Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gunia76

Użytkownik
  • Postów

    1 012
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gunia76

  1. Oj tak asertywności i mi cholernie brakuje Przykład z dzisiaj z pracy: wchodzi moja szefowa i sie pyta tonem raczej informującym,czy może zemną wracać po pracy... nie powiedziałam nie, Nigdy nie odmawiam,wolę zmienić swoje plany i się podporządkować zachciankom innych...
  2. gosc1245, Witaj w klubie . Zrobiłaś pierwszy krok,żeby to wszystko z siebie wywalić. Pisz , to pomaga. Też pisałam pamiętnik,ale to nie to samo,co pisać do kogoś... Ja oprócz chorej mamy miałam w rodzinie jeszcze ,,ciotke,, Mamy kuzynkę, bardziej chorą od niej. Tamta praktycznie nie wychodziła z psychiatryka, a jak wychodziła na przepustkę,to nie wracała. Wtedy przychodziła do nas. Pamiętam,ze strasznie sie jej bałam. Była dla mnie jak czarownica. Cała w zmarszczkach( chociaż miała koło 40 lat) bez zębów, z potarganymi włosami. Przychodziła , siadała w kuchni i paliła mnóstwo papierosów. Strasznie głośno mówiła. Ja cała się telepałam ze strachu, uciekałam do pokoju i ukrywałam się pod kołdrą. Nikt nigdy mnie nie pocieszył, nie dodał otuchy wtedy. Zawsze byłam sama ze swoim lękiem. Tak jest do dziś. Bo gdy mam napad lęku to nikt o tym nie wie. Ukrywam to w sobie,nie umiem rozmawiać na ten temat.Boję się że ta choroba jest dziedziczna i też kiedys mnie dopadnie...
  3. Aneczak, witajcie. Jeśli chodzi o moje dzieciństwo to też byłam pilnowana na każdym kroku.Na podwórku mogłam być tylko pod oknami na wycieczki klasowe nie jeździłam , na kolonie też nie... Sama gdziekolwiek pojechałam jak miałam 17 lat. Na pierwszą dyskotekę poszłam jak miałam 18 i to musiałam być o 22 w domu. Też zero prywatności.Rodzice nigdy nie pukali do mojego pokoju.Jak zamieszkałam z m . To ojciec też wchodził bez pukania do naszego pokoju. M . Poznałam dopiero po śmierci mamy.dobrze że w ogóle udało mi się z kimś związać.Bo jakoś nie mierzyłam że to kiedyś nastąpi.
  4. Terapia zwłaszcza tą indywidualna jest dla mnie czymś w rodzaju oczyszczania się że wszystkich złych przeżyć.Już na drugim spotkaniu mówiłam o sobie obcemu facetowi i przynosiło mi to ulgę.Bo on nie krytykował nie wyśmiewał nie gadał że przesadzam i że mam się wziąć w garść.pierwszy raz byłam ważna wysłuchana.To było niesamowite. Potem było coraz łatwiej ale bywało też trudno.Np bałam się że jak zwrócď uwagę terapeucie że coś mi się nie podoba to on się obrazi i mnie wyrzuci ale jak pokonałam swój lęk i odważyłam się mu powiedzieć to on mnie pochwalił co dodał o mi odwagi. Terapia pozwala mi poznać swoje wnętrz trzebae.to często boli bo trzeba zmierzyć się z przeszłością trzeba wrócić do dzieciństwa żeby pozbywać się tych zmor .Jednym słowem jest ciężko i gdyby nie moja przyjaciółka z która tylko rozmawiam o tych spotkaniach i która mnie wspiera nie dałabym rady. o za nią wywalam uczucia pisząc wiersze.
  5. Wiesz ja też przeżywam trudne chwile w związku.zwłaszcza teraz gdy chodzę terapię .To nie jest tak że idziesz terapię i wszystko w życiu układa się jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki.U mnie właśnie wszystko się psuje.dostrzegam w jakim chorym związku żyję .Bo mój partner też jest dda ale nie zamierza chodzic na terapię.dostrzegam jakie chore mam spojrzeni na rzeczywistość, jakie chore reakcje.Np wolę kłamać niż powiedzieć prawdę o czymś bo boję się awantury albo chora moja ambicja . Albo pracoholizm itd.Czasem mam ochotę przestać chodzic na tą terapię.Bo czuje się jak ten bohater w filmie Matrix obudzona z jakiegoś snu w którym jest reszta świata.Jestem zmęczona często mam stany depresyjne czuje się samotna niezrozumiana i nikomu nie potrzebna
  6. guuuugiooooo, spróbuj jeszcze w poradni dla uzależnionych. Może jest u was ,,MONAR,,. Tam są super terapeuci i prowadzą terapię dda\ddd pod którą i my się łapiemy. Ja właśnie na taką chodzę do MONARU. Najpierw chodziłam z rok na terapię indywidualną. Na pierwszej terapeuta wypytywał o rodzinę, o to z czym przyszłam, potem coraz bardziej się otwierałam i wywalałam z siebie wszystkie żale, strachy, leki, płakałam, ale to dawało ulgę. Teraz chodzę na grupową i nie bardzo mi się podoba. Czuję,że nie mogę sie na niej otworzyć, zresztą nie bardzo jest czas, bo jest nas 9 osób. Ja niestety ,,dobrze wychowana,, daję też szansę innym.... Zamierzam chodzić spowrotem na indywidualną, ale jeszcze się do końca nie zdecydowałam. Nasze mamy zachorowały jak byłyśmy mniej więcej w tym samym wieku... To najgorsze dla dziecka. A powiedz, nie masz problemu z dogadywaniem się z synem? z partnerem? Bo ja mam okropne. Zwłaszcza z moim partnerem. Zdecydowałam sie na terapię,kiedy stałam się bardzo agresywna w stosunku do dzieci. Strasznie się na nie wydzierałam, wpadałam a szał z byle powodu ( jak moja matka) Jak mój syn poszedł do pierwszej klasy i uczył się pisać, to był dla niego istny koszmar. Bo jak brzydko coś napisał, to mu wyrywałam strony, kazałam wiele razy przepisywać, darłam się że jest leń. On płakał i był przerażony. Młodszej córce dostawało się z byle powodu... Tylko ze swoim partnerem nigdy się nie kłócę, bo strasznie boję się wrzasków ( paradoks,nie?) Jak tylko on podnosi na mnie albo na dzieci głos to ja mam atak lęku panicznego. Cała sztywnieję, jestem przerażona i nie potrafię się odezwać. Najlepiej uciekam do innego pokoju. Mam tego już serdecznie dosyć. Wiem,ze terapia daje efekty,ale często trzeba na nie czekać nawet kilka lat. M. Traktuje mnie coraz gorzej,jak wariatkę, bo ja się zmieniam a on tego nie rozumie. Jest ciągle poirytowany, wszystko go drażni,a ja nie potrafię z nim rozmawiać,bo nawwet jak zaczynam to on zaczyna wrzeszczeć i mnie to od razu blokuje. Tak więc jak na razie wesoło nie jest.
  7. guuuugiooooo, spróbuj jeszcze w poradni dla uzależnionych. Może jest u was ,,MONAR,,. Tam są super terapeuci i prowadzą terapię dda\ddd pod którą i my się łapiemy. Ja właśnie na taką chodzę do MONARU. Najpierw chodziłam z rok na terapię indywidualną. Na pierwszej terapeuta wypytywał o rodzinę, o to z czym przyszłam, potem coraz bardziej się otwierałam i wywalałam z siebie wszystkie żale, strachy, leki, płakałam, ale to dawało ulgę. Teraz chodzę na grupową i nie bardzo mi się podoba. Czuję,że nie mogę sie na niej otworzyć, zresztą nie bardzo jest czas, bo jest nas 9 osób. Ja niestety ,,dobrze wychowana,, daję też szansę innym.... Zamierzam chodzić spowrotem na indywidualną, ale jeszcze się do końca nie zdecydowałam. Nasze mamy zachorowały jak byłyśmy mniej więcej w tym samym wieku... To najgorsze dla dziecka. A powiedz, nie masz problemu z dogadywaniem się z synem? z partnerem? Bo ja mam okropne. Zwłaszcza z moim partnerem. Zdecydowałam sie na terapię,kiedy stałam się bardzo agresywna w stosunku do dzieci. Strasznie się na nie wydzierałam, wpadałam a szał z byle powodu ( jak moja matka) Jak mój syn poszedł do pierwszej klasy i uczył się pisać, to był dla niego istny koszmar. Bo jak brzydko coś napisał, to mu wyrywałam strony, kazałam wiele razy przepisywać, darłam się że jest leń. On płakał i był przerażony. Młodszej córce dostawało się z byle powodu... Tylko ze swoim partnerem nigdy się nie kłócę, bo strasznie boję się wrzasków ( paradoks,nie?) Jak tylko on podnosi na mnie albo na dzieci głos to ja mam atak lęku panicznego. Cała sztywnieję, jestem przerażona i nie potrafię się odezwać. Najlepiej uciekam do innego pokoju. Mam tego już serdecznie dosyć. Wiem,ze terapia daje efekty,ale często trzeba na nie czekać nawet kilka lat. M. Traktuje mnie coraz gorzej,jak wariatkę, bo ja się zmieniam a on tego nie rozumie. Jest ciągle poirytowany, wszystko go drażni,a ja nie potrafię z nim rozmawiać,bo nawwet jak zaczynam to on zaczyna wrzeszczeć i mnie to od razu blokuje. Tak więc jak na razie wesoło nie jest.
  8. A u mnie się to zmienia.... może dzięki terapii. Na razie umiem się bawić ale gry jestem np na wakacjach. I najważniejsze że sprawia mi to radosć. Niestety w domu, z dziećmi nadal nie potrafię tego robić.
  9. guuuugiooooo, Straszna jest Twoja historia. Naprawdę współczuję... Życie z osobą tak chorą jest straszne. Dla dorosłych,a co dopiero dla dziecka.... Moja matka ...cóż też mam luki w pamięci,nie pamiętam co robiła jak dostawała ataku.Pamiętam jak szła z domu i nie wiedziałam czy wróci,ona była raczej otępiała,siedziała wpatrzona w dal i paliła...paliła... do tej pory nie cierpię dymu z papierosów, dostaję od razu mdłości. A Ty z nią mieszkasz?? Chodzisz na jakąś terapię?
  10. Nie krzycz na mnie...Nie moja wina,że tak właśnie się czuję na grupie. Mam się zmuszać do mówienia??? A ponoć ważniejsze jest to co chcemy zrobić a nie to co musimy...ponoć ja nic nie muszę... Żeby się komuś zwierzać z prywatnych spraw trzeba zaufać, nie należę do ludzi którzy łatwo ufają innym, w zasadzie o mnie nie opowiadam Jak byłam na skraju załamania nerwowego to do terapeuty wylewało mi się samo, teraz do grupy-już nie potrafię. Pranie mózgu w dzieciństwie doskonale mnie zamknęło przed zwierzaniem sie obcym. Przecież o kłopotach w domu się nie mówiło.Terapeuta miał z nami przepracowywać uczucia, zachowania a zazwyczaj słuchamy co się u kogoś działo w zeszłym tygodniu... bez sensu to i mi nie odpowiada. Zdecydowałam,że zobacze jak będzie we wrześniu i wtedy podejmę ostateczną decyzję czy zostać czy nie.
  11. A co ja nie potrafię tego powiedzieć??? Bo kogoś zranię, bo mi głupio, bo... jest zawsze dużo tego bo... wiem,ze to są moje blokady. Pamiętam kiedyś na indywidualnej mój terapeuta niespodziewanie wcześniej zakończył spotkanie, byłam wściekła ale nic nie powiedziałam tylko poszłam do domu. Dopiero przez tydzień uczyłam sie dosłownie na pamięć,co mam mu powiedzieć, żeby mnie wcześniej informował,że kończymy przed czasem. I jak tylko weszłam od razu powiedziałam to, a lęk miałam masakryczny przy tym... Nie potrafię przekazać co mnie drażni, bo bardzo wewnętrznie pragnę żeby nikt się nie obraził i mnie nie odtrącił.... Jak zawsze odtrącał mnie mój ojciec jak coś nie tak powiedziałam , lub zrobiłam nie po jego myśli. Terapeuta wie o tych blokadach, ale na razie nic z tym sie nie dzieje, oprócz tego jednego razu opisanego wyzej... -- 30 lip 2013, 17:12 -- No też mi sie wydaje dziwne, że terapeuta ciagle daje im szanse...
  12. kafka, Terapeuta nie prowadzi podwójnej terapii,koleżanka chciała się właśnie umówić na indywidualną, to się nie zgodził. Powiedział,że nie ufa grupie i powinna nad tym popracować. ogólnie, mam wrażenie,ze ludzie na tej grupie niepoważni jacyś. Opuszczają zajęcia, wymyślają głupie usprawiedliwienia. Mnie to denerwuje,bo ja przychodzę regularnie, nigdy nie opuściłam sesji nawet jak miałam mega doła i nie miałam ochoty z nikim się spotykać. ( mam takie poczucie obowiązku,że zwlekę się nawet chora z łóżka i pójdę,skoro się do czegoś zobowiązałam) Mam nadzieję,ze po wakacjach dojdą nowi, którym będzie bardziej zależało...
  13. niosaca_radosc, nie,takiej zasady nie mamy. Mamy tylko zasadę,że nie wchodzimy w związki w grupie( bo był jeden chłopak) Też często wychodziłam z zajęć z mega dołem. No co do wywalania emocji to początkowo pisałam pamiętnik, potem wiersze. Wiersze jakoś bardziej mi pomagają. Gadam też do przyjaciółki ale nie wszystko... dzięki za propozycję, w razie czego napiszę na priv.
  14. niosaca_radosc, Dzięki :) Może masz rację... Będę kontynuować mimo wszystko, najwyżej nic z tego nie wyniosę...Tak naprawdę to polubiłam dwie osoby, tyle,że one chyba mnie nie bardzo,bo nie utrzymujemy kontaktów po za grupą, jak inni. No chyba ,że one mają problem z nawiązywaniem kontaktów na stopie prywatnej... Ja nie mam, ale jak widzę,ze ktoś nie bardzo chce ze mną rozmawiać to zaraz sie wycofuję i pojawiają się ,,projekcje,, w głowie, że jednak jestem beznadziejną kumpelą itd.. Tak na prawdę nie mam ani jednej koleżanki w mieście, która ot tak zadzwoniłaby z propozycją np pójścia na kawę czy plotki... zawsze ja wychodzę z inicjatywą a jak usłyszę odmowę przyjmuję ją jako kolejną porażkę i odczuwam jeszcze większą samotność,rozczarowanie... w końcu mam dosyć i więcej nie dzwonię zamykając się w swoim świecie, bo uważam,ze bez sensu narzucać komuś swoje towarzystwo skoro go nie chce...
  15. monk.2000, Wydaje mi się,że ich rozumiem. Utożsamiam się prawie z każdym. Odzywa się we mnie taka Matka Teresa...każdemu chciałabym pomóc Czuję w sobie mega blokadę wewnętrzną, która nie pozwala mi się przełamać i otworzyć..Pewnie to z dzieciństwa, gdy w szkole zawsze byłam wyśmiewana odtrącana...Tutaj tez mam takie odczcie,bo osoby z grupy spotykają się juz po za sesjami, chodzą np na piwo, czy do siebie do domu pozawierali bliższe znajomości, a ja znowu czuję się jak odludek, jak w szkole,gdzie owszem mogłam sobie z kimś pogadać,ale nie miałam trwalszych znajomości...Pewnie przypomnienie w tym momencie okresów szkolnych doprowadza mnie znowu do stanów depresyjnych...może to minie, dam sobie czas... Monar no właśnie,mam tak samo, nie potrafię o swoich problemach rozmawiać z obcymi...
  16. NIe chcę wiać, ale jak chodzę, to jakoś nie mam ochoty się wypowiadać... jak nawet cos mówię to bez jakichkolwiek uczuć, mówię bo mówię , raczej bo tak trzeba, bo na tym to polega, ale co z tego,ze mówię,jak nie dostaję odpowiedzi zwrotnych. Ewentualnie dostaje potwierdzenie ze to normalne że się tak czy inaczej zachowuję, lub,że nie powinnam tak się zachowywać, a tyle to ja wiem (np jak powiedziałam,ze wyzywam się na dzieciach, w złości to usłyszałam,że to niedopuszczalne a tyle to ja wiem no i co z tego, skoro nic się nie zmieniło w tej kwestii??) Poczułam tylko lęk,że mnie oceniają( a nie powinni) że mnie nie akceptują. Wiem że moim problemem jest,że chcę zeby mnie wszyscy lubili, akceptowali, zrobie wszystko,żeby tak było. Jak mnie nie akceptuja to się wycofuję, wolę być sama. Dlatego coraz bardziej nie chce mi sie tam chodzić, chociaż wiem,że muszę i w poczuciu obowiazku będę to robić. Ale czy to dobry pomysł???Moze poczekać na utworzenie innej grupy?
  17. Od kwietnia chodzę na grupową terapię dda . Na początku było nas 9 osób,obecnie zostało 5 , które w okresie wakacyjnym i tak chodziły w kratkę ,więc terapeuta zawiesił spotkanie grupy na po wakacjach... Jakoś nie potrafię się tam odnaleźć. Czuję się obco, nie potrafię się otworzyć, zaufać.. Owszem było kilka spotkań,po których najpierw łapałam doła a potem widziałam poprawę,ale wynikało to raczej ze słuchania innych. Że w nich, w ich opowieściach widziałam swoje życie,swoją przeszłość...Zazwyczaj ,jako dziecko nie potrafiłam utożsamić się z grupą. Miewałam jedną-dwie koleżanki, nigdy nie zwierzałam się nikomu publicznie, Wydaje mi się,że moje gadanie nikogo nie obchodzi,że słuchają bo muszą, bo wypada,bo są na ,,grupie,, Coraz częściej dochodzę do wniosku,ze to bezsensowne tracenie czasu. Jak to jest u was? Czy też mięliście, macie takie zwątpienia? Jak sobie z nimi radzicie? Rezygnujecie,czy chodzicie dalej?
  18. No Ja też zwalczam... najgorsze są te napady agresji u mnie. Wyładowuję je na słabszych niestety, tzn na dzieciach, na psie. Wstydzę sie tego straszliwie. Ale i tak już jest o niebo lepiej niż np dwa lata temu,zanim poszłam na terapię. Mam olbrzymie pokłady złości w sobie i to na ojca, na siostry, Żałobę po mamie miałam bagatela 18 lat. Okazało się,ze nie potrafiłam pogodzić się z jej śmiercią, bo tylko ona poświęcała mi uwagę. Miałam wyrzuty sumienia ,ze nie dopilnowałam jej,że się z nią pokłóciłam o to,że nie pójdę do kościoła, zdenerwowana poszła sama i dostała tam wylewu, a zmarła gdy ja byłam w szkole i w najlepsze się wydurniałam na przerwie... Wiem,że nie moja to wina ale przez tyle lat nikt mi tego nie powiedział. Nikt nawet nie rozmawiał ze mną o przyczynach jej śmierci, nikt mnie nie pocieszał. Ojciec jak widział ze płaczę histerycznie kazał mi się uspokoić i wcisnął tabletkę na uspokojenie, mówiąc ze nie można się tak zachowywać... Powiedzieli,ze to wylew spowodowany stresem i nerwami...reszta powstała w mojej głowie.Ja ją zdenerwowałam, przeze mnie umarła... Latami narastała we mnie depresja. Miałam mniejsze stany depresyjne z których nie zdawałam sobie sprawy nawet, aż dwa lata temu lekarz rodzinny kazał mi iść do psychiatry, gdy wylądowałam u niego z mega płaczem, cała rozdygotana... no i tak się zaczęła moja przygoda z dda, depresją...
  19. basia261, Mam dokładnie tak samo. NIe potrafię z bliskimi rozmawiać o mamie, bo zawsze to był temat tabu w naszej rodzinie. Chcieli mnie chronić,a zrobili mi tym cholerną krzywdę. Zawsze coś kłamali,jak mama dostawała atak choroby i zabierali ją do szpitala, zawsze byłam za mała żeby zrozumieć... Nigdy nikt mi niczego nie tłumaczył. Też mam luki w pamięci. Zaczęłam chodzić na terapię dda i ddd i trochę mi się przypomina, jestem osobą znerwicowaną,mam silny lęk przed opuszczeniem, zrobię wszystko,żeby tylko rodzina się nie odsunęła ode mnie. Stawiam ich dobro nad swoim...Mam zachowania kompulsywne: objadam się, wpadam w szał bezsensownych zakupów, wpadam w szał sprzątania.Nie potrafię nic nie robić, jestem pracoholikiem, nie potrafię odmawiać,gdy ktoś mnie prosi o przysługę... mogłabym jeszcze długo wymieniać.Najgorsze,że nie potrafię dobrze zajmować się swoimi dziećmi, często na nie krzyczę, biłam je( odkąd poszłam na terapię już nie) wpadam w szał, na milion pytań mojej córki,nie potrafię się z nią bawić( zawsze w dzieciństwie bawiłam się sama) To wszystko dostałam w spadku po mamusi.... która też nie żyje, a którą bardzo kochałam, bałam się o nią,pilnowałam,zeby wróciła do domu,
  20. MalaMi1001, Ja nie nienawidzę swojej matki! Ja po prostu jestem nieszczęśliwa...Bardziej nienawidzę ojca, który całe życie był oziębły w wyrażaniu uczuć do swoich dzieci, który był tylko dowódcą, rozkazującym i wymagającym bezwzględnie wykonania poleceń.To on wpoił we mnie tezę że dzieci i ryby głosu nie mają... Moja mama chorowała jak ja byłam mniej więcej w wieku mojej córki... Ona była zamykana przez mojego ojca w szpitalu psychiatrycznym, wyprowadzana na siłę z domu przez sanitariuszy, wiązana na moich oczach( oczach czteroletniej ,przerażonej dziewczynki)w kaftan bezpieczeństwa, a NIKT mi nie wytłumaczył dlaczego...Dlaczego zabierali mi mamę... przecież byłam grzeczna... Mówili tylko,że mama jest chora i musi jechać do szpitala... A zanim ją zabierali była nieobecna, nie reagowała na moje zaczepki,nie odpowiadała na moje pytania... jak ojciec,kiedy byłam ,,niegrzeczna,, ... on zawsze mnie odtrącał, mówił: ,,Czekaj tylko, będziesz czegoś chciała...,,stosował szantaż emocjonalny.Ja pamiętam,jak szarpałam mamę za rękaw, błagając,żeby się do mnie odezwała, żeby mnie zauważyła...byłam przerażona,że jest nieobecna, że wzdycha, patrzy nieruchomym wzrokiem z jeden punkt, że mnie nie widzi... Nikt nie tłumaczył mi dlaczego... Albo gdy po prostu wychodziła z domu i nie wiadomo gdzie jej szukać... Nikt się nie przejął,że jestem przerażona, bo ja byłam przerażona w środku, w sobie. Bałam się cokolwiek powiedzieć, bo uważałam,ze będę niegrzeczna, bo przecież dorośli muszą szukać mamy, muszą jej pomóc, bo to moja MAMA< nie może umrzeć! Tak myślałam, że moja mama zaraz umrze... Byłam przerażona....Zamykałam się w swoim świecie, stawałam się mega grzeczna, niewidzialna... chciałam,tylko żeby mama nie umarła...Nigdy mi nie pozwolili odwiedzić jej w szpitalu, bo to nie miejsce dla dzieci...tak mówili... Tak naprawdę, bałam się wtedy ojca, myślałam,ze specjalnie ja gdzieś wywiózł bo byłam niegrzeczna... nie wierzyłam że mama jest chora. Myślałam,że o kara za moje nieposłuszeństwo... Zawsze byłam sama ze swoimi uczuciami, nikt nigdy do nich nie chciał dotrzeć... Jak mama wracała, jak zaczynała kontaktować nie odstępowałam jej na krok, wszędzie z nią chodziłam, bałam się ,ze znowu mi ją zabiorą. Jak zaczęłam chodzić do szkoły to kiedyś , po powrocie do domu znowu jej nie było... powiedzieli mi że jest w szpitalu...pojawił się we mnie nowy lęk. Bałam się chodzić do szkoły, bałam się,że jak wrócę -jej znowu nie będzie... że kiedyś wrócę, a ona już nie... W zasadzie tak się stało, bo gdy zmarła - byłam w szkole... Nawet się z nią nie pożegnałam... Teraz zmagam się ze swoimi wewnętrznymi rozterkami... nie potrafię kochać swojej córki, odpycham ją, jestem z nią, ale ciągle wymyślam milion powodów,żeby się nią nie zajmować, żeby bawiła się sama... nie potrafię poświęcić jej więcej niż kilkadziesiąt minut jednym ciągiem ( max 20 ), często czuję jak w jej obecności narasta we mnie frustracja... ona ciągle coś ode mnie chce: chce sie ze mną bawić, ciągle do mnie gada-co doprowadza mnie do szału, ciągle mnie gdzieś ciągnie... Ja w jej wieku zawsze bawiłam się sama, gadałam do lalek, miałam swój dziecięcy świat-bo chciałam być niewidzialna, chciałam być grzeczna ,żeby mi nie zabierali mamy... Teraz cierpię, bo widzę jak cierpi moje dziecko- jak codziennie domaga się uwagi a ja nie potrafię spokojnie się nią zajmować... wpadam w furię, krzyczę, denerwują mnie pierdoły...boję się,że zrobię jej krzywdę... I znowu jestem z tym sama, bo nikt mnie nie rozumie,bo wszyscy powtarzają,ze to złote dziecko i o co mi chodzi...a mi chodzi o mnie,nie o nią...Biorę leki,i co z tego??? Mam je brać do końca życia??Na terapii nie potrafię się otworzyć, bo nikt nigdy mnie nie słuchał...boję się,że jak zacznę mówić, to mi każą wyjść, bo jakie ja mogę mieć problemy...Chce mi się krzyczeć, wołać o pomoc,a jednocześnie boję się tego robić... Tak właśnie czuję, mam nadzieję,ze zrozumiałaś co chciałam ci przekazać... -- 15 lip 2013, 08:55 -- dobrze, że nazwałaś ich tylko znajomymi, ja mam takich "przyjaciół" [Tak... nie szastam słowem przyjaciele... W życiu miałam dwie przyjaciółki, obie w podstawówce, chociaż jedna mieszkała 300 km ode mnie... Potem długo długo nic... dopiero teraz ośmielam się tak nazywać jedną moją znajomą... Tylko z nią potrafię rozmawiać o swojej terapii, o swoich uczuciach do córki, o wszystkim... Gdyby nie ona nie wiem,jakbym obecnie funkcjonowała...
  21. Dawno mnie nie było na forum... Może wypada zdać relację,co u mnie. Chodzę na terapie grupową DDA ale coś grupa nam sie rozpada...moze to wakacje...no zobaczymy, na razie chyba będzie przerwa do września. Jakoś nie potrafię się zżyć z osobami na grupie. Nie potrafię zaufać,mało mówię o sobie,bo uważam,ze inni mają gorsze problemy niż ja...Boję się że będą mnie oceniać,obgadywać za plecami. Jak zaufałam jednej dziewczynie,to zerwała nagle kontakt zarówno ze mną jak i przestała chodzić na spotkania...To boli, bo czuję się odrzucona,olana... jak zwykle,jak kiedyś...Utwierdziło to moje dotychczasowe przekonanie,że nie warto zawierać nowych znajomości...że samotność to moje przeznaczenie( jeśli chodzi o znajomych,to w tej chwili nie spotykam się z nikim odkąd poszłam na terapię, odsunęli się ode mnie kompletnie, a ci z grupy jakoś nie przypadli mi do gustu,oprócz tej jednej dziewczyny,która mnie olała)Strasznie często mnie dopada ciężar tej samotności, mimo że mam rodzinę, dzieci...Siostry nigdy same z siebie się nie zainteresują co u mnie słychać, m. jest typem co nie okazuje uczuć... w ramach okazywania ich pomaluje np pokój,ale nie o to mi chodzi... Dopiero teraz widzę,jak przygniata mnie ta pustka uczuciowa i jaki to dla mnie ciężar,który noszę w sobie od dzieciństwa...Bo odkąd pamiętam, zazwyczaj byłam sama: sama się bawiłam, sama sie sobą zajmowałam, nie miałam koleżanek, w podstawówce jedną, która w średniej szkole mnie właśnie olała..Nigdy nikogo nie obchodziły moje problemy, rodzice nigdy nie pytali czy mam jakieś problemy,nie interesowali się tym.. Teraz to właśnie wylazło ze mnie ze zdwojoną siłą...
  22. Dawno nie zaglądałam... Pierwszy raz nie poszłam na cmentarz na Dzień Matki... Zazwyczaj chodziłam,bo tak wypada, bo to jej święto, bo tęskniłam... bo co rodzina powie ,że nie poszłam...bo bałam się nie iść... W tym roku miałam siłę nie iść, chociaż dopadł mnie ten lęk-co rodzina powie( generalnie nikogo nie obchodziło czy poszłam,czy nie) dopadły mnie wyrzuty sumienia...ale po rozmowie z przyjaciółką -wszystko przeszło. Poczułam spokój. I poczułam,ze zrobiłam -co chciałam-czyli nic... To samo dotyczy ojca- pierwszy raz ,,zapomniałam,,o jego imieninach... on nie pamięta o moich,czy dzieci-to dlaczego ja mam pamiętać???
  23. Dawno nie zaglądałam... Pierwszy raz nie poszłam na cmentarz na Dzień Matki... Zazwyczaj chodziłam,bo tak wypada, bo to jej święto, bo tęskniłam... bo co rodzina powie ,że nie poszłam...bo bałam się nie iść... W tym roku miałam siłę nie iść, chociaż dopadł mnie ten lęk-co rodzina powie( generalnie nikogo nie obchodziło czy poszłam,czy nie) dopadły mnie wyrzuty sumienia...ale po rozmowie z przyjaciółką -wszystko przeszło. Poczułam spokój. I poczułam,ze zrobiłam -co chciałam-czyli nic... To samo dotyczy ojca- pierwszy raz ,,zapomniałam,,o jego imieninach... on nie pamięta o moich,czy dzieci-to dlaczego ja mam pamiętać???
  24. mark123, zawsze możesz jeździć z przyjaciółmi, albo wykupić wycieczkę z przewodnikiem. Nie musisz jeździć z rodzicami.
  25. Tak naprawdę moja mama chorowała jak byłam mała. Potem brała leki i było ok. Ja w zasadzie wyparłam wspomnienia z jej choroby, z tego czasu. Ale to wszystko odbiło się niestety na mojej psychice-nabawiłam się nerwicy. Chociaż początkowo nie miałam pojęcia co jest tego przyczyną. Bardziej nie mogę pogodzić się ze śmiercią mamy. Miałam 17 lat, a ona mnie zostawiła-znowu. Nie pokazała mi jak wejść w dorosły świat, nie zobaczyła nigdy moich dzieci, zwaliła mi na głowę opiekę nad ojcem...Bo jak człowiekowi od maleńkości powtarzają,że urodził się po to,żeby na starość opiekować sie rodzicami to jak to inaczej na zwać, jak nie praniem mózgu???Jakoś siostrom moim tego nie powtarzali, tylko mi. Mam do mamy wiele żalu, nieprzepracowanego jeszcze. Wiele złości niewypowiedzianej.Uważam sie za gorszą, bo mnie zostawiła, a uczestniczyła w życiu moich sióstr, była na ich ślubach, bawiła się z ich dziećmi, pomagała im w różnych sprawach, a mnie zostawiła samej sobie, jak zawsze, jak w tedy gdy miała te swoje ataki schizofremii. I to mnie boli najbardziej.
×