Skocz do zawartości
Nerwica.com

cheiloskopia

Użytkownik
  • Postów

    1 099
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez cheiloskopia

  1. Wiesz, sama byłam w podobnej sytuacji - w domu katastrofa, terror psychiczny i fizyczna przemoc. Mieszkałam w niedużej wiosce położonej w rejonie dotkniętym dość dużym bezrobociem. Żadnych perspektyw, praca za najniższą krajową w oparciu o umowę zlecenie i... Nie wytrzymałam. Mimo wszystko wynajęłam pokój za 400 zł + media /m-c. Nie jest mi lekko; szukam czegoś dorywczego, na weekendy albo wieczory, żeby dorobić, ale ten spokój i poczucie wolności są tego warte.
  2. Nasuwa mi się przede wszystkim pytanie - gdzie mieszkasz? Miasto/miasteczko/wieś?
  3. NN4V masz rację :) przestałam czekać, aż coś się w moim życiu zmieni - sama zaczęłam zmieniać i nawet tego nie zauważyłam. na_leśnik zmierzam odbyć jeszcze jedną terapię, żeby podejście zmienić jeszcze bardziej (tamta intensywna trzymiesięczna nie przyniosła większych rezultatów, bo od złej strony do niej podeszłam - wychodziłam z założenia, że największym dobrem w moim życiu jest kochający narzeczony; uparcie, mimo sygnałów nadawanych przez otoczenie, ignorowałam fakt, iż przez owego narzeczonego załamałam się nerwowo i na tej terapii wylądowałam). Teraz może być już tylko lepiej
  4. Z tym może być ciężko, NN4V. Ale jestem pozytywnie nastawiona do życia - zobaczymy, co dalej z tego wyniknie :)
  5. Nie wiem, czy ktoś jeszcze ma do mnie cierpliwość i zechce czytać moje wypociny Pozbierałam się. Wyprowadziłam się z domu (wynajmuję pokój w niezbyt ładnym i niezbyt przyjemnym mieszkaniu, ale to i tak lepsze od mojego domu rodzinnego, w którym byłam jedynie poniżana i w którym wciąż słyszałam "wynieś się", "wyprowadź się", "nie mogę na ciebie patrzeć') i, paradoksalnie, mieszkając z obcymi ludźmi czuję się bardziej bezpieczna niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiem, co dalej, bo "poniewieranie" się po cudzych mieszkaniach raczej nie było moim marzeniem, ale uważam, że to najlepsze wyjście z obecnej sytuacji. Pogodziłam się z faktem, że człowiek, który obiecał odmienić moje życie, tak naprawdę zamienił je w piekło. Nieprędko komuś zaufam, nieprędko wpakuję się w kolejny związek, nieprędko poukładam swoje życie - wpierw muszę ogarnąć degrengoladę pod czaszką; zapisałam się na kolejną terapię grupową, ale czas oczekiwania na przyjęcie do kilka miesięcy (zależy mi na spotkaniach popołudniowych, bo przecież nie mogę stracić pracy). Postanowiłam, że teraz zadbam o siebie - o swoje potrzeby, swoje emocje. Takie trochę spóźnione postanowienie noworoczne :)
  6. WojuBoju, Czekałam właśnie na takie jak ten głos; dla każdego jego własne problemy są największe i najtrudniejsze do pokonania. Hejt i prześmiewcze komentarze nie pomogą autorce postu, pomijając już milczeniem fakt, iż nie po to zwróciła się do Forumowiczów po pomoc, żeby się dowiedzieć, że histeryzuje. Zasmucił mnie nieco brak empatii... Ja, na ten, przykład byłam dwa lata ze skończonym dupkiem, za sprawą którego pogłębiła się moja i tak już silna nerwica. W ogóle mnie nie szanował, inwektywy i ironiczne przytyki do mojego pobytu na oddziale psychiatrycznym były na porządku dziennym, podobnie jak straszenie, że mnie tam znowu odwiezie. Celowo wywoływał u mnie ataki agresji i płaczu, po czym śmiał mi się w twarz uświadamiając po raz kolejny, iż jestem "naprawdę popierdolona". Każdą, najmniejszą nawet, moją irytację czy zdenerwowanie podpinał pod chorobę i kwitował słowami "znowu masz atak nerwicy". Kwestią anoreksji nie interesował się w ogóle i dopytywał tylko: "Ale nie roztyjesz się za bardzo?", przez co jeszcze ciężej było mi zacząć normalnie jeść. Niemal każdego dnia przypominał mi, że jestem chora (jeśli napomykałam o wyprowadzce: "Jak chcesz się wyprowadzić, przecież jesteś chora"; jeśli chciałam gdzieś iść: "Nie, bo jesteś chora"; chora, chora i chora nawet wtedy, kiedy czułam się całkiem dobrze i naprawdę próbowałam na złość wszystkim być jednak zdrowa). Systematycznie wpajał mi poczucie winy za wszelkie zło w naszym związku. Mogłabym tak pisać i pisać, a w sumie chodzi mi tylko o to, że każdy z Was powiedziałby od razu: Ale masz problem. Kopnij do w dupę i po kłopocie. Mnie ta sytuacja przerastała, nie radziłam sobie z nią, powróciła depresja, brak chęci do życia... Taki hejt tylko by mnie dodatkowo zdołował. Nie obraźcie się, ale nie po to chyba stworzono to forum. Tutaj powinno się pomagać, a nie wyśmiewać.
  7. NN4V, Chodziło mi o uległość wbrew sobie (np. w łóżku robiłam mnóstwo rzeczy, które dalece odbiegały od granic mojej tolerancji - on tego chciał, więc to bez marudzenia robiłam; podobnie w setkach innych sytuacji - zmuszałam się do określonego zachowania, bo on tego sobie życzył). Byłam w stanie zrobić wszystko, byle zasłużyć na dobre słowo, pochwałę, byle w jego oczach uchodzić za ideał.
  8. essprit, Masz rację - to typ człowieka, który nie odpuszcza łatwo. Wstydzę się przyznać, ale między innymi tym mnie urzekł; uporem, z którym dążył do celu. Celem byłam ja. Czasem nie odbierałam telefonów od niego, czasem wykręcałam się od spotkania, czasem dawałam mu do zrozumienia, iż fajnie jest pójść na pizzę, ale nie chcę nic więcej. On mimo wszystko przyjeżdżał, mimo wszystko dzwonił, mimo wszystko mówił ludziom: To ta kobieta. Rodzinie i znajomym przedstawiał mnie jako przyszłą matkę swoich dzieci, nie zapytawszy mnie wpierw o zdanie. Nie wiedzieć czemu, poczytałam to sobie za swoisty komplement; komuś na mnie zależy, bo o mnie walczy. Teraz dopiero widzę, że nie było to do końca zdrowe... i na samym starcie pozwoliłam zrobić z siebie kukiełeczkę, troskę i miłość myląc z chęcią posiadania. Masz zatem rację, że jest to temat do pracy na terapii. Poczyniłam już pewne kroki w tym kierunku (ostatnio załapałam takiego doła, że od razu zgłosiłam się na terapię grupową, bo czuję, że sobie sama z sobą jednak nie poradzę). Candy14, Teoretycznie to wiem... gorzej z praktyką; boję się, że w zamian za dobre słowo, pochwałę czy odrobinę troski jaką okaże mi partner, stanę się uległa, bezwolna... Essprit ma rację. Boję się tego.
  9. To strasznie przykre... Rozumiem, o co Ci chodzi - cóż z tego, że ktoś Ci to powie, wytłumaczy, pomoże Ci otworzyć oczy, skoro TAMTO jest już tak głęboko zakorzenione; błędne przekonanie o braku własnej wartości etc.
  10. wysłowiona, Przeczytałam to, co napisałaś sto razy i jestem w ciężkim szoku... Zawsze wszystko było moją winą - wmawiał mi sukcesywnie przez dwa lata. A ja w to wierzyłam... Dla przykładu - chłopak, mimo młodego wieku, ma problemy z prostatą, a co za tym idzie - nie zawsze jego życie seksualne wygląda tak, jakby sobie tego życzył. W momentach, nazwijmy to delikatnie, "łóżkowych porażek" słyszałam, że to moja wina, bo jak sobie pomyśli o moim byłym chłopaku i o tym, że tamten też mnie dotykał, odechciewa mu się. Z perspektywy czasu widzę, jaka głupia byłam, że go pocieszałam, przepraszałam (! tak, przepraszałam za to, że nie był moim pierwszym i jedynym - żałosne, wiem) i prosiłam, by o tym nie myślał. Nie przyszło mi nawet do głowy, że to zwykła manipulacja i wpajanie we mnie poczucia winy. Podobnie postępował odwoławszy ślub; przytaczał dziesiątki argumentów świadczące o tym, iż czuł się niekochany, nieważny (np. dlatego, że nie pozbyłam się wszystkich rzeczy, które dostałam od swojego byłego chłopaka albo które, jego zdaniem, przypominały mi tamten związek; nie widziałam sensu w wyrzucaniu/sprzedawaniu kolczyków z białego złota tylko dlatego, że dostałam je na osiemnastkę od gościa, z którym wtedy byłam, nie chciałam spalić jakiegoś tam misia, który nic dla mnie nie znaczył, ale po prostu był ładny , a z tych najbardziej skrajnych - bo gdy leciała w radiu jakaś tam piosenka to się zamyśliłam, rozmarzyłam i on był PEWNY, że myślałam wtedy o kimś innym). I, choć teraz sama się sobie dziwię, poddawałam się. Oficjalna wersja jest taka, że ślub został odwołany, bo byłam w szpitalu - broniłam gnoja. Wcale nie byłam; wyszłam prawie dwa tygodnie wcześniej przed ustaloną datą ślubu, ale czułam, że nie doszło do niego przeze mnie, bo tak mi wmawiał... Dobijał mnie ciągle tekstem: KAŻDY MA TO, NA CO ZASŁUŻYŁ... ... czasem dodawał: PRZECIEŻ WIESZ, ŻE GDYBYŚ TYLKO CHCIAŁA, MÓGŁBYM BYĆ DLA CIEBIE DOBRY... Nawet nie wiecie, jak bardzo "gimnastykowałam się", żeby zasłużyć na jego miłość i dobre traktowanie. Często poniżałam się, płaszczyłam przed nim... Robiłam wszystko, co kazał/chciał/mógłby chcieć. Byłam bezwolną kukiełeczką. Kukiełeczką, która zrobi wszystko, byle tylko jej nie zostawiał. A on to wykorzystywał; czuł moją słabość i strach. wysłowiona, teraz dopiero "kminię" to wszystko. I strasznie mi przykro, że w tak okrutny sposób manipulował mną człowiek, któremu ufałam jak nikomu na świecie...
  11. Na pewno nie zaszkodzi rozmowa ze specjalistą :)
  12. Znam to uczucie. Twierdzenie "z niczym sobie nie poradzę" towarzyszy mi całe życie. Zawsze dostrzegałam tylko to, co mi się nie udało - bagatelizowałam wszystkie swoje osiągnięcia. Bardzo pomogli mi ludzie, których spotkałam na terapii grupowej; przeanalizowałam z nimi całe swoje dotychczasowe życie i to oni zwrócili mi uwagę, że z wieloma rzeczami poradziłam sobie świetnie, osiągnęłam kilka małych sukcesów, z których mogę być dumna itd., itp. Wiem, jak się czujesz. I wiem też, jak ciężko takie nastawienie do życia zmienić.
  13. Aktualnie próbuje radzić sobie sama - nie chcę, żeby kolejne terapie stały się moim sposobem na życie. I aktualnie ani nikomu na mnie nie zależy, ani mi na Nikim nie zależy. Smutne jest takie życie, wiec domyślam się, jakie poczucie pustki cie męczy
  14. Taaaa, też czasem uświadamiam sobie, że brakuje mi czegoś w życiu... Nie potrafię jednak skonkretyzować, co by to miało być. Podobnie jak Ty borykałam się z depresją, która zawiodła mnie na zamknięty oddział psychiatryczny (kilka prób samobójczych, po których uznano, że stwarzam zagrożenie dla samej siebie i powinno się mnie zamknąć w bezpiecznym miejscu, z dala od wszystkiego, na czym można byłoby się powiesić). Dokuczały mi lęki i ataki paniki. Do tego uświadomiono mi, że cierpię na anoreksję... Przeszłam terapię, od kilku miesięcy biorę leki i zupełnie inaczej patrzę na życie. Długo spotykasz się z dziewczyną, na której - mimo wszystko - zależy Ci?
  15. Może jest to spowodowane lękiem przed odrzuceniem? Boisz zaangażować emocjonalnie, bo może się to zakończyć odtrąceniem Twojej osoby (domyślam się, że nie chodzi tylko o dziewczyny, ale o znajomych również). Nie jestem psychologiem, ale wydaje mi się, że właśnie w tym tkwi Twój problem. Ja na przykład nie mam przyjaciół - nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego zazwyczaj urywam kontakt z każdym, z kim dobrze się rozumiem; przestaję odpisywać na smsy, odbierać telefony. Zauważyłam, że podobnie zachowuje się dużo osób, które poznałam na terapii grupowej na oddziale leczenia nerwic - po prostu nagle, bez powodu, przestają się odzywać, odcinają się. Próbowałam to przeanalizować i doszłam do wniosku, że odtrącam ludzi ze strachu, że to oni mnie odtrącą. Wiem, że to głupie i staram się nad tym pracować, ale... nie do końca mi się to udaje. Jeśli chodzi o związki, każdy zainteresowany mną chłopak, nawet jeśli bardzo go lubiłam i mile spędzaliśmy razem czas, podzielił los znajomych - nagle zero kontaktu bez słowa wyjaśnienia. Podobnie jak Ty traciłam zainteresowanie spotkaniami i czułam ogromną niechęć przed kolejnym umówieniem się choćby na głupią kawę. Trafił się jeden bardzo zdeterminowany - człowiek o dwóch twarzach, który pod płaszczykiem miłości i troski ukrywał potwora (na pożegnanie mnie pobił). Wszystkich normalnych odrzuciłam...
  16. Pewnie spotkasz jak sama zaczniesz dbać o swoje uczucia. Właśnie zaczynam, a tacy ludzie jak Ty dają mi nadzieję :)
  17. acherontia-styx, Hahahahah !!!! A ja nie wiedziałam co jest grane i ciągle tylko "wyślij", "wyślij"... Poszło chyba z pięć razy Cóż, znów udało mi się błysnąć inteligencją... :) Dziękuję bardzo za pomoc :)
  18. Kalebx3, już Cię lubię :) może kiedyś też spotkam faceta, który będzie dbał o moje uczucia... :)
  19. AnonimowanA, Ja przez dwa lata zastanawiałam się, czy jestem wymagająca, trudna, starałam się zmienić. Byłam aż do bólu wyrozumiała - mojemu K. wolno było wszystko (nawet niedawno zobaczyłam smsy, w których umawiał się z rzekomo bardzo bliską kuzynką - notabene nigdy nie widziałam jej na oczy, a z K. byliśmy swego czasu nierozłączni i poznałam niemal całą jego dziewczynę - na "w terenie albo pod lasem, bo na pierwszy raz musi ocenić jego kulturę i maniery, zanim wpuści go do domu".), podczas kiedy mi robił awantury nawet o spojrzenie na faceta obsługującego kasę w pizzerii. Oskarżał mnie o egoizm, bo nie chciałam uprawiać z nim sexu analnego (niby nie dbam o jego potrzeby) i powiedział i wprost: Mogłem pobyć sobie jeszcze z Kasią, przynajmniej by mi w dupę dała. Pozwoliłam sobą manipulować - wmówił mi, że beznadziejna ze mnie partnerka, bo nie chce spełniać wszystkich jego seksualnych zachcianek (na większość się zgodziłam, choć dalece odbiegały od granic mojej tolerancji...). Twój facet też jest w pewnym sensie strasznym egoistą. Zgadzam się zatem z bittersweet, ; rzucaj podobne komentarze, a jego oburzenie kwituj "no, przecież żartuję - ty możesz, to ja też". Dziewczyno, nie daj się zwariować. Mnie mój psychopata doprowadził do załamania nerwowego; też miałam wiele zastrzeżeń po pierwszym pół roku bycia razem, a potem było już tylko gorzej. -- 22 mar 2015, 15:11 -- Mój psychopata kiedyś po wyjściu z poczty zapytał: "Widziałaś, jak tej pani przy okienku było suty pod bluzką znać?". Nie spodobał mi się ten komentarz. "A gdybym ja zapytała cię, czy widziałeś, jak tamtemu panu się spodnie na jajach opinają, jakbyś się poczuł?" - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Nawet nie chce mi się pisać, jaką mi zrobił awanturę. Próbowałam mu tłumaczyć, że było to założenie czysto hipotetyczne, na potrzeby próby postawienia się w mojej sytuacji. Oczywiście nie zrozumiał, albo nie chciał zrozumieć. Kazał mi spierdalać, skoro mam ciągotki do patrzenia facetom na jaja...
  20. Mam problem - nie mogę wysłać prywatnej wiadomości po kliknięciu "wyślij" przenosi się ona do folderu DO WYSŁANIA. Nie ogarniam tego Pomoże mi ktoś? Będę dozgonnie wdzięczna.
  21. cheiloskopia

    witam

    Witamy :) :)
  22. Nie wiem dlaczego, ale nie zaakceptowałabym żartów w stylu "jak mi nie dasz, pójdę gdzieś indziej"...
  23. agusiaww, Też myślałam, żeby zgłosić pobicie na policję, ale dam sobie spokój. Nie chcę konfrontować się już z tym człowiekiem... Masz rację, dawałam mu kolejne szansy, bo wierzyłam, że po moim odejściu coś do niego dotarło; myślałam, że jeśli pokażę, że nie pozwolę się poniżać, bo znam swoją wartość, zacznie mnie szanować. Bardzo się myliłam i za swoją naiwność przypłaciłam powyrywanymi włosami, obitą szyją i chyba wybitym palcem u stopy (na pożegnanie, gdy już pozbierałam się z asfaltu, obolała i upokorzona zasadziłam kopa w jego ukochaną toyotkę; niefortunnie jak się okazało - palec spuchł i boli jak diabli; mam tylko nadzieję, że udało mi się uszkodzić to cacuszko). bittersweet, Ty też masz bardzo dużo racji; samoocenę zawsze miałam bardzo niską. Po terapii trochę się to zmieniło, ale ciągle ciężko mi uwierzyć, że jestem coś warta. W każdym razie nawet dla mnie, której się wydaje, że nic dobrego już ją w życiu nie spotka, facet bijący dziewczynę to zwykły śmieć. Wolę zostać starą panną i kupić sobie czarnego kota, niż użerać się do końca życia z takim frajerem (kot przynajmniej nie powie do mnie per "szmato"). Argish, Niutek, Arhol, bittersweet, agusiaww, tosia_j, Macie rację - mam nauczkę. Nigdy nie pozwolę się nikomu w ten sposób traktować. Takie moje noworoczne, trochę spóźnione, postanowienie :)
  24. Argish, masz rację... Z tym mialam właśnie zawsze największy problem, że można było mi wmowic winę i to ja zawsze za wszystko wszystkich przepraszalam. -- 21 mar 2015, 22:10 -- Niutek, Dziękuję :*
×