-
Postów
4 084 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez take
-
Własne przetłumaczenie pewnych zdań na temat "schizoidalnego charakteru" z pewnej obcojęzycznej strony. Na tej stronie są obecne też treści okultystyczne, a z okultyzmem się nie zgadzam. Ale poniższe zdania ogólnie zastanawiająco dobrze do mnie pasują (powiedziałbym, że chyba wyraźna większość) Osoba mająca schizoidalną strukturę charakteru ma dużo lęku związanego z angażowaniem się w fizyczny świat (relacjami z nim). Występuje niechęć czy ociąganie się, które dotyczą zaangażowania się w jakikolwiek rodzaj aktywności, w branie odpowiedzialności, w dokańczanie zadań lub nawiązywanie znajomości. Zamiast tego, występuje wycofanie się w świat fantazji, w świat czysto intelektualnej aktywności. Osoba mająca ten charakter jest po prostu "nieobecna" w fizycznym świecie. Zwykle [u tej osoby] występuje dużo strachu, udręki i niepokoju, które mogą być łatwo odczuwalne przez innych. Oczy mogą mieć "puste", "tępe" spojrzenie. "Typowe" stwierdzenia osoby z tym charakterem to mogą być: "Nie ma mnie tu!", "Nie chcę tu być!", "Obawiam się!", "Nienawidzę tego świata!". Mechanizm ogólnego wycofania ukazuje się w ociąganiu z wypełnianiem zobowiązań: związanych z pracą i karierą, z bliskimi relacjami lub jakimkolwiek rodzajem aktywności - także fizycznej. Występuje ciągła potrzeba ucieczki, powodująca "niezaspokojoną" potrzebę podróżowania lub poruszania się i ociąganie się z bezpośrednim zajęciem się konfliktami. Występuje też uogólniony gniew na świat za "nierobienie miejsca dla mnie". Problemy zdrowotne skupiają się wokół leżącego u ich(?) podstaw lęku wokół życia, często występującego bez właściwych zewnętrznych powodów. Depresja, brak energii, przewlekłe zmęczenie (...) Mogą występować braki w systemie immunologicznym i problemy z krążeniem krwi (zimne ręce i stopy). Ciało może być zaniedbane, słabo odżywione, niedbale ubrane. Osoba mająca schizoidalną strukturę charakteru nie będzie chciała mieć kontaktu z innymi osobami oraz zasadniczo ich się obawia. Wrogość jest automatycznie spodziewana i zakładana - nawet, kiedy nie jest zamierzana (przez innych?). Taka osoba będzie mieć słabe granice, które będą łatwo przenikane przez innych. Ciało jest często słabe i wrażliwe, narażone na niebezpieczeństwo. Największą potrzebą osoby schizoidalnej jest czuć się bezpiecznie w świecie fizycznym, w swoim ciele.
-
Dla mnie tych rzeczy było za dużo, jak na jedną spowiedź. "Nie mam siły" ogarniać tego. Spowiedź generalna to "wyraźnie za dużo, jak na mnie". Jak nie chciało mi się czegoś powiedzieć, bo za dużo tego wszystkiego było na jeden raz, i nie powiedziałem, to co wtedy? Takie osoby w ogóle powinny mieć limit, jeśli chodzi o liczbę grzechów wyznawanych podczas jednej spowiedzi, aby unikać skrupułów związanych z zatajeniem. Takie skomplikowane zadanie, jak spowiedź generalna, jest za trudnym zadaniem jak na mnie. Powiedzieć trzy grzechy księdzu osobno jest łatwiej, przygotować spowiedź z dużej ich ilości - dla mnie "koszmar"!
-
Moja natura nie widzi sensu w praktyce rachunku sumienia. Uważa, że lepiej byłoby zająć się czymś innym, a nie przypominaniem sobie grzechów. Uważa wręcz obowiązek rachunku sumienia za zło dezorganizujące życie.
-
CZY KTOŚ Z WAS KTO CIERPI NA NN STARAŁ SIĘ O RENTE ?
take odpowiedział(a) na kasia-kasia84 temat w Nerwica natręctw
Czytałem twoje posty i myślę, że renta się ci należy. Nie wiem, za co konkretnie (za jakie zaburzenie, za jaki problem) ja dostałem rentę. Renta socjalna to nie tylko pieniądze, ale i ubezpieczenie. Boję się kolejnej komisji w sprawie renty socjalnej. Brak renty byłby "ciosem" także dla mojej rodziny. Jestem jak takie biedne dziecko, nieprzystosowany do rzeczywistości. Takiemu jak ja dałbym rentę socjalną NA STAŁE. Chyba o tym wspomnę u psychiatry. W ogóle nie zanosi się na moje "znormalnienie", jestem jak "przybysz z innej rzeczywistości" na tym "okrutnym" świecie. Moja kondycja to rodzaj KALECTWA. Nie tylko niepełnosprawności, ale i kalectwa, i to trwałego. Żyje się z tym wygodnie, ale i tak to KALECTWO. O małżeństwie, rodzinie nawet mowy być nie powinno w takim przypadku. Myślę, że mój przypadek powinien mieć monografię. -
Jeżeli miałbym nie być schizofrenikiem, to dlaczego jestem tak tajemniczo oryginalny? Mogę myśleć, że naprawdę dzięki mnie zmieni się na lepsze bardzo dużo i nie jest to urojenie, ale prawdziwe stwierdzenie. "Prawa tego świata" dla mojej natury to zło, które trzeba zatrzymać, z którym należy skończyć. Dla każdego chcę wiecznego zbawienia. Ból to wielkie zło. Niektórzy zdają się bagatelizować je. Kazanie komuś takiemu jak ja radzić sobie na rynku pracy jawi mi się jako barbarzyństwo. Zdaje się, że do końca życia będę takim "biednym dzieckiem", co obecnie.
-
Mi może się wydawać, że zaburzenie schizoidalne lepiej do mnie pasuje, niż schizotypia, schizofrenia i zespół Aspergera (zwłaszcza te dwa ostatnie zaburzenia). Uważam też, że zaburzenie schizoidalne zdaje się mieć tendencję do bycia bagatelizowanym - jest ono w jednej grupie z zaburzeniami osobowości takimi jak np. dyssocjalne, paranoiczne, zależne, a według mnie powinno być w tym samym oddziale w ICD, co schizofrenia i zaburzenia schizotypowe (a jeżeli "schzoidalność" trwa od dzieciństwa, to dodatkowo umieściłbym ją w jednej grupie z zespołem Aspergera i autyzmem dziecięcym). Nie chodzi tu o to, czy zaburzenia są spokrewnione, czy nie, ale o ogólny wpływ na funkcjonowanie, rodzaj mentalności człowieka. Dla mnie "nienormalność" niektórych zaburzeń jest "niedoszacowana" (np. zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych i schizodii), a innych przeszacowana (np. zaburzeń ze spektrum autyzmu czy psychoz). Teoretycznie, osoba ze schizoidią i OCD może być bardziej "upośledzona" niż ktoś z ASD i (dającą się leczyć, zwłaszcza nieprzewlekłą, nieustawiczną) psychozą. Mogę się bardziej "solidaryzować" ze schizoidami i osobami z OCD, niż z Aspimi i schizofrenikami. Mimo tego, że miałem rozpoznania i zespołu Aspergera, i schizofrenii.
-
Może dawniej mówiono mi na spowiedzi, że za często do niej chodzę, ale tego nie pamiętam, czy na pewno tak było. Rachunek sumienia jawi się mojej naturze jako ZBĘDNE ZAWRACANIE GŁOWY, do którego nie mam motywacji. Uważa ona, że dla nikogo nie powinien być obowiązkiem, a dla kogoś takiego jak ja to powinien być nawet zakazany. Dziś znowu miałem seksualne motywy we śnie, ale na szczęście nie było polucji.
-
Krótka spowiedź z czegoś, co się jasno zna, nie stanowi dla mnie zbyt dużego problemu. Ale ocenianie, co jest grzechem, czy trzeba chodzić do spowiedzi - na to nie czuję ochoty, "nie mam o tym pojęcia". Dziś przed przebudzeniem miałem takie nieczyste myśli (związane z moimi nienormalnymi preferencjami seksualnymi) i doznania, że uważam, że spowiedź (przynajmniej w przypadku niezaburzonej osoby?) jest konieczna. Zgadzałem się na rozkosz seksualną, okazało się też, że miałem wytrysk czy polucję (to uciążliwe zjawisko). Może przez produkcję nasienia w organizmie pojawiły się "seksualne" sny (dziś to było coś "bardziej świadomego", przynajmniej z tego, co mi się wydaje)? Przy polucji nierzadko zdarza mi się doświadczenie rozkoszy seksualnej.
-
Fragment z http://gnu.univ.gda.pl/psychobaza/ps_pato/ps_pato_wyklady2a.htm: Moja natura ma tego typu podejście do utrzymywania siebie... I uważa takie "beztroskie podejście do zdobywania środków do utrzymania" za zaletę, która przynajmniej potencjalnie ułatwia efektywniejsze funkcjonowanie.
-
Widzę, że moje problemy czy pisanie o nich są denerwujące dla innych "Nie mam pojęcia" o dłuższym rachunku sumienia. Nie chcę się tak zamartwiać.
-
Mam myśl, że od skrupulantów nie wolno wymagać dokładnego wyznania grzechów, nie można ich stresować przygotowaniem się do spowiedzi, bo to "pożywka" dla skrupułów, natręctw religijnych. Ostatnio miałem sporo "niepokoju religijnego". Dziś i w ostatnią niedzielę byłem u spowiedzi. Nie robiłem analizy swojego postępowania przed spowiedzią, tylko modliłem się (np. do Ducha Św. o dobrą spowiedź). Moja natura "nienawidzi" "generującego skrupuły rozpamiętywania", "normalny" rachunek sumienia dla osób takich jak ja "jawi mi się" jako coś NIEWYKONALNEGO i "ciężar nie do uniesienia", "kłoda rzucona pod nogi".
-
Człowiek powinien nie mieć grzechu. Przeciwstawiam się przyjemności seksualnej i pociągowi płciowemu, nie ciału jako takiemu. Aniołowie nie mają ciała. Nie mają pociągu płciowego, nie potrzebują też jedzenia, picia, snu. Duchowni i osoby konsekrowane muszą żyć w szczególniejszej czystości. Nie każdy człowiek musi mieć powołanie do małżeństwa. Nie uważam, abym nadawał się do wychowywania potomstwa. Jak uczyłbym dzieci np. o sprawach religijnych? Nie chciałbym zrobić z nich skrupulantów, nie chciałbym ich kaleczyć, także duchowo. Małżeństwo i rodzicielstwo powinny być godnościami, a nie "legalizacją" zaspokajania niskich popędów. To odpowiedzialne powołania. Nie jest tak, że nie wierzę w Miłosierdzie Najwyższego, tylko nie chcę, aby Stwórca wobec mnie kierował się sprawiedliwością. Moja natura za taki stan rzeczy może oskarżać np. teologię katolicką sprzed ostatniego soboru, w której temat Piekła jawi mi się jako naprawdę ważny. Teksty o Piekle mogą u mnie rodzić pokusy nienawidzenia Najwyższego. Według tych tekstów Stwórca jawi się jako Ktoś, Kto wymierza niewyobrażalnie srogie kary. Torturowanie dla mojej psychiki jawi się jako coś bezwzględnie złego, co nie powinno w ogóle istnieć. Moja natura przeciwstawia się niektórym tekstom świętych Kościoła, które przedstawiają grozę Piekła.
-
Nie chcę zgodzić się wolą na moje odczucia, bo nie chcę mieć grzechu (np. nie chcę być heretykiem, nie chcę nienawidzieć Stwórcy (w zasadzie raczej sprawiedliwości Bożej)). Dlatego piszę "moja mentalność", "moja natura", "moja psychika", a nie "ja". "Przeraża" mnie możliwość wiecznego potępienia (przerażenia jako emocji raczej nie czuję). Dawniej były surowsze wymogi w Kościele dotyczące np. ubioru, zwłaszcza kobiet (np. nie mogły nosić spodni). Dzisiaj wśród płci żeńskiej powszechnie występują w naszej kulturze rzeczy takie, jak: makijaż, obcisłe ubrania, spodnie, dekolty, wymyślne fryzury, farbowanie włosów, malowanie paznokci, krótkie spódnice. Niektórzy chyba piszą, że "stosowanie" tych rzeczy jest (śmiertelnym) grzechem.
-
Dla mnie różnice pomiędzy wizją losów ludzkości w Kościele sprzed ok. 500 - 1500 lat a obecną wizją są ogromne. "Starsza" wizja moją naturę odpycha. Mam pokusy do herezji. Moja psychika "buntuje się" przeciwko surowości kar Boskich. Dla nikogo nie chciałaby jakichkolwiek tortur, zwłaszcza po śmierci. Dla mojej mentalności wizja ludzkości polegająca na tym, że zdecydowana większość ludzkości będzie potępiona na wieki, jawi się jako skrajnie nielogiczna. Według mnie to Adam i Ewa najbardziej zasłużyli na wieczne potępienie, a nie np. Judasz czy Hitler. Przypuszczam, że grzech pierworodny mógł mieć dużo wspólnego z przyjemnością seksualną i pociągiem płciowym, choć sam w sobie na tym nie polegał. To przez ten grzech wśród ludzkości rozplemiła się zaraza lubieżności. Nie uważam pociągu seksualnego za dar od Stwórcy, lecz za pokusę i jeden z rodzajów zła, poznany dzięki spożyciu zakazanego owocu. Dla mojej natury Adam i Ewa zasłużyli na największą karę za grzechy spośród wszystkich ludzi. Większą niż np. ktokolwiek, kto obecnie żyje na świecie. Oni byli przodkami wszystkich ludzi, dostąpili wielkiej godności. Nie mieli natury skażonej grzechem pierworodnym przy poczęciu, w przeciwieństwie do niemal całości ich potomstwa. Wierzę, że pierwszym rodzicom bardzo trudno było popełnić grzech. Trudniej niż nam. Trudniej niż ludziom żyjącym w średniowieczu. Trudniej niż poganom. Moja natura wolałaby, aby ŻADEN człowiek nie wybrał wiecznego potępienia. Adam i Ewa jawią mi się jako ci ludzie, którzy bardziej niż reszta ludzkości zasłużyli na Piekło, bo sprowadzili grzech, cierpienie, pokusy, zepsucie na swoje biedne potomstwo. Nie chce mi się wierzyć w istnienie nieochrzczonych dzieci czy dzieci umierających poza Kościołem. Odkupienie Chrystusa jest większe niż grzech Adama. Dlaczego w abortowanych dzieciach miałoby na wieczność zwyciężyć to pierwsze, a nie to drugie? Nie chce mi się wierzyć w anihilację zwierząt. Logiczne wyglądają dla mnie dwie opcje: zwierzęta są albo "biologicznymi maszynami" tak naprawdę pozbawionymi zdolności odczuwania i świadomości, albo doznają jakiejś formy szczęśliwego życia w nieskończoność (jeśli mają zdolność odczuwania, świadomość), chociaż nie jest to wizja uszczęśliwiająca, zwierzęta nie są osobami, w przeciwieństwie do ludzi i aniołów.
-
Dziwaczne i nasilone potrzeby płciowe, osobliwe zboczenia
take odpowiedział(a) na take temat w Seksuologia
Nie akceptuję pociągu płciowego i przyjemności seksualnych. Nie chcę makijażu, obcisłych ubrań, nieskromnych strojów. Gdyby nie istniał grzech, to nie istniałaby pożądliwość, nie byłoby "chuci". Nie byłoby rozwodów, cudzołóstw, gwałtów, nieuporządkowanej prokreacji... Nie chcę atrakcyjności seksualnej w ogóle. Małżeństwo, rodzicielstwo jawi mi się jako coś większego niż ta forma celibatu, której doświadczam. Moja rezygnacja z małżeństwa może też mieć na celu głównie ograniczenie i unikanie pokus cielesnych, nie oddanie się posłudze duchownego czy osoby konsekrowanej. Mogę myśleć o małżeństwie bez żadnych pocałunków, bez przytulania, głaskania, spania razem. Do wychowywania potomstwa ktoś taki jak ja się nie nadaje. Na duchownego czy osobę konsekrowaną tym bardziej się nie nadaję. Nie uważam braku bycia w związku za coś złego, wręcz przeciwnie. To dobrze, jeśli ktoś gardzi posiadaniem sympatii. Trzeba powiedzieć "NIE" pokusom nieczystym. -
Mam bardzo poważne problemy ze sobą i swoją psychiką. "Trudno to opisać". W pewnym sensie mój stan psychiczny jawi mi się jako "straszny". Moja natura może "czuć" "skrajną nienawiść" do bożej Sprawiedliwości (bożej Sprawiedliwości zadającej srogie kary stworzeniom może "nienawidzieć" bardziej niż samego grzechu). Potocznie mówiąc, czuję "wkurzenie" na sprawiedliwe kary dla grzeszników, gdy o nich czytam. Dla mojej psychiki sprawiedliwe pośmiertne kary boskie mogą jawić się jako większa niegodziwość niż wszystkie grzechy stworzeń razem wzięte. Torturowanie jawi się mojej mentalności jako wybitnie wielka niegodziwość, bez względu na to, czy torturowany jest grzesznikiem, czy nie. Dawniej poglądy na temat losów ludzkości w Kościele Katolickim były zdecydowanie inne, niż obecnie. Czytałem o poglądach mówiących, że zdecydowana większość ludzkości będzie potępiona na wieki. Uważam pociąg płciowy i przyjemności seksualne za coś złego, co nie powinno w ogóle istnieć, co zawdzięcza swoje istnienie grzechowi. Nie chcę odstraszać od Kościoła, tylko chcę doprowadzenia wszystkich do prawdziwego nawrócenia i wiecznego zbawienia.
-
Dawniej (przed bierzmowaniem) miałem ewidentnie inne podejście do sprawy grzechu. Pewnych bardzo złych zachowań mogłem w ogóle nie uważać za grzech. Nie byłem wtedy zbyt religijny. Te czyny były dość nietypowe. Nie przejmowałem się wtedy spowiedzią. Nie byłem wtedy pod opieką psychiatryczną. Myślę, że mogłem je popełniać dlatego, że nie miałem powiedziane, przekazane wprost, że są one grzechem. Wiedziałem, że typowa masturbacja jest grzechem, zaś zboczony i dziwaczny rodzaj masturbacji uprawiałem niemal do bierzmowania, po którym bez trudu zaprzestałem robienia tego głupstwa. Miałem bardzo głupi zwyczaj polegający na nadawaniu pewnym słowom wulgarnych znaczeń (także związanych z płciowością) i kazaniu innym używania tych słów. Moja wiedza na temat czystości seksualnej była wówczas o wiele mniejsza. Kazałem innym osobom mówić słowa uznawane przeze mnie za wulgarne (samemu niemal nie wypowiadałem wulgaryzmów, ale kazania powiedzenia komuś wulgaryzmu "nie uznawałem" za swój grzech), ale sam ich nie mówiłem (autoprowokowałem innych, robiłem sobie niegrzeczne żarty). Wygłupiałem się naprawdę dużo. Nie pamiętam, abym się z tego w gimnazjum spowiadał. Uważam, że takiej osoby jak ja nie można bez specjalistycznej opieki dopuszczać do spowiedzi czy Komunii. Pierwszą spowiedź generalną odbyłem w okresie licealnym, gdy miałem ok. 16,5 roku. Do pierwszej spowiedzi i Komunii poszedłem bez specjalnego przygotowania, jak normalne dziecko, choć już wtedy wyraźnie było ze mną coś nie tak. Mam myśli, które mówią, że ze względu na moją nienormalność (i na dodatek brak wiedzy na jej temat, brak specjalnej pomocy) te moje uczynki NIE były grzechami śmiertelnymi, chociaż "w normalnych warunkach" są ciężkimi grzechami. Mam też myśli, że osoba taka jak ja jest "z natury" niezdolna do popełnienia świętokradztwa, zwłaszcza przy przyjmowaniu sakramentów. W okresie gimnazjum i szkoły podstawowej byłem też prześladowany przez rówieśników. Z drugiej strony, te moje tłumaczenia mogą wyglądać na samousprawiedliwianie się. Dawniej nie miałem skrupułów, nie zastanawiałem się tak bardzo nad grzesznością tego, co robię, całkiem regularnie przystępowałem do Komunii mimo braku spowiadania się z moich głupich uczynków. Trudno mi ogarnąć przeszłość, trudno było zorganizować spowiedź z tak długiego okresu życia. DŁUŻSZA spowiedź dla mnie wygląda na coś "przerażającego". "NIE CHCE MI SIĘ" odbywać jakiejkolwiek dłuższej spowiedzi, przypominać sobie licznych grzechów z przeszłości. Myślę, że przez swoje bardzo niemądre zachowania z przeszłości zrobiłem sobie wielką krzywdę (zwł. duchową).
-
To nie skonsumowanie małżeństwa, złączenie się małżonków w jedno ciało jest grzeszne. Ale po przeczytaniu pewnych treści same "uczucia seksualne" wyglądają na pokusy, na które nie wolno się zgadzać, bo bardzo łatwo można popełnić grzech śmiertelny. Według mnie "erotyzm" to skutek grzechu pierworodnego, coś, co nie istniałoby, gdyby nie istniała wina. Uważam wręcz, że "erotyzm" to pewnego rodzaju "kara" za grzech pierwszych ludzi, rodzaj "zarazy", która rozplemiła się w stworzeniu po popełnieniu przez Adama i Ewę grzechu pierworodnego, po posłuchaniu głosu Szatana, a nie głosu Najwyższego, przez prarodziców w Edenie. Jednym z owoców grzechu pierworodnego jest pożądliwość, zwłaszcza pożądliwość seksualna. Gdyby nie było grzechu, rekreacja byłaby uporządkowana, nie towarzyszyłaby jej "zwierzęca" chuć czy "narkotyczna" rozkosz.
-
Ja czerpałem swoje podejście do seksualności z dawniejszego nauczania obecnego w Kościele Katolickim, nie z tego łagodniejszego, istniejącego od kilkudziesięciu lat. Między "obecnym" a "tradycyjnym" nauczaniem widzę duże różnice. Co najmniej wydaje mi się, że w tradycyjnym nauczaniu cała "seksualność" jest grzeszna, pożądliwy czy zmysłowy pocałunek z żoną jest grzechem śmiertelnym, nie należy zgadzać się na przyjemność seksualną nawet podczas współżycia małżeńskiego odbywanego w celu prokreacji, a samo współżycie małżeńskie ma być tylko dla prokreacji, nigdy dla przyjemności. Myślę, że według tego nauczania to, co akceptujecie, jest śmiertelnie grzeszne! Oczywiście nie chcę wzbudzać tym w nikim skrupułów czy wątpliwości. Gdybym miał żonę, to chciałbym bardzo szybko po ślubie kościelnym skonsumować małżeństwo w celu poczęcia świętego na wieki potomstwa i nie chciałbym nigdy doświadczać "erotyzmu". Wierzę, że gdyby nie było grzechu, to nie byłoby przyjemności seksualnej i pociągu płciowego, a współżycie małżeńskie zawsze prowadziłoby do prokreacji, zawsze byłoby czymś świętym i wzniosłym, wyjątkowym. W wielu kwestiach obecne nauczanie jawi mi się jako słuszne (np. zmniejszenie liczby dni nakazanych i obowiązkowych dni postnych), ale z niektórymi zjawiskami obecnymi w Kościele (np. praktykami ekumenicznymi takimi jak te na spotkaniu w Asyżu z 1986 r.) obecnie moja natura się nie zgadza, bo nie wyglądają one jej najlepiej, nawet, gdy czynił je św. Jan Paweł II.
-
Tzn zastanawiasz ise czy Bóg istnieje? jakie to ma tło? Myśli kwestionujących istnienie Najwyższego nie mam zbyt wiele. Moja natura nie zgadza się z pewnymi treściami zawartymi w mojej religii (np. z możliwością łatwego wiecznego potępienia i straszliwej kary wiecznej). Wewnętrznie moja mentalność może "buntować się" przeciwko takiemu postępowaniu ze strony Stwórcy, bo dla niej takie traktowanie grzeszników jawi się jako po prostu nieopisana niegodziwość. Mam też skłonności do poważnych skrupułów, "nie rozumiem" praktyki rachunku sumienia (dla mojej natury wracanie do dawnych grzechów w tej praktyce jawi się jako coś zbędnego i skrupułogennego).