Skocz do zawartości
Nerwica.com

anonimowa_2001

Użytkownik
  • Postów

    142
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez anonimowa_2001

  1. anonimowa_2001

    Cześć, cześć!

    Aa rozumiem. Ja raczej nie cierpię na zaburzenia obsesyjno - kompulsyjne, tylko na nerwicę (fobię) społeczną. Chyba że można do kompulsji zaliczyć ciągłe myślenie, że ludzie na pewno myślą o mnie to i to. Że się patrzą, oceniają i mają mnie za kogoś złego, dziwnego itd. Sporo tego jest. Też żyje w przekonaniu, że kiedyś zrobię komuś krzywdę, boję się, ze przestanę panować nad sobą i tym co robię. Aa i bardzo często myję ręce. Nie mogę znieść myśli, że są brudne. Do tego dochodzą różne objawy depresyjne. Niechęć do życia, brak siły, jakiejkolwiek energii, myśli samobójcze, ogółem czuję się strasznie źle ze sobą. Dodatkowo mam zaburzenia odżywiania..
  2. anonimowa_2001

    Depresja ?

    Zgadzam się jak najbardziej.
  3. anonimowa_2001

    nie mam już siły

    Ten neurolog to bardzo dobry pomysł. Daj znać co i jak , gdy już będziesz po wizycie. Najprawdopodobniej dużo z tych objawów, jak nie wszystkie wynikają ze stresu jaki przeżyłaś. Przede wszystkim udaj się do psychiatry, im szybciej tym lepiej.
  4. Jak zapewne wiesz to jedne z typowych objawów depresji. Nie pozwól, aby one z Tobą wygrały! To że inni mają gorzej nie ma żadnego znaczenia. Każdy ma inną psychikę i inaczej przeżywa dane sytuacje. Ktoś może mieć niby gorzej, a lepiej znosić sytuację i na odwrót. Jak napisała osoba wyżej bardzo dobrze, że wybrałaś się do psychiatry, że zaczęłaś działać. Życzę Ci dużo siły i wytrwałości
  5. anonimowa_2001

    Cześć, cześć!

    Hejkaa. Miło mi pisać w tym wątku. Możesz bardziej przybliżyć temat, jak to u Ciebie wyglądało? W dzieciństwie jakie kompulsje miewałaś, jak to się rozwijało itd.
  6. Jak ja Cię tu rozumiem. To bardzo przykre, że mnóstwo ludzi z takimi problemami nie może kompletnie liczyć na rodzinę. Niby chcą dobrze, ale zupełnie nie rozumieją problemu. Możesz opowiedzieć dokładnie jak to było u Ciebie?
  7. Witam Cię serdecznie! Jeśli Ty, bądź ktokolwiek inny chciałby pogadać to śmiało piszcie do mnie. Lubię słuchać i pomagać
  8. Powinnaś wybrać się do psychologa/psychiatry + udać się na wizytę do dietetyka. Potrzebujesz jakichś leków i wsparcia co do zaburzeń odżywiania. No i zdrowej diety. Trzeba zacząć jeść normalnie, co nie jest łatwe.. Ja dalej siedzę w swoim problemie niestety.
  9. Witaj! Myślę, że to forum jest jak najbardziej przeznacozne do problemów tego typu. Niestety tak to działa, że raz się zrobi coś złego, a później ciężko z tego wyjść. Jeżeli chodzi o to kłamanie, to jestem w takiej samej sytuacji, tylko że ja nigdy nie koloryzowałam, tylko po prostu przeinaczam prawdę. Czasami sama nie wiem dlaczego to robiłam/robię. Na początku musiałam po prostu chronić siebie, żeby moje problemy nie wyszły na jaw, ale później zaczęło się to tyczyć również najprostszych spraw. No ale, nie o mnie tutaj miałam mówić. Popełniłaś źle robiąc coś takiego, ale wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy mamy prawo do tego, a następnie wyciągania wniosków. Samookaleczanie jest mega przykrą sprawą. Ehh, mam nadzieję, że już tego nie robisz. To naprawdę nie jest wyjście, na pewno nie na dłuższą metę. Pamiętaj, ze musisz z tym walczyć. Nie obwiniaj się. Starasz się robić wszystko dobrze. Teraz masz okazję na zmianę szkoły, zrób to! Porozmawiaj z mamą, nie ma sensu tak się męczyć. Doskonale rozumiem jakie może to być ciężkie dla Ciebie... Jestem w podobnej sytuacji. Co do powiedzenia o wszystkim przyjaciołom.. Ja myślę, że powinnaś to zrobić. Jeżeli powiesz dokładnie jak było i jak się teraz z tym czujesz to na pewno zrozumieją i Cię wesprą. Tak powinni zachować się przyjaciele. Fakt, popełniłaś błąd w stosunku do nich, ale to zrozumiałaś i żałujesz. Jeśli masz częste myśli samobójcze to bardzo niedobrze. Najważniejsze, że mimo wszystko nie chcesz tego zrobić. Jeśli dałabyś radę, to najlepiej porozmawiać o tym wszystkim z kimś bliskim, np. mamą i pójść do psychologa/psychiatry. Samookaleczanie się, objawy depresyjne i myśli samobójcze to poważna i przerażająco częsta sprawa w dzisiejszym świecie. Trzymam za Ciebie mocno kciuki i życzę powodzenia! :*
  10. Na terapię zawsze możesz pójść. Jeżeli Twoje problemy przeszkadzają Ci na tyle, że czujesz, że chcesz pomocy to nie masz się nad czym zastanawiać. Spróbować warto. Ogółem ciężko trafić na dobrego terapeutę, ale trzeba próbować i się nie zniechęcać po pierwszym, czy dwóch razach. Robimy coś dla swojego dobra, więc nie ma co się poddawać.
  11. Tak, byłam na dwóch wizytach u psychiatry. Tzn trzech, ale jedna - z psychologiem, była nieudana. Biorę Zoloft oraz na drugiej wizycie przepisał mi jeszcze Nootropil. Także leczenie tylko farmakologiczne, gdyż na terapię nie ma czasu, każdy zawalony. Kolejna wizyta w połowie Stycznia. Jeżeli chodzi o leki to biorę troszkę ponad miesiąc i nie zauważyłam żadnego działania. Ani pozytywnego, ani skutków ubocznych. Być może trzeba jeszcze poczekać, nie mam pojęcia. U mnie SSRI zadziałały po 7-8-miu tygodniach. I taki jest realny czas zadziałania leku, pomimo, że w ulotce piszą bzdury o dwóch tygodniach. Może jeszcze poczekaj. W każdym razie leki, nawet bez terapii powinny realnie pomóc i przywrócić Cię w miarę do pionu. Jeśli to nie nastąpi, to na następnej wizycie w styczniu powinnaś o tym powiedzieć, bo lek można zmienić. Wielu jest tutaj użytkowników, którym "odpalił" dopiero któryś lek z kolei. Jeśli potrzebujesz bardziej fachowych porad i odpowiedzi, to napisz do forumowego psychologa. Ważne, że podjęłaś jakieś działania w kierunku poprawy sytuacji. Będzie lepiej, wierz mi. Dlaczego wizyta u psychologa byłą nieudana? Tak, trzeba jeszcze pewnie poczekać. Tylko też nie bardzo wiem czego mam się spodziewać i jakie zmiany mogę zauważyć. Jakoś nie wyobrażam sobie tego zupełnie. A wizyta była nieudana, gdyż po prostu człowiek mi zupełnie nie podpasował, nie dogadaliśmy się i w efekcie wyszłam z gabinetu w gorszym stanie niż do niego weszłam.
  12. Tak, byłam na dwóch wizytach u psychiatry. Tzn trzech, ale jedna - z psychologiem, była nieudana. Biorę Zoloft oraz na drugiej wizycie przepisał mi jeszcze Nootropil. Także leczenie tylko farmakologiczne, gdyż na terapię nie ma czasu, każdy zawalony. Kolejna wizyta w połowie Stycznia. Jeżeli chodzi o leki to biorę troszkę ponad miesiąc i nie zauważyłam żadnego działania. Ani pozytywnego, ani skutków ubocznych. Być może trzeba jeszcze poczekać, nie mam pojęcia.
  13. Witam, Mam stwierdzoną nerwicę społeczną. Od zawsze boję się ludzi, unikam jakichkolwiek wystąpień publicznych, jestem zamknięta w sobie, nie potrafię powiedzieć tego co myślę naprawdę. Gdy z kimś rozmawiam to zamiast skupić się na tym, myślę o tym, że inni na mnie patrzą, oceniają mnie, przez co mam pustkę w głowie i nie wiem co powiedzieć. Często wychodzę po prostu na idiotkę. Tyle razy czułam się przez to okropnie, że jestem na takim etapie, że całkowicie izoluje się od ludzi. Wstydzę się siebie, swojego zachowania oraz wyglądu. To wszystko nie pozwala mi być sobą. Przez to uciekam w świat wirtualny. Tylko tutaj mogę normalnie porozmawiać z ludźmi, mam dystans do siebie, jestem pewniejsza siebie, nie stresuję się i wiem, że nikt na mnie nie patrzy. Tylko w Internecie mogę być sobą. I było tak odkąd pamiętam. Zawsze dużo pisałam z ludźmi, ciągle chciałam poznawać kogoś nowego. Mimo to starałam się wychodzić do ludzi w realnym życiu. Teraz już nie widzę żadnego sensu. Po prostu nie potrafię żyć wśród ludzi. Tyle razy się o tym przekonałam. Od grudnia zeszłego roku mój stan się znacznie pogorszył. Zrezygnowałam ze wszystkiego co kiedyś robiłam: blogowania, biegania, zdrowego stylu życia, nauki. Byłam piątkową uczennicą. Obecnie mam dwa zagrożenia i zupełnie sobie nie radzę. Nie mogę nie zebrać do niczego. Wszystko mnie przygnębia, stałam się nerwowa i zaczynam obwiniać wszystkich dookoła o mój obecny stan. Wszystko wydaje mi się nie tak jak być powinno. Czuję się strasznie samotna, pusta, bezużyteczna, niepotrzebna, niekochana i jest we mnie wiele innych negatywnych odczuć. Jedyną rzeczą, którą chcę i potrzebuje nieustannie robić to pisać z ludźmi w Internecie. Od zawsze lubiłam pomagać w ten sposób, bo w realnym życiu moja aspołeczność mnie ograniczała. Dowartościowywałam się w ten sposób - wiedząc, że komuś jestem potrzebna i robię coś dobrego. Motywowała mnie również nauka. Wiedziałam, że do czegoś się nadaje. Jednak teraz mi nawet nauka nie wychodzi, a zamiast pomagać innym użalam się nad sobą. W efekcie czuję się kompletnym beztalenciem. Nic już nie potrafię dobrze zrobić. I mam osoby, którym nie mówię o sobie, tylko wysłuchuje i staram się pomagać, dawać nadzieję. Jednak potrzebuję też ja się wygadać, więc innym z kolei marudzę i wiecznie narzekam. Kiedyś tego nie było. Dosłownie całe dnie piszę na telefonie z ludźmi. Wiem, że muszę być ciągle dostępna i gotowa, bo w każdej chwili ktoś może potrzebować mojej pomocy. A z drugiej strony to ja tak bardzo potrzebuję utrzymywać z kimś kontakt. Nie wiem co przeważa i co sprawia, że nie mogę się od tego oderwać. Już na nic innego nie mam ochoty. Najchętniej bym tylko leżała całymi dniami z telefonem. Nic więcej nie jest mi potrzebne. I już nie wiem, czy ten mój cały stan jest spowodowany tym, że może uzależniłam się od tego, może przez to zawalam naukę i całą resztę (chociaż tak jak mówiłam zawsze pisałam dużo i nie kolidowało z nauką, wręcz mnie motywowało), czy może mam jakieś stany depresyjne, które nie pozwalają mi na nic, albo po prostu wszystko przez to że boję się ludzi i szukam ich tak bardzo w Internecie, bo czuję się samotna. Naprawdę nie mam pojęcia co sądzić o tym wszystkim...
  14. W sumie nie liczę kalorii, ale od września jem normalniej - 3 posilki. I wcale nie duzo, bo nie mam jakiegos duzego apetytu. Tylko ze teraz bardzo zależy mi na tym, aby schudnąć, bo czuję sie bardzo źle. Szczególnie uda i ręce. Są straszne. Wstydzę się tego bardzo i to nasila moja niechęć wychodzenia do ludzi. Teraz biorę leki i lekarz mi powiedział, że od nich schudne, bo obznizaja apetyt (on nie wie o moich zaburzeniach). Liczyłam sobie zapotrzebowanie nawet. Wyszło coś ponad 1400.
  15. Witam, Tak jak wspomniałam w poprzednim poście (pogubi-am-si-t61822.html), że moje zaburzenia odżywiania to odrębny temat to chciałabym dziś Wam go przybliżyć. Zacznę od tego, że jest to bardzo trudne i wstydliwe. Jak mówię innym o swoich wszystkich problemach (przyjaciołom internetowym), tak do tego nie jestem w stanie się przyznać. To jest chore, głupie, nienormalne i bardzo, ale to bardzo się tego wstydzę. Jednak chciałabym się z tym podzielić z ogółem, tutaj na forum. Chcę się dowiedzieć co o tym myślicie i z czym ja tak właściwie mam do czynienia. Zacznę od tego, że dwa lata temu w wakacje zaczęłam dużo ćwiczyć i interesować się zdrowym odżywianiem. 6 razy w tygodniu dość intensywnie ćwiczyłam przed godzinę oraz jadłam tylko zdrowe rzeczy. Wyeliminowałam wszystkie słodycze, słodkie napoje, panierki z kotletów itd. Liczyłam kalorie. Jadłam do 1400 kcal dziennie + ćwiczenia. Zawsze czułam się grubsza od innych i chciałam po prostu schudnąć, wyglądać lepiej. Dużo gotowałam, przygotowałam tylko zdrowe posiłki, sprawiało mi to przyjemność. Rodzinie nie do końca to pasowało; smakowało. Jednak ja się nie zniechęcałam i robiłam swoje. Ćwiczyłam tak 6 miesięcy, do grudnia. Od października albo listopada biegałam po godzinie 2-3 razy w tygodniu, a w resztę dni ćwiczyłam w domu, z przerwą na Niedzielę. Pamiętam, że jeszcze kilka dni przed Wigilią, wśród intensywnych przygotowań znalazłam czas na wyjście i bieganie. To wszystko spowodowało, że schudłam i wyglądałam naprawdę dobrze (patrząc z perspektywy czasu, na zdjęcia). Wtedy wydawało mi się, że dalej jestem gruba i to moje odchudzanie i starania nie mają sensu, nie przynoszą efektów. Ja teraz widzę, że to co się działo to była obsesja na punkcie zdrowego jedzenia. Ja nie mogłam zjeść nic bardziej kalorycznego, a po każdym jednym kawałku ciasta domowego, na którego sobie pozwalałam raz na jakiś czas miałam ogromne wyrzuty sumienia. Jednak rodzina mi mówiła, że jestem już taka chuda, że mi wystarczy. Najmniej ważyłam 42 kg przy wzroście 150 cm. Byłam według mnie taka akurat. Chociaż wtedy nie. Przełomowym momentem, kiedy uznałam że te starania i wyrzeczenia nie mają sensu było pojechanie na zakupy. Uznałam, że już schudłam na tyle że mogę kupić sobie coś nowego. Zaczęłam przymierzać, za małe, dziecięce rozmiarówki (nie wiem co ja sobie wyobrażałam). No ale takie spodnie na 146 cm oczywiście na mnie nie wchodziły, a ja byłam tym załamana, poczułam się strasznie grubo, w lustrze też tak siebie widziałam. Więc uznałam, że koniec tego. Pomyślałam, że przed ćwiczeniami i po wyglądam tak samo, więc moje starania idą tylko na marne. (XD chora logika, wiem, teraz to wiem..) A ja naprawdę wylewałam dużo potów, byłam przedtem miłośniczką słodyczy, więc nie było tak łatwo z nich rezygnować. Pamiętam jakby to było dziś jak dostałam na Mikołajki czekoladowego mikołaja. Zjadłam go w całości, uznając że tak dawno nic nie zjadłam że mi się należy. Był taki doooobry, po takim czasie niejedzenia czekolady. I od tego momentu wpadłam w wir obżarstwa. Codziennie, bez przerwy jadłam kiedy tylko miałam okazję. To był czas świąteczny, więc w Święta mając tyle pyszności podjadałam z lodówki mnóstwo, a przy stole oczywiście nie jadłam za dużo, bo byłoby mi wstyd. Nigdy nie miałam dość. Naprawdę te ilości jakie ja pochłaniałam są nie do wyobrażenia. I trwało to bez przerwy. Nie mogłam przestać, mimo że mówiłam sobie, że to ostatni taki dzień, kiedy sobie pozwalam. Skoro nie chciało mi się już ćwiczyć i straciłam sens tak naprawdę wszystkiego (od tego właśnie momentu zaczął się najgorszy okres, który opisałam w poprzednim wątku) to uznałam, że spróbuję głodówki. Że to musi mi przynieść w końcu zadowalające efekty. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie jedzenie nie sprawiało mi większego problemu. Jeżeli zaczęłam to mogłam nie jeść nic. Nie czułam się najlepiej, bolała głowa, kręciło mi się wszystko, ogółem czułam się osłabiona i zmęczona, jednak było to do wytrzymania. Jadłam 500-600 kcal, potem coraz mniej, a potem moim wyznacznikiem było 200-300 kcal. Chudłam. Mierzyłam swoje uda bardzo często. Bardzo szybko było w nich coraz mniej cm. Trwało to 21 dni, czyli nie jakoś dużo. Po tym miałam napad jedzenia, co mogło być do przewidzenia.. Tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. No i nie wiem już ile dni to trwało, ale na pewno jadłam bardzo dużo. I odtąd na zmianę, raz się głodziłam kilka dni, potem jadłam ogromne ilości, w szczególności słodyczy. I to wszystko trwa tak naprawdę do dziś. Znienawidziłam siebie strasznie,bo przytyłam nagle dużo. To była tragedia, jednak jedzenie jest silniejsze. Jest to mój sposób na poradzenie sobie z problemami. To chore błędne koło, bo jem, bo jestem gruba, a skoro jestem gruba to i tak mogę jeść dalej.. Skoro jestem gruba to muszę się odstresować jedząc. Heh... Ja przez to wszystko odwalałam naprawdę okropne rzeczy, których bardzo się wstydzę i żałuję. Chodziłam po szkole do sklepów, kupując ogromne ilości słodyczy, w rożnych punktach, żeby w jednym miejscu nie kupić za dużo i nie wyjść na idiotkę :) Jednak tak czy tak byłam nią i jestem przez samą sobą. Potem obżerałam się tym w pokoju.Było mi tak słabo, tak źle się czułam, a mimo to ja dalej wpychałam w siebie te czekolady czy pączki. Brzuch miałam, jakbym była w ciąży. Raz idąc po takim obżarstwie do kościoła z rodziną zrzygałam się po drodze. Zazwyczaj szłam spać po takim czymś, ze strachem że może się już nie obudzę, albo żołądek mi pęknie albo cokolwiek innego. Ja się dziwię, że nigdy nie wylądowałam w szpitalu. Kradłam (bo można to tak nazwać) pieniądze mamie. Czasem wzięłam jej z portfela (czego bardzo żałuję, ale to było silniejsze ode mnie, ka musiałam zdobyć to jedzenie), czasem nie oddałam jej reszty z zakupów. I to było takie, że np. uznałam że od tego dnia nie jem, ale potem znalazłam u siebie jakieś pieniądze to jednak jadłam, bo przecież trzeba wykorzystać taką wspaniałą okazję :) Ehh.. Ogółem to więcej się obżerałam niż głodowałam. Przytyłam jakieś 10-12 kg w bardzo krótkim czasie. Raz w ciągu 2 tygodni 5 kg mi przybyło. Więc sobie wyobraźcie. Teraz ważę pewnie 54-55 kg. Myślę, że coś takiego. Kto wie, czy nie więcej. To działa na zasadzie wszystko albo nic. Albo mogę nie jeść nic i jest dobrze, albo się obżeram. Jak już zacznę, zjem coś bardziej kalorycznego to uznaję że trzeba to wykorzystać do końca i wtedy cały dzień jem. Jak u alkoholika, tylko że z jedzeniem. Przez to wszystko czuję się jak gruba świnia. Robiłam wszystko albo żeby jeść albo żeby nie jeść. To straszne. Nienawidzę siebie i wstydzę się tego jak wyglądam. Mam w głowie cały czas, że muszę schudnąć, zacząć porządną głodówkę, jednak zbieram się do tego już tyle czasu i już w ogóle to nie wychodzi. Od jakiegoś czasu jem normalniej, organizm nie chce już przyjmować takich ilości jedzenia jak kiedyś. Nic dziwnego. Jednak mam taki zapalnik, który stał się codziennością, że jak zostaję sama w domu to jem co możliwe, żeby nikt nie zauważył albo chodzę do sklepu i robię "zapasy" i wpycham to w siebie.Wszystko na raz jak już coś. Nie potrafię jeść wolno, ale przy innych robię to. No bo przecież ja, zawsze tak zdrowo jedząca mam się teraz tak obżerać? To by była kompromitacja. Mam w szafie 2 reklamówki z opakowaniami po wszelkich słodyczach, lodach, batonach, czekoladach. Muszę to kiedyś w końcu wywalić. Gdyby ktoś to znalazł to ja nie wiem.. Często chowałam te papierki po szafkach i wychodząc z domu żyłam w strachu, że ktoś to znajdzie. Bo ja przecież nie jem słodyczy :) Heh.. To błędne koło trwa już tyle czasu. Nikt o tym nie wie. I nie byłabym w stanie przed nikim się do tego przyznać. To dla mnie zbyt duży wstyd. Dziękuję jeżeli ktokolwiek przeczytał. Napiszcie mi o swoich zaburzeniach odżywiania i co sądzicie o moich problemach. Jeżeli macie pytania to napiszcie w komentarzu, bo to co napisałam to oczywiście skrót.
  16. Rozumiem Cię. Coraz więcej osób tak się czuje niestety. Staraj się myśleć o tym, co chcesz osiągnąć, kim być za kilka czy kilkanaście lat. Ułóż plan jak do tego dążyć i spróbuj go zrealizować. Nasza głowa podpowiada nam, że nic nie ma sensu, jednak tak naprawdę możemy wiele osiągnąć naszą pracą. Wiem, że to nie jest łatwe. Jestem cholerną hipokrytką pisząc to,. To bardzo trudne, jednak trzeba próbować. Najważniejsze się nie poddawać. Jeżeli chcesz to porozmawiaj o tym może z jakimś psychologiem szkolnym lub umów się na jakąś wizytę do psychologa, czy psychiatry. Masz jeszcze jakieś inne objawy, dziwne stany, poczucia?
  17. To jest bardzo smutne i straszne. Po części wiem co czujesz. Samotność i brak oparcia w innych bardzo boli. Ciężko z tego wyjść. To, że jesteś chora jest pewne. Może powinnaś poszukać jakiegoś innego psychiatrę i chodzić regularnie na terapie? Musi ktoś Ci pomóc się pozbierać. Oczywiście największą robotę musisz wykonać Ty sama, jednak potrzebujesz wskazówek. Ja nie jestem lekarzem i nie wiem co mogłoby pomóc.
  18. Widzę, że masz bardzo niską samoocenę i ogółem czujesz się podobnie do mnie. To nie jest łatwe. Wiem. A ile masz lat? Staraj się wychodzić więcej do ludzi, przełamywać się, próbuj rozmawiać. Uczucie, że wszyscy Cię odtrącają.. Właśnie! To jest uczucie. Niekoniecznie musi tak być. Po prostu ludzie często nie potrafią docenić drugiego człowieka, pokazać że jest ważny i potrzebny. A jestem przekonana, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają Cię za kochanego i wartościowego człowieka :) Chociażby rodzina, babcia.
  19. Jejku. To musi być mega ciężkie. Myślę, że bez terapii się nie obejdzie. Poszukaj jeszcze jakiegoś psychiatry. Ważne, że jesteś świadomy swojej choroby. Najważniejsze, żeby się tylko nie pogorszyło. Ja będę trzymała za Ciebie kciuki :) Pozdrawiam.
  20. Przede wszystkim Kochana wytłumacz mamie że nie dzieje Ci się krzywda, od nerwicy i depresji nic się nie może stać fizycznego i psychicznego także. Moi rodzice już przywykli i zlewają moje objawy myśli i wątpliwości. Do matki się przytulę pomarudzę i ona mnie zagada o czymś innym. Co do mnie to jest lepiej, wychodzę na prostą ale mam teraz etap obaw w głowie i zawieszenia, nawet spina nie dokucza tak strasznie jak kiedyś. Myślę że już niedługo będę zdrowa :) Moja mama również cierpi na nerwicę. Wie jak to jest. A tak ogółem to ja nie wiem czy mam w ogóle nerwicę. Mam nadzieję, że dowiem się tego od psycholga,u którego niedługo mam wizytę. Dziękuję za odwołanie się do mojego komentarza :) Trzymam kciuki, aby u Ciebie dalej było tylko lepiej. Pozdrawiam
  21. Pewność siebie pewnie zależy od sytuacji. Każdy inaczej się czuję W różnych sytuacjach. Ja pamiętam jak była akcja z wolontariatu gdzie trzeba bylo mówić do ludzi o fundacji i zachęcić do pomocy. Pewna siebie dziewczyna krepowala się bardzo. Była taka tylko w najbliższym towarzystwie. A ja wtedy podchodzilam dużo do ludzi. Jakoś tak łatwiej mi do obcych. Co jest dziwne.
  22. Hmmm myślę , że dla mnie to wiara w swoje możliwości i posiadanie dystansu. Pewność siebie to umiejętność wyrażania swojego zdania bez strachu,większej obawy przed oceną innych.
  23. Rozumiem. Nie wiem jak można kompromitować własne dziecko przy ludziach w jakikolwiek sposób. Każdy chyba po prostu ma inne sposoby na radzenie sobie z własnymi problemami. Mam nadzieję, że będziesz miał w sobie siłę żeby nie brać tych słów tak bardzo do siebie i to przetrwać :)
  24. Idealnie piękne są tylko modelki, aktorki, które poprawiają urodę za pomocą drogich kosmetyków i operacji plastycznych. Jeśli się rozejrzysz, zauważysz masę zwyczajnych dziewczyn, niewybijających się urodą ponad tłum. Co sprawia, że czują się dobrze i każda z nich jest na swój sposób atrakcyjna? Myślisz, że wszyscy patrząc na Ciebie oceniają twój wygląd? Bzdura. Kiedy chodziłem do liceum, miałem w klasie takie dwie zwyczajne dziewczyny. Jedna była pewna siebie, a druga była podobna do Ciebie, z tą nieśmiałością w głosie i zachowaniu. Zgadnij z której zgrywały się klasowe głupki. Tej pierwszej nikt nie zaczepiał, bo znała swoją wartość i nie dała nikomu wleźć sobie na głowę. Ta druga koleżanka była ofiarą szyderczych żartów, chamskich odzywek, przemocy psychicznej. Nie dlatego, że nie miała urody, ale dlatego, że miała słabą psychikę. Człowiek jest drapieżnikiem. Wyczuwa ofiarę, ale nie zabija od razu, tylko gnębi, aż ta wykończy się psychicznie. Ofiara zaczyna wierzyć, że jest gorsza od innych - to kłamstwo, w które sam wierzyłem. To oni mają problem z zaakceptowaniem drugiego człowieka. To oni podbudowują własną samoocenę niszcząc innych. To oni są głupcami niezdolnymi do zrozumienia innych ludzi. Teraz kiedy będziesz z nimi rozmawiać, nie patrz na nich jak na lepszych od siebie. Patrz na nich jak na ludzi biednych, wymagających pomocy. Tak naprawdę to oni się pogubili na swoich życiowych drogach. Za dziesięć lat, będą się wstydzić swoich głupich żartów. Dopiero wtedy zrozumieją co złego zrobili. Tak jest zawsze. Gdyby ktoś mi to wyjaśnił dwadzieścia lat temu, może nie miałbym takich problemów z depresją. Z tego co piszesz, masz wsparcie rodziny. Mama wysyła Cię do psychologa. Skorzystaj. Ja nie miałem takiego wsparcia. Ja wiem, że ludzie na pewno się na tym nie skupiają. Jednak to siedzi cały czas w głowie. Cały czas z tym walczę, staram się o tym nie myśleć. Wszystko zależy też od sytuacji i dnia. Też zauważyłam kwestię tego, że tu nie chodzi o wygląd, tylko pewność siebie. Próbuje ją budować, jednak myślę, że ta droga potrwa jeszcze sporo czasu. To nawet nie tak, że mama mnie wysyła do psychologa. Ja sama chcę, ja zdecydowałam się na ten krok. Interesuję się psychologią, mam tam jakąś niewielką wiedzę na ten temat i chyba przez świadomość swoich problemów zdecydowałam się o tym powiedzieć. Waham się oczywiście, boję. Jednak myślę, że to dobra decyzja :) Chcę walczyć o swoją pewność siebie, akceptację i swobodne odnajdywanie się wśród ludzi.
  25. Jejku. To jest straszne. Bardzo Ci współczuję i podziwiam, że tak dobrze sobie radzisz z tym wszystkim. Próbujesz i robisz swoje. Hmm to smutne, że w najbliższej rodzinie zamiast wsparcia potrafimy dostawać coś takiego. Rozmawiałeś może kiedyś z siostrą o całej sytuacji z ojcem, może proponowałeś psychologa? Domyślam się, że skończyłoby to się kłótnią. Eh :/ Myślę, że musisz po prostu dalej to ignorować. Wiesz swoje, zdajesz sobie sprawę, że potrafisz osiągnać wiele i że jesteś kimś wartościowym. Jak już się wyprowadzisz no to nie zrywaj kontaktu całkowicie, może wtedy Ci jej zabraknie. Nie ma co żywić wiecznie do niej urazy. To bardzo trudne po tym, jaką krzywdę Ci wyrządziła, jednak próbuj jej nie nienawidzić. To nie prowadzi do niczego dobrego. T tak bardzo dobrze, że jesteś taki spokojny i nie wdajesz się w dyskusje z nią. A jeżeli nie radzisz sobie z samym sobą to udaj się na terapię. Będziesz mógł się wygadać, nie będziesz z tym taki sam i będziesz czuł się lepiej. Pozdrawiam
×