Skocz do zawartości
Nerwica.com

klarunia

Użytkownik
  • Postów

    387
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez klarunia

  1. Nie umiesz docenić rady. Nie zbeształam cię, tylko napisałam, co mi się wydaje. Z resztą jestem osobą po terapii, która rozwiązała 90% swoich problemów i teraz wzięła się za ostatni, więc chyba wiem, o czym pisze. Ale ty oczywiście wiesz lepiej, co chcesz usłyszeć. Poza tym, skoro kolejna osoba ci mówi to samo, to może jest w tym jakaś racja? Kurcze, ta chęć bycia nieszczęśliwą tak się przebija przez twój post, że poza Internetem musi być to bardzo mocno widać, więc nie dziwię się, że pani psycholog coś takiego zasugerowała. Może ona to powiedziała niekulturalnie, ale ja napisałam ten post z szacunkiem, to tylko ty się oburzasz. I poza tym ja NIE WYPISAŁAM ci przyczyn twojego problemu, ja tylko podałam MOŻLIWE przyczyny. Po co to oburzenie, po co ta obrona. No i nie wiem, co w tym poście było przykrego. NIC nie było. Wypisałam tylko przyczyny, które dostrzegam i tyle. To ty to źle zinterpretowałaś.
  2. Czytając Twój temat wydaje mi się, że jesteś tak jakby... nieszczęśliwa na własne życzenie. Wydaje mi się, że chcesz być nieszczęśliwa, bo Ci to daje jakieś korzyści. Jakie to mogą być korzyści? Na przykład współczucie innych ludzi, albo to, że masz z nimi o czym rozmawiać, albo usprawiedliwienie dla swoich niepowodzeń, albo pretekst do tego, żeby nic w swoim życiu nie zmieniać. Może być masa powodów. Przygnębienie niekoniecznie świadczy o tym, że ktoś musi się leczyć. Poza tym nie każdemu pomoże psycholog. Niektórym pomaga po prostu zmiana nastawienia, a innym doświadczenia życiowe. Z resztą, jak to kiedyś mądrze ujęła moja nauczycielka: "Może Ci ktoś coś wytłumaczyć, ale trzeba jeszcze włożyć wysiłek w zrozumienie". Może być też tak, że jesteś za bardzo skupiona na sobie i swoim cierpieniu. Że tak ciągle w głowie analizujesz i rozkminiasz wszystko. Możliwe, że nie interesuje Cię to, co mówią inni. Wtedy warto by było spojrzeć poza siebie i zacząć rozwijać współczucie. Są ludzie, którzy po kilkadziesiąt lat chodzą do psychologów i modlą się itd, a i tak czują się dokładnie tak samo. Ci ludzie po prostu chcą być nieszczęśliwi. Nie ma gorszej ślepoty niż ta, kiedy ktoś nie chce widzieć.
  3. klarunia

    Bycie miłym.

    Mi się wydaje, że tu nie chodzi o to, żeby zaraz pić alkohol i uprawiać seks ile wlezie. Tylko raczej o to, żeby się nie bać życia. Żeby zdecydować się na zrobienie czegoś na własną rękę, o czym rodzice nie wiedzą. I żeby być "niegrzecznym" wtedy, kiedy się chce być niegrzecznym, a miłym wtedy, kiedy chce się być miłym. Ja nie lubię raczej alkoholu, jestem dziewicą z wyboru (i chcę nią być do ślubu) i nie chcę próbować narkotyków, a raczej czuję się spełniona w wieku 20 lat pod względem robienia rzeczy głupich itp. Bo można robić jeszcze inne głupie rzeczy poza tymi, które wymieniłam. Można np jakiś sport ekstremalny uprawiać, można zatańczyć z kimś na ulicy w deszczu, zaśpiewać z kimś halleluja na przystanku autobusowym itp. Do tego niepotrzebne są narkotyki, seks bez zobowiązań i alkohol.
  4. Myślę, że niekoniecznie jeszcze bardziej dobije. Mnie to właśnie zmobilizowało do tego, żeby coś z tym zrobić. Bałam się, że nie mam kontroli nad niczym, że nie potrafię tego, czy tamtego. Ale potem spróbowałam zrobić rzeczy, których się bałam (np zapisałam się na zajęcia z akrobatyki), i jeszcze samo życie mnie wrzuciło w sytuacje, których też się strasznie bałam: np poprawa megatrudnego egzaminu. I nie wystarczyło się nauczyć, zapamiętać, bo to był egzamin na matematyce... trzeba było liczyć na własną inwencję. W ogóle te studia dały mi wiarę w swoje możliwości, bo właśnie trzeba na nich bardzo mocno polegać na własnej inwencji. Zgodzę się też z tym, że czasem zabieramy swój dom ze sobą. Ja tak zrobiłam na pierwszym roku studiów. Zaproponowałam wspólne mieszkanie dziewczynie z lo, której nie cierpiałam. Zareagowała: "Fajnie, chciałabym mieszkać z Tobą". Odetchnęłam z ulgą, że w ogóle ktokolwiek chciałby ze mną mieszkać, bo myślałam, że nikt. Poza tym, wiedziałam, że ona jest taką rzetelną osobą. Wiedziałam, że jest tak odpowiedzialna, że będzie się mną "opiekowała", jak mama. I faktycznie, przez pierwszy semestr tak było. Ale potem to, że mnie denerwowała wzięło górę. Szczególnie, że czasem wyjeżdżała na jakiś dłuższy czas (np wracała na całe ferie do domu, ja na niecałe) i widziałam, że bardzo dobrze sobie bez niej radzę. I że jest mi lepiej bez niej. Poza tym, jak patrzę na właściciela mojego domu... Facet ma 56 lat i mieszka z mamą i z psem. Raz w życiu miał kobietę i to dopiero w wieku ok. 53 lat. Mieszka tuż pode mną. Nasze piętra są bardzo zadbane, a jego... cóż... I na podwórku też wszystko zarośnięte, porozrzucane jakieś części po remoncie sprzed kilkunastu, albo kilkudziesięciu lat...
  5. To chyba dla Ciebie podejmowanie decyzji jest o wiele bardziej zagrażające, niż niewygoda. Hmm. Ciekawe, czemu. Boisz się? A może Tobie tak jest ok? Próbowałeś się z tym pogodzić? stricte a propos tematu dodam jeszcze, że w sumie teraz zaczęłam się czuć dorosła. Wiara w siebie to sprawiła.
  6. No w sumie to ma swoje plusy. Ja też tak jeszcze do niedawna funkcjonowałam. No, może nie aż w takim stopniu, ale jednak. Np tak naprawdę to moje teraźniejsze mieszkanie znaleźli mi moi rodzice. Było ono pierwszym, do którego weszłam, więc nie miałam żadnego wyboru. I to jeszcze z moim tatą. Miejsce ok, opłaty ok, standard ok... ale współlokatorzy mi nie odpowiadali od samego początku. Teraz już jest to dla mnie nie do wytrzymania. Ale teraz mam "moc", żeby się wyprowadzić. Długo szukałam mieszkania, aż znalazłam takie, które dobrze rokuje. Z jednej strony fajnie jest poddać się opiece i decyzjom innych, bo nie trzeba się bać, nic za bardzo robić. Ale z drugiej strony mnie przekonał taki kontrargument, że ci inni zwykle podejmowali takie decyzje o mnie, które mi tak naprawdę nie odpowiadały. Chciałam mieszkać w innym mieszkaniu, inaczej się ubierać, inaczej się zachowywać, w inne rzeczy wierzyć. W pewnym momencie po prostu korzystniejsza wydała mi się samodzielność, dorosłość.
  7. To brzmi znajomo... Też tak kiedyś miałam. U mnie to się brało stąd, że bałam się cały czas, że sobie nie poradzę.
  8. Czekałam na Twoją odpowiedź :) cieszę się :)
  9. Nie zgodzę się. Jestem studentką i dostaję od rodziców 1000 zł miesięcznie. Sama też trochę dorabiam na korepetycjach i malowaniu na zamówienie. Więc wydaję miesięcznie tak powiedzmy 1200 zł (w tym są już wszystkie opłaty za mieszkanie i za bilety i w ogóle za wszystko). A wcale nie żywię się najtańszymi rzeczami. Za taką kwotę można spokojnie żyć na zadowalającym poziomie (mieszkanie też mam naprawdę fajne, standard bardzo dobry). To nie jest usprawiedliwienie, to 1500 zł. Po prostu szukasz sobie wymówek, bo Ci się nie chce. Bo to przecież takie wygodne. I w sumie ja nie czuję się jak dziecko, ale z drugiej strony tak. Lubię się ubierać w różne rzeczy, i te eleganckie i te młodzieżowe. Nie rozumiem też, skąd w niektórych tu taka awersja do garsonek, co w eleganckim stroju jest takie straszne, że aż nie możecie tego zdzierżyć?
  10. Witam ponownie. Zdaję sobie sprawę, że jest to ciężkie. Ja miałam inną obsesję. Ciągle siedziało mi w głowie przekonanie: "Nikt mnie nie lubi i nie chce". Ciągle o tym myślałam. Nie mogłam przestać. Ciągle czekałam, aż ta, czy inna osoba mnie zostawi... Robiłam wszystko, żeby tylko być "tą fajną", żeby ludzie mnie lubili. Starałam się być przebojowa, dopasować się do reszty. Wiele razy płakałam z tego powodu, sprawdzałam na różne sposoby, czy ta, czy inna osoba mnie lubi naprawdę. Takie sprawdzanie dawało mi spokój na jakiś krótki czas, a potem znowu przychodziły wątpliwości. Teraz już tak nie jest Ja po pierwsze po prostu nie wierzę, że Ty wyglądasz jak mężczyzna. Twoi rodzice nagadali Ci jakichś bzdur, ale to była ICH opinia. To były tylko dwie osoby, a ludzi na ziemi jest kilka miliardów. Możliwe, że masz TROCHĘ męską sylwetkę, ale mogę się założyć, że nie wyglądasz jak facet. Poza tym ilu to facetów przebiera się za kobiety, bo są np transwestytami i nie da się rozpoznać... No i jeszcze gusta są różne. Są ludzie baaaardzo chudzi, pulchni, wysocy, niscy, z krzywymi i prostymi nosami, o każdym kolorze włosów, skóry i ilorazie inteligencji... Są ludzie bez kończyn, z jakimiś dziwnymi defektami genetycznymi. Oni też się wiążą z tymi, którym się autentycznie podobają. Np teraz zaczyna się moda na "okrągłe" kształty. A mi się one nie podobają. Po prostu nie. Ja wolę mniejszy biust i szczupłość. Z resztą... jak to ktoś kiedyś mądrze powiedział: "Tłuszcz z miłością nie wygra". Nieważne, że kobieta ma kształty, które akurat nie podobają się jakiemuś mężczyźnie, jeśli on się w niej zakocha, to ona będzie dla niego najpiękniejsza na świecie. -- 12 wrz 2012, 15:55 -- Jak przyjąć takie nastawienie? Patrz swoimi oczami. Nie rodziców. No i patrz racjonalnie. Jak mi się wydawało, że nie nadaję się do kochania, to jednak były momenty, że rozum mi podpowiadał co innego. Czepiałam się tych momentów, aż w końcu uwierzyłam.
  11. Może ta Twoja pewność siebie wcześniej opierała się na czymś, co było nietrwałe? Na przykład może uważałeś się za lepszego w czymś od innych, albo generalnie uważałeś, że miałeś wszystko, żadnych większych wad, więc mogłeś być pewny siebie, a jak się okazało, że masz wady, to pewność siebie runęła? Nie mówię, że na pewno tak było, to tylko przykład, czemu mogło tak się stać. Zgadzam się z tym, co między wierszami pisała poprzedniczka. Zaakceptuj to, jaki jesteś, jak wyglądasz, jak się w danym momencie czujesz. Zaakceptuj siebie takiego, jakim jesteś teraz. Możesz powiedzieć, że Twoja sytuacja jest kiepska, ale Ty - nie. Ktoś mądry kiedyś mi powiedział: "Nie zostaliśmy zaprojektowani na aniołów." -- 08 wrz 2012, 15:05 -- Sol18, miałam dokładnie taką samą sytuację jak Ty :)
  12. Po pierwsze, niewazne, czy zona jest chora, czy nie, ty jestes winny. Jak mozna pobic swoja zonę, bo "cie denerwuje"...? Ona ma niskie poczucie wlasnej wartosci i nie wierzy ze mozna ja kochac. I dlatego wybrała na meza faceta, ktory bedzie ja bił.
  13. Wiesz no, skoro nie chcesz nic zrobic, to co my ci tu mozemy powiedziec? Masz ochote usiąść przed telwizorem, to siadasz i raczej pewnie nie masz problemu ze zmotywowaniem się. Tutaj tak samo. Jakbyś chciala cos z tym zrobić, to byś zrobiła, a argument w rodzaju: "trzeba czekac na psychologa" to argument usprawiedliwiajacy lenistwo. To zaden argument. Wyliczasz trudnosci, az w koncu stwierdzasz: "to nie ma sensu nic robic". Bo nie chcesz nic robic. Jak ktos nie chce nic robic, to znajdzie sobie miliard kretynskich argumentów. Mozemy sobie tu dyskutowac na twoj temat, ale to nic nie da. Mozna się uczyc z ksiażek o tym, jak sie gra na fortepianie, ale predzej, czy pozniej przychodzi taki moment, ze trzeba po prostu zacząc grac. Wiec rusz tyłek i skorzystaj z mozliwosci, ktore wiesz, ze masz.
  14. Czy Ty nie masz jakiejś nerwicy religijnej? Tzn eklezjogennej?
  15. klarunia

    Bycie miłym.

    Ale to, że ktoś ma "kwaśną" minę nie znaczy jeszcze, że jest niemiły. Po prostu ma kiepski nastrój, to nie powód, żeby klient był dla takiej osoby niemiły. Poza tym, czy naprawdę to takie istotne, żeby być niemiłym dla kasjera z "kwaśną" miną, którego widzisz przez 3 minuty..? Mnie denerwuje taka postawa. Nie wiesz nawet, jak ten ktoś się czuje, tylko od razu interpretujesz po swojemu: "oho, niemiła baba" i zaraz ty też jesteś niemiła... Ja jestem uprzejma, ale niestety zamknięta. I też nigdy nie zaobserwowałam niemiłego kasjera, czy kasjerki.
  16. Wydaje mi się tak samo, jak wyżej. Bardziej dziwi mnie to, czemu nawet po przebudzeniu Ty się boisz? Czego się boisz aż tak, skoro masz świadomość, że Ci się to przyśniło? Myślę, że po prostu masz jakiś lęk przed czymś niezwiązany z tym snem, jakiś lęk, który był już wcześniej. I możliwe, że to właśnie ten lęk wywołał pojawienie się tego snu. Czego się boisz?
  17. Ahahahahahahahahahahaha! xD Nieee! Oaza... no wiesz, to takie związane z religią :) Cotygodniowe spotkania i rekolekcje wakacyjne :) Tak Wziąć mopa i udawać, że się gra na gotarze elektrycznej! To też dobre na stres Tylko przy zasuniętych roletach :)
  18. dziękuję! I co? Przeszedł tamten dół z tematu?
  19. klarunia

    Samotność

    A ja doszłam ostatnio do wniosku, że to, co daję światu do mnie wraca. Tak naprawdę dzwonię i piszę do ludzi tylko wtedy kiedy mam jakiś problem emocjonalny, albo w ogóle problem. Albo wtedy kiedy czuję się samotna i powstaje strach, że "ojej, ale ja mam mało znajomych". Tylko wtedy. Tak normalnie, to nie mam potrzeby pisania do ludzi. I od świata dostaję dokładnie to samo. Mało kogo interesuje moje towarzystwo, chybaże ten ktoś mnie potrzebuje do czegoś konkretnego. Poza tym jestem bardzo zamknięta. Robię wiele rzeczy, żeby nie nawiązać kontaktu. Uciekam do innego pokoju, "tonę w książce", idę inną drogą, zamykam się u siebie... A nawet jak już dojdzie do jakiejś rozmowy, to jestem sztywna, uważna... I to utrudnia wchodzenie w związki. Ale mi się na szczęście i tak jako tako udaje, udało mi się stworzyć naprawdę fajne relacje. Ale to wymagało otwartości. Chcę zmienić swoje nastawienie... zadbać bardziej o ludzi, których znam. Porozmawiać nawet z tymi, od których wszystko mnie różni. I z tymi, od których nie mogę dostać nic w zamian. No i przede wszystkim miłość do siebie :)
  20. Nie :) Ja śpiewam pod prysznicem :) Ewentualnie na jakiejś oazie się zdarzyło :) I też nie wiem, co to grakula -- 25 sie 2012, 19:48 -- A :) I taniec nie jest najgorszy na stres. Tylkoże ja jedynie w towarzystwie własnym
  21. Wracając do stresu. Mi pomaga śpiewanie.
  22. kafka, każda żałoba ma gdzieśtam swój koniec. Trochę czasu to potrwa, aż wyrzucisz z siebie wszystkie emocje związane z przeszłością. A z terapią to tak, jak z myciem szklanego naczynia do pieczenia mięsa. Na początku to wszystko oklejone tłuszczem i aż dotykać się tego nie chce. Wkłada się to do zlewu, dodaje płynu i zalewa wodą, żeby postało. I aż do ostatniego momentu wygląda okropnie. Dopiero na końcu, jak się po całym czasie czekania to podniesie, to cały tłuszcz od tego odpada i widać znowu dużo czystego szkła. Potem trzeba tylko chwilę poszorować i jest czyste A w ogóle ja nie lubię tego całego dzielenia na DDA i nie DDA. Tzn dzielić można, tylko żeby się nie szufladkować. DDA nie umie być szczęśliwe, a nerwicowiec już umie, schizofrenik nie, a fobik społeczny tak... Nie jesteśmy DDA/DDD. Jesteśmy ludźmi. Wszyscy jakośtam cierpią. Więc czemu jedni mieliby umieć być szczęśliwi, a inni nie?
  23. klarunia

    Akceptacja

    Ale czemu sam sobie utrudniasz? Piszesz, że "jak się człowiekowi od małego wytyka...", "gorzej z przeszłością...". Po co sobie powtarzasz takie rzeczy? Wiem, jest w tym jakaś prawda. Ale niewarto myśleć w tych kategoriach. Po co sobie podkreślasz w głowie, że to jest trudne do zrobienia? Tak myślą tylko ludzie, którzy nie do końca wierzą, że mogą coś zrobić. No bo... skoro coś można zrobić w skończonym czasie i jest się tego pewnym, że się to osiągnie, to wtedy nie skupia się na tym, że jest to trudne. Czy chciałabym mieć takiego chłopaka jak quasimodo... hmm :) nie wiem :) nie znam gościa :) ale takiego, jak nick vujicic już bym chciała :) poszukaj na youtube :) a z resztą... wyślę
  24. Też trochę przypomina mi to moją historię... Najbardziej mi smutno z powodu tego Twojego brata, że zaczął się wyładowywać na Tobie. Jak to przeczytałam, to z jednej strony jest to dla mnie właśnie smutne, z drugiej denerwuje mnie to, że wykorzystał kogoś słabszego i zrobił dokładnie to samo, co robiono jemu Szkoda, że to wszystko się tak rozszerza na innych ludzi... A co do tego olewania Twoich spraw, kiedy byłaś dzieckiem: myślę, że dużo ludzi Cię tu rozumie. Ja też rozumiem
  25. klarunia

    Akceptacja

    Hmm... wiesz, akurat na szczęście nie mam takiej poważnej fizycznej wady i nie wiem, jak trudne jest zaakceptowanie tego (chociaż, czy nie mam? Zależy...) Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że słyszałam o takich przypadkach, że ludzie z takimi wadami byli bardzo sami ze sobą szczęśliwi. I w sumie myślę, że akceptacja nie zależy od tego, jak wielkie wady masz. Jest masa pięknych kobiet, które nienawidzą swojego ciała, inteligentnych ludzi, którzy uważają się za totalnych głupków. Albo np są ludzie bez jakichś specjalnie wielkich wad, którzy uważają, że nie nadają się do miłości. Mam np koleżankę na studiach... wygląda jak anioł. Ma przepiękne, jaśniutkie blond włosy, niebieskie oczy i idealną figurę. Ale w swojej głowie jest brzydka. Mam kolegę, bardzo uzdolnionego matematycznie, ma same 5 na studiach, a twierdzi, że osiąga to "tylko ciężką pracą" (a widać, że tak nie jest). Poza tym twierdzi też, że "nic innego poza matematyką nie potrafi i gdyby nie to, byłby nikim". A wcale tak nie jest, bo ma np genialny słuch muzyczny i każdy o tym wie. Dużo możnaby wymieniać takich przypadków. Myślę, że jeśli ktoś nie chce zaakceptować siebie, to zawsze znajdzie jakiś choćby drobny defekt i zrobi z niego ogromną wadę. I też odwrotnie: ludzie z ogromnymi defektami mogą przyjąć się bez zastrzeżeń. I szczerze mówiąc nie umiem wyobrazić sobie jakiejkolwiek fizycznej wady, która mogłaby stworzyć "mur" oddzielający Cię od innych. Wydaje mi się, że ten "mur" jest bardziej w Twojej głowie. Poza tym jest też taki problem, że chyba niektórzy z nas przyjmują opinię ludzi z zewnątrz, albo społeczeństwa jako własną. Przynajmniej ja tak robiłam. Zawsze cieszyłam się swoją urodą, dopóki nie usłyszałam tych stereotypów na temat tego, jaka kobieta "powinna być". Nie spęłniałam ich. Przestałam na siebie patrzeć swoimi oczami, a zaczęłam patrzeć stereotypem i wydawało mi się, że naprawdę nie podoba mi się we mnie to, czy tamto. Działo się to, aż w końcu wypowiedziałam się na pewnym forum na temat obecnego kanonu urody. A wtedy ktoś mi odpisał mniej więcej coś takiego: "jedyny trend, jaki ja dostrzegam w społeczeństwie, to przejmowanie się tym, co mówią jacyś inni ludzie. Ja jestem chudy jak szkielet i nie obchodzi mnie, co ktoś ma na ten temat do powiedzenia. Ważna jest tylko dla mnie moja dziewczyna, której też się podobam." Wtedy i ja przestałam się przejmować. No i jeszcze to, że być może niektórym się też wydaje (i tu znowu piszę tak,bo mnie to dotyczyło), że jak będą wyglądać inaczej, to będą bardziej lubiani i kochani. A tak też nie jest. My jesteśmy dokładnie tym samym, co słońce, gwiazdy, drzewa, kwiaty itp. Jesteśmy częścią tego świata i tak samo, jak one mamy prawo być tutaj. Bo świat jest dokładnie taki, jaki być powinien.
×