
deader
Użytkownik-
Postów
4 886 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez deader
-
No i właśnie to jest jeden z wielkich problemów dzisiejszych czasów - nadmiar ambicji. Ludzie zapominają że nie każdemu jest pisane zostać supermanem. Że jakiś procent populacji skończy jako bezdomni, narkomani, prostytutki, kaleki, przestępcy i tak dalej... Zamiast się cieszyć że mają dzieciaka który jest w stanie zrobić zawodówkę o kierunku hydraulik to rodzice robią parcie żeby poszedł na studia na inżyniera hydrauliki, bo inaczej "będzie zerem". Wielki bullshit. Ja jestem jak najbardziej za "szufladkowaniem", jedynym warunkiem byłoby odpowiednie uwarunkowanie społeczeństwa. Dla mnie społeczeństwem idealnym, utopijnym jest to co Huxley przedstawił w "Nowym wspaniałym świecie" - dla większości ludzi to symbol społeczeństwa "nieprawidłowego", anty-utopia. A dla mnie nie. Społeczeństwo podzielone na konkretne "warstwy", każda "warstwa" znająca "swoje miejsce" w piramidzie dzięki eugenice, nie mająca pogardy ani niechęci ani dla warstwy niżej ani wyżej - to dla mnie coś idealnego. @Autodestrukcja: "hmm moze wystarczy wywalic ze szkoly nauczycieli psychopatow" - już za "moich czasów" psychopaci to byli wśród uczniów a nie nauczycieli. To część uczniów należałoby utylizować, a nie zwalać zawsze winę na nauczyciela/dyrektora/rodzica/premiera...
-
Autodestrukcja, to nie jest wcale nowy trend i jak na mój gust dziwnie to postrzegasz. Tzn - zgodzę się że system szkolnictwa jest porypany ale jeśli chodzi o tą "pogardę" humanistycznych przedmiotów przez ścisłowców... to nie jest to nic nowego. Jak 15 lat temu szedłem do liceum to było dokładnie to samo. Human jest dla tych co nie kumają matmy. I na odwrót - matma jest dla tych którzy nie kumają humana. Ja nie kumałem matmy, poszedłem do humana - i uważam że Żeromski jest nudny w ch...j, tak samo jak cała moja klasa uważała. I tak samo uważam że Mickiewicz czy Słowacki czy Goethe czy Woltaire - oni są wszyscy nudni, niedzisiejsi. Fakt, wypada wiedzieć kto to był, czym się zasłużyli dla historii itd. - ale czytać ich to nie, ja podziękuję.
-
Rocky..? Rambo..? John Rambo..? Oscar..? Wbrew pozorom kilka dobrych filmów zrobił. Co do drugiej części... Przewrotnie nawiązując do gadki sprzed kilku dni: nigdy nie będę za stary na spodnie-bojówki, ale na tracenie czasu na filmy które już widziałem w lepszej wersji jestem zdecydowanie za stary
-
Robili "Dredd'a" na nowo? Przecież nawet oryginał był bezdennie beznadziejny
-
Szczerze mówiąc praktycznie nie zwracam już uwagi na takie rzeczy. Choć rozumiem że dla kogoś to może być istotna kwestia. Bardziej mnie martwi czarny kostium, który wygląda szitowato. Przecież to dżołk był
-
Słyszałem że film jest bardzo dobry mimo tego że nie ma w nim dużo pokazanej krwi. W LA był darmowy screening i kilka osób wypowiadało się pochlebnie. Krew krwią, ale nieprzeklinający gliniarz - a już zwłaszcza robogliniarz - to dla mnie zbyt duża doza fantastyki do przełknięcia
-
[videoyoutube=ZWDfRIuH74M][/videoyoutube]
-
Papierosy zbijają głód
-
Pewnie, dużo fajniej się słucha jak się skacze na tapczanie
-
[videoyoutube=2lgXRtw5nMY][/videoyoutube]
-
O nie. Nie, nie. Mogę ci porównać wszystkie narkotyki jakie brałem do wszystkich antydepresantów - ale mały w tym sens, bo w każdym przypadku sprowadzałoby się to do wspólnego wniosku: Antydepresanty nie wywołują "odlotu" takiego jak narkotyki. Antydepresanty się bierze żeby czuć się normalnie. Narkotyki - żeby poczuć się nienormalnie.
-
Niby pytanie nie do mnie, ale pozwolę sobie odpowiedzieć bo grzyby oczywiście też kilka razy jadłem. Samopoczucie? Zależne od osobowości i ilości. Przy 25-30 grzybach występują lekkie halucynacje (np. pamiętam jak siedziałem "nagrzybiony" w spodniach moro i widziałem jak plamki zaczynają się poruszać, pływać po całych spodniach i zmieniać kształty). 40-50 grzybów - mocne halucynacje, łącznie z niemożliwym do opisania komuś kto nie próbował "widzeniem muzyki" - autentycznie niesamowite doświadczenie. Większych ilości nie jadłem, ale kumpel raz oszamał 100 grzybów i wpadł w prawie psychozę, trzeba go było pilnować żeby sobie czegoś nie zrobił, bo myślał że ma telepatyczną moc zatrzymywania samochodów na ulicy, miał haluny że pająki go obsiadły itd. Jazda trwa około6 godzin, z czego najintensywniejsze są mniej więcej 2 i 3 godzina, potem działanie słabnie. U mnie efektem było praktycznie momentalne obniżenie nastroju, "żal" że "już koniec" i poczucie nieuzasadnionego przygnębienia.
-
No niby tak, ale zastanówmy się - czy taka legalizacja faktycznie uderzyłaby w dilerów tak jak piszesz? Jaki lekarz przepisałby człowiekowi powiedzmy heroinę gdyby ten przyszedł do niego z tekstem "a, mam ochotę odlecieć"? Albo marychę licealiście ze szkoły plastycznej który "potrzebuje trawy do weny twórczej"? Przepisywanie narkotyków rekreacyjnie kłóciłoby się z mottem lekarzy "primum - non nocere" - "przede wszystkim - nie szkodzić". Żaden lekarz nie mógłby w zgodzie z sumieniem i przysięgą lekarską przepisać komuś heroiny do celów rekreacyjnych. W USA w Kalifornii jest legalna "medyczna" marihuana i tam jest to przedmiotem debaty, ponieważ dochodzi właśnie do takich nadużyć. Widziałem reportaż gdzie dziennikarz przyszedł do lekarza mającego gabinet specjalizujący się w leczeniu marychą. Oprócz przypadków zrozumiałych - przepisywania jej ludziom chorym na raka, aby złagodzić uboki chemioterapii - zapytał go właśnie o to: "Czy gdyby przyszedł do pana muzyk cz malarz i powiedział że potrzebuje zioła dla "inspiracji" to czy pan by mu je przepisał?". Lekarz długo odpowiada okrężnie, niedomówieniami, tak że odpowiedź brzmiała w gruncie rzeczy "tak" ale nie była podana w tak bezpośredniej formie. Na Florydzie jest bardzo liberalne prawo odnośnie opiatowych środków przeciwbólowych. Ludzie zjeżdżają z sąsiednich stanów, żeby zaopatrzyć się w oxycontin i inne silne środki przeciwbólowe. Śmierć w wyniku przedawkowania/zatrucia tymi lekami to obecnie gówna przyczyna zgonów na Florydzie. Obecnie trwa walka z tą "plagą" bo wystarczy przyjść do "Pain menagement clinic" z rentgenem pokazującym choćby minimalne np. skrzywienie kręgosłupa i już można kupić tabletki. Oxycontin trafia w ten sposób z Florydy na terytorium całych Stanów, osiągając ceny dziesięciokrotnie większe na ulicy niż w klinice w której go kupiono. [videoyoutube=VklEqXFBnLE][/videoyoutube] Tak więc nawet jakby zrobiono taką legalizację jak proponujesz, to dilerzy zmieniliby tylko taktykę - zaczęliby uprawiać tzw. "doctor shopping" i dragi i tak lądowałyby na ulicy po zawyżonej cenie. Tu jako ciekawostkę dopowiem o znanym mi medycznym zastosowaniu grzybów psylocybinowych. Mianowicie są jedynym skutecznym środkiem na tzw. "cluster headakes" (w wolnym tłumaczeniu - "rozwalający ból głowy) - migreny ciągnące się całymi dniami. Widziałem dokument o kolesiu z Texasu który miał dylemat bo cierpiał na takie właśnie bóle, jedynym lekarstwem są grzyby, a są one tam nielegalne. Tak więc facet hoduje u siebie grzyby, żeby się leczyć, jednocześnie popełniając przestępstwo .To dopiero ciekawostka medyczno - prawna :)
-
Hmm. OK. Tu bym przyklasnął. Ale w gruncie rzeczy to nie wpisuje się w termin "pełna legalizacja" :) Pełną legalizację rozumiem tak, jak funkcjonuje w przypadku alkoholu i tytoniu - sprzedawane w sklepach każdemu powyżej określonego wieku. Bo to co "postulujesz" to przecież funkcjonuje - na receptę można dostać i metylofenidat, i kodeinę, i morfinę, i fentanyl i masę innych substancji narkotycznych. Czyli - w pewnym sensie - wcale nie popierasz legalizacji w moim rozumieniu Lecę zrobić skręta z herbaty i majeranku Cytat z hyperreal: http://talk.hyperreal.info/metylofenidat-tek-ogolny-t28765-160.html "moja dziewczyna przyszła do mnie z pytaniem czy mam jeszcze meta, nie przyszła po metkacie, benzo, ani kodeinie a przylazła po meta :nuts: Po nim jest tak, weźmiesz i 10 minut życie wydaje się fajne, po 15 zrujnowane i tak w kółko. Ryzyko występowania chorób pscyicznych zwiększone"
-
Nie mogę się oderwać od forum choć w drugim pokoju czeka konsola i gra na którą czekałem od roku
-
No cóż, a ja się nie zgodzę z twoim stwierdzeniem Dowodem mojego rozumowania - krótki okres kiedy w Polsce legalne były smart shopy z designerskimi narkotykami. Liczba dzieciaków które sięgnęły po "sole do kąpieli" wzrosła wtedy skokowo. Dodatkowo, dla mnie "cios w dilerów" nie jest też sensownym argumentem. To są jednostki nastawione na łatwy, szybki zysk. Gdyby zalegalizowano narkotyki, całe rzesze osiedlowych "płotek" przerzuciło by się na inny rodzaj działalności przestępczej - kradzieże, wymuszenia, porwania. Ten "cios w dilerów" byłby tak naprawdę ciosem w społeczeństwo. Przynajmniej takie są moje amatorsko-socjologiczne przemyślenia. No nie wiem nie wiem czy aby masz racje. . Nawet szybko uwalniany tabs bedzie znacznie dluzej w bani anizeli koka ktora dziala szybko i szybko jest uwalniania. Rozumiem ze skoro dany srodek o podobnym wychwycie dopaminy jest dluzej w mozgu to ten efekt jest rozłozony wczasie i nie będzie takiego bum jak w przypadku koki...(...) Na mnie metylo dziala troche euforyzujaca...nie przylozylem sie specjalnie do analizy swoich odczuc podczas jej brania wiec ciezko coś wiecej napisac;). Bede musial poswiecic jej wiecej czasu:D Tutaj nie wiem czy można operować w obrębie "masz/nie masz racji" - opisuję swoje osobiste odczucia. Wciągałem i to i to i wrażenia i wnioski opisałem. Możliwe że na różne osoby metylo działa inaczej. Może mam organizm tak zryty przez lata ćpania spida ze metylo wydawało mi się słabsze od koki. Nie wiem. Tutaj muszę powołać się na to co mam poniżej w sygnaturze Co do drugiej części - jest jeszcze kwestia tego czy jesteś jednostką "zdrową" i metylo bierzesz rekreacyjnie, czy też leczniczo. Bo osoby z ADHD (dla których ten lek jest przeznaczony) zupełnie inaczej reagują na ten lek niż osoby "zdrowe".
-
Tu, fakt, rozumiem sprawę, bo z pracą generalnie jest w dzisiejszych czasach ciężko. Tak wiec tutaj już nie powiem że "bullshit". Ale ważne że szukasz jednak jakiejś pracy! To jest bardzo dobre, bo najgorzej to stwierdzić "nie mam szans" i gnić w domu nawet nie próbując tego zmienić. Ty coś robisz i to jest spoko, rób tak dalej. Ja zanim wylądowałem w obecnej pracy byłem m.in. pomocnikiem drwala, pomocnikiem geodety, oblatywałem nocne inwentaryzacje w hipermarketach i robiłem za wróżkę/dziwkę w firmie obsługującej serwisy SMSowe. Nie było łatwo, nie znosiłem tych prac, ale zaciskałem zęby i robiłem. Nie wiem gdzie mieszkasz, jak wygląda w twojej okolicy przemysł, ale mój kumpel na przykład od roku czasu pracuje w fabryce plastikowych zabawek. Praca przerypana, 12godzinne zmiany, monotonna (stoi przy maszynie i odkrawa kawałki plastiku) - ale JEST. Życzę żebyś się nie poddawał, bo to najgorsze, i życzę jak najszybszego przełomu w poszukiwaniach!
-
No to uwaga, ćpun się wypowie. Na tak postawione pytanie przez autora: odpowiadam kategorycznie: NIE. Odpowiedź (i stanowisko w tej sprawie) byłaby inna, gdyby w ankiecie dodano jeden podpunkt. I moim zdaniem aby ankieta była sensowna, powinieneś, Marek1977, dodać właśnie ten jeden podpunkt. Mianowicie: "Tak, ale tylko niektóre narkotyki". Przeciwny pełnej legalizacji jestem z trzech względów: zarówno obiektywnych jak i wysoce subiektywnych. Mianowicie jestem na "nie" jeśli chodzi o PEŁNĄ legalizację gdyż: - heroina zabiła moją ukochaną, a nie była to pierwsza lepsza idiotka spod bloku tylko całkiem mądra studentka Politechniki Warszawskiej z wspaniałymi perspektywami na przyszłość; jak najbardziej "wyedukowana" w temacie narkotyków zarówno jeśli chodzi o to co postulujesz czyli "edukację uświadamiającą zagrożenia" jak i pod względem "merytorycznym" gdyż była bardzo dobra z chemii i zdaje się że jej droga ćpania która zakończyła się heroiną zaczęła się od własnoręcznie syntetyzowanych narkotyków. Czyli nawet człowiek "uświadomiony" może z różnych powodów, w odpowiednio niesprzyjających okolicznościach, wpaść w całkowite gówno i utonąć. - ludzie są głupi i edukacja tak naprawdę nic nie pomoże na ludzką głupotę; mamy legalny tytoń i alkohol, o obu tych substancjach dzieci są od małego przestrzegane przez rodziców, nauczycieli, do 18 roku życia mają prawnie zabronione legalne nabywanie tych substancji; mimo to zarówno nieletni zdobywają alkohol i papierosy (nie jestem bez winy, sam oczywiście tak robiłem - jestem właśnie jednym z takich debili) a dorośli pod wpływem alkoholu zabijają innych czy to w bójkach czy prowadząc po pijanemu; bezproblemowa dostępność do wszelkiego typu narkotyków poszerzyłaby skalę takich wypadków; dlatego jestem przeciwny forsowanemu przez pewne środowiska i pewne postacie ze sceny politycznej hasłu że "powinno być wszystko wolno". Za takie poglądy straciłem spory procent szacunku do Korwina, bo on chce i legalizacji narkotyków i na przykład zniesienia nakazu zapinania pasów w samochodzie. Tłumaczy to wolnością osobistą i tym że każdy powinien mieć prawo do ponoszenia konsekwencji swojej głupoty. Niestety, zapomina przy tym o jednym: że konsekwencje głupoty ponosi nie tylko sam poszkodowany, ale też bliskie mu osoby. Korwin chce żeby można było jeździć bez pasów - że to jego osobisty wybór czy ryzykuje śmierć w razie wypadku. Takie postawienie sprawy to pokazanie szyderczego "fuck you" dla jego rodziny, która jak zginie będzie rozpaczać, urządzać pogrzeb, latami być może dochodzić do siebie po stracie ojca/brata/wujka. Pewne prawa mimo że są dla nas osobiście niewygodne i wydają się głupie, tak naprawdę zostały ustanowione przez mądrzejszych od nas - problem z naszym gatunkiem jest taki że mamy zaimplementowany podświadomy egoizm i poczucie że jesteśmy najmądrzejsi na świecie a reszta to idioci. Ja zawsze zapinam pasy w samochodzie. Zawsze. Bo jak - tfu, tfu - przytrafił by się wypadek to nie tylko ja bym na przykład umarł - moja śmierć wpłynęła by na moich rodziców, rodzeństwo, babcie, ciotki... Tego typu egoizm jest godny potępienia. Zapięcie pasów to nie wywiercenie sobie wiertarką dziury w łokciu - nie boli, nie jest trudne, nie przeszkadza. Tak samo np. kwestia rozmawiania przez telefon w trakcie jazdy - coś co ludzie nagminnie czynią mimo zakazu. Ile wypadków i śmierci to spowodowało? Możecie mnie uznać za donosiciela, ale szczególnie drażnią mnie kierowcy autobusów rozmawiający przez telefon w trakcie jazdy, kierowcy którzy odpowiadają za życie i zdrowie swoich pasażerów. Od pewnego czasu zacząłem robić zdjęcia takich przypadków i jak uzbieram odpowiednie archiwum - przekażę je policji. Takie zachowanie to tak jakbym ja w naszej drukarni chodził palić szlugi do garażu gdzie destyluje się łatwopalna chemia do świecenia blach na offset (sorry za technobełkot) - czysta bezmyślność. Całkowicie zgadzam się ze słynnym powiedzeniem o nieskończoności dwóch rzeczy: wszechświata i ludzkiej głupoty. Jesteśmy głupi i trzeba nas kontrolować. Dla naszego i innych dobra. - pełna legalizacja narkotyków doprowadziłaby do masowego upadku na zdrowiu społeczeństwa; wielu ludzi przerzuciłoby się z porannej kawy na amfetaminę, z panadolu na morfinę, kodeinę czy fentanyl, z papierosów na skręty. Jako ćpun z ponad dziesięcioletnim stażem stanowczo obalam twierdzenia "postępowców" że choćby tzw. miękkie narkotyki nie są tak szkodliwe jak alkohol. Jest w tym ziarno prawdy, ale i cała torba ściemy. Ustawiczne palenie zioła wcale nie pozostaje bez wpływu na człowieka. Może i zioło nie uzależnia fizycznie, nie ma typowych na przykład dla heroiny objawów odstawiennych. Ale są inne. Gdy po 10 latach palenia praktyczne dzień w dzień zrobiłem na kilka miesięcy STOP - pojawiły się problemy ze snem, rozdrażnienie, objawy były na tyle niefajne że właściwie przez to (i przez czynnik własnej głupoty oczywiście) na kilka tygodni wpadłem w, można powiedzieć, mały alkoholizm. Ponadto ustawiczne palenie sprawia że pojawia się efekt "tumiwisizmu" - człowiekowi nic się nie chce, odkłada wszystko "na jutro", pogarsza się pamięć. Po kilku tygodniach po przystopowanu zioła i zakończeniu epizodu alkoholowego znacznie zwiększyła mi się motywacja do działania, w pracy nauczyłem się rzeczy które wcześniej wydawały mi się nie do ogarnięcia, załatwiłem sprawy które odkładałem miesiącami czy latami. Poza tym znowu powraca kwestia młodzieży - to że mogą sobie pokątnie skołować fajki czy alkohol, jeszcze bardziej pokątnie choćby maryśkę czy spida, nie jest jeszcze taką tragedią, gdyby w kiosku można było kupić markową heroinę Marlboro czy metaamfetaminę Luksusową. Dostęp do cięższych narkotyków jest obecnie utrudniony - ja obecnie na przykład nie mam pojęcia jak w mojej okolicy skołować choćby heroinę czy meskalinę bądź LSD. Trawę da się załatwić bez większego problemu, ale dilerzy na pytania o "cięższe" substancje robią wielkie oczy i pukają się w głowę mówiąc że żaden normalny człowiek nie chce pakować się w taki syf więc nawet nie próbują mieć tego w swojej "ofercie". Na pewno sytuacja wygląda inaczej w większych miastach, ale mimo wszystko - konsumpcja heroiny jest nieporównywalnie mniejsza niż marihuany, mimo że obie substancje są oficjalnie nielegalne. Dlatego właśnie, mimo iż sam nadal jestem sporadycznym konsumentem narkotyków, uważam że pełna legalizacja nie jest dobrym pomysłem. Powtórzę - jesteśmy głupi, i choćby po przykładzie alkoholu widać że edukacja daje nadal gówniane rezultaty. Mimo wszystkich akcji typu "trzeźwy weekend" codziennie giną na drogach ludzie, zarówno pijani kierowcy jak i ich niewinne ofiary. Edukacja w zakresie narkotyków byłaby tak samo mało efektywna, ponieważ znaczna część z nas ma w sobie podświadome myślenie "eee tam, co on wiedzą, ja wiem lepiej". Mógłbym poprzeć legalizację niektórych narkotyków. Choćby marihuany, mimo że wyżej opisałem że wcale taka "bezpieczna" nie jest - ale jest zdecydowanie "bezpieczniejsza" od heroiny czy amfetaminy. Jest jeszcze kilka naturalnych substancji psychoaktywnych które mógłbym poprzeć - jak szałwia czy grzyby halucynogenne. Po części dlatego, że są to narkotyki których działanie ewidentnie "widać" po użytkowniku. Rodzice jak im się do domu wtacza pijane dziecko bez trudu poznają że się nachlało, jest szansa - jeśli są rodzicami myślącymi - że dziecko zgarnie opieprz, albo wytłumaczą mu że pić trzeba z głową. Natomiast człowiek po powiedzmy mefedronie, kodeinie - nie widać po nim "na pierwszy rzut oka" że coś brał, jeśli się postara. Można w ten sposób latami oszukiwać rodzinę i doprowadzać się do ruiny. Moi rodzice nigdy nie dowiedzieli się że ćpałem amfetaminę, a trwało to około 5 lat. Ile szans przez to zaprzepaściłem, jak inaczej mogło wyglądać moje życie - wolę nawet nie myśleć, żeby nie popaść w głębszą depresję niż obecnie Wiem za to że gdybym mógł spida kupić w kiosku to pewnie nigdy bym nie przestał. Teraz zdarza mi się wciągnąć krechę raz-trzy razy w roku, jak ktoś mnie na imprezie poczęstuje. Gdyby była w kiosku to kupowałbym ją codziennie i dzień w pracy zaczynałbym od krechy. A nieprzyjemności pojawiające się po długotrwałym używaniu, jak psychoza amfetaminowa nie są zaiste niczym fajnym. Więc, podsumowując - pełna legalizacja wszystkiego: NIE. Legalizacja niektórych, potencjalnie nie przeraźliwie szkodliwych narkotyków - OK. Na koniec jeszcze odniosę się do kilku wypowiedzi powyżej: Do tego dochodzi jeszcze kwestia potencjalnych "przekrętów" w niby "legalnym" przemyśle - pamiętacie "aferę solną"? Gdzieś ktoś w firmie która by produkowała np. amfetaminę do sklepów na bank wpadł na pomysł żeby sobie dorobić "rozcieńczając" towar. Przychodzi mi nawet jeszcze jedno, krótkie, "na czasie", cyniczne hasełko, pokazujące co mogłoby się przydarzyć: "Amfetamina z Sokołowa" To jest bardzo dobry pomysł i ja od dawna uważam że takie coś należałoby wprowadzić także na alkohol. Pomysł przyszedł mi do głowy po tym jak przeanalizowałem "problem" alkoholu. Są ludzie którzy upijają się "na wesoło" - nikomu krzywdy nie robią, nie mam problemu z tym żeby sobie pili. Ale są też tacy co po alkoholu łapią agresora. I takim powinno być zabronione alkoholizowanie się. Myślę że tak jak przy staraniu się o pozwolenie na broń trzeba przejść testy psychologiczne, tak samo w momencie ukończenia 18 lat każdy (już wtedy "prawdziwy") obywatel przy składaniu wniosku o dowód osobisty powinien przechodzić badanie psychiatryczne determinujące czy dostanie "kartę zezwoleniową" na alkohol czy prowadzenie samochodu. Bo po ilości śmiertelnych pobić po pijaku i wypadkach spowodowanych bezmyślną jazdą widać że nie każdy się do tego nadaje. Legalizacja narkotyków to wcale nie "same plusy", co mam nadzieję dość obszernie wyjaśniłem powyżej. Psychotropy chciałbym zwrócić uwagę też wcale nie są tak łatwo dostępne - przez pół roku próbowałem namówić moją psychiatrę na przepisanie mi choćby małych ilości benzodiazepin, ale zawsze spotykałem się ze stanowczą odmową. Najpierw się tym wkurzałem, dopiero potem zrozumiałem że babka ma rację. Nie powiem że na tym wniosku poprzestałem - bo niestety, zakręciłem się trochę i załatwiłem sobie trochę benzo "na lewo". Tyle że mam na tyle świadomości i odwagi żeby przyznać że to nie lekarka jest "wredną pipą" tylko ja jestem nieuleczalnym idiotą. Tak, i dlatego te leki są na różowe recepty, bardzo trudno dostępne dla kogoś kto chce ich używać rekreacyjnie. Te leki są pod bardzo mocną kontrolą. I mimo że czasem aż mnie skręca żeby jak nie spida to chociaż metylo sobie wciągnąć, to uważam że dobrze dla mnie że nie mogę tego kupić w aptece jak Apap. Jestem głupi i ktoś mądrzejszy ode mnie ustanowił takie prawo żeby mnie przed moją własną głupotą chronić. Nope. Wystarczy jedna pokruszona tabletka 10 mg Medikinet'u o natychmiastowym uwalnianiu. Been there, done that. Ponownie - nope. Ponownie - veni, vidi, "sniffi", obie substancje. Koka działa faktycznie około 30 min, metylo raczej około 15 i działa jednak słabiej. Tutaj nie będzie "nope" z mojej strony, bo nie znam tematu osobiście ani nie czytałem o tym zbyt dużo, ale kojarzy mi się że te leczenie LSD w Szwajcarii jest stosowane w bardzo szczególnych przypadkach. Oglądałem raz dokument o tym, i tam mówiono (i pokazywano jak taka sesja wygląda) że LSD stosują tam w psychiatrii, owszem, ale u pacjentów z terminalnymi chorobami, aby ich przygotować do nieuchronnej śmierci, pomóc pogodzić się z nieuniknionym, odnaleźć wewnętrzną harmonię. Leczenie LSD zdrowych fizycznie ludzi byłoby raczej mało sensowne biorąc pod uwagę to że LSD miesza w genach i między innymi zwiększa ryzyko wystąpienia chorób lub zaburzeń w rozwoju potomstwa osobników konsumujących regularnie LSD. To jest błędne myślenie. Jak już pisałem wyżej - to nie jest tylko problem osoby która ćpa. Czyjeś ćpanie wpływa także na osoby z jego otoczenia - głównie rodzinę, ale także na przykład ludzi których narkoman okrada żeby zdobyć pieniądze na narkotyki. Takie myślenie jak prezentujesz jest moim zdaniem, przepraszam za dosadność - bardzo ograniczone i krótkowzroczne. Bardzo zgrabnie, sensownie ujęte spostrzeżenie.
-
Bullshit!!! Ja też bez studiów i robotę mam. To że nie będzie się wymarzonym naukowcem/prawnikiem/dziennikarzem nie znaczy że nie znajdzie się dla ciebie miejsce w świecie. Trzeba tylko się z tym pogodzić, zaakceptować ten fakt i szukać jakiejś prostszej roboty.
-
Veni, vidi, vici! Chciałem być wielki, skończyłem jako drukarz I wcale nie jest źle. "Prosta" praca wcale nie odcina od zdobywania wiedzy. Wracasz do domu - masz swój czas. Robisz co chcesz. Nie wiem czy po dniu badań nad lekarstwem na raka byłbym miał siłę na jakiekolwiek hobby
-
Nie mam pojęcia niestety - po pierwsze że mam konsolę i nie zgłębiałem jaki konfig PC będzie wymagany, a po drugie - znając R* to na PC wypuszczą grę dopiero w grudniu/styczniu. Jak będzie premiera na PC to gdzieś w necie jest strona robiąca automatycznie test "czy twój komp uniesie grę X", będziesz mogła sprawdzić.
-
ktoś był kiedyś w takiej sytuacji?
deader odpowiedział(a) na Just temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Z punktu widzenia przeciwnej płci, ale owszem, miałem taką akcję. Pannie nie spodobał się mój pomysł na życie i decyzja żeby nie iść na studia tylko do pracy (na studia się po prostu nie nadawałem). Po miesiącu - bum, the end. Długo miałem jej to za złe, nadal w pewnym sensie mam, ale zaczynam też odnajdywać pozytywy - była dużo ambitniejsza ode mnie, myślę że gdyby "przeżyła" ten mój brak studiowania to pewnie i tak za miesiąc, dwa, rok wyszłaby inna podobna niezgodność i i tak by się to skończyło. Wiem że laska obecnie mieszka w Portugalii, a ja na przykład nigdy bym się nie zgodził opuścić kraj. Też chciałem móc dla niej "wszystko", ale patrząc dziś wstecz wiem że nie dałbym rady dać "tyle wszystkiego" żeby ją zadowolić. Ja bym się przy niej męczył, ona by się męczyła. No ale to przemyślenia po prawie dekadzie. W miejscu gdzie ty jesteś teraz robiłem, myślałem, starałem się tak samo, więc... rozumiem tą próbę, do granic desperacji, uratowania czegoś na czym tak ci zależy. Sorry za brak jakiejś optymistycznej ugłaszczki, ale... cóż, pytałaś czy ktoś był w takiej sytuacji w sumie O, może to będzie jakimś żartobliwym pocieszeniem: tobie przynajmniej na pytanie "czy mnie zostawisz, jeśli [wstaw powód]", to przynajmniej usłyszałaś szczerą odpowiedź. Ja usłyszałem ściemę Wiesz na czym stoisz, można powiedzieć... -
Benzodiazepiny - Moja walka z uzależnieniem i odstawieniem
deader odpowiedział(a) na gosia hd temat w Uzależnienia
"Każdy sobie rzepkę skrobie" - skoro ci to dobrze działa to git. Znam natomiast kilka osób które generalnie rzuciły palenie, ale "od święta", do piwka zdarza im się poprosić o fajka. Palą jednego i koniec. -
Benzodiazepiny - Moja walka z uzależnieniem i odstawieniem
deader odpowiedział(a) na gosia hd temat w Uzależnienia
Ja szczerze mówiąc widzę w tym pewien sens. Kiedyś przez kilka lat byłem w ciągu amfetaminowym. W pewnym momencie praktycznie z dnia na dzień zrobiłem "stop". Nie znaczy to bynajmniej że przez te ostatnie 6 lat zachowałem 100% abstynencję. Dwa-trzy razy do roku jak napatacza się okazja (ktoś częstuje na imprezie, chłopaki na próbie sypią krechy na bębnach i tym podobne) to wciągam. Ale mam nad tym taką kontrolę, że ani razu mi się nie przytrafiło abym po takiej imprezie wyskoczył następnego dnia szukać spida na mieście. W South Parku był odcinek o alkoholizmie. Fabuła wyglądała mniej więcej tak: ojciec jednego z dzieciaków został przyłapany na jeżdzie po pijaku. W ramach kary zarządzono mu pogadanki w szkołach na temat niebezpieczeństwa alkoholu oraz dwa tygodnie uczęszczania na mityngi AA. Tam wmówiono mu że alkoholizm to choroba i zgodnie z programem 12 kroków kazano mu, wedle pierwszego punktu, przyznać że nie ma kontroli nad piciem i pokłaść wiarę o wyzwoleniu w Bogu. W efekcie facet zaczął pić jeszcze więcej, bo miał odpał że "choroba go kontroluje", że nie ma kontroli nad piciem". Szansę na wyleczenie dostrzegł w rzekomym cudzie który wydarzył się w okolicznej miejscowości - statua Matki Boskiej zaczęła krwawić z... odbytu. Ludzie masowo ruszyli po uzdrowienie, wierząc że święta krew wyleczy ich choroby. Randy poszedł więc pod statuę, został "namaszczony" krwią i natychmiast "ozdrowiał". Przez kilka dni celebrował zwycięstwo nad chorobą, które udzieliła mu boska moc. Piątego dnia zbiegły się dwa wydarzenia: mityng AA celebrujący jego wyzdrowienie, oraz przyjazd papieża który miał zweryfikować czy faktycznie krwawiąca statua jest cudem. Po dokładnym przyjrzeniu się posągowi, papież zauważył pewien detal. Podczas mityngu AA kiedy wszyscy świętowali "ozdrowienie" Randyego, w TV na kanale z newsami przedstawiono aktualizację sytuacji: otóż papież po dokładnym zbadaniu posągu, stwierdził że posąg Matki Boskiej nie krwawił z odbytu, ale z waginy. I, jak go zacytowano: "Panna krwawiąca z waginy to żaden cud - panny regularnie krwawią ze swych wagin". Randy'ego jakby piorun trafił: zdruzgotany stwierdził że skoro to nie był cudo, to wcale nie jest wyleczony - i po chwili poleciał do baru, zamawiając stos drinków, twierdząc że dalej jest "chory". W tym momencie nadszedł czas na tradycyjny "morał pod koniec odcinka". Mianowicie jego syn dopadł go w tym barze i opieprzył go za ten niekontrolowany powrót do chlania. Ojciec próbował się tłumaczyć, że nie może nic z tym zrobić - cudu nie było, więc nie jest wyleczony, alkohol znów nim włada. Wtedy syn uzmysłowił mu błąd w logice: "Tato, byłeś całkiem trzeźwy przez pięć dni. Skoro cud był fejkiem, to znaczy że SAM tego dokonałeś - jesteś w stanie SAM kontrolować swoje picie". Randy "przegryzł" ten wywód, przyznał radośnie rację, rzucił na ziemię wszystkie zakupione piwa rozbijając je na chodniku i stwierdził że od teraz będzie żył w trzeźwości, SAM, że nie pozwoli alkoholowi kontrolować swego życia. I tu nastąpił najważniejszy "morał": synek powiedział mu że - NIE! to nie jest rozwiązanie! Bo przecież tatko lubi raz na jakiś czas wypić sobie piwko. Albo dwa. Zadeklarowanie że już NIGDY nie będzie pił sprawia że alkohol nadal kontroluje jego życie. I że takie skrajności są w pewnym sensie łatwe. Prawdziwą sztuką jest nauczenie się kontroli nad piciem, poznanie pewnych osobistych "granic" których w tym temacie nie można przekraczać. Nauczyć się pić z głową - to prawdziwe wyzwanie... Ojciec przyznał mu rację i ruszyli w stronę zachodzącego słońca :) Przytaczam to streszczenie bo moim zdaniem w tej "głupiej kreskówce" autorzy bardzo często mają trafne spostrzeżenia na wiele aspektów życia które dotyczą wielu ludzi. Odmawianie sobie całkowicie alkoholu, narkotyków, leków, które z jakichś powodów nas pociągają sprawia że nie możemy zdobyć się na dystans do tych problemów. W pewien sposób zamiast żyć tak jak zakładamy - całkowicie bez tej czy innej pokusy - cały czas jesteśmy pod jej szyderczą władzą. Prawdziwą sztuką jest właśnie znalezienie "złotego środka". Dlatego ja na przykład nigdy nie powiedziałem sobie czy innym: "już NIGDY nie wezmę amfetaminy". Po pierwsze - taka deklaracja spowodowałaby że częściej bym o tym myślał, stale "pilnując się" żeby nie złamać słowa; a po drugie - gdybym je jednak złamał, to zawiódłbym nie tylko tych którym to deklarowałem, ale przede wszystkim samego siebie. A to najszybsza droga do wpadnięcia w złe samopoczucie, myślenie "fuck, jednak jestem słaby, nie uda mi się, źle mi, muszę wciągnąć/zajarać/zapić żeby o tym nie myśleć, zapomnieć, poczuć się lepiej". I powrót do nałogu - może nie 100% pewny, ale bardzo , bardzo prawdopodobny. Najlepszy przykład z ostatnich miesięcy mam u siebie z marihuaną. Po około 10 latach praktycznie codziennego palenia, pewnego dnia, z dnia na dzień - przestałem. Nie zakładałem że "już nigdy nie zajaram". Po prostu miałem dość pewnych niefajnych spraw które wynikały z tak ustawicznego palenia i stwierdziłem że czas na trochę odstawić. Po części żeby się pozbyć owych niefajnych spraw, po części żeby przekonać się czy potrafię. Nie zakładałem przy tym, broń szatanie, że "już nigdy nie zapalę. I udało się - przez cztery miesiące nie jarałem. Cztery miesiące abstynencji oczyściło mój organizm z THC, kiedy w końcu postanowiłem że mam ochotę znów zapalić to skułem się tak niemiłosiernie, że szok - po 10 latach palenia non-stop organizm był tak przyzwyczajony do marychy, że prawie nie odczuwałem jej działania, paliłem z przyzwyczajenia można powiedzieć. I kiedy po tych czterech miesiącach zapaliłem faję i odleciałem dość mocno, to stwierdziłem: wow, nie, od teraz trzeba do tego inaczej podchodzić. Od tamtej pory popalam sporadycznie - na imprezach, na spotkaniach ze znajomymi u mnie, na Zlocie ( ) - wyeliminowałem przymus palenia codziennie, opanowałem podświadome można powiedzieć palenie - wcześniej zdarzało mi się że wracałem z pracy do domu, brałem prysznic, robiłem obiad, zasiadałem do kompa bez zamysłu zajarania, a w którymś momencie orientowałem się że leży przede mną naładowana lufa, którą nadziałem prawie nieświadomie. Teraz ma luz w tym temacie, nie mam żadnej spiny na codzień żeby koniecznie zajarać - ale raz na jakiś czas z pełną świadomością, przy odpowiedniej okazji, wyciągam z szuflady torbę i upalam się jak świnia Najlepszym dowodem mojego luzackiego obecnie podejścia jest to że stuff leży w szufladzie, w zasięgu ręki, a nie ma tak jak kiedyś że "jak coś mam - to trzeba to zjarać, już, teraz, natychmiast!". Moim zdaniem, nieskromnym, jest to pewien mały sukces, i cieszy mnie że - tak zresztą jak z amfetaminą - poradziłem z tym sobie sam, bez żadnych detoksów, terapii, mityngów Anonimowych Narkomanów. Nie pozwalam też żeby przemawiała przeze mnie pycha - nadal bez krępacji jak ktoś zapyta czy jest potrzeba określenia siebie podczas np. rozmowy - mówię o sobie bezlitośnie: "jestem ćpunem". Kiedyś zacząłem nim być, byłem, jestem i będę. Nie ma co mydlić oczu. Ale jednocześnie z dumą i przekonanie mogę powiedzieć że nie kontroluje to mojego życia. Tak więc uważam że teoria o tym że raz na jakiś czas można sobie zrobić "reset" swoją ulubioną trucizną - ma sens. Ważne żebyśmy byli na takim etapie że mamy PEWNOŚĆ że mamy sprawy pod kontrolą. Prawdziwą pewność, z nie puste zapewnienia "aktywnych" ćpunów czy alkoholików o tym że "w każdej chwili mogą przestać". Tu nie chodzi o to żeby w każdej chwili móc przestać. Chodzi o to żeby tak nad sobą popracować, żeby być pewnym że po jednorazowym "wyskoku" się nie zacznie.