie bedzie rozwijac, a ostatecznie tez umrze. Nie sadze, ze jestesmy juz na etapie tworzenia idealnego swiata, o ile cos takiego w ogole istnieje. Swoja droga to teraz mysle, ze to zabawne, jak wiele rzeczy mozna porownac do dzialania organizmu. Wyobrazcie sobie, ze jestesmy tylko jednym malym atomem, ktory sklada sie na jakis inny organizm. Jak w facetach w czerni, chyba jedynce, gdzie na koncu oddala sie ta kamera i wyskakuje w coraz to dalsze 'wymiary', az okazuje sie, ze nasz wszechswiat jest tylko skladowa pilki do kosza ufoludka. Niby glupie, ale idea pozostawia duzo do myslenia. A Ciebie dominiko nie widzialem wczesniej w tym temacie. Po coz Ci wiec to badanie, pytam sie Ciebie. Tego sie chyba uzywa do okreslenia encefalopatii albo udaru czy uszkodzen mozgu. Raczej tych 2 ostatnich nie masz. :)
  24. Ja juz totalnie nic nie rozumiem. Chetnie zglosilbym reklamacje swojego mozgu do Boga. :) Czasami sobie tak wlasnie wyobrazam, ze wszystko jest takie proste. Dzwonie do Boga i mowie mu, ze troche juz zuzyl mi sie ten mozg i chcialbym go wymienic na nowy. A on na to, ze oczywiscie! I voila, jestem tym samym czlowiekiem, ale bez choroby, widze starego siebie w wspomnieniach i smieje sam do siebie jakim niedojrzalym glupkiem wtedy bylem. Ide do przodu i zyje pieknym, wspanialym zyciem, otoczony miloscia i milosc dajacy. Tak sie rozmarzylem, bo pogoda sie ladna zrobila, a ja na takie rzeczy reaguje. Poki to slonce wpadajace przez okno ogrzewa moja twarz, chociaz przez chwile odpoczywam. Odpoczywam od samego siebie. Oczywiscie, ze zaburzenia psychiczne nie rodza sie tylko na skutek dzialania czynnikow psychospolecznch, czego najlepszym przykladem jest wlasnie zaburzenie antyspoleczne. Nieprawidlowo funkcjonujacy mozg prowadzi do tego wszystkiego. Moze nawet zmiany w waszych mozgach przypominaja zmiany w mozgach psychopatow, z tym ze oni (my?) egzystujac w takim stanie jak wy od dziecinstwa, przystosowali sie do zycia, by nie wegetowac. A lata 90-te byly zajebisteee!
  25. Tak, borderline to prawie, ze nasze przeciwienstwo z tego co wiem. Nadmiar emocji itp. Mozliwe tez, ze brata zle zdiagnozowali po prostu. Ale z tej historii wynika, ze faktycznie duzo sie dzialo w jego zyciu - imprezy i cala ta reszta? Watpie, ze ktokolwiek z tego watku szalal na imprezach. Poza tym takie ostentacyjne bycie samolubem? To tez nie pasuje do nas. Nie znam innych na tyle, zeby wypowiadac sie w ich imieniu, ale nasz egocentryzm nie jest tak banalny. To bardziej polega na wejsciu w siebie, niz takim ostentacyjnym olewajnictwie. Jest temat pt. Zaburzenia osobowosci cz. II i tam sie wypowiadaja ludzie glownie z borderem, moze ich spytaj o rade? Ja moge tylko doradzic, zebyscie nie zostawili brata. Trzeba pomoc takim osobom, nawet jesli same na poczatku nie wykazuja checi do wspolpracy. Trzeba probowac roznych rzeczy, roznych specjalistow, ale jesli go zostawicie prawdopodobnie nie poradzi sobie sam. magic, no nie chce zrobic tutaj Naszej Klasy, ale taki temat 'ludzie z forum' mnie zainspirowal. Bo jednak w necie chowamy sie za kurtyna i tylko zastanawialem sie co jest lepsze. Czy to pomaga w odbiorze kogos, czy wrecz przeciwnie? Korat, wyglada na to ze masz jeszcze duzo POWODOW do zycia. brak uczuc, no niestety tak jest. A ja mam nawet tak, ze mnie duzo rzeczy smieszy (np. Family Guy albo jakis dobry zart), ale nigdy nie smieje sie z serca. Nigdy nie zasmialbym sie do tzw. rozpuku. I smieszy mnie tylko humor abstrakcyjny, najlepiej taki, ktory nie odnosi sie do zadnych uczuc. Uciekam na badania.
×