
milady
Użytkownik-
Postów
380 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez milady
-
Moze nic takiego a moze juz gwalt? Nie moge sobie poradzic.
milady odpowiedział(a) na solonely temat w PTSD - Zespół Stresu Pourazowego
Gdyby mój partner postąpił tak ze mną, nie byłby nim już. -
czy zapytanie sie kolezanki o...
milady odpowiedział(a) na temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dokładnie. Bliskość można zaspokajać na różne sposoby (np. budowanie porządnej relacji, nawet przyjacielskiej, jeśli mówimy tylko o bliskości jako takiej, psychicznej) one night stand do tego nie należy. Sekunda, a potem frustracja się nasili.. -
czy zapytanie sie kolezanki o...
milady odpowiedział(a) na temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Przecież to chyba właśnie usiłuje osiągnąć autor wątku...? miałam na myśli znalezienie kogoś kto też szuka takiego kogoś konkret sytuacja. ja osobiście bym wśród swoich znajomych nie szukała.. -
czy zapytanie sie kolezanki o...
milady odpowiedział(a) na temat w Problemy w związkach i w rodzinie
A nie lepiej znaleźć sobie kogoś na fucking friends? :) -
Ja niestety będę dojeżdżała 50 minut.. mam jeszcze ZJD, więc podwójny problem. Wiesz co, coś w tym jest. Ja cały rok mało co wychodziłam z domu i lęki się nasiliły. Kiedy w końcu zaczęłam więcej wychodzić, trochę mi się polepszyło. Tutaj pewnie chodzi o oswajanie się z otoczeniem, ciągłym przekonywaniem się, że to nie jest takie straszne.. Ja potrafiłam nie chcieć iść do sklepu niedaleko mnie, ale jak już wyszłam, to było lepiej, znaczy bałam się, ale byłam w stanie nawet jechać gdzieś dalej, pomimo strachu. A ja powiem wielkie UFFFF! Dzisiaj mam świetny dzień.. pojechałam do tego lekarza, w autobusie było mi słabo, ale potem się uspokoiłam, jakimś cudem. W poczekalni nawet zagadałam do jednej fajnej dziewczyny, i się rozgadałyśmy (nawet wzięłam od niej numer telefonu, strzelając cudowny tekst "kolekcjonuję znajomych na uczelniach" ><), u lekarza - nie przyjmował w tym gabinecie w którym miałam robioną spirometrię plus jak zobaczył te wyniki to się śmialiśmy, bo on "ojej, pani w ogóle ma płuca?" i kazał mi na basen chodzić (poprawia pojemność płuc czy coś takiego). Więc luz, ogólnie lubię tego lekarza, bo jest konkretny, sympatyczny, taki zupełnie normalny. Zaniosłam zaświadczenie, na uczelni zgadałam się z dziewczyną która była na tym samym kierunku co ja i się przenosiła, zagarnęłam ją, przeszłyśmy się i w rezultacie wiem prawie wszystko o wykładowcach i różnych innych sprawach i dostanę na maila materiały :). Potem sobie łaziłam po mieście. Nie znaczy to, że w interakcji z tymi ludźmi byłam jakaś swobodna - nie, nie byłam w 100 proc sobą, ale było w miarę znośnie. Generalnie czasami sama siebie nie rozumiem - bo czasami mam taką fobię społeczną, że lecę jak dzika do domu, byleby nie nadziać się na sąsiada i mu nie mówić dzień dobry... Ale lęk o spotkanie znajomych i o tym że ktoś mnie wyśmieje na ulicy jest stały. Zawsze. Ciągle żyję w strachu o to, że jakaś młodzież czy ktoś mnie zjedzie przy innych.
-
Nerwa, ja też mam agorafobię, choć nie bardzo silną. Wiem co przeżywasz, ja za miesiąc będę jechała z Wami na tym samym wózku (codzienne dojazdy na uczelnię, etc...bo teraz i tak nie wychodzę prawie). Nie chcę jutra, boże. Te babki pewnie będą się gdzieś kręcić, w końcu to gabinet zabiegowy. Pewnie mnie wyśmieją, jak ew. znowu nie wyjdzie. Echh..
-
Umieram ze strachu.. Jutro mam ostateczna wizytę u lekarza medycyny pracy, ale mają remont placówki i przyjmują gdzie indziej. Czyli dokładnie w gabinecie, gdzie miałam robioną spirometrię, która nie wyszła, bo wdechu nie umiałam zrobić porządnego . Jak mi powtórzą, i znowu nic, to zamienię się na miejscu w kupkę popiołu chyba..chyba całą noc będę ćwiczyła wdech w sytuacjach stresowych Oo
-
Czy ktoś może mi wyjaśnić, jakim cudem tyle osób ma takie wielkie avatary, a jak ja swój wrzucam o prawie maksymalnych wymiarach (i kB) to jest 3x mniejszy? Wrzucam zdjęcie, jakby coś.. (oczywiście nie taki av wrzucałam tylko pomniejszony)
-
Jako była fobiczka szkolna (mam nadzieję że teraz nie awansuję na studencką ) trzymam za was kciuki, doskonale wiem co przeżywacie. Piszcie o wszystkim, jak się czujecie. I nie dajcie się temu, pr óbujcie się leczyć. Ja definitywnie za późno zaczynam leczenie i żałuję, skopałam sobie wczesną młodość.
-
Ataki (jak wyglądają, jak sobie radzimy)
milady odpowiedział(a) na cicha woda temat w Nerwica lękowa
nerwa, wiesz co, ja mam takie coś, ale nawet częściej kiedy mam jakieś spontaniczne sytuacje. Musi być jakiś szok, wielka radość, coś niespodziewanego naprawdę, silniejsze od tego lęku, żeby zrobiło mi się lepiej. -
Ataki (jak wyglądają, jak sobie radzimy)
milady odpowiedział(a) na cicha woda temat w Nerwica lękowa
Kiepsko. Idąc do przychodni, miałam po prostu schizy. Na dodatek po przychodni postanowiłam iść sobie do jednego miłego szmateksu i nadziałam się na znajomą z byłej klasy. Oczywiście tzn "strach w oczach" (jakby ucisk na te okolice), mokre ręce, bijące serce i zesztywnienie całego ciała. Ale starałam się nie poddawać i po wymianie cześć poszłam do tego sklepu i starałam się wyluzować. Trochę przeszło, ale do teraz jestem w środku roztrzęsiona. -
que? ...... kto takie ploty puszcza? A ja jestem dzielną dziefczynką i na pobraniu krwi nic się nie bałam (a jestem z rodziny mdlejąco-unikających tejże przyjemności). Szkoda tylko, że całą drogę do przychodni przeżywałam, jakbym szła po rozżarzonych węglach . Ale idę do psychiatry i będzie jak w tym http://www.youtube.com/watch?v=4IWF14YeBXk. Tylko nie pod przymusem (:.
-
Też myślałam, że jak pójdę do nowej klasy, to będzie inaczej. No i było, przez pierwsze dwa miesiące. Potem znowu zamknęłam się w skorupie, ludzie uznali mnie za dziwną (no, nawet taki kolega jak mi składał życzenia, to mi to powiedział "nie zmieniaj się, bądź zawsze taka dziwna jak jesteś" ), i w ogóle. Potem polazłam na hipnozę i było cudownie przez miesiąc, ale nie zdążyłam już nic zbudować, bo ludzie już potworzyli grupki (choć i tak do mnie gadali, co u mnie słychać, to był szok, naprawdę). Niestety podejrzewam że po miesiącu "zniweczyłam" efekt i znów zaczęłam być no-lifem. Mam wrażenie, że tutaj potrzeba czegoś więcej, nie wiem.. U mnie to była chyba kwestia "samoprogramowania się", wyciągnęłam znów chore, fobiczne wnioski z mało istotnych zdarzeń i w efekcie znowu zamknęłam się w skorupie, przeświadczona, że nikt mnie nie lubi. A tak nie można. Nie popełniajcie tego błędu.. A z dzisiaj - spotkałam znajomą. Było kuriozalnie, to znaczy: ona swoje kpiące cześć, ja swoje nieśmiałe cześć. I tyle. I czego człowiek się tak boi.. Ech.
-
jeśli to nie jest wbrew sobie to możesz mieć rację. a wzorce samolubstwa, bezczelności i cwaniactwa, to już na każdym kroku idą z filmów i dookoła, no racja w sumie, też mnie to wkurza, że ktoś miły zaczyna być postrzegany jako słaby z automatu. Oj, niestety. Obserwuję taką agresję i chamstwo już u małych dzieci (i przy okazji wydają mi się cwańsze ode mnie samej.. co wydaje mi się być upokarzające dla mnie). Ja sądzę, że bycie pewnym siebie nie wyklucza bycia miłym i odwrotnie. Wręcz to oznaka pewności siebie, kiedy ktoś wygląda i na pewnego i na miłego, bo często Ci co wydają się być pewni siebie i np. wyśmiewają się z innych, są chamscy, tak naprawdę tacy mocni nie są. Więc :). Ja definitywnie nie jestem "ugrzeczniona", to znaczy: nie cierpię prymitywizmu, mam wysoką kulturę osobistą (żeby nie powiedzieć:bardzo) ale jestem asertywna, tylko nie w każdej sytuacji potrafię taka być przez moje lęki. Ale się zdarza:).
-
Chyba prawie każdy z nas jest takim ćpunem rozwojowym (gdzieś w Coachingu był nawet taki artykuł) i wie jak działają te wszystkie mechanizmy, ale nic to nie zmienia, bo same uświadomienie sobie to za mało.. To siedzi głębiej. Ja ciągle z tym walczę, ale wystarczy że mam gorszy dzień/rodzina uprzykrza mi wyjątkowo życie albo nawet zrobię sobie w danym dniu nieładnie makijaż (nieestetycznie, a do estetyki przywiązuję sporą wagę) to moja pewność siebie leci na łeb na szyję.
-
Od rana wydzwaniałam do Scanmedu żeby umówić się na wizytę końcową do lekarza medycy pracy (badania na studia)... I co najgorsze, będzie teraz przyjmował w oddziale w którym robiłam zlecona przez niego spirometrię i nie wyszła.. Znaczy, ja za słabo dmuchałam. Jak mi każe iść 2 raz (choć mam te 'wyniki') to ... . Mój stres jest przekochany. W dodatku w odpowiedzi na moje ogłoszenie jakaś kobieta chce się umówić na rozmowę o pracę. Promowanie sklepu internetowego... Mam nadzieję że nie stoi za tym wydzwanianie do kogoś, no wszystko, tylko nie telefon, internetowa praca jest okej. Boję się tej rozmowy jak cholera (byłam w swoim życiu już na jednej, i zachowywałam się jak upośledzona. Oczywiście mnie nie przyjęli, choć koleś dłuugo ze mną gadał i umówiliśmy się nawet na konkretną datę na podpisanie umowy. Nigdy nie zadzwonił). Zależy mi bardzo na pracy, potrzebuję swoich pieniędzy, ale ten strach..uch.
-
To macie jeszcze gorzej...współczuję, cholera . Ja wychodzę tyle ile trzeba, moja rodzina nieustannie mnie męczy o to, wyciąga gdzieś , jakieś triki stosuje, a ja po prostu nie dość, że nie mam gdzie wyjść, nie mam kasy i tak zazwyczaj, znajomych straciłam praktycznie wszystkich, to przede wszystkim - BOJĘ SIĘ, więc spacerki też trochę odpadają ze względu na nieustanny stres. I kółko się zamyka, niestety. Wykręcam się tym, że np. nie chce mi się wyprawiać (mycie włosów, makijaż - czasami mi to sporo zajmuje, mój kochany lęk przed złym wyglądem). Pocieszeniem jest to, że jak wychodzę z kimś (znajomym, nie rodziną - przy rodzinie się nasila), to poziom stresu często był niższy. Ale to nie rozwiązuje problemu. Ale jak jestem sama to boję się iść 150 m do sklepu. Ale musimy sobie z tym dziewczyny poradzić, bo tak się nie da żyć.. Leczycie się?
-
Właśnie słyszałam od wielu ludzi, że studia to już jest inna bajka, i jest trochę ciekawiej . Mam nadzieję, że u mnie też tak będzie, ja na serio chcę coś robić, tylko moja psychika jest porypana. Planowałam nawet swego czasu zdać egzamin CAE z angielskiego po to, by studiować za granicą (na ciekawym i dobrym uniwersytecie, gdzie mają pewne mniej standardowe metody uczenia) i właściwie dalej planuję, ale z angielskiego jedyne co robię to oglądam filmy po angielsku i czasami prowadzę w tym języku konwersacje przez internet . Jest lepiej, ale powinnam się wziąć za więcej. A co do tych zaległości - wiesz, na moich studiach to będzie tak, że od razu na wstępie mamy pisać kolokwia z chemii, fizyki i matematyki, i jeżeli się ich nie zda - to chodzisz na zajęcia wyrównawcze (na koniec których piszesz kolejny egzaminie) ale ja wolałabym te kolokwia zdać, przecież muszę mieć chociaż podstawy przyswojone/powtórzone na nie, a nie zapisać tylko połowę kartki, bez przesady. Musi być jakiś poziom z mojej strony :). No i nie chciałabym sobie przy okazji wyrobić negatywnej opinii. -- 18 paź 2013, 21:55 -- Odkopię wątek :) Chodzę już na studia i moje problemy z uczeniem się tylko się pogłębiły. Na ćwiczeniach siedzę cała struchlała ze strachu, że nie będę czegoś wiedziała. I owszem nie wiem. Aktualnie siedzę nad zadaniem z informatyki i wyję, bo mam wrażenie, że robię niedokładnie i nie tak jak trzeba (zachowuję się jak jakieś dziecko we mgle, które trzeba prowadzić za rękę i wszystko mu wskazywać). Zresztą na informatyce jestem niemal prowodyrką w nic-nie-wiedzeniu, prowadzący ostatnio mnie nawet wręcz uspokajał. Nie potrafię zapamiętać podstawowych haseł, które są potrzebne do dalszego robienia innych rzeczy. W ogóle mam wrażenie, że nie będę w stanie wiedzieć bardziej złożonych rzeczy, jedynie te podstawowe, bo nie rozumuję logicznie. A z podstawowych to właściwie boję się wszelakich manualnych (tak, tutaj też miałam niejednokrotnie nieciekawe sytuacje). Jak mieliśmy zajęcia z mikroskopowania, to mało nie zemdlałam ze strachu, bo bałam się, że nie będę nic potrafiła (i nie potrafię ofkors). Tak samo przygotowywanie preparatów do mikroskopu (popełniłam kilka małych wpadek i było mi bardzo wstyd). Paradoksalnie lepiej funkcjonuje mi się w kontekście towarzyskim aniżeli w kontekście naukowym. Jestem po prostu koszmarnie niepewna siebie, niepewna swoich zdolności umysłowych, manualnych, mam zaległości + prokastynuuję i przekładam tą naukę dodatkowo czasami (choć jest jeden przedmiot z którego umiem się w miarę uczyć, acz ludzie i tak póki co trzaskają hasłami o wiele lepiej niż ja - a na mnie rywalizacja bynajmniej nie działa motywująco, tylko jeszcze bardziej przygważdża lękiem do podłogi). Czuję się generalnie głupia, cały czas. Coraz głupsza (nawet moja mowa zubożała, i nie potrafię już tak rozmawiać z ludźmi jak kiedyś, mimo mniejszego lęku, bo ciągle myślę o tym w jaki sposób mówię i za bardzo się na tym skupiam). Jak pójdę do pani psychiatry, to trzeba będzie się przerzucić na taką problematykę. Bo w tej chwili moim zdaniem to jest mój największy i blokujący problem. Ale właściwie sądzę, że to wynika poniekąd z fobii (=co ludzie pomyślą jak nie będę umiała/zrobię coś głupiego=wyrobią sobie o mnie opinię GŁUPIEJ!). P.S Zdaję sobie doskonale sprawę, jaki ten opis jest w wydźwięku. Ale tak się czuję. Nie wiem, po co się oszukiwałam, że w tej sferze będzie lepiej.
-
Ja też się boję uczyć. Sama już nie wiem, przez co, ale pewnie przez szereg czynników. Od zwykłego lenistwa i zaniedbania, przez fobię społeczna, aż do mojego braku wiary w siebie. Nawet pewien czas temu wmówiłam sobie że jestem "tumanem", mało inteligentną osobą.. Najgorsze, że za miesiąc studia, ścisłe, a ja mam poważne braki z fizyki, matematyki i chemii (z których będę miała wstępne kolokwia). Ciągle próbuję się uczyć, ale pomimo tego, że medytuję już jakiś czas i nauczyłam się trochę relaksować, nie potrafię się skupić, a po drugie, jeśli już uda mi się skupić na te parę minut, to mam wrażenie, jakby moja logika została wyłączona. Kiedyś było lepiej.. Na pewno nie pomagają częste kłótnie w rodzinie i inne rzeczy i brak oparcia w kimś i moje przekonanie, że w przyszłości niewiele dobrego mnie czeka (a co za tym idzie, moja motywacja może być obniżona, bo i po co się wysilać, skoro i tak moje życie zawsze było i będzie do d***?). Zrobiłam sobie więc limit nauki - na początek pół godziny i daję sobie spokój - niestety i tyle jest mi trudno wytrwać. Chociaż zadania z chemii trzaskam równo. A jestem ciekawa świata, mam sporo zainteresowań, fizyka mnie interesuje, lubię czytać różne nowinki z tej dziedziny - ale niestety nie uczyć się. A na studia ścisłe zdecydowałam się, bo właśnie chciałam "dać sobie szkołę życia" i to, co można robić po tym kierunku, jest dla mnie ciekawe. Niestety chyba trochę się przeliczyłam.
-
Mam od prawie zawsze paniczny lęk przed spotkaniem znajomych. Mam wrażenie, że zaczęło się to po tym, jak chodziłam z moją mamą na zakupy i kiedy spotykałam kogoś znajomego (żyję w małej dzielnicy, łatwo jest spotkać kogoś z kim się chodzi do szkoły, mieszka nieopodal etc) to moja matka potrafiła mnie strofować za niektóre rzeczy (np. że mówię za cicho cześć albo coś w tym stylu). To pewnie był i czynnik katalizujący. Ale od końca podstawówki bardzo rzadko wychodzę z moją matką na spacery (teraz mam 20), a lęk jak był, tak pozostał. A nawet się nasilił. Moje lęki opierają się na myśleniu 'będę dziwnie wyglądać jak z daleka z naprzeciwka ktoś będzie szedł, ktoś pomyśli że tragicznie wyglądam , że się nie zmieniłam i dalej jestem sierotką, że będę "musiała" z tym kimś rozmawiać i źle w tej rozmowie wypadnę. Milion rzeczy. Zawsze sobie planuję, czym i o której godzinie pojadę (tak, aby prawdopodobieństwo spotkania kogoś było jak najniższe) gdzie lepiej iść (w tym sklepie raczej nikogo nie spotkam, a w tym drugim już się parę razy nadziewałam na kogoś), i generalnie moje życie w tych gorszych dniach potrafi być wręcz podporządkowane takim ustaleniom. I odpowiednio poziom lęku np. kiedy wychodzę rano jest niższy, kiedy popołudniem - najwyższy. Teraz idę na studia i trzęsę się na myśl, że np. regularnie będę musiała jeździć z kimś znajomym na uczelnię (co jest dosyć prawdopodobne). W domu czuję się cudownie, zawsze mam takie uczucie wielkiej ulgi, kiedy już wracam z dłuższej "wyprawy" po mieście do domu i uda mi się przebyć całą trasę bez większych kłopotów. No i do tego obcych też się boję, mniej, ale się boję, ciągle żyję w lęku, że ktoś się do mnie odezwie a ja nie będę potrafiła się zachować (albo wyśmieje mnie jakaś grupka gimnazjalistów, a ja będę tak nieporadna, że nie będę potrafiła się obronić i będzie wstyd - to jest uzasadnione, bo byłam w podstawówce wyśmiewana i trochę w LO i nie potrafiłam reagować + rzeczywiście kilka razy gimbusiarnia mnie zaczepiała, również dlatego że byłam nietypowo ubrana). Jak z tym żyć? Czy ktoś z Was też ma tego typu lęki? Ja jestem umówiona do psychiatry i postanowiłam, że zacznę brać leki (jeśli psychiatra mi przepisze), ale wiadomo, że leczenie chemią nie powinno być jedynym wyjściem i przydałoby się zmieniać psychikę.
-
Jeszcze mi coś przyszło do głowy i chciałam Was zapytać - czy też macie nadwrażliwość dźwiękową? Ponieważ ja mam od niedawna. Wystarczy, że dzieci na podwórku są głośniejsze, a ja już mam dziwne myśli, odczuwam lekki lęk. Jak wyjdę na miasto, to co głośniejsze dźwięki są dla mnie czasem masakrą i chcę uciekać...
-
Też miałam taki okres, że duużo czytałam o seryjnych mordercach i potrafiłam sobie wyobrażać, że kogoś zabijam. Nie czułam żadnych oporów ni żali. Nawet w dzienniczku zapisałam kilka sposobów na zabicie kogoś tak, żeby mnie w trakcie i później nie złapano. Ale przeszło. Wydaje mi się, że to może mieć bezpośredni związek z nerwicą - po prostu dziwne rzeczy przychodzą do głowy, te nerwy dają w kość i człowiek może mieć natręctwa i stłumienie empatii przez nerwy.
-
hania33, nie wiem czy mogę to określić zmęczeniem, ale często jak łażę po mieście i w ogóle jestem poza domem, czuję się jakby ktoś wysyłał ze mnie energię. Zaczyna mnie boleć kark od chodzenia, nogi, szybko się męczę (mimo że mam ok kondycję) etc. Pod koniec dnia czuję się jak zombie, wyssana z energii, potargana, z zaschniętymi od całodziennych nerwów ustami.
-
Dokładnie! Pamiętam, jak w LO zemdlałam na lekcji i to jeszcze w wersji "hardcore'owej' (z drgawkami) później zawsze siedząc w tej sali czułam się fatalniej niż zawsze i często się bałam że znowu się powtórzy.. ><