Skocz do zawartości
Nerwica.com

Neseir

Użytkownik
  • Postów

    84
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Neseir

  1. Więc chyba jednak można odhaczyć punkt 1 - "głosy komentujące". Z tymi "głosami" to w ogóle jest tak, że to szczególne doświadczenie nazwano jak nazwano z braku lepszych określeń: Głosy i myśli w psychozie: wprowadzenie Są schizofrenicy (no i także niestety psychiatrzy) którzy postrzegają implantację obcej myśli / komentarza / koncepcji jako w pełni akustyczne doświadczenie, ergo głos komentujący. Przy czym są i tacy chorzy, którzy autentycznie słyszą głosy, niczym nie różniące specyfiką od "normalnych" (tak jakby ktoś stał za uchem i uprawiał monolog itd.). W takim przypadku smutek "bytu" próbowały stać się automatycznie TWOIM, jako coś narzuconego, nie podlegającego uwarunkowaniom sporu. Może się mylę, to co opisałeś pasuje bardziej do mocarnego konfliktu neurotycznego (chodzi wyłącznie o punkt 8 z tą konkretną specyfiką). "Normalni" ludzie też są w ciągłym konflikcie z pewnym bytem - który nazywa się superego (czyli wewnętrzny pan wychowawca walący po łbie kodeksem z nakazami i zakazami). I różnica między schizofrenikami / schizotymikami a "normalnymi" w kontekście superego, jest taka, że dla tych pierwszych to coś kompletnie poszatkowanego, rozbitego - nawet we własnym obrębie - na autonomiczne "wiązki", które w pewnym sensie zyskały własną (pseudo)świadomość. No i manifestują się te konstrukty w postaci właśnie czegoś-kogoś narzucającego obce lub "obce" myśli / uczucia / żądania... albo wręcz przeciwnie, myśli i uczucia będą tak "naturalne" i tak intensywne, że w końcu wywołają bunt reszty "psychicznych organów" z obawy przed zagarnięciem całego "organizmu". W końcu zaczynasz postrzegać siebie samego nie jako konkretną istotę, a pole bitwy kretyńskich idei albo naczynie, z którego cały świat uczynił śmierdzący ustęp. I na tym polega właśnie istota DEZINTEGRACJI. Zabawne (ironiczne?), że według Georga Hegla właśnie cały sens rzeczywistości zawarty jest w "idei manifestującej się w ciele / naczyniu (aż idea samą sobą się nasyci)". I chyba miał rację. Co z tymi drugimi? Zdrowi, trzymają swoje superego na łańcuchu, który skracają albo wydłużają w zależności od okoliczności. przy czym - co najważniejsze, cały czas pozostają w zgodzie ze sobą (z innymi segmentami jaźni). Nie czują, że obcują z jakąś dziwną siłą czy dziwnym intrapsychicznym konstruktem. Są ZINTEGROWANI.
  2. Mistrzostwo. ZSRR nie uprawiało ludobójstwa, tylko porwane przypływem szlachetności uwalniało lud robotniczy od obrzydliwych kapitalistów i obszarników, III Rzesza nie podpaliła świata, tylko broniła cywilizację łacińską przed barbarzyńcami... i w miłości ("mniejszej" albo "większej") też jest miejsce na takie propagandowe zagrywki? W takich toksycznych tematach (kiedy dyskusja ma ZAWSZE taki sam przebieg) w sumie nie udzielam się, przylazłem tutaj zmotywowany doświadczeniem kolejnej, zaledwie 819887431229 próby trywializacji pojęcia KLINICZNEJ DEPRESJI. Nie chodzi o to, że "nie można" popełnić samobójstwa (a czytam, że OP nosi się z takim zamiarem) nie cierpiąc na kliniczną depresję - po prostu, że tak to ujmę, oddajmy w końcu Bogu to co boskie, cesarzowi - co cesarskie. Autor tematu może być ekstremalnie nieszczęśliwy i odczuwać utratę sprawstwa nad własnym losem - i nie odbieram mu ani grama przyprawiających o rozpacz o doświadczeń; klinicyści stawiają jednak sprawę raczej brutalnie: nie ma anhedonii - nie ma "prawdziwej" depresji. Optyka w stylu "Jeżeli nigdy nie będę miał szansy uprawiać seksu i w ogóle - popełnię samobójstwo" nie ma nic wspólnego z F32.1-F32.8.
  3. Wybacz impertynencję - raczej nie jesteś taką osobą. Wrażenie "czytania w myślach" =/= umiejętność odbioru sygnałów niewerbalnych... Zresztą, bardzo dobrym punktem odniesienia dla ewentualnej diagnozy zaburzeń schizotypowych, lepszym niż oficjalne kryteria diagnostyczne, będzie IMO lista pierwszorzędnych objawów schizofrenii wg. Kurta Schneidera: Głosy komentujące Omamy głosowe komentujące w trzeciej osobie działania chorego Głosy dyskutujące lub sprzeczające się Omamy dwóch lub więcej głosów dyskutujących lub sprzeczających się ze sobą Ugłośnienie (echo) myśli Słyszenie własnych myśli (jako głosów) Nasyłanie myśli Pojawianie się w obrębie własnych myśli myśli odbieranych jako cudze, obce, nasyłane przez inną osobę lub siłę Zabieranie myśli Poczucie, że inna osoba lub siła zabiera z umysłu chorego, wbrew jego woli jego myśli Rozgłaśnianie (przesyłanie) myśli Doznanie, że własne myśli stają się bezpośrednio jawne dla innych osób (rozgłośnione) Doznania zewnętrznego wpływu na wolę lub działanie Przekonanie i przeczucie, że inna siła lub osoba kieruje wolą i postępowaniem Doznania zewnętrznego wpływu na afekt Poczucie, że przeżywane emocje są emocjami innej osoby lub siły, albo przez nią kierowane Oddziaływanie somatyczne (owładnięcie) Doświadczenie głębokiego, obezwładniającego wpływu innej siły lub osoby na swoje ciało Spostrzeżenie urojeniowe Urojeniowa interpretacja prawidłowo spostrzeganego faktu, przedmiotu lub sytuacji Z zastrzeżeniem, że objawy te nie są aż tak silne i intensywne jak u schizofreników (a odnośnie schizofreników - nawet nie wszyscy w stanie psychozy przechodzą do tzw. fazy apokaliptycznej). Omawiamy jednak wciąż produkty zaburzenia, nie jego esencję. A tą jest brak granic ego, ew. mocno "przepuszczalne" granice ego. Więc... "dyskomfort w sytuacji kiedy jest się sam na sam z dziewczyną, bo można coś głupiego palnąć" to bardzo słabe kryterium zaburzeń ze spektrum schizofrenii.
  4. U obrazie choroby schizotymiczek więcej jest cech nerwicowych, dodatkowo częściej dokonują prób samoleczenia za pomocą substancji psychoaktywnych. Lekka dygresja: w "tym słynnym teście co to jest chyba 600 pytań", czyli MMPI-2, schizotymicy najczęściej uzyskują kod 2-7-8 (albo jego wariację), czyli "żyłują" w skalach Depresja (wiadomo) - Psychastenia (mierzy ogólne poczucie lęku i dyskomfortu) - Schizofrenia (mierzy m.in. możliwość strukturalnego uszkodzenia tożsamości). Test zawiera też skalę 5 - identyfikację z rolą płciową: w przypadku wysokiego wyniku w kontekście kobiet-schizotymików (wysoka pasywność / podległość), będą one dodatkowo pozwalać otoczeniu na dokonywanie aktów przemocy (szeroko pojętej) wobec siebie. I jeśli dojdzie do konfrontacji ze specjalistą, to prawie pewne że wystawi diagnozę borderline, a nie STPD. W końcu to najbardziej "babskie" zaburzenie, w dodatku border funkcjonuje wygodnie w światku psychiatryczno-terapeutycznym także jako śmietnik diagnostyczny za sprawą swojej specyfiki: trochę psychozy, trochę zespołu lękowego, trochę manii, trochę depresji... Efekt potwierdzenia umiera ze śmiechu, czego jednym z dowodów jest np. fakt, że 61% pacjentów na oddziałach dziecięcych otrzymuje właśnie etykietkę borderline. Sprawę komplikuje jeszcze coś innego: w amerykańskim DSM "można" mieć zaburzenia schizotypowe i cechy innych zaburzeń osobowości... no i nie jest to efekt błędnych założeń: Zaburzenia tożsamości, poczucie pustki, granice spektrum z zakresu schizofrenii. Gorąco polecam przeczytać całość (pół żartem - dopiero teraz specjaliści takie wnikliwe rzeczy piszą? Całą ich uwagę pochłonęli narcyzi i socjopaci?), na zachętę trochę potłumaczyłem... Amanda, 23 lata, matura z dobrymi wynikami. Od czasu egzaminów zaczęła odczuwać ambiwalencję odnośnie przyszłej edukacji i porzucała kolejne kierunki studiów. Mieszka w internacie, obecnie przebywając na zwolnieniu lekarskim. Do placówki psychiatrycznej została przyjęta rok wcześniej po drugiej próbie samobójczej. W chwili mówiła o swojej tendencji do działania pod wpływem impulsu, wspomniała także o aktach samookaleczenia. Czasami odczuwała agitację i niepokój względem trudności w relacji interpersonalnych. Była przygnębiona, pozbawiona energii, płakała bez wyraźnego powodu, nie uczęszczała na zajęcia. (...) W okresie dojrzewania doznała niejasnego wrażenia, że jest „bystrzejsza” od reszty ludzi. Nie uważa się jednak za bardziej inteligentną, spekuluje zaś, że miała lepszy wgląd odnośnie ludzkiej natury. To wrażenie odmienności być może wyewoluowało w „bańkę”, przez co Amanda nie czuje się prawdziwą częścią świata. Nie ma pojęcia kim jest. Kiedy przychodzi jej opisać siebie, jedyne przymiotniki jakich używa to „leniwa” i „energiczna”. Nie potrafi wskazać jakichś specyficznych osobistych wartości, preferencji, zainteresowań. Jej „osobowość” przejawia się wyłącznie w rolach jakie zdecyduje się przyjąć. Kiedy patrzy w lustro, czasem ma wrażenie, że widzi obcą osobę. Podobnie jej uczucia i myśli stają się w pewnym sensie anonimowe i „wolno płynące”, jakby nie należały do niej. Opisuje też swoje wspomnienia jako odseparowane od niej samej, jakby doświadczenia dzieciństwa należały do kogoś innego. Zastanawia się czy jest transseksualistką, może też źródłem problemów z tożsamością jest to, że po prostu nie urodziła się chłopcem. Rozważa także kwestię możliwego nieuświadomionego homoseksualizmu (bo pod względem seksualnym interesują ją tylko mężczyźni). Planuje konsultację z jasnowidzem odnośnie lepszego pojmowania siebie samej. Jej brak poczucia tożsamości owocują w pewnym sensie pustką: „we mnie nic nie ma, nic w sensie duszy bądź czegokolwiek”. Tę pustkę opisuje jako „czarną dziurę” i „przepaść” w rejonie klatki piersiowej. Odczuwa tę przepaść w bardzo konkretny sposób, precyzując jej rozmiary. „Wyrwa” zdawała się być mniejsza, kiedy była w relacji z chłopakiem, ale wciąż istniała. Wtedy spróbowała relacji z dwoma partnerami naraz, ale to też nie pomogło. Teraz zastanawia się, czy dokooptowanie kilku kolejnych mogłoby sprawić, że pustka zniknie. Poczucie pustki związane jest z wrażeniem, że Amanda nie czuje się jednością ze swoim ciałem. Opisuje ona je jako „narzędzie”, które służy „przemieszczaniu się z punktu A do B”. Myśli są w jej głowie; jej ciało jest puste. W szczytowych momentach tych doświadczeń odczuwa bolesny niepokój i lęk, bez autonomicznych objawów. Opisuje swoje „ja” w zwarty sposób, niczym „płynną masę”, niczym „płynny zarys” na wietrze – nie jako kompletną osobę. Raportuje że jej "JA" jest tak rozmyte, że czasem odnosi wrażenie, że nawet nie może umrzeć – ponieważ nie istnieje „rdzeń”, który mógłby gwarantować ewentualne „wykluczenie z gry”. Gdy Amanda idzie po ulicy, zastanawia się, czy ludzie patrzą się na nią właśnie dlatego, że dostrzegli, iż jest pusta. U pacjentki zdiagnozowano zaburzenie osobowości typu borderline z racji zaburzenia obrazu tożsamości, z brakiem jasno zaznaczonych celów, poczuciem pustki, niestabilności afektu i nastroju, aktów samookaleczenia i dysfunkcji na poziomie relacji interpersonalnych. Epizody depresji stoją w zgodności z diagnozą zaburzenia typu borderline. (…) Jednakże przypadek Amandy spełnia także kryteria schizotypowego zaburzenia osobowości. Jasne staje się, że najważniejszym elementem obrazu klinicznego jest zaburzenie tożsamości, wpływające na życie osobiste i proces edukacji. Ewidentnie przejawia się ono na poziomie konstruktu, który nazwaliśmy indywidualną narracją, czegoś przejawiającego się w ten sposób, że Amanda nie ma osobistych preferencji czy zainteresowań, ani nie wyznaje konkretnych wartości. Jej problemów nie można jednak lokować wyłącznie w obszarze narracyjnym, lecz przede wszystkim na bardzo podstawowym, strukturalnym poziomie doświadczenia. Przykładowo – pacjentka doświadcza zanikania „obecności przez siebie”: nie ma żadnych trwałych i znaczących odczuć odnośnie „ja / ja-siebie / ja-moje”. Wyraża fundamentalną (ontologiczną) różnicę względem innych („Anderssein”). Jej pierwszoosobowa perspektywa została zniekształcona z racji postępującej anonimizacji procesów myślowych i wspomnień, co w końcu zaowocowało wymazaniem cechy „własności”. Jej ambiwalencja i brak kierunku w życiu, które manifestują się na poziomie narracyjnym osobowości, są naszym zdaniem związane z jej przytłaczającym poczuciem redukcji „obecności przez siebie”, a nawet istnienia jako-takiego. Przypadek ten tyczy się właściwie pojęcia utraty generalnego znaczenia „bycia” (pacjentka czuje się jak ciecz / płynna masa / niewyraźny zarys czegoś). Z tej perspektywy jasnym staje się fakt, że te zaburzenia sfery narracyjnej są produktem głębszego, strukturalnego zaburzenia, wraz z całym bagażem niestabilnego obrazu tożsamości i odczuć względem jej samej. Uszkodzenie rdzenia tożsamości w kolejnych stadiach włącza do kieratu motyw „uprzestrzenienia” doświadczenia (Amanda może wskazać miejsce w swoim ciele, gdzie konkretnie odczuwa brak duszy), motyw braku niezakłóconej jedności z sobą samą i motyw fizycznej dyslokacji – cięła się motywowana anhedonią i z racji wrażenia, że jej ciało jest martwe. Tok myślenia Amandy ujawnia tolerancję wobec sprzeczności (opisywała siebie jednocześnie jako „leniwą” i „energiczną”) i logikę na granicy rozumowania psychotycznego (wzrastająca liczba partnerów miałaby zmniejszać poczucie pustki). Podsumowując, pacjentka demonstruje szereg bardzo charakterystycznych cech właściwych zaburzeniom ze spektrum schizofrenii (...)
  5. Naprawdę tak płytko postrzegasz gospodarkę? Istnienie czarnej / szarej strefy to efekt chorego, nieefektywnego systemu politycznego - ludzie płacą za państwowe usługi z których nigdy nie skorzystają, a jeśli skorzystają to mają pewność, że jakość tychże usług będzie stała na wątpliwym poziomie. To rodzi frustrację, przynajmniej pod naszą szerokością geograficzną. I nawet jeśli nie pracują legalnie, to wciąż przecież np. kupują towary obciążone VATem (no chyba że częstują się wyłącznie wódką z przemytu - ale ile jest takich osób?), który jest głównym źródłem dochodu pozwalającego na funkcjonowanie struktur / organizacji rządowych. Ja nie jestem przeciwny ogólnie redystrybucyjnej roli państwa - ale bardzo daleko mi do komunistycznych idei. O, o to chodzi - przyjęcie takiego kierunku. 500+ to kosztowna kiełbasa wyborcza - ludziki dostają pieniążki "do rączki" od dobrego wujka-polityka, więc w dniu wyborów odwdzięczą się mu właściwie, właśnie za tę "widoczną" pomoc. Ale przecież politycy mogliby zdjąć VAT z artykułów dziecięcych - i wskaźniki dzietności by z pewnością podskoczyły - lecz takie rozwiązanie nie wyczerpuje kiełbasianych znamion - oszczędności "nie widać", wtedy też wyborca dochodzi do wniosku, że TE POLITYKI NIC NIE ROBIO i nie odda głosu na darczyńców. Nie przekona podatnika też, że drugie rozwiązanie jest dużo mniej kosztowne w implementacji - nie ma potrzeby powoływania urzędnika (który przecież pobiera od podatnika osobną pensję tytułem tego, jak pieniądze tegoż podatnika wydaje...) decydującego, czy dana rodzina łapie się na ten program socjalny. Ale z pozostałą zawartością posta @spinoo "trochę" się nie zgadzam... Ech, serio? Takie "kołczingowe" teksty na TAKIM forum, gdzie udzielają się także ludzie, którzy nawet nie wyjdą z domu bez uprzedniego zażycia wiadra leków? Gdzie udzielają się osoby, które po latach KOSZTOWNEJ terapii (a im bardziej zaburzony człowiek, tym gorzej w społeczeństwie funkcjonuje, więc zarabia słabo albo w ogóle) dopiero zaczynają funkcjonować jak właśnie ci tzw. normalni, "dorośli" ludzie? Gdzie udzielają się użytkownicy znajdujący się w fatalnej sytuacji społeczno-rodzinnej, która skutkować będzie sabotażem nawet najszczerszych prób zmiany swojej sytuacji? Wystarczy przestać się rozczulać nad sobą - Paulo "Hardcore Conqueror" Coelho. Zdrowie psychiczne wlicza się w zakres publicznej opieki medycznej? Uprzejmie wydajesz dyspozycje odnośnie Twoich ciężko zarobionych pieniędzy w celu leczenia "psychicznych"? Jeśli tak, to w jakim zakresie? Koszty podania 1000 mg pernazyny po której zażyciu pacjent śpi 23 godziny na dobę zamkną się w granicach akceptacji? A co ze znacznie droższą psychoterapią, które może zdziałać cuda... albo wręcz coś przeciwnego, jeśli terapeuta na NFZ okaże się olewusem / szarlatanem - finansujemy? Czy może się nie szczypiemy i organizujemy akcję T4, usuwając pasożyty ze społeczeństwa (złamałem prawo Godwina, ale co tam...)?
  6. Psychopaci / sadyści / psychopatyczni sadyści też rzekomo istnieją tylko w filmach. Błagam. Dzieciństwo to okres, w którym chłonie się toksyczne wpływy otoczenia jak gąbka, więc w jakiej innej fazie samoocena ma najwyższe szanse paść na ryj (dorosły przecież nie podda się tak łatwo indoktrynacji, jeśli będzie jej ewentualną ofiarą)? Wtedy pierwsze skrzypce w formowaniu własnego ja gra kombinacja dwóch motywów: słynnej niezapisanej karty, na której wszyscy mogą nabazgrać piramidalne bzdury, które zaczynają "procentować" niemal natychmiastowo i egocentrycznej, właściwej dziecku "zwierzęcej" optyki - tak jak dzikie zwierzę - w pewnym sensie zamyka w sobie cały świat, więc jest przekonane że wszystko, co się w tym świecie rozgrywa to jego wina i udział; wilk niczego nie upoluje = będzie chodził głodny i "wie", że nie może szukać winnego tej sytuacji poza sobą... i identyczne podejście ma dziecko. Tyle, że to podejście nie sprawdza się w przypadku znacznie bardziej złożonych istot, obdarzonych samoświadomością, żyjących w ekstremalnie skomplikowanym systemie społecznych zależności. Nie ma "odgórnie" wrażliwych dzieci (więc wrażliwych dorosłych też nie...)? "Naukowy" termin na określenie tego, co potocznie nazywamy wrażliwością to wysoki poziom przetwarzania sensorycznego, który występuje u 15-20% populacji. To ma być bardzo mało? A jak to się ma to wszystko do osobowości unikającej... No cóż. Są badacze którzy uważają, że zaburzenie tworzy miks właśnie wysokiego poziomu przetwarzania sensorycznego i wpływów dysfunkcyjnego środowiska - spekulacje tyczą się także borderline, jednak z uwzględnieniem specyfiki doświadczeń: KLIK Zaś z tą częścią Twojego posta... ... się zgodzę. Chociaż ten osąd powinien uwzględniać odseprowanie gnojów, którzy mają bardzo poważne zadatki na prawdziwą psychopatię od "zwykłych" debili, którzy po prostu nie ogarniają co robią - z czystej bezmyślności. Wiem, że w tej chwili upraszczam - tutaj w sukurs wchodzą oddziaływania neuronów lustrzanych odpowiedzialnych za empatię i jeszcze kwestia mechanizmów obronnych, takich jak na acting out-acting in oraz przemieszczenie - których stosowanie nie czyni z automatu psychopatą / sadystą...
  7. Dla efektu i tak powtórzę, bo znam odpowiedź (poniżej...): I ta kobieta myślała, że nocny seks na parkingu z jakimś anonimem to preludium do tzw. PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI? No oczywiście. W przypadku takiej kobiety jej dramat wynika z "chorych mizoginistycznych trendów". Ona nie nie była niedojrzała / zaburzona; nie była wcale przypadkiem kwalifikującym się na ewentualną terapię, prawda? W jej przypadku nie można było zastosować ekstremalnie popularnej psychologicznej koncepcji pt. "problem jest tak naprawdę w tobie, a nie w innych - więc możesz to zmienić"? A tak w ogóle - seks "dopuszczany" w ramach wyłącznie tzw. normalnego, konserwatywnego, nierozerwalnie powiązanego z "miłością" związku to nie jest rzecz, z którą przypadkiem walczą feministki? Dalej: niezobowiązujące spółkowanie to jakiś exclusive dla kobiet, które "wyzwoliły się od patriarchalnego panowania"? Wiadomo - jeżeli kobieta w ogóle uprawiała seks (nieważne czym motywowanym) = dziwka. W takim razie jest więc tylko "przechodzoną", podłą istotą poślednią; potencjalnie słabą żoną i matką, co nie? Przepraszam za mój post - w tych kretyńskich, obyczajowo-seksualnych tematach był to pierwszy pierwszy i ostatni. Z każdym dniem utwierdzam się coraz bardziej w przekonaniu, że to schizofreniczny system struktury społecznej w największym stopniu doprowadza ludzi do szeroko pojętego obłędu.
  8. Takie raczej luźniejsze, ogólne (albo i nie) wnioski... Zaburzenie schizotypowe lokuje się gdzieś między tzw. pełną psychiczną integracją, a "totalną" schizofrenią. To jedna z najbardziej trudnych do leczenia chorób. Dlaczego? Schizotymicy "zdecydowali" się na gwałt - bezczeszczenie - profanację - dokonanymi na tym, co określa się jako własne ja. Zabawne to jest o tyle, że własne ja i tak zawsze pozostanie w sferze chorej abstrakcji. Tu nie chodzi tylko o błędną / prawidlową (zinternalizowaną) definicję choćby terminu pt. "miłość", a o fakt pełnego zniszczenia aparatu poznawczego mogącego odebrać i przetworzyć tę właśnie definicję. I tak samo jest z trywialnym, wspomnianym już "przesuń krzesło". Nie jest możliwe więc połączenie się ze światem, co mogłoby dostarczyć oczyszczającego "prawdziwego doświadczenia self" - albo chociaż namiastkę... Tożsamość to pogorzelisko, wysypisko, nędzne resztki. Co istnieje w takim razie? Tak jak opisywał to Theodore Millon - jest tylko i wyłącznie amalgamat podstawowych impulsów, pragnień, fragmentarycznych wiązek relacji i traum. Plan absolutnego minimum - wszystko to ma starczyć na nędzną mediację mocno podstawowych konfliktów. Jeżeli będą one bardziej złożone - cóż, witamy w stanie psychozy, czy raczej tzw. quasi-psychozy. Ale stan ten żadnej "złożoności sytuacji" nie wymaga i tak. Nie ma czegoś takiego jak self, bo strategia obronna "umysłu" uznała je za wroga, niczym choroba autoimmunologiczna: ZNISZCZ SIEBIE, ZDEMOLUJ, WYSADŹ, ROZBIJ NA JAK NAJMNIEJSZE CZĘŚCI. Jeśli mam być szczery - nie dowierzałem, że tak abstrakcyjne motywy, wyjęte jak gdyby z jakiejś powieści fantasy/s-f (na gruncie psychiki) mogą być aż tak rzeczywiste, tak namacalne w skutkach. Mózg, sieć neuronów manifestujących się w określony sposób, zaczyna najzwyczajniej wariować - i to bez wpływu narkotyków czy jakichś (wtórnych) traum... Pojawiają się derealizacje, depersonalizacje i ataki paniki, nawet bez żadnych zewnętrznych przyczyn - bo tak właśnie ten mózg broni się przed kompletną psychiczną anihilacją, którą dyktują właśnie "założenia" osobowości schizotypowej. Samobójstwo w tym wypadku staje się czymś niebezpiecznie logicznym - kto chciałby prowadzić obce życie obcego człowieka? Po co utrzymywać przy życiu pasożyta, który nieustannie rości sobie prawa do twojego ja? Jeśli schizotymik w ogóle zgłosi się na terapię, terapeuta musi być kimś w rodzajem geniusza - on musi w każdej minucie kontrolować, czy pacjent najzwyczajniej nie dokonuje sabotażu na ewentualnym postępie w terapii: przez ciągłe wypędzanie / odrzucanie tego czegoś, co miało być "odbudowaną" tożsamością.
  9. Chyba wiele innych osób uważa tak samo - i niestety, takie podejście to ślepy zaułek. "Psychiatryzacja" zła istniejącego w człowieku to zamiatanie problemu pod dywan i ewentualnie implikacja zastrzyku finansowego dla iluś tam instytucji. 96% przestępstw popełniane jest przez osoby zdrowe psychiczne, ale to nie przeszkadza w zwalczaniu obaw odnośnie np. sąsiada z "żółtymi papierami" - bo on w imię Szatana pozabija całą rodzinę albo co!!! RD Laing stawiał sprawę jasno: o wiele bardziej niebezpieczny dla otoczenia jest wyszkolony pilot bombowca działający w imię "wojny sprawiedliwej" (innych przecież nie ma, prawda?) niż schizofrenik przekonany, że nosi bombę w sobie. I żeby nie było - w pełni zdaję sobie sprawę, że świat nie składa się wyłącznie z barw czerni i bieli (a taki podział bardzo propagują politycy, przywódcy religijni i inni wpływowi szmaciarze). Ale dajmy na chwilę spokój "psychiatryzacji" zła - jeszcze ciekawszy jest casus "kulturyzacji" zła. Czy przymusowe wycinanie łechtaczek małym dziewczętom - i to jeszcze za pomocą np. brudnego kawałka szkła, to 1. Dowód choroby psychicznej? 1a) Jeśli tak, dlaczego jest ona powszechna i wcale nie przeszkadza w tzw. normalnym funkcjonowaniu? To przecież przeczy definicji "choroby psychicznej"? 2. Przejaw innej, normalnej kultury? 2a) Dlaczego ja, gardząc taką kulturą, staję się więc "niebezpiecznym, nietolerancyjnym psychopatą", a nie normalnym przedstawicielem jeszcze innej, normalnej kultury, którą wypadałoby przecież zaakceptować - w odróżnieniu od "choroby psychicznej"? 2b) Jak doprowadzić zatem do sensownej koegzystencji tak odmiennych, sprzecznych w założeniach kultur? Odpowiedź w stylu "taka już cena wolności" ma być wystarczająca? Post chyba zbyt dygresyjny.
  10. Behawioryzm właśnie był (w danym czasie) absolutnie dominującym trendem psychologicznym w USA przez ~30 lat. Rezultat? Z pewnością miał spory udział w tworzeniu największej liczby seryjnych morderców przypadających na kraj na świecie. Skoro można człowieka najzwyczajniej wytresować do bycia "dobrym", to jak najbardziej - do bycia "złym", więc po co "ofiarom" JAKIEKOLWIEK poczucie odpowiedzialności za swoje czyny? Wściekłego psa, który pogryzł dziecko też osądzacie jako niemoralnego? No, behawioryści przenieśli tą optykę na relację ludzie - ludzie i jak widać, ze znakomitym skutkiem.
  11. I najczęściej będą to zdrowi psychicznie (bo terapeuty / psychiatry / księdza / misia-przytulanki nigdy potrzebować nie będą), świetnie funkcjonujący w świecie ludzie, z rodzinami, z całkiem wysokim statusem społecznym, y tak dalyj, y tak dalyj, it sityra, deżawu. To "plebsowi" nie wolno używać wyparcia, projekcji, czy przeniesienia. "Tak to już jest, trzeba iść do przodu, kiedyś będzie lepiej, wszystko zależy od Ciebie, łącznie z tym że np. spreparowane przez KOGOŚ INNEGO oszczerstwo zrujnuje Ci życie - jeśli tak, czas na tzw. migrację wewnętrzną, jak na wolnego człowieka przystało". Głębokie przemyślenia, za co przepraszam.
  12. No, to mogą być właśnie kamyczki, które napędziły lawinę "późniejszych wydarzeń". I Iekka dygresja: popełniasz powszechny błąd myślowy - TROSKĘ (dbanie) mylisz z KONTROLĄ. Nadopiekuńczość rodzica nie wynika z tego, że nie chce nie zaniedbywać dziecka: wynika z pragnienia kontroli właśnie, pragnieniu jeszcze MOŻE towarzyszyć tajona pogarda do osoby, którą figura matczyna / ojcowska wychowuje. Wracając już do tematu, oto co ma do powiedzenia na temat Teoria Wiązań: Pewnie szybko odszukasz konkretny "styl rodzicielski", pasujący jak ulał do Twojej matki (oczywiście bazuję wyłącznie na tym, co napisałaś).
  13. Składam na Twoje ręce najszczersze gratulacje - jesteś mistrzem gierek psychologicznych i manipulacji: 1. W Twoje życie nie wolno się nikomu wpieprzać, ale innych w razie czego niech zgarnia pogotowie w celu udzielenia tej błogosławionej "jakiejkolwiek pomocy", co? No tak - Ty szukasz przecież feedbacku, którego otrzymanie i tak wieńczy zagrywka "tak, ale...". Sprytne. 2. Tobie na forach obcy ludzie nie pomogą, ale innemu choremu na KLINICZNĄ depresję już tak, więc jak śmiem, jak jakiś psychopata, odradzać publiczne uzewnętrznianie się? Terapia być może nie działa, bo próbujesz wykrzyczeć swoją rozpacz w Internecie, zamiast w gabinecie u (no, załóżmy że....) FACHOWCA. A jak ten słynny "ktoś szukający pomocy" natrafi na Twój post i wyciągnie wnioski, że lepsze są naładowane pasywną agresją apele o eutanazję w formie bloku tekstu niż wizyta u profesjonalisty (co te apele mają dać? Jak niby mają pomóc w odkryciu sedna depresji?). Zaraz, kto tu miał pomyśleć przed napisaniem posta? 3. "Think about children!" - i na koniec ohydnie imputujesz mi, że to ja namawiam tego słynnego "kogoś" do samobójstwa, samemu pisząc rzeczy w rodzaju "Śmierć jest dobra". Ale oczywiście - ten temat to tylko twój prywatny pamiętniczek (na ogólnodostępnym forum), jesteś czysty, etc. Z początku myślałem, że twoje zachowania wynikają z ambiwalencji napędzanej przez traumy, stąd trochę się obruszyłem na sposób w jaki Cię wcześniej potraktowano. Jeszcze raz gratuluję i wypisuję się z Cyrku Beznadziejniaka. Buziaczki.
  14. Mogłem obszerniej zacytować - odnosiłem się bardziej do tego fragmentu: I podobnie jak z temperamentem (ciężko mi trochę wyobrazić sobie "unika" z silnym układem nerwowym, jednak wciąż należy pamiętać, że "osobowość" to rzecz kumulatywna) depresyjne skłonności w klinicznym rozumieniu po trosze przychodzą od mamy, taty bądź pradziadka. A i tak myślę, że większą rolę niż geny w Twoim wypadku odegrał jeden czynnik: ZANIEDBANIE. Oczywiście, że nie było patologii w domu - przemoc fizyczna czy seksualna to patologie, czyli praktyki odbiegające od tzw. "normy". Tymczasem patologiczne zaniedbanie jest tak rozpowszechnione i społecznie akceptowane, że przestaje uchodzić za zwyrodnienie. Polecam z całego serca cały Wykład prof. Vetulaniego którego właśnie bezczelnie zacytowałem.
  15. Wciąż wołasz o pomoc, w zawoalowany sposób, ale jednak. Ustalmy więc jedną rzecz: Internety są jednym z najgorszych miejsc do szukania prawdziwej, sensownej pomocy. Ktoś się tutaj wkur... przepraszam - "zatroszczy", przekaże komu trzeba twoje forumowe dane z adnotacją "możliwe samobójstwo, proszę działać", po czym panowie w czerwonych uniformach przetransportują Cię do panów w białych uniformach i wtedy doświadczysz "odrzucenia przez społeczeństwo" na kolejnym, możliwie że nieznanym Tobie poziomie. No, chyba że korzystasz z VPN / TORa, wtedy oczywiście moja pisanina traci sens. No cóż... https://www.reddit.com/r/offmychest/comments/5vk43k/my_high_school_bullys_son_killed_himself/
  16. Temperament (typ układu nerwowego) jest kwestią genów w przedziale 20-60%, u bliźniąt zaś temperamenty będą identyczne: https://ghr.nlm.nih.gov/primer/traits/temperament Co oczywiście implikuje nie zawsze fajne rzeczy: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/1009281
  17. Po prostu niekorzystnie interpretowała rzeczywistość, pełna racja.
  18. Co prawda odkopuję temat, który utknął w martwym punkcie (autor ostatni raz coś pisał w sierpniu ubiegłego roku), ale podzielę się pewnymi spostrzeżeniami... W Internecie czytałem dziesiątki podobnych historii - a późniejsze "dyskusje" zawsze przebiegały według żelaznej zasady "Skoro manipulujesz - my też będziemy" z obowiązkowymi wręcz podpunktami. Tak, autor zawalił sprawę z lekami i w sumie zaczął uprawiać klasyczną grę psychologiczną pt. "Tak, ale..." jednak dlaczego interlokutorzy nie mogą być ponad podobne zagrywki? A te podpunkty? Przynajmniej jedna osoba MUSI odrobić wierszówkę: a) szantaż dogmatami z filozofii dla plebsu - jeśli popełni samobójstwo, pójdzie do piekła (jeśli pojawia się słowo "karmicznego" - rozmówca najczęściej nie ma najmniejszego pojęcia o karmie i buddyzmie ogólnie, ale to w niczym nie przeszkadza), bo jak wiadomo sterroryzowanego człowieka leczy się za pomocą jeszcze większego terroru. Należy zaznaczyć, jak każdy totalitarny siepacz, że to dobra pacjenta i lepiej niech nie zastanawia się, skąd się w religiach wziął zakaz samobójstwa bo jeszcze dojdzie do wniosku, że to narzędzie kontroli społecznej, a społeczeństwo przecież nie chce cię kontrolować - co chwila przecież podkreśla, że masz wolną wolę i chyba nie ma powodu kłamać? b) sugerowanie natychmiastowego odcięcia się od substancji / czynności uzależniających, ignorując fakt, że w taki sposób pacjent wypracuje sobie jedynie patologiczny mechanizm acting in-acting out. c) jeśli autor poruszył kwestię psychologii ewolucyjnej, trzeba mu napisać, że nie rozumie ewolucji, perfidnie zatajając ewolucyjne znaczenie lęku, na który autor się skarżył. Tak w ogóle to należy krzyczeć, że człowiek nie ma ze zwierzętami nic wspólnego. d) jeśli autor się skarżył na kpiny, festiwal upokorzeń i prześladowań ze strony innych - bezczelnie mu zasugerować, że po kątach też prześladuje jeszcze słabszych od siebie, więc nie powinien być takim hipokrytą. Żenada. e) próby leczenia za pomocą "logiki" - zmory wszelkich "ambitnych" for - kalekie, kretyńskie analogie i metafory, sofizmaty takie, że zęby bolą. Można być ofiarą zmowy choćby i 10000 ludzi mającej na celu psychiczne i fizyczne zniszczenie ofiary - i posiłkując się wspomnianą logiką, to dalej nie uprawnia jej do wydawania sądów w rodzaju "wszyscy są źli". Tak, to jest bardzo logiczne, ale JEDNOCZEŚNIE potwornie sofizmatyczne, zwłaszcza z punktu widzenia psyche. Przyjmując absolutnie logiczno-statystyczny punkt widzenia, można stwierdzić, że żądania mieszkańców Augustowa odnośnie słynnej obwodnicy nikogo nie powinny były obchodzić, bo Augustów w zasadzie nie istnieje. f) są wysokie szanse, że jako "argumenty" padną takie nazwiska jak Nick Vujcic i Viktor Frankl. To zahacza poniekąd o punkt a), tutaj jednak istotny jest kontekst w którym odradza się porówywania z innymi, (bo to przecież powoduje depresję)... samemu praktykując porównywanie ludzkich dramatów. Ech. I żeby nie było - nigdzie tutaj nie piszę, że siedzenie i narzekanie na podły los jest optymalnym rozwiązaniem.
  19. Czytałem Twoje posty jeszcze przed rejestracją, wiem też, że udzielałeś się także na forum schizofrenia.evot.org... I cóż - poczytaj sobie zalinkowane opisy przypadków na poprzedniej stronie tematu. Ciężko mi ująć to bardziej elegancko, ale gdyby schizotymicy mieli tego Aspergera, żyliby (znacznie?) wygodniej. Te jednostki chorobowe się po prostu wykluczają: ICD-11 Jestem świadomy, że oficjalne kryteria diagnostyczne zbyt słabo oddają esencję tego zaburzenia, jednak z drugiej strony niosą ciężar prawdy. Pragnienie intymnego związku z drugą osobą (i to na dodatek jeszcze także "chorującą" na autyzm) kłóci się dość mocno z istotą zaburzeń schizotypowych. Nie masz ikonicznego wręcz lęku przed pochłonięciem? Inga_beta polecała "Podzielone ja" RD Lainga - sam wcześniej myślałem, że "Schizofrenia" Kępińskiego była szczytem, jeśli chodzi o wgląd w spektrum zaburzeń schizofrenicznych przez osobę, nazwijmy to, zdrową.
  20. Więcej niż jedno zwierzę? Program autosabotażu. Formułka zwyczajowa musi paść, więc miejmy już to za sobą: Nie znam Cię, nie znam całego obrazu sytuacji, nic bardziej sensownego nie mogę powiedzieć, nikt za Ciebie życia nie przeżyje, ale... Jeżeli studia i dyplom były bardziej pomysłem Twoich rodziców (także koncepcja "parcia do przodu") to możliwe, że możesz je właśnie nieświadomie sabotować - choćby w celu subtelnej zemsty za fakt poukładania Twojego życia przez "osoby trzecie". Albo nie podoba Ci się (na dłuższą metę) motyw niezależności i nie chcesz się tego przed samym sobą przyznać. Albo to wszystko wina złej koniunkcji planet. Albo rezultat braku regularnej spowiedzi. No cóż, Internet nie jest najlepszym miejscem do szukania odpowiedzi na pytanie "Zgadnijcie co mi jest!"...
  21. Tutaj kolejny (mocno niepełny) opis przypadku Konsylium24 zdaje się być kopalnią wiedzy, ale dostęp do całej dyskusji mają wyłącznie lekarze... Ale jak na ironię, maleńki fragment - a jednak porusza najważniejsze kwestie. Szczególnie ta z "małym zahaczeniem w swojej egzystencji" - brak granic ego (lack of ego boundries) wyłożone jak na dłoni. IMO najważniejsze kryterium zaburzenia.
  22. O, o, o - odnośnie tego "nieszczęsnego" autyzmu. Cudzysłów nieprzypadkowy, bo ta cecha w kontekście zaburzeń ze spektrum schizofrenii nie ma wiele wspólnego z potocznie rozumianym autyzmem. Jeden punkt jest wspólny - pochłonięcie przez świat wewnętrznych przeżyć. Niby to dużo, niby to mało, ale... inną ważną rzeczą (zwłaszcza) na poziomie relacji interpersonalnych jest brak rozumienia treści abstrakcyjnych / metaforycznych oraz trudność w pojmowaniu dynamiki - a w tym aspekcie osobowość schizotypowa prezentuje wręcz ODWRÓCONY autyzm. Taki pacjent z Zespołem Aspergera nie rozumie aluzji, analogii, alegorii, wszystkich tych "ukrytych treści" mimo że nie posiada deficytów w zakresie inteligencji, tymczasem schizotymik w przekazie zawsze doszukuje się przenośni, rozmaitych odwołań, subtelnie snutych intryg, nawet kiedy ktoś poprosi go o np. przesunięcie krzesła, "bo przestrzeń jest potrzebna" - niemożliwe, by proszącemu chodziło TYLKO o przesunięcie tego mebla... Tak więc "normalne" funkcjonowanie leży i kwiczy. I zrozumienie, że to wytwory zaburzonego umysłu nie pomaga - w jego wypadku wszelkie obawy są uzasadnione z racji otrzymania chorego wychowania i doznania szeregu traum, które trafiły na bardzo podatny, ukształtowany przez geny, grunt.
  23. Szkolenie poszerzające wiedzę o schizofrenii od WPA z 1989 i moje kolejne tłumaczenie interesujących fragmentów, wszystkie skróty pochodzą ode mnie... Przypadek 3: Erik: Schizotypowe zaburzenie osobowości z długotrwałą terapią Pochodzenie: Skandynawia Autor: Anonimowy Identyfikacja Pacjent to 21-letni student biologii w ramach studium medycznego. Zaniepokojeni jego stanem rodzice poprosili lekarza rodzinnego o ewaluację, po czym Erik zgłoszony został do ambulatoryjnego leczenia psychiatrycznego. Dolegliwości Nawracające fantazje (ruminacje), izolacja społeczna Historia choroby Podczas lekcji z zakresu anatomii, Erik stawał się coraz bardziej niespokojny, zwłaszcza podczas szkolenia z zakresu sekcji zwłok. Był przerażony faktem styczności ze zwłokami, na których miał przeprowadzić sekcję. Nie potrafił słownie wyrazić swych lęków. W końcu został wydalony z uniwersytetu. Wcześniej, po ukończeniu liceum, rok / półtora roku później stracił kontakt ze wszystkimi klasowymi rówieśnikami. Większość czasu spędzał w domu, czasem jeździł pociągiem do centrum miasta i po prostu włóczył się. W zaszyciu słuchał muzyki klasycznej. Od czasu do czasu jego ojciec kupował mu bilet na występy filharmonii, które Erik opisuje jako „absolutnie najlepsze doświadczenie” swojego życia w ostatnich latach. Jednak podczas oczekiwania na peronie na przyjazd pociągu, zaczął doświadczać powtarzających się (agresywnych) fantazji. Treścią jego ruminacji była pojawiająca się znikąd małpa, nagle wskakująca mu na plecy. Małpa nic oprócz tego nie robiła, ale uważał to za przerażające doświadczenie. Dlaczego – nie potrafił wyjaśnić. Stawał się coraz bardziej wycofany i aspołeczny. Jego rodzice niepokoili się jego biernością i uznali, że potrzebuje pomocy medycznej. Erik został poddany ewaluacji przez lekarza rodzinnego, który skierował go do uniwersyteckiej poradni ambulatoryjnej. Po kilku spotkaniach psychiatra zaobserwowała zredukowaną zdolność do nawiązywania kontaktu z innymi ludźmi w wymiarze emocjonalnym i zarządziła testy psychologiczne. Test Rorschacha uwidocznił jednostkowe przypadki formalnego zaburzenia myślenia, jak również niekontrolowane fantazje o charakterze seksualnym i agresywnym. Następnie zarządzono długoterminową psychoterapię prowadzoną przez psychiatrę-terapeutę, szczególnie zainteresowanego zaburzeniami ze spektrum schizofrenii. Stan psychiczny Erik był wysokim, przystojnym młodzieńcem. Chociaż wydawał się nieśmiały i nieco powściągliwy, jegoafekt był tylko minimalnie stępiony. Gdy powstawała sposobność, potrafił spontanicznie uśmiechnąć się. Od czasu do czasu wykazywał napięcie i niepokój. Nastrój pozostawał obojętny. Sam jednak wyraźnie nie posiadał zdolności wyrażania emocji i myślenia introspektywnego. Oprócz nawracających fantazji i absorbujących trosk natury seksualnej, nie wykazywał objawów halucynacji i złudzeń odniesienia. Sporadycznie zaobserwować można było idee odniesienia, bez „czystych” urojeń. Historia rodzinna, tło społeczne Nie zanotowano historii chorób psychicznych. Matkę Erik określił jako „wrażliwą” i „zamartwiającą się”, ojca zaś jako nieco „oderwanego”, być może nawet z cechami schizoidalnymi, jednak wciąż zachowującego energię i witalność. Ojciec jest nauczycielem, który ukończył studia prawnicze; nigdy jednak nie praktykował. Matka pracuje poza domem. Rodzice żyją na przedmieściach w komfortowym otoczeniu. Według rodziców, Erik rozwijał się normalnie. Wszyscy oczekiwali, że osiągnie coś znaczącego w przyszłości. W szkole dobrze sobie radził i wydawał się normalny w sytuacjach towarzyskich. Nie był nadmiernie towarzyski, ale miał kilku bliskich przyjaciół. Większość wolnego czasu spędził na czytaniu i słuchaniu muzyki, a także wykazywał umiarkowane zainteresowanie aktywnością społeczną. W późnej młodości nie zachowywał się tak jak jego rówieśnicy, ale nie martwiło to szczególnie rodziców. Przed wstępną ewaluacją psychiatryczną studiował drugi rok na uniwersytecie. Pierwszy ukończył z bardzo dobrymi ocenami. Drugi obejmował naukę anatomii człowieka, w tym laboratoryjne kursy z zakresu sekcji zwłok. Tym zajęciom nie mógł sprostać i na drugim roku zaprzestał nauki w ogóle. Nadal mieszkał z rodzicami i spędzał dużo czasu w samotności. Wciąż utrzymywali go rodzice, których postrzegał jako „skąpców”. W celu pokrycia peryferyjnych wydatków musiał prosić się o pieniądze. Ma jedną siostrę, farmaceutkę, mieszkającą w innej części kraju, szczęśliwie zamężną. Choroby somatyczne Narodziny i rozwój we wczesnych etapach przebiegał normalnie. Pacjent nigdy poważnie nie chorował. Historia leczenia W ciągu pierwszych sześciu miesięcy Erik uczęszczał na terapię dwa razy w tygodniu. W ciągu następnych pięciu częstotliwość spotkań była stopniowo redukowana. Terapia ograniczyła się tylko do wspierającej, bez interpretowania treści w psychoanalitycznym sensie. Jednym z aspektów terapii był związek pacjenta z jego rodziną. Terapeuta raz złożył wizytę u ojca Erika, odbył też rozmowę telefoniczną z jego siostrą. Ojciec narzekał na negatywizm Erika: kiedy rodzice proponowali rozrywki, którymi Erik cieszył się nim zachorował, zgadzał się, ale gdy mieli już wspólnie wychodzić – odmawiał partycypacji. Spędzał całe dni w swoim pokoju wpatrując się w sufit. Kiedy terapeuta skonfrontował Erika ze skargą, ten (silnie ożywiony) odniósł się w do niej następujący sposób: To prawda, że ojciec kilka tygodni temu zapytał Erika, czy chciałby wspólnie udać się do teatru. Zgodził się, w pełni rozumiejąc dobre intencje rodziców. Zaproszenie otrzymał dwa tygodnie wcześniej, w dniu występu zdecydował, że nie pójdzie. Postanowienie to było wynikiem kilkudniowych spekulacyjnych przemyśleń. Obawiał się, że widownia zgromadzona w rzędach za jego plecami postrzegać będzie go jako „podejrzanego”. A nie wiedziałby, kim oni są. Odczuwał lęk, że ruch jego lewej ręki zostanie zinterpretowany jako gest o charakterze seksualnym w stronę matki (według jego założeń matka siedziałaby na sąsiednim fotelu po lewej stronie). Nie potrafił uwolnić się od tych fantazji i rozwiązaniem było uniknięcie sytuacji przez pozostanie w domu. Siostra Erika zadzwoniła do terapeuty, informując o zaniepokojeniu rodziców odmową, której nie potrafili zrozumieć. Terapeuta nie wyjawił powodów powołując się na poufność relacji terapeutycznej, zasugerował jednak nową strategię w obliczu powstania podobnego problemu: powinni wybrać wybrać się na sztukę, która będzie interesowała pacjenta i dwie godziny przed przedstawieniem wręcz rozkazać - „ubierz się stosownie, bo wszyscy wychodzimy – TERAZ!”. Metoda okazała się skuteczna. Nie tylko ambiwalencja pacjenta w stosunku rodziców i codziennych czynności stała się przedmiotem terapii – z tą cechą uporać się trzeba było także w kontekście pracy. Jasnym stało się, że dzień Erika musiał być uporządkowany, tj. miał pracować regularnie i zarabiać pieniądze. Terapeuta zasugerował, gdzie i jak studenci mogą znaleźć pracę zarobkową. Przez cztery sesje pytał Erika, jak przebiegało poszukiwanie pracy i ten odpowiadał, że niedługo wybierać się będzie do biura pośrednictwa pracy, ale do tego nigdy nie doszło. Za piątym razem spytał, dlaczego wciąż nie podjął się tego zadania. Erik, silnie wzburzony, zareagował: Dlaczego po prostu nie powiesz mi, że mam się pospieszyć i w końcu to uczynić? Terapeuta odpowiedział podniesionym głosem: Skoro mam być szczery, jeśli przed następną sesją nie podejmiesz jakichkolwiek działań, ta będzie twoją ostatnią. W czasie następnej sesji terapeutycznej Erik wyjawił, że znalazł pracę i to bez żadnych problemów. Razem z innym studentem i nadzorcą kontrolowali stan znaków drogowych. (…) Praca nad innymi aspektami osobowości nie przebiegała tak idyllicznie: Podczas snu doświadczał koszmarów. Niepokoiły go kompulsywne myśli. Zastanawiał się, dlaczego mężczyźni i kobiety łączą się i dobierają w pary. Wiedział, że dla młodych ludzi istotna jest kwestia seksu, ale nie miał pojęcia, co to naprawdę znaczy. Czytał o pożądaniu seksualnym, ale to nie przedstawiało dla niego wartości. Nigdy nie doświadczył takiego pożądania. Terapeuta uznał to za powracający motyw tyczący się anhedonii, czyli braku chęci ani zdolności do odczuwania przyjemności w wyniku podjętej aktywności. (…) W jego relacjach interpersonalnych nadszedł kryzys – Erik duchowo zauroczył się w 20 lat starszym mężczyźnie, redaktorze z którym tworzył programy w rozgłośni radiowej (zmienił pracę) o charakterze kulturalnym. Raz na jakiś czas wspólnie wychodzili na piwo. Terapeuta podejrzewał, że redaktor jest homoseksualistą, ale nie zamierzającego uwieść Erika. To doświadczenie jednakże przeciążyło go, co sprawiło że Erik spanikował i pogrążył się w rozpaczy, po czym dzwonił do terapeuty o niestosownych porach dnia. Pacjentowi przepisanego perfenazynę, wedle aktualnej potrzeby dawkowanej od 4 do 8 mg. Mała dawka wyraźnie mu pomogła. Kontakt z terapeutą silnie ograniczył się. Recepta na 100 pigułek wystarczyła na około rok. Półtora roku po podjęcia pracy jako studyjny technik, Erik otrzymał powołanie do wojskowej służby zasadniczej. Błagał terapeutę, by tam napisał dokument zaświadczający o niezdolności do jej podjęcia, ten jednak odmówił, wierząc że 18 miesięcy w wojsku pomoże Erikowi w dalszym procesie społecznego dostosowania. I wygląda na to, że tak się stało. Z racji wiedzy, przydzielono go do pułku łącznościowego. Praca cieszyła go i zdołał z powodzeniem odbyć służbę. Potem objął regularny etat w systemie nadawania. Niedługo później był tak „normalny”, że został wybrany na przedstawiciela grupy związkowej. (…) Sporadycznie wracał do terapeuty z prośbą o wypisanie dokumentu będącego podstawą do starania się o rentę, terapeuta odmawiał i nie słyszał o Eriku przez następne 15 lat. Po piętnastoletniej przerwie terapeuta otrzymał dwa listy: w jednym pacjent opisywał swoje odczucia względem zmiany psychiatrów i fakt zgłoszenia się do kliniki leczenia nerwic, gdzie uznany został za kwalifikującego się do otrzymywania renty. Pisał także, że zawsze marzył o badaniu danych naukowych na uniwersytecie i właśnie zaczynał pracę na odpowiedniej posadzie. W drugim liście, który nadszedł rok później wyjawił, że praca naukowa nie okazała się dokładnie tym, czego chciał, ale zadowalała go pensja; w wolnym czasie pracował w sekretariacie stowarzyszenia zrzeszającego miłośników BDSM. (...) Podkreślił, że nigdy nie brał udziału w żadnych seksualnych praktykach. Diagnoza różnicowa Jeżeli schizofrenię określimy jako zaburzenie wiążące się z wyraźnymi objawami psychotycznymi, pacjent nie może otrzymać diagnozy schizofrenii. Przypadek wskazuje na jednostkę określaną niegdyś „zaburzenie na granicy schizofrenii” (także „schizofrenia skąpoobjawowa”, „schizofrenia ambulatoryjna”) dziś określaną przez systemy DSM i ICD jako „schizotypowe zaburzenie osobowości”. Uderzającym jest, że pacjent z normalną bądź wysoką inteligencją zostaje niemal całkowicie obezwładniony przez symptomy swojej choroby, pomimo że w porównaniu z silniejszymi stanami psychotycznymi jego objawy są „łagodne”. Pod wieloma względami Erik znacznie poważniej chory niż Luigi, opisany w przypadku nr 1 (psychoza w wyniku zażywania substancji psychoaktywnych). Noty redakcyjne Przypadek uwydatnia kilka ważnych kwestii w przypadku zaburzeń ze spektrum schizofrenii: Ciężkość zaburzenia umiejscawia przypadek pomiędzy „schizotypowym zaburzeniem osobowości” a „schizofrenią” (według DSM IV). Według ICD to „zaburzenie ze spektrum schizofrenii”, opisywane jako „osobowość schizotypowa”(F21). Przypadek opisuje użyteczność leków neuroleptycznych stosowanych w stosunkowo małych ilościach. Ten konkretny pacjent odczuł wyraźną poprawę przy zażywaniu względnie małych dawek. To dobra strategia początkowa, pozwala uniknąć objawów pozapiramidowych i dopomóc w przestrzeganiu zaleceń lekarskich. Historia przypadku nakreśla esencję terapii wspierającej w kontekście schizofrenicznych pacjentów. Terapeuta działa w zasadzie jak superego pacjenta, które nie funkcjonuje z racji ambiwalencji pacjenta. Erik manifestuje kilka nieczęsto omawianych cech schizofrenii: ambiwalencję i anhedonię. Ambiwalencja to bardzo ważny aspekt schizofrenii, zwłaszcza we wczesnych fazach. Niestety nomenklatura DSM i ICD słabo się nimi podpiera. Te dwie cechy to składowa słynnej „4 x A” Bleulera: autyzm, ambiwalencja, asoscjacja, anhedonia. Ta ostatnia to kolejna kluczowa cecha schizofrenii.
  24. Jestem amatorem. Ale takie "prelekcje", tłumaczone czy nie, są w pewnym sensie bezwartościowe - gdyż znajdujemy się w mentalnym klinczu: osobom cierpiącym na konkretne zaburzenie nie trzeba tłumaczyć, na czym polega ich cierpienie - a to właśnie oni pozostają głównymi odbiorcami tych wszystkich książek, naukowych prac, wykładów tyczących się chorób Osi I albo II (patrz: komentarze pod filmami TedX Talks poświęconych kwestii samobójstwa). Bo "normalny" świat starą dobrą frazę "nie zachorujesz - nigdy nie zrozumiesz" skontruje choćby "A co, onkolog musi zachorować na raka, by skutecznie leczyć pacjentów?". Na szczęście są wyjątki, ale wśród psychologów kwestia rozumienia dezintegracji self, braku poczucia autorstwa własnych procesów psychicznych, wyniszczającej ambiwalencji nie powinna być TYLKO rzadkością. Same banały naskrobałem, więc na osłodę zdjęcie najsłynniejszego schizotymika w historii kina: I te ciągnące się do dzisiaj pytania - "Dlaczego chciał zabić senatora, którego przecież gorąco popierał? Bes sęsu". :)
×