zaburzony, czyli z biegiem czasu zacząłeś mieć jakiekolwiek wymagania wobec potencjalnych partnerek?
Bo kurde, kiedyś właśnie jakoś nieszczególnie mnie interesowały cudze wady, tkwiąc w idealistycznym podejściu, że przecież wszystko da się obejść i sprowadzając to do mianownika miłości jako uzdrowiciela (nie tak konkretnie, ale powiedzmy, że pi razy drzwi tak to wyglądało, że wszystko da się przeskoczyć). Kilka związków później i kilka długich lat użerania się (ze sobą i partnerami) w końcu mam jakieś realne wymagania. Dziwnie się z tym czuję, ale choćby skały srały to wiem, że określone zachowania nie przejdą.