Skocz do zawartości
Nerwica.com

zielona miętowa

Użytkownik
  • Postów

    734
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zielona miętowa

  1. zaqzax-3, szybkie pytanie: opisz swoja reakcję na sytuację opuszczenia przez bliską osobę, np. zerwanie, albo rozluźnienie bardzo bliskiej relacji, wyjazd? i drugie pytanie, dla czego uważasz że twój lekarz się myli? co ci się nie zgadza?
  2. Selma, z moja matka miewa stany psychotyczne, urojenia w klimacie że najbliższa rodzina, mój facet chcą mnie zniszczyć nie można z nią porozmawiać bo wszelkie przejawy mojego "nie" jak np. "nie podoba mi się to" "nie lubie tego" powoduje u niej monolog o tym, że ktoś mi wyprał mózg i nie jestem sobą, bo gdybym była, to bym tak nie mówiła. z terapeutką owszem, rozmawiam, ale to się sprowadza do stwierdzenia, że te relacje albo są właśnie ekstremalnie bliskie, albo praktycznie ich nie ma. nie ma na to wszystko jakiejś konkretnej rady. oczywiście moge np. zmienić współlokatorke, bo jest napastliwa i lubi się przyssać mentalnie, ale pytanie co dalej? moge zamieszkać z kimś obcym (próbowałam) ale wtedy bede trzymać dystans, nie bede umiała się zbliżyć na bezpieczną odległość. mówisz, że u Ciebie to nie było nieprzyjemne. jeśli moge to tak porównywać, to moja relacja z terapeutką dotąd była taka bardzo bliska, ale nie nosiła znamion nieprzyjemności. wiadomo, ona trzyma granice, ale ja popłynęłam emocjonalnie na nią, żyłam myśląc cały czas o tych sesjach, dopiero dziś z perspektywy to widzę. że to było zbyt blisko z mojej strony. naturalnie kryzysy, gdy wyjeżdżała. Keji, ciężko mi sobie wyobrazić trud mieszkania z rodziną w 1 pokoju nawet bardzo dużym. tam dopiero to wszystko musiało się mieszać, a to całe naśmiewanie się, to również jest coś, co mnie towarzyszyło ze strony brata głównie. to było bardzo okrutne, bo jak nazwać to, że 14 latek wyśmiewa się ironicznie z tego, że np. 2 latka tańczy przed tv.? że śpiewa? albo gdy każde stwierdzenie jest przekręcane i obśmiewane? człowiek nabywa przekonania że nie robiąc zbyt wiele, jest komiczny i żenujący. ja miałam problem z bliskością matki, bo było jej o wiele za dużo i wiele zbyt długo. dzisiaj gdy przejawiam niezależny sposób myślenia, ona wpada rozpacz, miota się i wyjeżdża z myśleniem urojeniowym.
  3. Selma, z moja matka miewa stany psychotyczne, urojenia w klimacie że najbliższa rodzina, mój facet chcą mnie zniszczyć nie można z nią porozmawiać bo wszelkie przejawy mojego "nie" jak np. "nie podoba mi się to" "nie lubie tego" powoduje u niej monolog o tym, że ktoś mi wyprał mózg i nie jestem sobą, bo gdybym była, to bym tak nie mówiła. z terapeutką owszem, rozmawiam, ale to się sprowadza do stwierdzenia, że te relacje albo są właśnie ekstremalnie bliskie, albo praktycznie ich nie ma. nie ma na to wszystko jakiejś konkretnej rady. oczywiście moge np. zmienić współlokatorke, bo jest napastliwa i lubi się przyssać mentalnie, ale pytanie co dalej? moge zamieszkać z kimś obcym (próbowałam) ale wtedy bede trzymać dystans, nie bede umiała się zbliżyć na bezpieczną odległość. mówisz, że u Ciebie to nie było nieprzyjemne. jeśli moge to tak porównywać, to moja relacja z terapeutką dotąd była taka bardzo bliska, ale nie nosiła znamion nieprzyjemności. wiadomo, ona trzyma granice, ale ja popłynęłam emocjonalnie na nią, żyłam myśląc cały czas o tych sesjach, dopiero dziś z perspektywy to widzę. że to było zbyt blisko z mojej strony. naturalnie kryzysy, gdy wyjeżdżała. Keji, ciężko mi sobie wyobrazić trud mieszkania z rodziną w 1 pokoju nawet bardzo dużym. tam dopiero to wszystko musiało się mieszać, a to całe naśmiewanie się, to również jest coś, co mnie towarzyszyło ze strony brata głównie. to było bardzo okrutne, bo jak nazwać to, że 14 latek wyśmiewa się ironicznie z tego, że np. 2 latka tańczy przed tv.? że śpiewa? albo gdy każde stwierdzenie jest przekręcane i obśmiewane? człowiek nabywa przekonania że nie robiąc zbyt wiele, jest komiczny i żenujący. ja miałam problem z bliskością matki, bo było jej o wiele za dużo i wiele zbyt długo. dzisiaj gdy przejawiam niezależny sposób myślenia, ona wpada rozpacz, miota się i wyjeżdża z myśleniem urojeniowym.
  4. dla mnie to stan umysłu wynikający z dłuższego kontaktu z osobą, z którą pozostaję w bardzo bliskiej relacji, najczęściej z matką. to wychodzi od tej osoby. jest napastliwa, żądna ekstremalnej bliskości, zaprasza "do siebie" omawiając ze mną bardzo intymne szczegóły życia fizjologicznego czy psychicznego. najczęściej obnaża się niestosowanie do mojej obecności, w moim przypadku kobieca nagość jest czymś gwałcącym (z pewnością ze względu na sytuacje z dzieciństwa) czuję, że odpływam, wyłączam się, zapadam w siebie, tracę autonomię, ale trwam w tej sytuacji (bo ciężko tak bez powodu uciec nagle) jest to nieprzyjemne, czuję że jestem niewłaściwą osobą w tym miejscu i czasie. ta osoba wżera się w mój sposób myślenia już nie do końca wiem co myślę, jakie mam poglądy, gdzie kończą się moje, a zaczynają cudze. nawet jeśli wyjdę i zamknę drzwi to taka osoba zostaje mi w głowie i nie moge jej wyrzucić, mam wrażenie, jakby była cały czas obecna obok mnie. -- 21 lut 2013, 00:38 -- jeszcze zapomniałam dodać, że to jest przypadek gdy to scalenie mentalne jest nieprzyjemne, bo ktoś wdziera się wbrew mojej woli przez granice mojej intymności pojętej na wielu płaszczyznach. inna sytuacja była z terapeutką. ona jest kimś pozytywnym, bez dwóch zdań, ale do niej z kolei ja przykleiłam się tak bardzo, że mając terapie 2 x w tygodniu żyłam tymi sesjami cały tydzień, wszystko inne przestało mieć znaczenie, w głowie miałam tylko ją i bardzo ucierpiały na tym inne sfery życia bo im bardziej intensywna relacja tym bardziej nie umiem skupić się na innych rzeczach. przyrównałabym to do stanu permanentnego zakochania, gdy człowiek może myśleć tylko o danej osobie tak wyglądają zasadniczo moje relacje, ale są skrajnie intensywne, pochłaniające albo tak bardzo luźne, że praktycznie ich nie ma :'>
  5. dla mnie to stan umysłu wynikający z dłuższego kontaktu z osobą, z którą pozostaję w bardzo bliskiej relacji, najczęściej z matką. to wychodzi od tej osoby. jest napastliwa, żądna ekstremalnej bliskości, zaprasza "do siebie" omawiając ze mną bardzo intymne szczegóły życia fizjologicznego czy psychicznego. najczęściej obnaża się niestosowanie do mojej obecności, w moim przypadku kobieca nagość jest czymś gwałcącym (z pewnością ze względu na sytuacje z dzieciństwa) czuję, że odpływam, wyłączam się, zapadam w siebie, tracę autonomię, ale trwam w tej sytuacji (bo ciężko tak bez powodu uciec nagle) jest to nieprzyjemne, czuję że jestem niewłaściwą osobą w tym miejscu i czasie. ta osoba wżera się w mój sposób myślenia już nie do końca wiem co myślę, jakie mam poglądy, gdzie kończą się moje, a zaczynają cudze. nawet jeśli wyjdę i zamknę drzwi to taka osoba zostaje mi w głowie i nie moge jej wyrzucić, mam wrażenie, jakby była cały czas obecna obok mnie. -- 21 lut 2013, 00:38 -- jeszcze zapomniałam dodać, że to jest przypadek gdy to scalenie mentalne jest nieprzyjemne, bo ktoś wdziera się wbrew mojej woli przez granice mojej intymności pojętej na wielu płaszczyznach. inna sytuacja była z terapeutką. ona jest kimś pozytywnym, bez dwóch zdań, ale do niej z kolei ja przykleiłam się tak bardzo, że mając terapie 2 x w tygodniu żyłam tymi sesjami cały tydzień, wszystko inne przestało mieć znaczenie, w głowie miałam tylko ją i bardzo ucierpiały na tym inne sfery życia bo im bardziej intensywna relacja tym bardziej nie umiem skupić się na innych rzeczach. przyrównałabym to do stanu permanentnego zakochania, gdy człowiek może myśleć tylko o danej osobie tak wyglądają zasadniczo moje relacje, ale są skrajnie intensywne, pochłaniające albo tak bardzo luźne, że praktycznie ich nie ma :'>
  6. lęk przed zlaniem się z obiektem, zlaniem symbiotycznym, czy ktoś doświadcza tego na codzień w relacjach? omawiacie to na terapii?
  7. lęk przed zlaniem się z obiektem, zlaniem symbiotycznym, czy ktoś doświadcza tego na codzień w relacjach? omawiacie to na terapii?
  8. chojrakowa, żaden ignor, tylko jestem dziś tak wycieńczona, że wcześniej rzuciłam okiem w ostatni post poprostu ja to generalnie czuję się obdarta z siebie. przez terapię. o rzuceniu wszystkiego i wyjechaniu w bieszczady myślę nader często. nawet zaczęłam tym grozić bliskim i szczerze wierzę, że pewnego dnia się wkurzę i faktycznie zniknę na jakiś czas. w każdym razie stało się coś konkretnego co spowodowało taki stan? jak się trzymasz?
  9. ja dorzucę od siebie, że zaburzenia zaburzeniami, ale bycie późnym dzieckiem jest fatalne dla owego dziecka z wielu powodów. ja przyszłam na świat gdy mój ojciec miał lat 48, moja matka lat 39. mam 12 lat starszego brata. całe życie byłam przez nich lekceważona jako duuużo młodsze, głupsze dziecko bez prawa głosu, zarówno jak miałam lat 3 jak i 23. matka telepała się nade mną, jak gdybym była olśnieniem, zadość uczynieniem za "nieudanego" syna. w konsekwencji to patologiczne skupienie na mnie jako jedynym "dobrym" dziecku zaowocowała sami wiecie czym. a nade wszystko mając rodziców obecnie mocno zaawansowanych w wieku żyję w niepokoju o nich, nie mam pojęcia jak długo jeszcze będą się cieszyć zdrowiem, jak długo ojciec będzie wspomagać finansowo, a przecież cały czas jestem w trakcie terapii i na studiach. w naszym kraju nie miałabym szans żeby się samodzielnie utrzymać. gdybym nagle musiała pójść do pracy, skończyłaby się moja terapia. nie czuje się gotowa na to, żeby się z nimi rozstać. powiedzcie jaka to sprawiedliwość, że mój brat normalny, zdrowy, zdolny, w wieku 35 lat ma rodziców cieszących się zdrowiem, wspierających go? dla czego ja, osoba z problemami psychicznymi prawdopodobnie nie będę się mogła cieszyć ich obecnością równie długo? piszę to w kontekście tego, że odkładanie decyzji o ciąży do bóg wie jakiego wieku, w nadziei, że się człowiek wyleczy też ma negatywne konsekwencje. może zrujnować czyjeś życie od innej strony. pewnie zaraz znajdą się osoby które powiedzą, że są późnym rodzicem, albo późnym dzieckiem, albo znają kogoś kto był i miał szczęśliwe dzieciństwo. tylko co z tego, skoro równie dobrze można powiedzieć, że niektóre dzieci matek z bpd same wyrosły na osoby zdrowe mimo wszystko?
  10. jezuuu ale mnie wessała czarna dziura sesji. 5 dni z nauką ekstremalną, ze śladową ilością jedzenia i toną szlugów :'> i wcale nie oglądam tych jebniętych żubrów online tudzież pand, którymi jara się cały studiujący internet. controlxxx, w dzisiejszych czasach prawo nie jest już niestety żadnym gwarantem zdobycia pracy. bez aplikacji szanse są podobne jak w przypadku politologów, socjologów, pedagogów... co z tego że dużo umiesz? teraz to nie wystarcza. praca jest efektem przypadku i szczęścia, bardziej niż kwalifikacji. w każdym razie nie zarzucaj sobie że to Twoja wina, że pomimo świetnego wykształcenia nie pracujesz tam, gdzie byś chciała. a faceci są jak dzieci to prawda w dodatku jest pewien szczególny typ pseudo-macho, faceta o horyzontach wąskich jak mikropory w prezerwatywie. typ ten pochodzi z tradycyjnego domu, gdzie wszyscy byli "normalni" bo chodzili w niedziele do kościoła. gdy ktoś z jego bliskich ma problemy psychiczne, osobnik przygląda się podejrzliwie i niedowierzająco. zaburzenia dzieli bowiem na dwie grupy; prawdziwych chorych z jawną, głęboką psychozą, których, jak twierdzi, należy omijać z daleka i wszystkich pozostałych z problemami umiarkowanymi, których wrzuca do worka "wydziwianie". partnerka pseudo-macho musi pełnić rolę zastępczej mamy, a więc gwarantować wikt i opierunek + bonus w postaci usług seksualnych (z reguły częstych ale krótkich). gdy sama będzie miała problemy natury psychicznej, osobnik najpewniej będzie zaprzeczał problemowi tak długo, jak będzie to możliwe.
  11. zazdroszczę poniekąd. od tego kogoś uciekniesz, choćby i na drugą stronę ulicy. ale jeśli to Ty skażasz, to gdzie nie pójdziesz, tam od nowa będzie źle
  12. no co ty, może mu poprostu zależy? z moim poprzednim partnerem byłam (z ciągłymi przerwami) 3,5 roku. to, jakie jazdy emocjonalne sobie na wzajem robiliśmy, to nieprawdopodobne wręcz. albo ja wyłam, albo on wył, bo albo ja się czułam zraniona i "zniszczona" albo on przeze mnie. nie potrafiliśmy z siebie zrezygnować na dobre, ale nie powiedziałabym, że on był zaburzony osobowościowo. miał coś z nerwicą na pewno (leczył się nawet kiedyś). w każdym razie no cóż, znosił te moje odejścia, bo potem przyjmował mnie z powrotem. po prostu dawał się wkręcić w bajke, że tym razem już na pewno będzie dobrze i nie będziemy się tak katować wzajemnie.
  13. am I eviiiil....? YES I AM !!! piosenka na bezsenność
  14. z grzywką jest ten problem, że jak raz utniesz, to potem nie ma wyboru, a preferencje szybko się zmieniają. jak cię ta równa drażni, to możesz spróbować ją zaczesywać na bok przez całe czoło, wystrzępić i układać na lakierze (ja tak zawsze robię) trzyma sie na miejscu i nie spada na oczy (czego wprost nienawidzę) kurde wizaż.pl zrobiłyśmy z tego wątku
  15. mnie w jean luis david powiedziały kiedyś, że jak dekolor ma być robiony to 3 miesiące muszą minąć od ostatniego rozjaśniania (wówczas byłam tandetną blondynką po intensywnym, wielokrotnym rozjaśnianiu w domu i w salonie) tak, że pogadaj, jak ci zależy. myśle, że przy ciemnych farbach to można od ręki !
  16. może pokombinuję w przyszłości. tylko do fryzjerów nie mam zaufania jakoś, mam wrażenie że nigdy nie zrobili mi tego, o co mi chodziło ale z tymi pigmentami miedzi, czerwieni to masz rację. jak raz dziadostwo dostanie sie pod łuskę to czołgiem nie ruszysz
  17. czarne też miałam. długo nawet, ale jak mi odbiło w drugą stronę, no to problem bo czarną farbę nie sposób ruszyć. jak nawet zedrzesz kolor, to pozostają spłowiało rude
  18. tak poprostu, wydaje mi się że czerwienie i fiolety są odpowiednie dla chłodnych kolorów, stąd że niebieskie albo zielone. ja z kolei choruje na niebieskie oczy a tu dupa zbita próbowałam zrobić na sobie ciepły brąz, ale wszystkie ciepłe odcienie wychodziły jak lekko machoniowe, odbijały światło na czerwono
  19. chojrakowa, coś jest na rzeczy z tymi bliźniaczkami mnie takie sytuacje poprostu łamią. jeszcze bym sie pośmiała gdyby to była jakaś jedna rzecz, jeden przytyk, spoko, chociaż nie uważam żeby to było konieczne. ale jak słucham zdanie po zdaniu krytyki nawet żartem to łamię się wewnętrznie. dla czego ja się koncentruje na zaletach mojego faceta a w odpowiedzi słyszę samą krytyke? to nie jest tak że on jest zły. bardzo dobry jest nawet, ale w takich sytuacjach zamieniam się w kamień, nie moge powiedzieć kompletnie nic czuje tylko że za moment pęknę i dosłownie rozwale się na kawałki. mi się podoba Twój kolor na tym ostatnim dodanym zdjęciu. nie wiem czy monitor odaje faktyczny odcień, na moje oko wygląda na taki ciepły, czekoladowy brąz. jaką farbe nakładałaś? gdybym miała niebieskie albo zielone oczy to machnęłabym się na taki: http://www.syoss.pl/index.php?id=295 ale uważam że do brązowych oczu takie odcienie nie pasują
  20. chojrakowa, cholera też przerabiałam chyba każdy kolor. żaden nie pasuje na tyle, żebym się czuła dobrze. nawet zaczełam wierzyć że to wina moich naturalnych włosów, bo to na nich każdy odcień wychodzi jak gówno. mam naturalnie popielaty blond, każda farba wychodzi na ich albo rudo albo czarno (albo mam problem ze wzrokiem....) do tego tak: terapeutka wyjechała na tydzień, utknęłam z nie przyjemną wagą 50kg (jestem niska 163cm), a w domu mam taki klimat że chce mi się płakać. współlokatorka z moim facetem urządzają sobie polowanie na mnie, wyjeżdżają z litanią "dowcipów": krzywe nogi, czepia się, za chuda, narzeka, brudzi, robi syf, itp itd..... taka wyliczanka trwa kilka dobrych minut i ja na prawde wiem że to SĄ żarty ale kiedy tak słyszę zdanie po zdaniu że jestem beznadziejna to poprostu łamie się coś we mnie bo czuje, że widzą tylko moje wady, nie ma już nic poza nimi. czuje że wybuchnę niedługo, a nawet nie moge sobie nadgarstka rozpieprzyć dla spuszczenia ciśnienia bo mój facet momentalnie to wyczai i bede miała przypał. nie mam już siły z tym wszystkim.
  21. jest coś, o co już dawno chciałam zapytać. czy macie poczucie "psucia" przedmiotów i ludzi swoją osobą? swoimi wadami? logika jest taka: jest mi ze samą sobą źle, nie mogę siebie znieść, coś we mnie jest cholernie nie tak. próbuję to zmienić, uciekam się do prostych rzeczy, jak zmiana koloru włosów, radykalna zmiana ubrań. czasem jest jakaś rzecz, która szalenie mi się spodoba. mam takie wrażenie, że jak sobie to kupie, albo jak zmienie ten kolor włosów to "naprawię" tą beznadziejność w sobie, "zasłonię" ją i od tej pory będę się już cały czas czuła ze sobą dobrze. czasem to dotyczy ludzi. jest jakaś osobą z którą chciałabym sie zaprzyjaźnić bo wydaje się być super. ale kiedy już kupie sobie tą rzecz, przefarbuje kudły i spędzę trochę czasu z taką osobą, zaczynam czuć że te wszystkie rzeczy są tak samo beznadziejne jak poprzednie. tak jakbym ja psuła ich świetność swoją beznadziejnością... już nie wyglądają tak dobrze na mnie. tak, jakbym zmierzyła sukienkę która na innej dziewczynie wygląda świetnie, a na mnie koszmarnie. to dotyczy także pomieszczeń. czuję nie chęć do miejsc w których często przebywałam, bo nie mogę znieść atmosfery jaką przesiąknęły przeze mnie. ludzie po pewnym czasie też okazują się być tak fatalni, że muszę od nich się odsunąć, ubrania wymienić, włosy znowu przefarbować (i znowu wierzę, że to kwestia głupiego odcienia który tym razem rozwiąże problem). nie ma takiego układu rzeczy w moim otoczeniu przy którym czułabym się na stałe dobrze ze sobą. ktoś ma podobnie?
  22. ctzo, raczej nie bardzo. pomijając fakt, że normalni ludzie nie znają z reguły takich pojęć, to braku tożsamości po prostu nie widać gołym okiem. ja bym powiedziała że zawsze jestem taka sama dla konkretnej grupy osób, ale dla innej grupy jestem już zupełnie inna. tyle że te dwie grupy nie mają porównania, nie widzą mnie w innych relacjach, więc skąd mogą się dowiedzieć, że jestem zmienna?. natomiast z kolei specjalista na pewno coś takiego wychwyci i to dość szybko.
  23. Selma, jakbyś zdefiniowała po psychologicznemu pojęcie tożsamości? to, o czym aktualnie mówimy? ja znam tylko te bardziej socjologiczne definicje i szczerze mówiąc są mgliste i bardzo abstrakcyjne. zarzucisz czymś mądrym ?
  24. chalkwhite, to bardzo celne ujęcie. problem rozmycia tożsamości jest właśnie trywializowany. w dobie tej komercyjnej szmiry jaką nam serwują w mediach z prędkością przekraczającą możliwości percepcyjne, każdy nagle doznaje poczucia "bycia nijakim", "nie wiem kim jestem", "nie wiem jaki jestem". to nawet zrozumiałe, żyjemy w społeczeństwie ryzyka, w społeczeństwie zblazowanym i dekadenckim, rozjątrzonym erotycznie i jednocześnie roszczeniowo nastawionym do świata. nie musimy walczyć na froncie, więc walczymy o siebie w inny sposób. chcemy być inni, wyjątkowi, unikalni i nawet nie zauważamy, kiedy stajemy się tacy sami jak masa . każdy może dziś powiedzieć "nie mam tożsamości!" a w następnej chwili przejść spokojnie do picia herbaty. skoro każdy tak może, to prawdopodobnie nie stanowi to dużego problemu. a my właśnie nie możemy. nie możemy o tym zapomnieć, wyłączyć tego, odłożyć na półkę, bo to wraca i przypomina o sobie w codziennych sytuacjach. ja swoją drogą mam do samej siebie tak małe zaufanie, że nie potrafiłabym powiedzieć "nie mam tożsamości" gdybym nie usłyszała tego od specjalisty. on przypieczętował moją samowiedzę, utwierdził mnie w przeczuciach. z kolei ciężko się dziwić, skoro do dziś, słyszę od matki, że czytam jakąś książkę tylko dla tego, że mój brat ostatnio ją czytał. nie dla tego, że lubię powieści XIX wieczne, tylko dla tego, że ktoś kogo cenie ją czytał, więc ja powtarzam tą czynność. rozumiecie. zaczynam się zastanawiać, czy ona nie ma racji? gdzie jest prawda? przestaje wiedzieć co tak na prawdę o tym myślę. to jest banalny przykład, ale takie traktowanie przewijało się przez całe moje życie. nigdy nie dostałam prawa głosu, zawszy byłam traktowana jako czyjeś echo, nigdy jako własne zdanie. wieczne zaprzeczanie moim uczuciom i poglądom "ty wcale tak nie myślisz, tylko on ci tak powiedział"... do szału mnie to doprowadzało. status własnego zdania otrzymywałam tylko wtedy, gdy całkowicie zgadzałam się ze zdaniem matki mam wrażenie, że to miało spory, niszczący wpływ.
×