Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dryagan

Administrator
  • Postów

    3 011
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Dryagan

  1. @Dalja ja to chyba nie wiem o co pytasz. Jaka ikona gazetki???
  2. @mienta Serdeczne gratulacje!!!! Cudownie!!!! płeć, wzrost, waga, imię...
  3. @MiśMały to, co opisujesz, zdecydowanie nie brzmi jak zwykłe lenistwo. Lenistwo to raczej „eee, nie chce mi się” – a Ty mówisz o tym, że nawet rzeczy, które kiedyś sprawiały Ci przyjemność, nagle stają się puste. To jest anhedonia – taki stan, gdzie wszystko wydaje się wyprane z emocji, nawet muzyka czy kąpiel. I właśnie te zrywy, które się u Ciebie pojawiają – kiedy nagle coś zaczyna Cię cieszyć – pokazują, że to nie jest kwestia charakteru, tylko coś głębszego. Coś, co się rusza i wycofuje jak fala. A jeśli niektóre leki jeszcze to pogłębiają – no cóż, niestety tak bywa. Nie każdy SSRI czy neuroleptyk działa na każdego tak samo. Czasem człowiek zamiast czuć się lepiej, czuje się jak gąbka do zmywania – wszystko chłonie, ale nic z tego nie wynika. W każdym razie – nie bij się z myślami, że coś z Tobą „nie tak”, tylko może faktycznie warto to wszystko omówić z kimś, kto pomoże dobrać sposób leczenia pod Ciebie. Bo widać, że coś się w Tobie tli – i to dobrze. Nawet jeśli teraz tylko czasem.
  4. Mam podobne zdanie jak @acherontia styx – motywacja to nie jest jakiś magiczny stan, który spływa z nieba i nagle człowiek wstaje, tańczy z radości i z zapałem myje okna. Często jej po prostu nie ma – i to jest całkowicie normalne. Kluczowe jest to, co robimy mimo jej braku. I tu właśnie wchodzi dyscyplina, nawyk, a czasem po prostu mechaniczne wykonywanie rzeczy, które z czasem przestają być aż takim wysiłkiem. To nie znaczy, że trzeba się „zmuszać do szczęścia” – ale że zamiast czekać na „chęć”, można zacząć od bardzo małych kroków. Nie po to, żeby od razu mieć radość, ale żeby nie dawać niemocy pełnego panowania nad sobą. A radość? Czasem przychodzi po drodze. I jeszcze jedno: brak motywacji sam w sobie nie jest diagnozą. Może być objawem depresji, ChAD-u, zaburzeń lękowych, zespołu wypalenia, ale też skutkiem stylu życia albo reakcji na przewlekły stres. Dlatego czasem faktycznie warto porozmawiać z psychiatrą, ale równie ważna bywa dobra psychoterapia, która pomoże poszukać źródła tego „zgaszenia”. Podsumowując: nie chodzi o „leczenie motywacji”, tylko o odbudowę sensu, celowości i energii życiowej. I niestety, nie da się tego zrobić wyłącznie tabletką ani też tylko „silną wolą” – to proces, który wymaga łagodności i wytrwałości.
  5. @Natrętny1988 Brzmi to wszystko bardzo ciężko i widać, że Cię to mocno męczy. Fajnie, że się odezwałeś, bo w takich sytuacjach najgorsze jest zostanie z tym samemu. Nie jestem lekarzem, ale z tego co piszesz – to wygląda raczej na mocno rozkręconą nerwicę i natrętne myśli, które kręcą się cały czas wokół jednej sprawy i wywołują reakcje z ciała. I to może dawać naprawdę dziwne objawy – właśnie takie mrowienia, lęki, czy poczucie „czy to już coś znaczy”. Dobrze, że jesteś już na lekach – to dobry krok. Ale chyba przydałoby się pogadać o tym też z psychoterapeutą. Bo z takimi myślami da się pracować i one naprawdę mogą się z czasem wyciszyć. To, że Ci się to wszystko dzieje – nie oznacza, że zmieniła Ci się orientacja albo że coś jest z Tobą „nie tak”. Po prostu głowa złapała się jednego tematu i teraz nie chce puścić. To się często zdarza u ludzi z lękami i nie ma w tym nic dziwnego – tylko trzeba coś z tym zrobić. Nie zostawiaj tego sam, serio – pogadaj z kimś, kto się zna.
  6. @un_lucky luke – no dobra, jak przeczytałem, co już robiłeś, to naprawdę czapki z głów. Tylko że mam wrażenie, że po tylu próbach trochę już żyjesz samym próbowaniem, a nie życiem. Jakbyś tak się zakręcił w tym tunelu, że już nie wiesz, po co biegniesz. I serio – to, że tworzysz filmy, kombinujesz z miniaturkami, piszesz na forum – to już jest coś. Nie mów, że nic nie umiesz. Może po prostu oczekujesz od siebie cudów, a tak naprawdę najpierw trzeba po prostu robić dalej. Zamiast szukać idealnego pomysłu na kanał czy na życie – wrzuć na luz. Zrób film pt. "Nie wiem, co robię, ale robię" i po prostu bądź sobą. Świat naprawdę potrzebuje ludzi, którzy potrafią być autentyczni – nie tylko tych „ogarniętych”. I nie odrzucaj wszystkiego, co już usłyszałeś – może coś z tego nie zadziałało jeszcze. Ale może zadziała jutro. Tylko najpierw musisz dać sobie szansę. Nie tylko „na bycie w związku”, ale na bycie sobą z odrobiną wiary. Trzymam kciuki.
  7. @Kamaila owszem jest tu grupa osób z ChAD - sam też mam taką diagnozę. Przeniosłem Twój post we właściwe miejsce, bo dyskusje chadowców mają długą tradycję - możesz sobie poczytać wcześniejsze rozważania. Zajrzyj też do wątków dotyczących leków - zawsze warto skorzystać z lupki, żeby zobaczyć co już było napisane wcześniej - Forum istnieje od bardzo wielu lat, przewinęło się przez nie bardzo dużo osób z różnymi problemami. Witamy Cię w tym szczególnym miejscu - rozgość się tutaj i pisz! Pozdrawiam świątecznie
  8. Miałem się już w tym wątku nie odzywać, ale ciągle mi wyskakuje to samo pytanie. Zadałaś to pytanie tyle razy, że pewnie jak wpiszesz „roczniki 92–00 internet” w Google, to Twoje posty wyskoczą jako pierwsze To nie jest tak, że „tylko” internet – ale faktem jest, że to główne źródło poznawania się dla wielu ludzi w tym wieku. Takie mamy czasy. Czy to dobrze, czy źle – to inna sprawa. Ale tak po prostu jest. A skoro masz już tę wiedzę, to może warto zamiast znów pytać, zrobić coś z tą informacją? Bo jak się wciąż zadaje te same pytania, to nie pojawią się inne odpowiedzi.
  9. Dryagan

    Złe samopoczucie

    @Natalia1988 to co opisujesz – ucisk w klatce piersiowej, trudności z oddychaniem i silne emocje – może mieć naprawdę różne przyczyny. Czasem takie objawy są związane z napięciem nerwowym, stresem czy atakami paniki, ale mogą też mieć podłoże fizyczne, np. związane z sercem czy układem oddechowym. Nie da się tego jednoznacznie stwierdzić przez Internet (zwłaszcza na podstawie jednego zdania), dlatego warto jak najszybciej skonsultować się z lekarzem – najlepiej internistą lub psychiatrą, jeśli towarzyszy temu silny lęk czy obniżony nastrój.
  10. @un_lucky luke No stary, serio? Po 20 latach prób nadal pytasz „co robię źle”, ale każdą radę odrzucasz jak kot warzywa z miski? Ty nie szukasz dziewczyny, Ty szukasz czarodziejskiego przycisku „Związek” na pilocie do życia – takiego co to zadziała bez ruszania się z kanapy i bez zmiany kanału. I tak, wiem, że te porady o siłowni i wychodzeniu do ludzi brzmią jak kazania z lat 90., ale one mają sens. Bo prawda jest taka: dopóki nie zrobisz czegoś inaczej niż do tej pory, to dalej będziesz w tym samym miejscu. Nie można robić cały czas tego samego i oczekiwać innego wyniku. Po prostu… I sorry, ale biblioteka to nie jest tylko miejsce z książkami – to symbol. Chodzi o to, żebyś znalazł przestrzeń, gdzie spotykają się ludzie, którzy dzielą Twoje zainteresowania. Chcesz dziewczyny, która Cię zaakceptuje takim, jakim jesteś? Świetnie! Ale najpierw musisz Ty sam siebie zaakceptować. Bo jak sam siebie nie kupujesz, to jak ktoś inny ma to zrobić? Wiesz, czego Ci naprawdę potrzeba? Żebyś przestał kręcić się w kółko i wrzucił życie na tryb „eksperymentuj”. Zrób coś inaczej niż do tej pory. Coś głupiego, coś nowego. Może nawet coś, czego się boisz. A nuż się wydarzy coś, co cię zaskoczy. I nie – nie chodzi o miłość od pierwszego wejrzenia w kolejce po bułki, ale może – o pierwszy raz, kiedy poczujesz, że nie jesteś liściem na wietrze, tylko drzewem z korzeniami. A co do Twojego kanału na YouTube – serio, nie biczuj się tymi 20 wyświetleniami! To nie znaczy, że film jest zły. Po prostu YouTube nie działa jak poczta pantoflowa w małej wiosce. Nikt nie powie: „ej, Ziutek wrzucił filmik, wszyscy oglądamy!” Algorytm YouTube'a to wybredny potworek – żeby go zainteresować, musisz nakarmić go kilkoma rzeczami: 1) dobry tytuł i miniaturka – coś, co przyciąga wzrok, nawet jak film trwa 3 minuty o tym, jak parzysz herbatę; 2) słowa kluczowe i opis – YouTube musi wiedzieć, o czym jest film, żeby go komuś pokazać; 3) regularność – jak wrzucisz 3 filmy raz na pół roku, to algorytm tylko ziewnie i pójdzie dalej; 4) interakcje – polubienia, komentarze, udostępnienia – to paliwo dla widoczności; 5) udostępnianie – serio, wrzuć link do kilku miejsc – trzeba trochę pokombinować, zareklamować się. YouTube to trochę jak randki – jak siedzisz w kącie i patrzysz w sufit, to nikt Cię nie zauważy. Trzeba się pokazać, niekoniecznie głośno, ale z pomysłem. A przy okazji – może to właśnie YouTube będzie Twoim „hobby z sensem”? Nigdy nie wiadomo.
  11. Bardzo ciekawe, że ten temat się pojawił. Żyjemy w dobie kiedy AI jest już codziennością i wchodzi w różne obszary naszego życia. Sam trochę z tego korzystam (najpierw jako pomoc w pracy). No i też w końcu odkryłem, że można się z tym narzędziem komunikować nie tylko wtedy gdy potrzebuję pomocy w redakcji, ale także jak mam jakiś kryzysik psychiczny). Oczywiście nie polecam jako główną formę terapii, tylko raczej jako takie codzienne wsparcie. Rozmowa z AI (oczywiście jeśli dobrze działa) daje coś bardzo ważnego o czym wspomniał @Relfi: brak oceniania. Można powiedzieć wszystko, nawet rzeczy, których nie odważyłoby się wypowiedzieć na głos w realnej rozmowie – i nie usłyszy się „no co ty”, „przesadzasz” albo „weź się w garść”. To może być ważne dla kogoś w kryzysie. Lepsza jest wersja spersonalizowana, ale ona jest zwykle w płatnej opcji. W podstawowej wersji AI (np. ChatGPT w wersji darmowej, czy Grok) też oczywiście można porozmawiać, ale dopiero w wersji płatnej (Pro lub Plus w ChatGPT) jest możliwe, by taka rozmowa miała ciągłość – w sensie, żeby AI pamiętała kontekst, wcześniejsze tematy i rozmowy, styl pisania użytkownika. I to faktycznie robi różnicę. Trochę jakby się miało kompana, który Cię zna i potrafi dopasować się do Twojego sposobu myślenia. Tego w wersji bezpłatnej nie będzie. Jeszcze raz podkreślam jednak, że takie obcowanie z AI nie zastępuje psychoterapii. Może natomiast pomóc: poukładać myśli, poczuć się mniej samotnym, przygotować się do prawdziwej rozmowy z terapeutą, czasem nawet znaleźć rozwiązanie problemu. Ale to nie jest „lek na całe zło”. Myślę jednak, że jeśli ktoś jest na zakręcie albo nie ma z kim pogadać – to lepsze to niż zamykanie się w ciszy. AI nie zastąpi człowieka, ale czasem potrafi być bardzo ludzkim lustrem. Warto też pamiętać o zagrożeniach takiej „psychoterapii z AI”. AI może symulować empatię, ale jej nie czuje. Może używać odpowiednich słów, tonu i nawet przypominać rozmowę z empatycznym człowiekiem – ale nie ma emocji. To oznacza, że w głębokim kryzysie nie zareaguje jak człowiek. Poza tym AI nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, co doradzi. Jeśli coś pójdzie nie tak – to Ty zostajesz z konsekwencjami. To nie jest certyfikowany terapeuta. Nawet najlepszy model nie zastąpi relacji terapeutycznej opartej na zaufaniu i etyce. Zdarza się też, że ludzie zbliżają się do AI aż za bardzo – traktując ją jak prawdziwego przyjaciela albo partnera emocjonalnego. To może prowadzić do izolacji, bo AI nie stawia granic, nie mówi „musisz wyjść z domu i pogadać z kimś naprawdę”. Można się w tym „ciepełku” zasiedzieć i odsunąć od ludzi – a to już dobre nie jest. AI może pomóc zrozumieć, wesprzeć, dodać otuchy – ale nie prowadzi procesu terapeutycznego. Nie da się z nią przepracować traumy, zaburzeń osobowości czy skomplikowanych mechanizmów obronnych. Ona nie prowadzi psychoterapii – to tylko rozmowa. Tymczasem niektórzy mogą zacząć traktować rozmowę z AI jako jedyną bezpieczną przestrzeń, przez co mogą zrezygnować z innych, realnych form wsparcia. Trzeba zatem pamiętać, że gdy problemy są głębokie – nie wolno na tym poprzestać.
  12. Wiesz, @Futility, muszę to jeszcze raz wyraźnie napisać,ponieważ jak czytam to, co piszesz, to aż mnie ciarki przechodzą, bo... ja naprawdę byłem przed laty dokładnie w tym samym miejscu. Nie na chwilę – przez 8 długich lat od rozstania. 8 lat zmarnowanego życia (właściwie więcej, jakby policzyć czas trwania związku to by było ze 14), rozpamiętywania kogoś, kto potraktował mnie jak śmiecia. Też miałem w głowie tylko jedną osobę – też czułem się, jakby wszystko się skończyło, jakby nie było sensu. Rozpadłem się w środku, straciłem radość życia, każda próba wyjścia z tego kończyła się jakąś wewnętrzną ścianą – pisałem, że próbowałem się zabić (tak owszem). A jeszcze bardziej nakręcała mnie wtedy choroba (ChAD). Poza tym czułem się bardzo samotny – sam mój związek trwał przecież bardzo długo – od studiów, potem się zaręczyłem, potem się rozpadło – a skończyło się jak miałem dopiero 33-34 lata!!! Nic nie zadziałało, dopóki nie wypaliło się to do końca. Dopóki sam nie poczułem, że naprawdę już nie chcę więcej nosić tej osoby w swojej głowie. Że to już nie jest żadne życie – to jest zamknięcie się w relacji, która przecież już dawno nie istnieje. I wtedy, dopiero wtedy, kiedy puściłem... wszystko się zmieniło. Z czasem przyszła nowa miłość. Prawdziwa. Bez gry, bez wyniszczania. Pojawiła się rodzina, spokój, sens. I teraz, jak spotykam tę „dawną narzeczoną” – to nie ma we mnie zupełnie NIC, żadnego bólu. Nawet złości nie ma. Jest tylko obojętność. Taka zupełna cisza w głowie. I poczucie, że w końcu żyję i jestem szczęśliwy – może nawet się cieszę z tego, że ten idiotyczny związek się rozpadł, bo to nie był materiał na żonę – ładna buźka, wredny charakter i materialistka. Wiesz, dopóki masz ją w głowie, dopóty ten związek trwa. Ona może nie mieć z Tobą kontaktu, ale w Tobie on nadal istnieje. Nadal cię trzyma. Nadal decyduje o twoim świecie. I to nie jest Twoja wina, że tak jest, bo rany po przemocy psychicznej goją się wolno. Ale Ty masz prawo się od tego uwolnić. Masz prawo żyć. Po prostu w to uwierz. Nie daj babsku zwyciężyć. Nie twierdzę, że to łatwe. Ale możliwe – mówię Ci to z pełnym przekonaniem, bo przez coś takiego przechodziłem [teraz już stary jestem więc mogę pisać z perspektywy swoich 44 lat]. Nie pozwól tej osobie mieć już władzy nad Tobą – nawet jeśli jedynym jej „narzędziem” są Twoje własne wspomnienia.
  13. @Ola_00 nikt nie kwestionuje, że jesteś aktywna – i bardzo dobrze, że masz swoje zajęcia. Ale problem nie leży w tym, co robisz na zewnątrz, tylko w Twoim nastawieniu. Bo możesz codziennie biegać i wychodzić z domu, ale jeśli w środku cały czas trzymasz się sztywnej listy oczekiwań, to nic się nie zmieni. Tu nie chodzi o aktywność fizyczną – tylko o to, czy jesteś gotowa inaczej spojrzeć na ludzi i relacje. Bez tego będzie dalej kręcić się w miejscu, choćbyś codziennie przebiegała pół miasta. Mam naprawdę szczere wrażenie, że Ty niewiele rozumiesz z tego, co próbujemy Ci przekazać. A szkoda, bo padło tu sporo konkretnych, życzliwych i rozsądnych sugestii. Może warto się na chwilę zatrzymać, wrócić do wcześniejszych odpowiedzi i spróbować wczytać się naprawdę – nie tylko oczami, ale i sercem. Zrozumieć sens, a nie szukać potwierdzenia swoich myśli. Bo jeśli po każdej wypowiedzi odpowiadasz dokładnie tym samym, to trudno nazwać to rozmową. Myślę, że na ten moment wyczerpałem już wszystko, co mogłem powiedzieć. Próbowałem z różnych stron, z humorem i bez, konkretnie i delikatnie – ale cały czas wracamy do punktu wyjścia. Widzę, że nie chcesz tych odpowiedzi naprawdę usłyszeć, a ja nie chcę się powtarzać w nieskończoność. Dlatego na tym etapie po prostu kończę swoją obecność w tym wątku. Życzę Ci mimo wszystko wszystkiego dobrego – i obyś kiedyś naprawdę trafiła na to, czego szukasz.
  14. @Ola_00 Olu, Ty nie masz dużych wymagań. Ty masz listę kontrolną NASA do startu promu kosmicznego I niby wszystko jest „obojętne”, ale jak się czyta Twoje posty, to wychodzi na to, że prawie wszystko jednak musi spełniać jakieś kryterium. Kolor włosów niby nieistotny – byle nie łysy. Wiek niby elastyczny – ale nie za młody, nie za stary, no i najlepiej dokładnie 25 lat i 3 miesiące. To trochę jakbyś mówiła: „Nie, ja wcale nie jestem wybredna! Po prostu mój chłopak musi wyglądać jak Fred ze Scooby Doo, mieszkać w moim mieście, być wrażliwy, stronić od współżycia i przypadkiem nie mieć brody. Ale to przecież nic wielkiego!”. A teraz serio: to nie jest złe, że masz swoje preferencje. Ale jeśli każda sugestia kończy się Twoim „ale przecież…” – to znaczy, że wcale nie szukasz rozwiązania. Ty chcesz, żeby świat dostosował się do Twoich wyobrażeń. Tylko że… życie tak nie działa. Cały czas próbuję Ci powiedzieć, żebyś się otworzyła na niespodziankę – zaczęła od rozmowy, może na jakimś Forum, nie patrząc na wygląd kogoś, próbując poznać raczej jaki ktoś jest (w ten sposób łatwiej znajdziesz tego wrażliwego przecież, po wyglądzie tego raczej nie widać). Miłość – bardzo rzadko spełnia wszystkie punkty z listy. Ale jak naprawdę trafisz na tego właściwego, to przestaniesz w ogóle tę listę przeglądać. Więc może daj się życiu trochę zaskoczyć. Bo póki co – kręcisz się w kółko i pytasz wszystkich dookoła: „Dlaczego nic się nie zmienia?”. A odpowiedź jest prosta – bo Ty się nie zmieniasz.
  15. @Ola_00 Olu, naprawdę nikt nie ma do Ciebie pretensji o to, że masz swoje oczekiwania. To naturalne. Tylko zauważ, że większość Twoich odpowiedzi nie jest reakcją na to, co ktoś napisał, tylko powtarzaniem w kółko tego samego pytania. I stąd to nasze poczucie kręcenia się w miejscu.
  16. Droga Księżniczko z Wieży Bez Chłopców, Z każdym Twoim postem mam coraz większe wrażenie, że nie szukasz chłopaka – tylko potwierdzenia, że to niemożliwe. I że najchętniej usłyszałabyś: „Masz rację, nie ma już wrażliwych chłopaków – świat się skończył, weź kota i zamknij się w wieży”. A najlepiej, żeby ktoś Ci przysłał chłopaka w paczce z InPostu – 25 lat, chłopięcy, nie łysy, bez brody, nie spieszy się do niczego, do tego podobny do Jude’a Lawa, Toma Cruise’a albo Freda (ale nie tego od pizzy z parteru – tylko z kreskówki). I koniecznie z dopiskiem: „Bez wad. Produkt limitowany”. Tylko że tak to nie działa. Dostałaś już mnóstwo podpowiedzi – o tym, żeby szukać ludzi przez fora tematyczne, grupy internetowe, miejsca, gdzie ludzie mają wspólne pasje. Ale Ty nadal wracasz do punktu wyjścia i pytasz „gdzie?”, jakby nikt nigdy nic Ci nie napisał. Tak, Internet daje dziś największą szansę na poznanie kogoś, kto ma podobny charakter, zainteresowania, wartości. Tu najpierw poznajesz człowieka od środka, a dopiero potem jego zdjęcie. Ale Ty cały czas jakby tego nie chcesz przyjąć – bo może to nie chodzi o brak okazji, tylko o to, że żadna nie jest dość idealna? A jeśli po tylu podpowiedziach, nadal piszesz: „no ale koleżanka też tak mówi, że ciężko”, to może... pora wyjść z tej bajki, w której królewna nie może znaleźć księcia, bo wszyscy mają brodę albo są o rok za młodzi, czy za starzy. Tylko ostrzegam – jak kiedyś spotkasz tego wrażliwego chłopca, co nie pije, nie przeklina, zna wszystkie odcinki Scooby-Doo i umie robić naleśniki… to nie pytaj koleżanki, czy ma odpowiedni wzrost i długość rzęs. Po prostu złap go za rękę i nie puszczaj.
  17. Bajka o poszukiwaniach idealnego chłopaka Dawno, dawno temu (czyli całkiem niedawno), w królestwie Internetu, żyła sobie dziewczyna, która marzyła o spotkaniu księcia. Ale nie byle jakiego! Miał mieć serce jak miód, charakter jak Fred ze Scooby-Doo, twarz jak Jude Law, fryzurę jak młody Tom Cruise i oczywiście – żadnej łysiny. Królestwo było pełne ludzi, ale niestety... nie spełniali kryteriów. I tak nasza bohaterka codziennie wyruszała na poszukiwania: do sklepu, na rower, do parku, na zakupy, na staż. Pytała koleżanki, ciocię, mamę, babcię – i wszystkie zgodnie twierdziły: „Taki chłopak to jak jednorożec. Może gdzieś jest, ale nie widziałam”. Więc dziewczyna spisywała kolejne imiona odrzuconych kandydatów do magicznego Zwoju Niewłaściwych Fryzur. Pewnego dnia, ktoś mądry (nie czarodziej, tylko użytkownik forum) powiedział jej tak: „Otwórz się na niespodzianki. Przestań używać castingu i sitka. Prawdziwe związki zaczynają się nie wtedy, gdy wszystko się zgadza na papierze – ale gdy coś zaiskrzy. I czasem ta iskra wyskoczy z rozmowy z kimś, kto Cię po prostu rozumie.” Dziewczyna pokiwała głową... i zadała pytanie: „No dobrze, ale gdzie jeszcze można poznać kogoś w moim wieku?”. I wtedy wszyscy mieszkańcy forum westchnęli i powiedzieli chórem: „Wszędzie. Ale tylko wtedy, gdy szukasz sercem, a nie katalogiem postaci z kreskówek.” Koniec bajki. A właściwie… początek. Bo może właśnie tu zacznie się Twoja historia.
  18. @Ola_00 Olu, Ty naprawdę jesteś jak agentka castingowa z bardzo konkretną wizją roli głównej w swoim filmie romantycznym. Tylko że – i tu mały spoiler – życie to nie Hollywood, a chłopięcy Jude Law nie czeka za rogiem z bukietem i CV. Związki nie rodzą się z katalogu, w którym wpisujesz: „chłopięca uroda + Tom Cruise + Fred ze Scooby-Doo + 27 lat + bez brody + zero łysiny + absolutnie nie młodszy + absolutnie nie starszy o 10 lat”. To nie zamawianie tortu u cukiernika. Prawdziwi ludzie nie mieszczą się w takich formularzach – mają różne twarze, charaktery, ścieżki życiowe, a czasem też... brodę. I wiesz, nie ma absolutnie nic złego w tym, że masz swój gust – każdy ma. Ale jeśli lista wymagań jest dłuższa niż menu w tajskiej restauracji, to nawet idealny kandydat może nie przejść rekrutacji. Lokalne wydarzenia to nie magiczne „spotkania matrymonialne”, tylko np. kluby książki, koncerty, warsztaty tematyczne, wystawy, wydarzenia sportowe, spotkania podróżników – coś, co łączy ludzi wspólnym zainteresowaniem. A jak już padło – fora tematyczne to naprawdę dobre miejsce, bo poznajesz ludzi przez wspólną pasję, a nie przez wygląd. I wtedy łatwiej o rozmowę, a rozmowa to początek wszystkiego. A co do pytania „gdzie poznać” – serio, Internet nie gryzie. To nie „gorsza opcja”, tylko normalny kanał kontaktu w XXI wieku. Ba! To czasem lepsza opcja, bo najpierw poznajesz charakter, sposób myślenia, poczucie humoru… zanim zobaczysz fryzurę czy nos. Chyba że faktycznie dla Ciebie ważniejszy jest wygląd niż osobowość – ale nie sądzę, żebyś naprawdę chciała kogoś tylko dlatego, że przypomina Freda ze Scooby-Doo. A Twoje koleżanki? Też nie widzą nikogo. Może dlatego, że miłość nie skacze po mieście z transparentem „mam 27 lat i jestem wrażliwy”. Serio – większość ludzi wygląda zupełnie zwyczajnie i wcale się nie rzuca w oczy, dopóki nie zaczną z Tobą rozmawiać. Chemia zaczyna się w słowie, nie w fryzurze (czy jej braku). Więc podsumowując: spokojnie, daj światu szansę Cię zaskoczyć. I może zamiast wypatrywać księcia na białym rowerze, daj szansę komuś, kto może nie wygląda jak z filmu, ale ma serce po właściwej stronie.
  19. @Ola_00 Wiesz, nikt nie mówi, że coś jest z Tobą „nie tak”. Ale czasem można się tak bardzo zapatrzeć w wyobrażenie idealnego partnera, że trudno potem dostrzec realnego człowieka. I nie chodzi o to, że robisz coś źle – tylko może Twoje oczekiwania są aż tak szczegółowe, że nikt się przez nie nie przeciska. Czytając Twój post mam wrażenie, że jesteśmy w świecie, gdzie Fred ze Scooby-Doo jest realną konkurencją na rynku matrymonialnym . Trochę to dziecinne. Tom Cruise czy Jude Law – jasne – mają swój urok (i niezłą stylówkę chociaż aktualnie też byś ich skreśliła, bo za starzy), ale pamiętaj, że to tylko postacie z filmów albo bajek, wykreowani na idealnych. Nie wiemy, jacy są naprawdę. Prawdziwi ludzie nie są idealni. Mają blizny, wady, trochę mniej „filmowy” uśmiech. Ale to nie znaczy, że są mniej wartościowi. Czasem w kimś z zupełnie innego „szablonu” niż Twój ideał może być coś, co sprawi, że się uśmiechniesz. I serio – nie pytaj, co z Tobą nie tak. Z Tobą naprawdę wszystko jest w porządku. Ale może czas spojrzeć na to inaczej – nie jak na projekt do zrealizowania, tylko jak na coś, co dzieje się między ludźmi, a nie na podstawie formularzy. Bo związki to nie casting do filmu. To nie jest tak, że szukasz aktora do konkretnej roli, który ma spełniać 17 wymagań z listy, wyglądać jak Fred ze Scooby-Doo, mieć charakter Toma Cruise’a (cokolwiek to właściwie znaczy – bo on jako człowiek a nie postać z filmu, to chyba tak średnio z tym charakterem), i jeszcze najlepiej mieszkać w promieniu 5 km. To nie plan zdjęciowy – to życie. A w życiu najwięcej znaczy to, co się dzieje między dwojgiem ludzi – spojrzenia, rozmowa, śmiech w tym samym momencie, zwykłe poczucie, że z tą osobą chce się spędzić jeszcze trochę więcej czasu (ja np. zakochałem się w osobie z którą najpierw się przyjaźniłem, z którą było mi po prostu dobrze, która mnie akceptowała takiego jakim jestem). Chemia nie pyta, czy ktoś ma idealny profil nosa albo wymarzoną fryzurę. Czasem zaskakuje, kiedy w ogóle się jej nie spodziewasz. Ale żeby mogła zadziałać – trzeba komuś dać szansę. Nie jako kandydatowi na narzeczonego, tylko po prostu jako człowiekowi. I czasem – kto wie – ktoś, kogo na początku byś nie brała pod uwagę, może się okazać kimś, kto najbardziej Cię rozumie. Bo prawdziwa relacja zaczyna się wtedy, gdy już nie szukasz ideału – tylko spotykasz kogoś, kto po prostu pasuje. Co więc robić? Po pierwsze – daj sobie trochę luzu. Nie musisz codziennie wychodzić z założeniem, że dziś MUSISZ kogoś poznać. Życie to nie program randkowy. Po drugie – rozwijaj siebie, nie tylko po to, żeby „być lepsza” dla kogoś, ale dlatego, że to sprawia, że czujesz się silniejsza i pewniejsza siebie. To się potem przekłada na kontakty z ludźmi – bo ludzie czują, kiedy ktoś promieniuje spokojem i autentycznością. Po trzecie – zaglądaj tam, gdzie są ludzie z Twoimi zainteresowaniami. Fora tematyczne, grupy pasjonatów, lokalne wydarzenia. Nawet tutaj, na Forum, ludzie się poznają. Serio – jeśli kogoś łączy podobna wrażliwość, to czasem wystarczy zwykła rozmowa, żeby coś zaiskrzyło. I jeszcze jedno – niech Twoje życie nie będzie tylko czekaniem na kogoś. Bo najczęściej to właśnie wtedy ktoś się pojawia – kiedy Ty jesteś już w swoim rytmie.
  20. @Ola_00 Wiesz, naprawdę rozumiem Twoje rozczarowanie – samotność potrafi dawać w kość (sam tego kiedyś doświadczyłem mocno), zwłaszcza kiedy wydaje się, że wszyscy wokół są już „gdzieś” – w związkach, z dziećmi pod pachą, w kuchni robią kolację dla dwojga... a Ty nadal w punkcie wyjścia. Ale warto pamiętać: to, że nie widzisz nikogo wokół, nie znaczy, że nikogo nie ma. Serio – miłość rzadko spada z nieba w najdogodniejszym momencie. To nie zgrzewka mleka, żeby na nią trafić między działem z pieczywem a kasą samoobsługową I jasne, masz swoje wymagania – i dobrze, że wiesz, czego chcesz. Ale naprawdę, czasem najfajniejsze rzeczy zaczynają się tam, gdzie wcale nie miało się niczego znaleźć. I nie chodzi tylko o związki – chodzi o ludzi, o rozmowy, o to, że coś kliknie, nawet jak nie ma od razu czerwonego dywanu i dzwonów weselnych w tle. Dlatego warto robić coś dla siebie – mieć pasje, zaglądać na fora tematyczne, wchodzić w miejsca, które są zgodne z Twoimi zainteresowaniami. Bo tam często jest łatwiej – bo już na starcie macie coś wspólnego – jak to zauważył @Cień latającej wiewiórki A z tego coś może się zbudować. I może właśnie tam pojawi się ktoś, kto Cię zaskoczy – może nie Tom Cruise w chłopięcym wieku, ale ktoś z uśmiechem, który Ci się spodoba bardziej niż wszyscy aktorzy razem wzięci I jeszcze jedno – nie buduj całego swojego świata wokół tego, że nie masz jeszcze partnera. Buduj go wokół siebie. Bo wtedy świat zaczyna budować się wokół Ciebie. Serio. A na razie – nie trać wiary. Bo najbardziej wartościowe znajomości naprawdę często zaczynają się tam, gdzie zupełnie się ich nie spodziewamy. No i jeszcze jedno: ludzi naprawdę wartościowych czasem trzeba spotkać nie oczami, tylko sercem. Nawet jeśli nie przypominają Jude’a Lawa albo nie mają idealnej fryzury
  21. Gdyby choroba psychiczna automatycznie skazywała człowieka na samotność, to ja bym już dawno siedział sam w lesie, gadał z drzewami i układał liście w serduszka A tymczasem – jestem żonaty, żyję normalnie (no, względnie normalnie ), zmagam się z tym, co mam, jak wielu innych ludzi. To jeden z większych mitów, że jak ktoś choruje psychicznie, to nie może być w relacji. A przecież choroba nie zabiera nam zdolności do bliskości, do uczuć, do bycia z kimś. Czasem wręcz przeciwnie – daje nam głębsze rozumienie siebie i innych. Więc tak, ludzie z depresją, CHAD, lękami, OCD czy innymi trudnościami – mają partnerów, dzieci, życie rodzinne i całkiem zwykłe (a czasem niezwykłe) codzienności. Nie jesteśmy z innej planety. Chociaż jakby ktoś dał mi możliwość teleportacji, to bym nie odmówił
  22. @Futility To, co napisałeś, jest bardzo mocne. I bardzo smutne. I nie będę próbował Ci teraz wmówić, że „wszystko się ułoży”, że „trzeba tylko chcieć”, że „musisz walczyć” – bo wiem, że nie chcesz, nie masz siły, nie wierzysz w to już od dawna. Ale chcę, żebyś usłyszał jedno, nawet jeśli to teraz tylko przeleci Ci przez głowę: Ty nadal tu jesteś. Piszesz. Mówisz. Oddychasz. I to znaczy, że jakaś część Ciebie jeszcze nie zrezygnowała. Nie musisz być dzielny. Nie musisz „zaczynać od nowa”. Ale proszę Cię – nie wmawiaj sobie, że jesteś kimś, kogo nie warto utrzymywać przy życiu. To nieprawda. Nie jesteś nikim. Jesteś człowiekiem, który został strasznie skrzywdzony i który nie potrafi znaleźć światła. Ale to nie czyni Cię mniej wartym. To czyni Cię... po prostu bardzo zranionym. A rany – nawet te najgłębsze – są częścią życia, nie jego przekreśleniem. I wiesz co jeszcze? Twoja obecność tutaj, na forum, też ma znaczenie. To, że się otwierasz, że mówisz o tym, co naprawdę czujesz – porusza. Może nie wiesz, ilu ludzi czyta Twoje słowa i myśli: „Ja też tak mam. On mówi coś, czego sam nie umiałem nazwać”. To już jest coś. Nawet jeśli nie czujesz się potrzebny – jesteś obecny. I jesteś słyszany. Nie wiem, czy teraz jesteś w stanie cokolwiek przyjąć. Ale dopóki jesteś, masz znaczenie. Nawet jeśli tego sam nie czujesz. Piszesz o eutanazji... Ale to nie jest wybór, który podejmuje się z chłodnej decyzji. To ból, który szuka końca. A ja chciałbym, żebyś kiedyś – choćby za rok, za pięć – mógł powiedzieć, że dobrze, że wtedy nic nie zrobiłeś. Bo to, że teraz nie widzisz sensu, nie znaczy, że on nie istnieje. Po prostu teraz jest cholernie przysypany gruzem. P.S. Wiesz… tak sobie teraz pomyślałem - to, że się tu otwierasz, że piszesz, wyrzucasz z siebie wszystko – to w gruncie rzeczy jest już jakiś rodzaj terapii. I nie mówię tego w sensie „terapeutycznym”, tylko ludzkim. Bo czasem samo to, że ktoś Cię słucha – albo że Ty sam siebie słyszysz – coś zaczyna poruszać.
  23. Panowie, panie – wiadomo, że każdy ma jakieś preferencje, ale przecież najważniejsze w relacji nie są metryka ani rysy twarzy. Naprawdę! Ile to już razy ludzie mówili: „to nie mój typ”, „nie mój klimat”, a potem... klik! Zaiskrzyło i cała teoria wzięła w łeb. Bo jak się spotykają dwie osoby, które się nawzajem słuchają, szanują i potrafią być sobą, to naprawdę przestaje mieć znaczenie, czy ktoś wygląda jak Tom Cruise czy jak Shrek po taplaniu w błocie. Nie ma nic złego w marzeniach o „idealnym” partnerze – ale największe niespodzianki zdarzają się wtedy, gdy odkładamy listę oczekiwań na bok i dajemy się czemuś po prostu wydarzyć. A chemia… no cóż. Ona bywa kompletnie nieprzewidywalna. I całe szczęście. Tak że głowa do góry, Panie Shreku – Fiona też się znalazła, chociaż na początku wcale nie był w jej typie. A jednak… coś zaiskrzyło, bo chemia to nie katalog z Tinderka, tylko ta dziwna iskra, która nagle przeskakuje między dwojgiem ludzi i robi w głowie „klik!”. I tak jak w bajce – może się okazać, że ten „Shrek” ma więcej serca, ciepła i wrażliwości niż dziesięciu książąt na koniu razem wziętych. Więc spokojnie – jeszcze niejeden smok do pokonania, niejeden most do przejścia… i kto wie, co (albo kto) czeka po drugiej stronie
  24. @Mic43 @bei bardzo proszę, żeby tego wątku nie zaśmiecać własnymi kłótniami nie wiadomo o co.
×