
deader
Użytkownik-
Postów
4 886 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez deader
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
deader odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Nigdy nie mów nigdy. Życie czasem zaskakuje również pozytywnie. Kasa mi z nieba nie spadnie... "Po swojemu" czy "tak jak sobie wymarzyłam"? bo to duża różnica -
[videoyoutube=_0QlEsb_e08][/videoyoutube]
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
deader odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Jak świętować urodziny kogoś kto nie żyje..? Jeden kieliszek dla mnie, jeden - za Ciebie <3 -
No to ja trzepnę optymistycznego posta. Jeśli chodzi o "status zawodowy" - to pracuję, w obecnej firmie minął właśnie 6 rok. Ta robota pomogła mi na początku w dwóch kwestiach: wyjściu z ostrego ćpania i doła po zostawieniu przez dziewczynę która miała wobec nas wielkie plany (tak, miała tak wielkie plany związane z nami że postanowiła ze mną zerwać - true story...). Przez następnych kilka lat nie byłem wcale wesołym facetem, ale praca była jedyną rzeczą która była "stała" (mimo tego że z częstotliwością mniej-więcej co 3 miesiące słyszałem że zostanę zwolniony ). Stres w robocie - czasem wręcz przytłaczający, zarówno ze względu na specyfikę mojej branży (poligrafia - wszyscy chcą wszystko "na wczoraj" i potrafią przyczepić się do najmniejszych pierdół niewidocznych dla oka laika, żeby tylko trzasnąć reklamację w nadziei na zniżkę lub darmówkę) jak i szefa (neurotyka, antysemitę, kato-katola, skąpca i tyrana). Najgorszy "przełom" to śmierć mojej dziewczyny dwa lata temu oraz stopniowa utrata wiary w istnienie "porządnych kobiet" w ciągu następnych miesięcy, której finał z hukiem rozegrał się na początku roku, co popchnęło mnie po raz pierwszy w życiu do "naprawiacza głowy". Generalnie zawsze jakoś sobie radziłem w pracy ze swoją depresją - zwłaszcza od kiedy wyprowadziłem się "na swoje" i po prostu muszę mieć zapewniony stały dopływ gotówki. Po tych dwóch największych traumach ostatnich lat brałem po tygodniu urlopu żeby "doprowadzić się do porządku", ale okazywało się że efekt był wręcz odwrotny - spędzałem je na chlaniu i rozważaniu samobójstwa. Praca, jakby mi nie było źle wewnętrznie, w jakiś sposób, niejako automatycznie, pchała mnie do działania. Musiałem mieć kasę na życie = musiałem pracować = musiałem na te kilka godzin "odsunąć" przykre myśli na bok i robić swoją robotę. Mam o tyle farta, że moje stanowisko owszem, czasem wymaga kontaktu z klientami, ale może w 15%. Reszta to praca przy maszynach, komputerach. Swoje "biuro" mam w piwnicy budynku więc nawet jak zdarzało mi się ewidentnie wyglądać na przybitego to nie za wielu ludzi "straszyłem" swoim widokiem. Przyszłość? Heh. Nie wiem. Z jednej strony mam mieszkanie własnościowe, praca też wydaje się stała... Ale nie potrafię wybiec myślami naprawdę daleko w przyszłość. Mam świadomość że moja branża przechodzi teraz mały kryzys, rynek się zmienia, ludzie coraz częściej zamiast książki z księgarni sięgają po e-booki; ba, sam tak robię... Z drugiej strony - zawsze będą potrzebne plakaty na jakieś wydarzenia, naklejki na kosmetyki, personalizowane druczki - a to są właśnie dziedziny którymi się głównie w robocie zajmuję. Tak więc staram się trzymać myśli że nie będzie źle. Co będzie jak nasz prezes osiągnie wiek emerytalny? Nie mam pojęcia. Jego dzieci kształcą się w innych kierunkach, więc mało prawdopodobne żeby przejęły biznes. A jako że szef jest tego typu osobą, że absolutnie wszystko musi być robione po jego myśli (poczynając od spraw druku a kończąc na kierunku odśnieżania parkingu pod firmą) to nie widzę jakoś tego żeby sprzedał firmę komuś innemu i jeszcze patrzył "co on z nią wyprawia" - bo dom ma dosłownie przez płot. Niby po tylu latach pracy mam teoretycznie takie doświadczenie, że powinni mnie gdzieś indziej zatrudnić, ale... Po pierwsze rynek pracy już obecnie jest zwalony, a co dopiero za 10-15 lat? Dzisiejsze "umowy śmieciowe" mogą okazać się marzeniem pracownika w roku 2030, bo do tej pory rząd pewnie ustali coś jeszcze bardziej nieludzkiego... A po drugie - mam niestety niską samoocenę swoich zdolności, przyszedłem do tej roboty nic o poligrafii nie wiedząc, nauczyłem się wszystkiego "na miejscu", niby wiem że dużo umiem, ale jak myślę że miałbym pójść do innej firmy i mieliby tam np. inne oprogramowanie lub nieco inną maszynę to nie ogarnąłbym tego "z marszu". Musiałbym się pewnie doszkolić, a przecież tego typu pracownik jest bardzo niepożądany... Pożądany jest taki co wejdzie, rozejrzy się, i rzuci niedbale "Nooo... to co dziś robimy?"... Staram się o tym nie myśleć. Praca to jedyna stała rzecz w moim życiu, żyję tym z dnia na dzień, z roku na rok. Myślę że co najmniej 10 lat jeszcze uda mi się tam porobić, a co będzie potem..? To się zobaczy się Pytasz jak sobie radzimy z chorobami w pracy - cóż, z depresją już mniej więcej opisałem. Od kiedy "zaskoczyło" leczenie, to jest całkiem OK. Niestety, jestem wybrakowanym egzemplarzem, więc nie tylko to mi dolega Ale jakoś sobie radzę. Najbardziej przeszkadzające są trzy rzeczy: zespół jelita drażliwego, gorszy niż u reszty ludzi słuch (pamiątka po kilku latach grania w metalowych zespołach) oraz beznadziejna pamięć do twarzy. Z pierwszą przypadłością radzę sobie względnie stałym faszerowaniem stoperanem, z głuchotą radzę sobie przez ściemnianie (nie jestem de facto głuchy - po prostu gorzej słyszę, i czasem jak odbieram telefon od klienta a jakość połączenia jest kiepska, to ciężko mi wychwycić wszystko co mówi - ściemniam więc coś o kiepskim zasięgu i czasem proszę o powtórzenie wolniej i wyraźniej), a z rozpoznawaniem ludzi... No, cóż, tu po prostu staram się sprawę obracać w żart Bo dość często zdarzają mi się sytuacje że przychodzi facet czy babka, a ja muszę dopytywać na jaką firmę założyć zlecenie, kogo podać jako osobę kontaktową - niektórzy klienci z przerośniętym ego mają z tym problem ("Jak to, MNIE nie pamiętają???") ale na szczęście jest ich niewielu więc w 90% przypadków leci "żart" o "piekielnym dniu w pracy przez który mózg mi nie działa" :) No i to mniej więcej tyle. Dodam że nie kryłem się ze swoimi problemami w pracy, o moich przypadłościach wiedzą i szef i współpracownicy. Układ jest wzorowy, można powiedzieć - ja staram się jak najmniej dopuszczać do tego żeby moje dolegliwości wpływały na moją pracę, a szef i ekipa taktownie nie pytają mnie "jak się czujesz", "jak tam twoja sraczka", itd...
-
OMFG o ile jestem miłośnikiem horrorów, w tym tych spod znaku ekstremalnego gore, to zarówno remake z Goldblumem jak i jego sequel do dziś pozostają filmami których po prostu nie mogę obejrzeć, takie obrzydzenie mnie łapie Jak byłem mały to w co "lepszych" scenach zamykałem oczy
-
Muslim się mnie dziś na mieście zapytał o drogę na rynek. Pokierowałem go w dokładnie odwrotną stronę.
-
Cała saga o Diunie jest wybitna, oczywiście mam na myśli tylko pozycje Herberta, ksiażki dopisane po jego śmierci można oddać na makulaturę. Joseph Heller - "Coś się stało" Philip K. Dick - "Wyznania łgarza" John Irving - "Świat według Garpa", "Hotel New Hampshire" Jack London - "Martin Eden" Mój Top 5 "obyczajówek".
-
A mi się jego "Komórka" nawet podobała, też można powiedzieć postapokalipsa, tyle że zzombiaczona
-
A to inna sprawa, ja siedzę w dwóch bo jako palacz mam chałupę ustawioną na nieustanny przeciąg żeby nie waliło fajkami Ale w nocy będzie ciepło, w "pokoju rozrywkowym" też zaczynam grzanie
-
Vian, już zassane, będzie czytane
-
Zaciekawiło mnie, bo po pierwsze osobiście za mistrza postapokalipsy uważam Philipa K. Dicka ("Doktor Bluthgeld", "Prawda półostateczna"), po drugie zaś - obadałem pana McCarthy'ego i skoro napisał on "To nie jest kraj dla starych ludzi" to "Droga" już na starcie ma u mnie kredyt zaufania.
-
Ja też Ale na szczęście ktoś poszedł po rozum do głowy i zaczęli dokładać do pieca już teraz, bo nie wiem jak u was, ale u nas w mazowieckim wieczorami pizga już przeokrutnie. Albo miasto w ten sposób chce łatać dziurę budżetową, zaczynając grzać wcześniej, żeby dłużej opłaty się naliczały Jakakolwiek jest przyczyna - ja się cieszę, i tak co roku mam nadpłatę za grzanie
-
Włączyli grzanie w kaloryferach W robocie sprawdziłem status urlopowy i wyszło że mam jeszcze 9 dni do wykorzystania (pierwszy taki przypadek w mojej karierze w firmie) - jako że niedługo szykują się dwa długie weekendy to pewnie postaram się te dni "przechować" do końca roku i odebrać w 2014 jako kasę - przyda się podreperowanie funduszy Na stronie South Park Studios pojawił się licznik odmierzający czas do premiery nowego sezonu
-
Liczę i kombinuję jak dożyć do 1-ego
-
Piątek. Tylko i aż tyle.
-
Czytałaś "Kolekcjonera", autor Fowles John? Trzech skazanych seryjnych morderców przyznało się do inspiracji tą książką
-
Grupa Anonimowych Żarłoków w Kielcach -Poszukujemy chętnych
deader odpowiedział(a) na klaudusia22 temat w Miasta
Chyba humor mi powraca bo pierwsze co mi przyszło do głowy po zobaczeniu tytułu tematu to że szukasz chętnych na wielką ucztę Sorry -
wpływ kamieni szlachetnych na zdrowie
deader odpowiedział(a) na satinela temat w Medycyna niekonwencjonalna
Jak się nie ma kolegów to się robi wisiorek z kiełbasy żeby chociaż psy się chciały bawić -
Nie całkiem o to mi chodziło Ostrzeżenia pojawiły się po masowych procesach wytoczonych koncernom tytoniowym przez ludzi którzy zachorowali na raka "nieświadomi zagrożenia". Ci ludzie więc umierając na raka zaczęli w pewien sposób przekonywać innych że palenie jest niedobre.
-
No to moim zdaniem za półtora miesiąca jak nie przystopujesz to możesz uważać że coś jest serio "nie halo", ja przez pierwsze dwa-trzy miesiące leczenia regularnie się zachlewałem lub przynajmniej podpijałem - żyję jak widać a potrzeba maniakalnego picia sama mi przeszła po właśnie około trzech miesiącach. Teraz mam tak że mi liczba alkoholu w lodówce ciągle się powiększa, bo co i rusz jak w weekend wpadną znajomi na browarki to coś po nich zostaje, ja to przetrzymuję, ale nie ciągnie mnie żeby je skonsumować, ba! czasem mam tak że w pracy jak mnie coś wyjątkowo wkurzy to przyrzekam sobie "oj, wrócę do domu i się złoję" - po czym wracam i stwierdzam że jednak mi się nie chce Tak więc bądź dobrej myśli ale i nie uznawaj tego jako "zielone światło", żeby nie przesadzić przypadkiem w drugą stronę z pewnością siebie w tej kwestii. Wierzę że niedługo ci si.ę ustabilizuje :) I przy okazji, do maciekpoznań - byłem dziś u swojej psychiatry i pytałem o sensowność zwiększenia dawki Seronilu w związku z tym że ostatni miesiąc coś czuję jakby mi przestawało działać. Orzekła że nie ma specjalnych przeciwwskazań do zwiększenia dawki z 20 do 30-40 mg w przypadku leczenia depresji. Wiedząc że mógłbym dostać zezwolenie na takie zwiększenie postanowiłem poczekać dwa miesiące do kolejnej wizyty na obecnej dawce i jeśli nic się nie ruszy to może spróbuję ze zwiększeniem. Na razie chcę się przekonać czy jest sens, czy to nie tylko chwilowe załamanie spowodowane kilkoma nieprzyjemnymi rzeczami które mnie niedługo czekają i czy spadek nastroju nie jest spowodowany po prostu nimi. Potem się zobaczy jeśli nie będzie poprawy
-
Wizyta u psychiatry i pozytywna ocena mojego stanu :)
-
Hehe, a wiesz skąd się wzięły te wszystkie ostrzeżenia o szkodliwości palenia na paczkach?
-
Nie mówię że nie warto rozmawiać - warto, żeby je uświadomić o rzeczach o których w tym temacie nie mają pojęcia bo sami nie przeżyli tego na sobie. Nie wiedzę jednak zbytniego sensu w rozmowie z taką osobą która nie jest otwarta na przyswojenie tej wiedzy :)