
bedzielepiej
Użytkownik-
Postów
1 601 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez bedzielepiej
-
Zastanawiam się czy do was przyjść, jeśli oczywiście przyjmujecie nowych... Tylko że nie znam miasta. No i w tym samym dniu wybieram się na Anonimowych Depresantów. Poradź ktoś coś...
-
Mogę mówić tylko za siebie- nie oddałabym swojego życia w ich ręce. Wolę przejąć odpowiedzialność za swoje zdrowie i to co mi podpowiada intuicja niż żyć od jednej wizyty u psychiatry do drugiej
-
Gdańsk- psychiatrzy
bedzielepiej odpowiedział(a) na osia nie dam sie pokonac! temat w Poradnie i szpitale psychiatryczne
follow_the_reaper wielkie dzięki za odpowiedź, teraz wiem co robić. -
Czyli leki i psychoterapia odpadają. Szukaj innego wyjścia.
-
Gdańsk- psychiatrzy
bedzielepiej odpowiedział(a) na osia nie dam sie pokonac! temat w Poradnie i szpitale psychiatryczne
A trzeba mieć skierowanie na taką terapię czy przyjmują ochotników? -
Skoro produkuje nadal pesymistyczne myśli, to chyba jeszcze działa. Jeśli leki nie pomagają, masz jeszcze inne wyjścia. Psychoterapia lub szukanie fizycznych przyczyn depresji. Ja też często czuję się samotna. Nie mam przyjaciół. Ale wytrzymuję ten stan, bo kto wie co będzie za rok. Może kiedyś trafię na swoich ludzi.
-
Gdańsk- psychiatrzy
bedzielepiej odpowiedział(a) na osia nie dam sie pokonac! temat w Poradnie i szpitale psychiatryczne
Orientujecie się może w jakie dni odbywa się taka terapia? -
Żyj dla siebie. Znajdź chociaż jeden mały cel. Daj sobie coś dobrego. Nie zatracaj się w tym czarnym myśleniu, wyłącz umysł.
-
Pomocy! Nie wiem, co robić. Zawaliłam. Zawaliłam po całości.
bedzielepiej odpowiedział(a) na IcyBlues temat w Depresja i CHAD
A co jest nie tak w tej nowej klasie? Ile lat szkoły jeszcze przed Tobą? -
Kiedyś może się odważę i pójdę...
-
Zacznij eksperymentować z towarzystwem ludźmi. Na początku może nie wychodzić Niemniej, ekspertem co do relacji nie jestem Ale jakim towarzystwem? Przecież nie zagadam do nikogo w tramwaju...
-
A co byście poradzili komuś żyjącemu całe życie w izolacji. Mój największy lęk to wizja życia samej do końca życia i śmierć przed telewizorem, którą odkryją po tym jak smród zacznie wydobywać się z chałupy.
-
A masz stopień niepełnosprawności na schizofrenię?
-
A więc wrażliwsze osoby to dla Ciebie "rozpieszczone pierdy"? Może akurat nie miałaś problemu z wf, ale sądząc po liczbie postów jakie masz na tym forum, też zmagasz się z jakimś problemem, i co ubliżasz sobie w myślach podobnymi słowami? Każdy człowiek jest inny i ma różną wrażliwość i tolerancję na niektóre czynniki. Każdy też ma prawo z tym sobie inaczej radzić, na ile się czuje na siłach i zależnie w jakich okolicznościach się znajduje. To, że Ty miałaś taką wyrozumiałą grupę, że mogłaś sobie pozwolić na dziwne zachowania jak psucie gry "bo się boisz", sorry ale nie wszędzie by to przeszło bez echa. I to też moim zdaniem było zachowanie ucieczkowe. Albo lizanie dupy wuefiście, by mieć naciąganą czwórkę na świadectwie. Jakbyś była w mojej szkole i ćwiczyła kilka razy w roku, to nawet na dwóję nie miałabyś co liczyć i sama byś wtedy leciała po zwolnienie. Zgodzę się natomiast z Ferdynandem k, że nie masz pojęcia, jak wygląda teraz wf w szkołach.
-
Nie przypominam sobie, żebym się garbiła na prawą stronę. Poza tym przyczyną skoliozy są zazwyczaj wrodzone defekty kostne, w mojej rodzinie dużo osób ma choroby kręgosłupa. Teraz w szkołach może i nawet tańczą na lodzie, ja nie miałam ani razu takich zajęć jak taniec czy aereobik.
-
Rozejrzyj się wokół i zastanów się, czy w Twoim środowisku nie ma osób, które nie są przesadnie podejrzliwe i wszędzie węszą spisek. Jakaś babcia, która myśli że wszystkie książki to dzieło szatana, czy ojciec który wierzy w Trzecią Wojnę Światową i koniec świata.
-
Szukanie winnych nie przynosi ulgi, wręcz przeciwnie, wpędza tylko w jeszcze większą bezradność. Duchowość- można jej zaprzeczać, ale bez niej życie jest cięższe.
-
Nie wiem, ile masz lat, ale przypuszczam, że naście. Piszesz że masz dość, ale gdyby tak było, to byś nie właził już na takie strony. Wydaje mi się, że poszukujesz mocnych wrażeń, jakby jakaś niezaspokojona ciekawość Tobą rządziła. Skoro tak to na Ciebie działa, że później masz lęki, poczucie opętania, to po co się dalej nakręcasz? Zostaw to, nie karm się tym. Nawet jakby tak było, ci illuminaci i tak dalej to i tak nic z tym nie zrobisz. To walka z wiatrakami, nie sądzisz? To co piszesz jest częściowo prawdą, bo takich rzeczy jak skażenie środowiska, żywność przetworzona itd to nikt tego nawet nie próbuje dzisiaj ukrywać, wszyscy mamy dostęp do tej wiedzy, możemy czytać etykiety, zadecydować, co będziemy jeść. Jeśli uważasz, że coś Ci szkodzi, to zrezygnuj z tego. Jeśli uważasz że wszystko jest skażone, to wybieraj mniejsze zło. I tak na tym świecie pojawiamy się tylko na chwilę, nawet ludzie super zdrowo się odżywiający nie mają gwarancji ze dożyją setki. Nie umiesz mieć swojego zdania to zastanów się, jak mógłbyś się tego nauczyć. Zresztą, wydaje mi się, że Ty masz swoje zdanie, ale takie, jakie jest Ci wygodne (granie w brutalne gry i zaprzeczanie związkowi między późniejszymi skłonnościami do przemocy). Zastanawia mnie, dlaczego też wprowadzasz siebie w taki trans. Jakie jest Twoje rzeczywiste, codzienne życie, że uciekasz w takie wirtualne problemy, którego przeciętnego człowieka g... obchodzą. Ty sam sobie tworzysz te lęki. Złotym środkiem myślę, byłoby zajęcie się czymś pożytecznym. Rozsądniejsze dobieranie sobie stron na które wchodzisz. Może jakiś sport. Albo wykorzystanie swojej wyobraźni i pisanie książki fantastycznej.
-
Mogę tylko bazować na tym, co znalazłam w internecie bo nie uczestniczyłam w czymś takim. Jest to grupa wsparcia dla osób z depresją, coś na podobieństwo grupy AA. Realizują program 12 kroków. Myślałam, żeby skorzystać z czegoś takiego. Powiem, że trochę zdziwiona jestem, że nikt w takim czymś nie uczestniczył chyba, że takie grupy istnieją od niedawna
-
Obejrzałam wczoraj z ciekawości ten film i jedyne co mnie zszokowało to to, ile zachowań i poglądów reprezentowanych przez bohaterów filmu dotyczy również osób z mojego środowiska. Teściowa, która bez wątpienia jest nieszczęśliwą ofiarą, i wchodzi w tę rolę jednocześnie by manipulować innymi, ma niespodziewane wybuchy złości z błahych powodów (że jest bałagan, że przyszedł niespodziewany gość, że ma odebrać wnuki). Toksyczna, swoim narzekaniem i krytykowaniem zatruwa wszystkich wokół, apodyktyczna. Bartek- najbardziej denerwująca postać wg mnie- dbający tylko o swoje potrzeby i zachcianki, bo mamusia za niego wszystko załatwi, "będzie co ma być". Sprawia wrażenie, jakby przebywał w jakimś transie, nie dba w ogóle o emocjonalne więzi z rodziną, nie próbuje rozwiązać problemu, wydaje mu się, że jeśli on chodzi do pracy to super, już nie musi się o nic martwić. Beata- bardzo mnie zdenerwowało to pokazanie osoby z depresją, moim zdaniem krzywdzące w ogóle dla wszystkich zmagających się z tą chorobą. Dlaczego? Moja znajoma, studentka pedagogiki, która oglądała "Plac Zbawiciela" na zajęciach, opisała film tak, że "jakaś kobieta się osrała w łóżku, bo miała depresję"... Założę się, że większość społeczeństwa, która o depresji dowiaduje się tylko z takich filmów będzie mieć później tylko taki obraz i uzna, że nie warto takim osobom pomagać, bo to tylko duży problem, a jeszcze takie osoby okażą się później zagrażające innym. Do tego dochodzą cechy charakteru Beaty jak brak własnego zdania, niepoleganie na własnym rozumie, bierne podporządkowanie sie innym i naiwne liczenie, ze może mąż (któremu bezsensownie próbuje pokazać, jaka naprawdę jest jego matka) wszystkiemu zaradzi i rozwiąże. Fakt, z filmu bije beznadzieja, po której została we mnie niechęć, zwłaszcza, że dostrzegam w rzeczywistym świecie takich ludzi jak napisałam wyżej, którzy mają poglądy takie jak bohaterzy filmu. Mogę powiedzieć nawet, że się wychowałam wokół takich ludzi, wiecznie niezadowolonych, bojących się co będzie, kłócących się, krytykujących tych co ośmielają sie myśleć inaczej. Przypomniał mi się chłód mojego dzieciństwa, jaki chaos panował wokół mnie, jaką bezradność i strach wtedy czułam, humorzastość dorosłych, kiedy nie wiedziałam za co i kiedy oberwę pasem, a napięcie cały czas wisiało w powietrzu. Teraz jako już dorosła próbuję to wyprostować, wytłumaczyć sobie, że nie mam się czego bać. Nauczyłam się że można liczyć tylko na siebie i nie pozwolić sobie żeby inni układali mi życie ani nie czekać na księcia z bajki, który odmieni zły los. A co do ulubionej rozrywki rodaków- czyli dawania recepty jak powinno wyglądać Twoje idealne życie: wyjdź za mąż w wieku 18 lat, skończ studia by mieć mgr, urodź dzieci, trzymaj poziom-miej dom, pracę, samochód, to odcinam się od tego jak tylko się da, niech dbają o swoje podwórka, a nie wtykają nosa w cudze.
-
Czy ktoś z Was brał udział w takiej grupie wsparcia?
-
Czy istnieje w ogóle coś takiego jak normalna, zdrowa osobowość, no bo skoro ktoś sklasyfikował tyle zaburzonych, musi istnieć chyba jakiś wiarygodny punkt odniesienia wedle którego ustala się co jest nieprawidłowe? Czy drugi człowiek ma prawo oceniać czyjąś osobowość jako zaburzoną, skoro wszyscy ludzie są niedoskonali i mają jakieś wady? Jak można pomóc komuś przez nadanie etykiety? A może to po prostu jakaś grupa ludzi ma w tym interes, zwłaszcza, ze tyle ludzi czuje się nieszczęśliwych i próbuje się dowiedzieć, co robią nie tak. Czy zaburzenie osobowości można wyleczyć, a może trzeba chodzić do terapeuty przez całe życie? Czy życie kogoś poprawiło się, kiedy dowiedział się że ma np. borderline (jeśli takie coś w ogóle istnieje, bo nie sądzę by każdy spełniał cały pakiet jakim jest opisane to zaburzenie), czy raczej doświadczył lęku, pustki i przygniecenia? Przyznam, że odkąd przestałam czytać o tych wszystkich zaburzeniach, poczułam się o niebo lepiej, zwłaszcza, że zastąpiłam to czytaniem książek niosących pozytywne przesłania.
-
Cześć jedrzej20. Pozwolę sobie się nieco szerzej wypowiedzieć, bo też miałam problem z wuefem. Nigdy nie lubiłam tego przedmiotu, bo byłam najsłabsza w grupie. Nie mam zbyt dobrej koordynacji ruchowej, nie wszystkie ćwiczenia rozumiałam, a czułam się jakby już od razu wszystko musiała umieć. Nienawidziłam wuefistów, którzy potrafili tylko drzeć ryja i ogłuszająco gwizdać, kiedy komuś coś się nie udało. Nienawidziłam zmuszania mnie do rzeczy, których się śmiertelnie bałam robić jak- przewroty w tył czy skoki przez skrzynię z rozbiegu. Do dziś nie rozumiem, po co takie rzeczy jak stanie na rękach są w programie edukacyjnym. Nienawidziłam gier zespołowych za presję, jaką odczuwałam, gdy moja drużyna przeze mnie przegrywała. Ludzie grali jak na śmierć i życie- gdy nie udało mi się złapać czy odbić piłki, musiał znaleźć się ktoś, kto na mnie nawrzeszczał lub wyśmiał. Strasznie się porównywałam z innymi, zazdrościłam tym ludziom którzy sobie radzili. Najgorsze były te momenty, kiedy wybierano osoby do drużyn- modliłam się, by nie zostać wybrana jako ostatnia. Oczywiście wybierali zawsze ci, co byli najlepsi z wuefu. Dla mnie wuef to najbardziej patologiczne zajęcia i uważam, że psycholodzy szkolni/pedagodzy mogliby sie temu przedmiotowi przyjrzeć. Rywalizacja, poniżanie słabszych, hołubienie silnych fizycznie. Utwierdzanie dziecka, że nie liczą się jego starania, jego wrodzone możliwości, bicie własnych rekordów. Liczy się tylko, czy uda mu się wyrobić ustalone odgórnie normy sprawności fizycznej. Jeśli nie jest w stanie zmieścić się w granicach, to trudno, jedynka. Fajne było też łączenie wuefu: dziewczyny grają z chłopakami. Miałam w swojej klasie parę takich patologicznych przypadków, co wuef traktowali jako okazję do wyżycia się... na innych. Grali w siatkę tak agresywnie, by komuś z całej siły przypieprzyć w głowę, czy klatkę piersiową. A wuefiści reagowali jedynie ostrzegawczym gwizdem, bardzo rzadko uwagą. W gimnazjum wyszło, że mam depresję- stąd się brało moje spowolnienie ruchowe. Doszłam do takiego stanu, gdzie mogłam godzinami leżeć lub siedzieć w bezruchu i nie miałam siły ani motywacji się podnieść. Ćwiczenie w takim stanie to był absurd, bo nie chciało mi się latać za piłką, nie podnosiłam nawet rąk, gdy piłka leciała w moją stronę. (chciałabym napisać, że miałam to w dupie, ale niestety się przejmowałam i wpędzałam w jeszcze większą autodestrukcję). Nie chciałam się też przebierać do krótkiego rękawka, bo miałam całe przedramię w krwawych sznytach i nie chciałam by ktoś się o to zapytał. Napiszę tak: gdyby wuef był normalny, tzn nie wymagał jakiś super sprawności, to ćwiczyłabym dalej mimo wszystko. Niestety mieliśmy bardzo wymagającą wuefistkę. Kazała nam robić jakieś kurwa dwutakty (nie pamiętam jak to sie nazywało) z rzucaniem piłki do kosza, potem testy sprawnościowe na ocenę- to było za dużo jak na moje siły psychofizyczne. Nie wiem, czy można nie zdać z WF, ale się zapowiadało, że do tego dojdzie. Załatwiłam sobie więc zwolnienie z wuefu. I tak nie ćwiczyłam przez gimnazjum i liceum. Szczerze- w ogóle tego nie żałuję. Wiem, że wuef byłby dla mnie gwoździem do trumny w tamtym momencie. Może gdybym miała wsparcie- np życzliwe koleżanki, albo ktoś dorosły i normalny, to bym przez to przebrnęła. Niestety na tamten moment byłam sama i nie umiałam sobie z tym poradzić. Lekarze też nie zawsze potrafią być wsparciem, mają małą świadomość co się dzieje w szkołach. Najgorsi są ci co próbuja moralizować i uważają że wyświadczają ci dobro, nie dając ci zwolnienia z wuefu, bo ćwiczenia są takie zdrowe. Aha. Jakoś ćwiczyłam przez całą podstawówkę i już w 2 klasie podstawowej wyszło że mam skoliozę, czemu wuef 4 h w tygodniu tego nie wyleczył? W liceum miałam coroczne zwolnienie od psychiatry i miałam w dupie, co pomyśli sobie o mnie wuefista, kiedy mu je wręczałam. Oprócz mnie nie ćwiczyły jeszcze 4 osoby, więc nie byłam już takim outsiderem jak w gimnazjum. Te dziewczyny dziwiły się, że ktoś taki jak ja ma problem z wuefem- bo jestem z natury szczupłą osobą, nie mam zaburzonych proporcji ciała czy jakiś defektów. Ale mój problem z wuefem przecież nie brał się z tego co myślałam o tym jak wyglądam w krótkich spodenkach tylko z tego co opisałam wyżej. Kiedy mój stan psychiczny się zaczął poprawiać, a po 6 z kolei lekach nie chciało mi się spać 12 godzin na dobę, sama z siebie zaczęłam mieć potrzebę ruchu. Zaczęłam najpierw więcej chodzić (na pieszo do szkoły miałam 40 min drogi w jedną stronę). Znalazłam sobie ćwiczenia korekcyjne na kręgosłup, jeszcze jakieś brzuszki i przysiady. Parę razy się przełamałam i poszłam na aerobik, jednak stwierdziłam że nie czuję się tam dobrze- traciłam poczucie rytmu i miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą, oceniają. Stwierdziłam więc, że po prostu sport grupowy to nie dla mnie, nie daje mi takiej radości jak np bieganie. Bo odkryłam że bardzo lubię biegać. Słuchawki w uszy i pomknąć drogą przed siebie- z nikim się nie ścigając, nie mając nad sobą krytyka który będzie za toba wrzeszczeć "jak kurwa biegniesz!", "szybciej!". I ta satysfakcja, kiedy pierwszy raz udało mi sie biec 30 minut bez przerwy :) Niestety jak to w życiu bywa, musiałam się zmierzyć z wuefem na studiach (na szczęście tylko pierwszy rok). Dla mnie to absurd, zmuszanie dorosłych ludzi do wuefu, ale stwierdziłam, ze podejdę do tego tak jak do czegoś co po prostu muszę zaliczyć jako formalność jeśli chcę dalej studiować. Na szczęście, nie było tam ocen jak w szkole, liczyła się obecność. Chociaż wiem, że te baby, co prowadziły ten wuef chętnie by mi wystawiły złą ocenę- parę razy krytykowały to jak ćwiczę w chamski sposób, tak na forum przy wszystkich, ale zacisnęłam zęby i myślałam sobie, że to przecież jakieś stare, brzydkie lampucery (mimo że ich praca jest krzewić zdrowy tryb życia mają tak zniszczone i zasuszone twarze jakby od kołyski paliły papierosy) i w dodatku biedne i głupie, że uczą takiego żałosnego wuefu (dlatego pewnie chciały utrzymać "poziom"), a ja jestem młoda, ładna i studiuję medyczny kierunek. :) Serio tak sobie powtarzałam :) i pomogło mi to, miałam 100% frekwencję (baba od wuefu na koniec była niezadowolona, ze nie ma się do czego przyczepić, że nie mam nic do odrobienia jak inni). Kończę już moje wypociny, ale chciałam jeszcze napisać Ci autorze, żebys też wyrobił sobie taki "twardy tyłek mentalny" i nie pozwolił robić z siebie ofiary. Skoncentruj się na tym, w czym jesteś dobry, jakie masz talenty i nie uważaj się za gorszego przez ten zasrany wuef. Co z tego, że Twoi koledzy to sportowcy, myślę że jest bardziej prawdopodobne, że skończą na AWFie niż że zrobią światową karierę w sporcie. Nie daj się zwariować. A jeśli chodzi o otyłość, to nawet najintensywniejsze ćwiczenia nie pomogą, ważniejsza jest zrównoważona dieta. Pogadaj szczerze z rodzicami, niech wiedzą, że doświadczasz poważnego stresu. I trzymaj się dzielnie :)
-
Dlaczego szkoła miała by być przyczyną Twojego samobójstwa? A może pójście do niej byłoby przełomem? Jak chcesz dokonać zmiany, siedząc dalej w domu? A odpowiedź na to pytanie co by Ci dała? Geny mają jakiś tam wpływ na to jak się czujemy, ale nie sądzę by takie rzeczy jak osobowość czy tożsamość się dziedziczyło po innych. Nie jesteś kopią swojego ojca, jeśli się nad tym zastanawiasz. Największy wpływ na życie ma Twoja własna wola.