Skocz do zawartości
Nerwica.com

Neseir

Użytkownik
  • Postów

    84
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Neseir

  1. Inga_beta niebezpiecznie blisko prawdy, co zresztą za chwilę się potwierdzi... W celach edukacyjnych zamieszczam moje (nieco nędzne) tłumaczenie fragmentu Moderating Severe Personality Disorders: A Personalized Psychotherapy Approach. Przykład 6.2, Drew S., 29 lat Osobowość ekscentryczna / schizotypowa: typ lękliwy (schizotymik z cechami osobowości unikającej) Wrażenie wstępne Pierwsza impresja: Drew zdawał się być kompletnie odcięty od rzeczywistości. Terapia została mu zaoferowana jako alternatywa dla kary więzienia, po tym jak publicznym parku wywołał zamieszanie w czasie wycieczki uczniów szkoły podstawowej, przy żądaniach rodziców domagającymi się ukarania go. Niewiele z początku mogło zostać uczynione w obliczu jego urywanych wypowiedzi i chaotycznego toku myślenia, wkrótce jednak stało się jasne, że Drew zamknął się w samodzielnie skonstruowanym świecie fantazji, zapewniającym mu choćby tymczasowe ukojenie od realności i zewnętrznego stimuli od osób, które brały go za kogoś „poważnego”. Niewiele treści biograficznych dało się wydobyć z jego raportu, z policyjnych akt także. Na terapię przyprowadził go kurator. Drew wspominał później, że wręcz czuł kolektywne pragnienie policjantów, by „przymknąć go”, co było zresztą typowe, bo nie istnieje osoba ani rzecz, która nie ma wobec niego wrogich zamiarów. Ten strumień świadomości wydawał się być celowym zabiegiem służącym oszołomieniu i dezorientacji słuchacza, co prawdopodobnie zapewniało mu do pewnego stopnia komfort, gdyż uświadamiał sobie, że w swojej fantazji jest samotny, że znajduje się w miejscu którego nikt nie naruszy. Tą dziwaczną taktyką wywołał nie tylko zażenowanie otoczenia – niezwykły społeczny odzew, zaspokoił jego potrzebę wewnętrznego ukonstytuowania. Ocena kliniczna Tak jak w przypadku mniej drastycznych „unikających” przypadków, Drew ‒ lękliwy schizotymik, był powściągliwy, spięty, wycofany i pełen obaw. W celu zapewnienia sobie bezpieczeństwa, zdecydował zabić swoje uczucia i pragnienia, spętać impulsy i zerwać z kontaktami społecznymi, przez co uniknąłby bólu i rozpaczy wynikających z relacji międzyludzkich. Jego apatyczność i obojętność nie była produktem braku wrażliwości, a narzędziem mającym ograniczyć, stępić bądź uśmiercić nadmierną wrażliwość. W dodatku zaistniało porzucenie własnego „ja” i wyparcie uczuć i pragnień. Jego „prawdziwe” self zostało zdewaluowane, poniżone, rozdarte i odrzucone jako bezwartościowe i upokarzające. Nie tylko wyalienował się od innych, ale nie znalazł też korzyści w zwróceniu się do siebie. Jego izolacja miała więc dwojaką naturę; niewiele otrzymał od innych, w sobie zaś znalazł tylko rozpaczliwe poczucie wstydu. Pozbawiony nadziei na zyskanie bezpieczeństwa i oddania, doszedł do wniosku, że najlepiej negować jakiekolwiek prawdziwe uczucia i aspiracje. Procesy kognitywne zostały celowo pogmatwane, jako próba dyskwalifikacji i kompromitacji racjonalnej myśli. Zamiast tego powstały fantastyczne światy, przynoszące chwilową ulgę od udręki realistycznego podejścia. A i one nie utrzymały się długo, gdyż zewnętrzny świat wciąż dokonuje inwazji i upokarzając, przywraca go do rzeczywistości. Powstał niedostosowany afekt, szturm niespójnych, nieistotnych myśli i ciężkie społeczne bankructwo. Drew zmuszony został do otoczenia się jeszcze twardszą skorupą. Przebywanie w ciasnym, odizolowanym świecie obrodziło w ekscentryczne zachowania. I tak jak „bezbarwny” schizotymik, on także sterroryzowany jest przez wyniszczające doświadczenie pustki, zapadania się w nicość. Izolacja, zacieśnianie własnego świata, zabijanie uczuć stworzyło grunt pod doświadczenie nierealności i pustki. By dać odpór derealizacji i depersonalizacji, uprawiał dziwaczne zachowania w celu przyciągnięcia uwagi otoczenia, które miało potwierdzić fakt jego istnienia jako żywej istoty. Manewrował irracjonalnie w celu wywołania reakcji innych. Gdy i taka próba uśmierzenia lęku spełza na niczym, zwrócił się w kierunku myślenia życzeniowego, przesądów, magii i telepatii – cokolwiek tylko podsunie mu wyobraźnia − by wykreować pseudowspólnotę wymyślonych ludzi i obiektów, do których mógł się bezpiecznie odnieść. (...) Zarówno „bezbarwni” jak i „lękliwi” schizotymicy słabo prognozują. Duże korzyści z terapii mogą wynieść niektórzy słabo dotknięci tym zaburzeniem, znacznie więcej nigdy nie zmieni rdzenia swojej osobowości. Schemat jest głęboko zakorzeniony, jeżeli nie genetycznie predysponowany. Pacjenci rzadko żyją w wspierającym, budującym środowisku. Zagłębianie się w osobiste kwestie określają jako bolesne, a nawet przerażające. Schizotymicy odrzucają bliskie relacje, a taką ich formę zakłada większość podejść terapeutycznych. Terapię postrzegają jako tworzenie fałszywych nadziei, okupione przymusowym, bolesnym samo-obnażaniem się. Większość zachowa swoje problemy dla siebie i będzie się izolować od dalszego bądź potencjalnego upokorzenia i rozpaczy. Jeśli lękliwi schizotymicy pojawią się na terapii, skłonni będą zachowywać dużą rezerwę i nieustannie testować szczerość terapeuty. Nadmierne sondowanie drażliwych kwestii bądź inny „fałszywy krok” będzie najprawdopodobniej zinterpretowane jako atak, albo dowód deprecjacji i braku zainteresowania, jakich spodziewają się doświadczyć od innych.
  2. By formalności stało się zadość i aby nie nabijać zbędnych postów - "Dzień dobry państwu"... i szybciutko przechodzimy do rzeczy. Na forum nie ma podobnego tematu - takie chociażby"Żyć czy istnieć" nie pokrywa się z mocno dręczącą mnie kwestią, właśnie ściśle związaną z filozofią i światopoglądami wyznawanymi przez (potencjalnego) pacjenta / klienta psychoterapii. Na ile (jakakolwiek) terapia sabotuje albo "sabotuje" w tym kontekście pacjenta? Czy terapeutyczny sukces utożsamić można z udanym, chociaż do pewnego stopnia, potocznie to określając - spraniem mózgu? Czy w tym wszystkim nie chodzi głównie o transformację smutnego, "toksycznego" ignoranta w ignoranta - ale wyciszonego i roześmianego? Powody takiego stanu rzeczy są bardzo dalekie od rzekomej neutralności - przecież jeśli terapeuta dostrzega u pacjenta szkodliwy dla jego zdrowia psychicznego pogląd, będzie starał się, na tyle na ile pozwala mu etyka (która też jest efektem zespołowej pracy umysłowej na gruncie światopoglądowym!) - wyrugować ten pogląd, uznając go jeszcze za objaw choroby. A na ABC Zdrowie czytamy, że jednym z zadań terapeuty jest "zaszczepianie korzystnego obrazu świata"... Wracam więc do wątpliwości z drugiego akapitu - ten psychicznie najzdrowszy i uchodzący za najrozsądniejszego człowiek wciąż żyje toną mocno szkodliwych złudzeń - NIE SPOTKA MNIE NIC ZŁEGO / BAWIĘ SIĘ "ZŁYMI" RZECZAMI, ALE NIE PONIOSĘ "ZŁYCH" KONSEKWENCJI / UDA MI SIĘ / SPOTKAM WYŁĄCZNIE "DOBRYCH" LUDZI, etc. Mało wyrafinowane przykłady, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Świat nie ma nic przeciwko takiej naiwności, gdyż jest to dla ogółu... po prostu korzystne. Zmniejsza ryzyko rzucenia tego wszystkiego w diabły i wpakowaniu się "na czołówkę" podczas jazdy autostradą. Drobniutki problem polega na tym, że bańka urojeń musi pozostać nienaruszona, musi być utwardzana - i czy tego nie robi psychoterapia, może niezbyt otwarcie - ale jednak? Przekonanie korzystne = dobre to czysty utylitaryzm, prąd myślowy, którym choćby ja osobiście gardzę. I jak ma nie dojść do konfliktu uniemożliwiającą pracę terapeutyczną, gdy wszystkie terapie wychodzą z założeń wzgardzonych filozofii? Uznanie konkretnego światopoglądu za objaw choroby (co zresztą już wyżej wspomniałem) to wejście, ani chybi, na szlak "psychuszkowy"... Jak inaczej zareaguje terapeuta, kiedy na pytanie "Problemem z którym pan przychodzi, jest...?" usłyszy "Ano, chora, samooszukująca się ludzka świadomość"?
×