-
Postów
3 485 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Alienated
-
Za moich czasów tym przebojem Whitney Houston był raczej " I Wanna Dance With Somebody" . Choć prawdę powiedziawszy, zawsze byłem takim trochę odludkiem stroniącym od innych... A wracając do korzeni, wciąż utrzymuję jakieś tam kontakty z ludźmi z tego środowiska, kupuję płyty na Allegro (te starsze i trudno dziś dostępne)... to jakby nie patrzeć istotny element mojej tożsamości...
-
Z jakąś tam formą technik relaksacyjnych zetknąłem się w trakcie terapii. Nie powiem jednak, ażeby specjalnie mnie to przekonało . Może jeśli ktoś jest w stanie odpowiednio się odprężyć... Mnie chyba stale towarzyszy pewna forma napięcia... i muszę z tym jakoś żyć.
-
W sumie, pod względem wyglądu wiele nie uległo zmianie. Może podstawową różnicą jest perspektywa, z jakiej to wszystko było wówczas przez nas postrzegane . Kiedy dzisiaj patrzę na tych wszystkich młodzieńców, za wszelką cenę usiłujących być true & evil, trochę mnie to bawi .
-
Każdy skazany jest w pracy na kontakt z osobami, za którymi wcale niekoniecznie musi przepadać. Czasami chciałbym być właśnie taki bezpośredni jak piszesz, ale mam zakorzeniony nawyk tłamszenia wszystkiego w sobie, co zapewne nie przyczynia się do mojego wychodzenia z nerwicy... Cieszę się może jedynie z faktu, że mam już swoje lata i te nagromadzone negatywne emocje nie znajdą ujścia w postaci jakiegoś niekontrolowanego wybuchu agresji...
-
Oj kiedyś były jazdy, Nie to co teraz . Jeśli Cię zapytano o skład to już była pełna kultura. Z reguły kiedy ktoś potencjalnie słabszy został przez takich osobników namierzony, nie było zmiłuj...
-
I tak dobra w pisaniu jesteś! Mnie strasznie wkurzają wszelkiego rodzaju najdrobniejsze nawet literówki i nie toleruję ich nawet w stanie upojenia. Zupełnie nie przeszkadza mi to u innych, ale kiedy sam się w porę nie skoryguję, jestem na siebie zły . Tutaj mógłbym się odnieść do pozostałej części Twojej wypowiedzi, ale jak wspomniałem zahaczamy o sprawy trochę zbyt osobiste .
-
Właściwie wrzuciłem numer, który miałem akurat pod ręką (a na którym się min. wychowałem), dla osób niewtajemniczonych trochę trudno będzie przez to przebrnąć, ale cóż . A z jakiego to okresu Metalliki posłuchiwałaś? -Podoba mi się, że nie napisałaś "Metallici"
-
Valeria, cały dowcip polega na tym, że ja nawet nie chcę, ażeby zrozumieli. To moje życie i moje problemy! Czasami łatwiej jest w ten świat wtajemniczyć kogoś zupełnie z zewnątrz aniżeli własną rodzinę. Wówczas i owszem, może się to okazać pomocne. Paradoksalnie ludzie przebywający najbliżej mnie nie są nawet świadomi podstawowych spraw dotyczących mojej egzystencji. No ale tutaj każdy ma prawo do własnego podejścia... Alkohol pomaga, zgadzam się, tyle że pisząc na forum publicznym warto przynajmniej do pewnego stopnia cenzurować własne wypowiedzi. Nie wiem jak Ty, ale ja nie czuję się tutaj do końca anonimowy.
-
Bardzo sympatyczny kawałek! Wykonawca bliżej mi nieznany, aczkolwiek kojarzę z radia . No to teraz moja kolej! http://www.youtube.com/watch?v=0XqRHbZDveM
-
Wiesz, ja będąc szczerym nawet nie usiłuję przybliżać swoim bliskim problemów, z którymi się zmagam. Tutaj nie chodzi nawet o to, że ktoś nie będzie mnie wstanie zrozumieć, po prostu taki mam zwyczaj, że lubię trzymać różne sprawy od siebie odseparowane a rodzina nie powinna mieć wglądu w moje życie prywatne. Da się to wszystko głębiej uzasadnić, ale nie chcę tego robić publicznie i pod wpływem alkoholu .
-
Valeria, ja prawdę powiedziawszy dopiero uczę cieszyć się chwilą, doświadczać świadomości, że są momenty kiedy niczego od siebie wymagać nie muszę etc... Późno, ale podobno lepsze to niż wcale . Z tym wsparciem bliskich różnie bywa. Niby jest, tyle tylko że niekoniecznie tego akurat potrzeba nam najbardziej. No przynajmniej mnie... Wolę zachowywać zdrowy dystans, co w tym konkretnym przypadku oznacza prawie zupełną izolację...
-
Z przyjemnością sobie odświeżyłem w pamięci ten utwór...
-
Jutro to jeszcze luzik będzie . Najgorzej kiedy znowu trzeba będzie rozpoczynać tydzień od nowa ze świadomością, że podczas weekendu nie wydarzyło się nic extra... .
-
Co dalej, niestety wiem, ale dzisiaj jeszcze dam sobie trochę na luz . [Dodane po edycji:] Twoje również!
-
Próbuję choć w ten skromny sposób zrekompensować sobie zmarnowany weekend i właśnie chciałem zaproponować, ażeby ktoś się ewentualnie podłączył, widzę jednak, że nie jestem tu dzisiaj pierwszą osobą .
-
Od razu zaznaczam, że nie uważam się za typowego przedstawiciela grupy dotkniętej zaburzeniami o charakterze lękowym. Miejsca w rodzaju centrów handlowych czy supermarketów nie działają na mnie szczególnie stresogennie, choć wspomnieć też warto, że nie jestem zapalonym entuzjastą imprez masowych typu: koncerty pod gołym niebem, jakieś okolicznościowe happeningi etc... Istnienie problemu, który usiłuję tutaj zasygnalizować objawia się totalnym spadkiem mobilizacji przed zaplanowanym wcześniej wyjściem z domu. -To tak w ogólnym zarysie . Sytuacja powyższa występuje zazwyczaj kiedy mam, dajmy na to, umówione wcześniej spotkanie z dziewczyną tudzież kobietą gdzieś na mieście bądź w warunkach zupełnie prywatnych (kompletnie nie ma to znaczenia). Spotkanie, na które cieszyłem się niesamowicie jeszcze kilka dni wcześniej i o którym wiem, że w ostatecznym rozrachunku wprawi mnie w dobry nastrój na kilka kolejnych. Z chwilą jednak, kiedy tzw. godzina zero zbliża się nieuchronnie, kompletnie uchodzi ze mnie energia:( nie potrafię w trakcie oczekiwania zająć się niczym konkretnym, czuję przytłaczające zmęczenie, zniechęcenie i często zmuszony jestem wręcz dospać sobie wcześniej ze dwie godzinki, aby na powrót wstąpiły we mnie siły. Oczywiście kwestia kontaktów z kobietami jest jedynie przykładem pierwszym z brzegu. Dzisiaj dla kontrastu miałem dość swobodne plany odnośnie zorganizowania sobie czasu w ciągu dnia i... nie potrafiłem zebrać się do kupy, ażeby w ogóle wyjść z domu . Kiedy w końcu jakoś zdołałem się poskładać, na realizację większości pomysłów było już za późno. Zmarnowałem tym samym jeden z ostatnich weekendów z przyjazną człowiekowi pogodą i jestem w tej chwili po prostu na siebie zły... Zastanawiam się czy mamy tutaj do czynienia z jakimś odosobnionym przypadkiem utajonej reakcji lękowej czy też może podobne problemy dotyczą większej ilości osób (???) . Piszcie jak wygląda to w waszym przypadku! .
-
Anwet, trudno mi tutaj zgadywać jakiego rodzaju lek masz na myśli, zakładam jednak, że ze swoją propozycją mogłaś posunąć się o jeden krok za daleko (przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę reakcję Twojego lekarza) . Mnie bez problemu przepisano substancję, o którą poprosiłem i opierając się na swoich dotychczasowych doświadczeniach, śmiem twierdzić, że lekarze zazwyczaj chętnie przepisują swoim pacjentom różne środki. -Wliczając w to sytuacje, kiedy ich stosowanie związane jest ze sporym ryzykiem. Wracając jednak do tematu, kłopot polega na tym, że nie zawsze leki na poprawę koncentracji i pamięci okazują się skuteczne a tego rodzaju suplementacja nie jest niestety dosponsorowywana przez państwo...
-
Lubię takie tematy. Przeglądając ich zawartość nie czuję się tak bardzo ze swoim problemem osamotniony. Trudności z zapamiętywaniem nękają mnie od... nie pamiętam dokładnie kiedy;) Wciąż bronię się na przykład przed sporządzaniem listy koniecznych do załatwienia w danym dniu spraw, choć z drugiej strony mam świadomość, że znacznie usprawniłoby to moje funkcjonowanie. Często zaplanuję sobie w myślach jakąś drobną czynność w związku z, dajmy na to, zbliżającym się weekendem i przypominam sobie o niej dopiero po fakcie, czyli w poniedziałek w drodze do pracy:( Nie muszę chyba dodawać jak bardzo upośledza to moją zdolność odnajdywania się w pracy właśnie. Chyba najgorzej jest kiedy ludzie pytają mnie o rzeczy, którymi zajmowałem się kilka dni czy też nawet tygodni wcześniej. Kompletnie nie potrafię wtedy ogarnąć sytuacji i staram się nadrabiać dobrą miną:-P Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ma to tzw. krótkie nogi i prędzej czy później pewnie się zdrowo przejadę, ale jak dotąd nie udało mi się wypracować skutecznego sposobu pozwalającego temu problemowi zaradzić
-
Chyba trochę brakuje mi Natashy... Wcześniej zniknęła już raz, pojawiła się ponownie i... znowu to samo. Tym razem już bez żadnego uprzedzenia. Szkoda, ponieważ zaczynałem odnosić wrażenie, że jest jedną z bardziej konkretnych dziewczyn tu, na forum:(
-
Od razu zaznaczam, że nie jestem żadnego rodzaju aktywistą, który z uporem maniaka śledzi oraz stara się uczestniczyć w tego rodzaju akcjach, zawsze jednak podobne przypadki ogromnie mnie bulwersowały. Stąd też kolejny post o tematyce zbliżonej do tego, zamieszczonego przeze mnie powyżej stanowi tutaj jedynie zbieg okoliczności. Tym razem chodzi o petycję przeciwko okrucieństwu wobec zwierząt, do jakiego na szeroką skalę dochodzi w Chinach. Prawdę powiedziawszy powątpiewam, ażeby kilka dodatkowych podpisów było w stanie cokolwiek zmienić, tym bardziej w sytuacji, gdy rzecz dotyczy kraju, w którym w sposób drastyczny łamane są prawa człowieka, z drugiej jednak strony, jest to chyba jedynym co jako ludzie, dla których problem nie pozostaje obojętny możemy w tej chwili zrobić... http://www.ptroa.co.il/petition/index.php
-
http://www.petycje.pl/petycja/5633/stop_mordowaniu_psow_na_euro_2012.html
-
Wszedłem tutaj przez przypadek, ażeby sprawdzić co sprawia, że ten akurat wątek cieszy się popularnością większą, aniżeli inne mu podobne i przyznaję, że zainteresowała mnie dyskusja, którą on niejako przy okazji spowodował. Pojawiło się sporo interesujących opinii dotyczących sytuacji ludzi pozostających bez pracy, bądź takich, którzy zatrudnienie posiadają, ale pomimo to prawdopodobieństwo poukładania sobie jako tako życia w ich przypadku nadal pozostaje czystą abstrakcją. Fakt, że egzystujemy w kraju, gdzie pomimo wykonywania w celach zarobkowych obowiązków w wymiarze często przekraczającym 100% etatu wielu nie jest w stanie zapewnić sobie bytu na satysfakcjonującym poziomie, czy chociażby niezbędnego minimum potrzebnego każdemu normalnemu człowiekowi do prawidłowego funkcjonowania, potrafi zdołować niejednego zdrowego przedstawiciela populacji a co tu dopiero mówić o ludziach dotkniętych depresją... Dzisiaj, w drodze powrotnej z pracy właśnie, trafiłem w radiu na fragment audycji poświęconej problemowi postawy roszczeniowej w odniesieniu do polskiego społeczeństwa w ogóle. Całość podsumowywał dość kontrowersyjny komentarz zamieszczony przez jednego z internautów stwierdzający, że każdy znajdujący się w sytuacji jak opisana powyżej człowiek jest właściwie sam sobie winien ponieważ nie zadbał wystarczająco o poziom własnych kwalifikacji bądź po prostu jest zbyt mało przedsiębiorczy, wydajny i tego typu bzdety, od słuchania których, nie muszę chyba dodawać, przysłowiowy nóż zaczął mi się w kieszeni otwierać. Osobiście są mi znane przypadki, kiedy ludzie zarabiający gówniane kilkaset złotych (poniżej tysiąca!!!) zmuszeni są utrzymać za te pieniądze siebie i pozostałych członków rodziny. Nie pytajcie mnie jakim cudem jest to możliwe ponieważ kompletnie mi się to w głowie nie mieści . Tzw. pracodawcy patrzą tylko ile by tu jeszcze z człowieka wycisnąć wychodząc z założenia, że wobec braku innych alternatyw i tak skazany jest on na zaakceptowanie narzucanych przez nich warunków, bądź rezygnację z "posady" na rzecz kogoś bardziej wydajnego. Co interesujące, chętni zawsze się znajdują. Jeśli brak jest solidnego przygotowania do pracy na danym stanowisku i chyba przede wszystkim układów, niezwykle trudno znaleźć sobie zajęcie za godziwe wynagrodzenie. Wcale mnie nie dziwi, że wszyscy ci "bardziej przedsiębiorczy" spierniczają z tego kraju jeśli tylko nadarza się okazja, ale co mają powiedzieć ludzie, dla których odnalezienie się w społeczeństwie już samo w sobie jest rzeczą niezwykle trudną? Ciężko mi teraz wracać do tematu i cytować poszczególne osoby, ale pojawiło się już tutaj kilka głosów w podobnym tonie. Wiem, że w niektórych przypadkach farmakologia w połączeniu z odpowiednią terapią wydają się być jedyną drogą ku powierzchni, tyle tylko że na efekty można niekiedy czekać całymi latami a spora część wypowiadających się wcześniej, że tak to ujmę, swoje już przeżyła i perspektywa zmarnowania kolejnej, powiedzmy, dekady nie jest specjalnie pokrzepiająca. Mówimy tu o ludziach, których potrzebą jest żyć tu i teraz zamiast nadal tkwić w stanie oczekiwania na lepsze jutro (swoje przecież i tak już odczekali)... I tak już zupełnie na marginesie, często niemożliwością okazuje się znalezienie godnego zaufania specjalisty, którego usługi refundowane są przez państwo. W jaki więc sposób ludzie niezdolni do wykonywania pracy zarobkowej mają sfinansować sobie długotrwałe i kosztowne leczenie prywatne?
-
-
Najsmutniejszego nie pamiętam, ale tak z ostatniej dekady, sporym obciążeniem psychicznym była dla mnie konieczność uśpienia psa, który towarzyszył mi przez jakieś czternaście lat mojego życia Jak wielką wagę przywiązujesz do tego co mówią ludzie? Chodzi mi głównie o przypadki, kiedy w ślad za słowami nie podążają konkretne działania...
-
Mam! Jak tam Twoje efekty w kwestii poszukiwania funfla?