Mam 22 lata, z depresją walczę już od 9 lat i mogę napisać, że wyczerpały już mi się siły i pomysły co robić dalej. Najgorsze jest to że w walce tej jestem zupełnie sama, nie mam żadnych znajomych, rodzina mnie nie rozumie i woli nie zwracać uwagi. Już nie radzę sobie z tą izolacją. Boję się przyszłości, miałam zacząć studia w październiku, jak o nich myślę to czuję się chora. To moje trzecie podejście do studiów, w zeszłym roku po dwóch miesiącach wylądowałam na oddziale leczenia nerwic, gdzie spędziłam pół roku. Jak to piszę, zaczynam sobie sprawę zdawać jakie to moje życie jest beznadziejne i do dupy. Nie chodzę do psychiatry, nie wierzę w leki które rozwaliły mi psychikę i układ pokarmowy po 7 latach zażywania i nie chcę już być szczurem doświadczalnym. Widziałam w psychiatryku ludzi leczących się wiele wiele lat, też zaczynali od lekkich leków i małych dawek, nie chcę tak skończyć. Nie wierzę w psychoterapię, czułam się pod czas niej głupia i żałosna bo nic nie rozumiałam co mam tam robić i mówić albo jakie wnioski wyciągać, a poza tym jak można mówić z pustki? Nie pomogły mi znaczące mrugania/kiwania głową/mówienie "yhy" terapeutki, i jej ciągłe powtarzanie tego co mówiłam "Czyli wyobraża sobie pani że...". Chce mi się wyć i płaczę, boli mnie brzuch z niepokoju, nie jestem teraz sobą...
Poza tym witam wszystkich. Założyłam już tu dawno temu konto ale nie pamiętam hasła, postów nie pisałam.