Skocz do zawartości
Nerwica.com

zielona miętowa

Użytkownik
  • Postów

    734
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zielona miętowa

  1. ja się chyba z tym nie zgodzę do końca. to zależy, czy zaufasz drugiej osobie, czy poznasz ją na tyle, by została przez Ciebie uznana za objawienie (wybawienie?) potem wyniesiona na piedestał i oblana światłem i chwałą w moich relacjach tak jest, tzn. są albo właśnie takie, albo żadne, raczej nic po środku. a jeśli już tak się stanie, to jestem ekstremalnie zorientowana na TĄ osobę, stoję tak blisko niej, że nie widzę już samej siebie, tracę kontrolę nad sobą, a jak ta osoba zniknie, to razem z nią znikam ja, znika aprobata dla mojej osoby, uprawomocnienie mojej osoby ja to tak odczuwam. jakbym bez tej osoby nagle stawała się głęboko upośledzoną kaleką, niezdatną do niczego, niegodną samodzielnego istnienia
  2. z tą wrażliwością to też nie do końca można mówić jak o zalecie. Bo co to za zaleta, która odbija się na nas samych? To my ponosimy konsekwencje tej wrażliwości, a prawda jest taka, że najszczęśliwsze są osoby gruboskórne, które można nawet posądzić o brak empatii, czy ogólnie o brak serca dla innych. Takie osoby nie można złamać, czy choćby obrazić, bo mają tak silne i pozytywne pojęcie o samym sobie, że nawet czołg by go nie zburzył. -- 12 sie 2013, 20:45 -- a i swoją drogą też nie słyszałam, żeby to wrażliwe, borderowe "serce" miało faktycznie przełożenie na dobroczynność, wolontariat, lub jakąkolwiek pomoc innym, wymagającą znacznego zaangażowania. nie ma chyba żadnego związku między tymi dwiema rzeczami... po prostu na tej wrażliwości nikt nie skorzysta, a już najmniej my sami. -- 12 sie 2013, 20:49 -- jeszcze se dorzucę, bo mi się przypomniało mogę nawet powiedzieć, że właśnie ta wrażliwość powoduje to, że odsuwamy się od ludzi, dystansujemy, od dużej bliskości, praktycznie do braku kontaktu. Przynajmniej ja tak mam. Przez to nie potrafiłabym raczej pracować z ludźmi na stałe, widzieć codziennie tych samych podopiecznych, np. jako wychowawca, bo nie trzymam granic, prędko zaczęłabym odczuwać natłok i napór na moją osobę i zwiewałabym jak najdalej...
  3. mnie ukłuła w oczy jedna, albo może dwie kwestie. pierwsza to taka, że największym problemem w takiej sytuacji jest dylemat: "czy bliska osobna jest JUŻ na tyle chora, że JUŻ wymaga hospitalizacji?" odpowiedź nie zawsze jest prosta. Mama autorki postu przejawiała dość wyraźne objawy choroby, to każdy może ocenić nawet bez specjalistycznego wykształcenia. Decyzja nie była jeszcze tak bardzo trudna. Najtrudniejsze moim zdaniem w niej było osamotnienie autorki i to jest druga kwestia. Strasznie mnie bulwersuje, gdy czytam lub słyszę, że dziecko (nawet dorosłe i zdrowe) w obliczu kryzysowej sytuacji jest osamotnione i musi podjąć pewne decyzje samemu, pomimo, że obok stoją przecież ich ojcowie, lub inni bliscy i powinni się interesować tym problemem, to umywają od tematu ręce i liczą, że "jakoś to będzie póki co", "byle doraźnie rozwiązać problem" i cieszą się, jeśli chora ma lepszy dzień, bo nie muszą się angażować w pomoc Mój ojciec jest takim człowiekiem bardzo "unikowym", który nie potrafi uczestniczyć w życiu rodziny, ani nawet bronić bliskich, gdy dzieje sie im krzywda, także ze strony innych członków rodziny. Takie decyzje jak ta podejmuje się wyjątkowo ciężko, gdy nie stoi za nami zdanie innych bliskich osób, podyktowane troską, które z racji swojej roli POWINNY być zainteresowane pomocą. Krew człowieka wówczas zalewa, bo nie chce popełnić błędu, a jeśli faktycznie go popełni, to potem reszta powie "nie trzeba było się wyrywać...", "mówiłem, że wydziwiasz" itp. Z kolei jeśli zaniechamy stanowczych ruchów, a dojdzie do tragedii, to potem już nie tylko rodzina ale i sąsiedzi, powiedzą "dorosła córka w domu, a nie potrafiła o matkę zadbać" no i bądź tu mądry
  4. salvorin, salwas, no jasne, ja też nie zapieram się przed tezą, że część winy leży po stronie genów, generalnie jestem zdania, że musi najpierw zaistnieć jakiś rodzaj podatności genetycznej, a czynniki środowiskowe są rodzajem zapalnika, który uaktywnia te skłonności. ale to jest takie moje luźne, intuicyjne myślenie, ogólnie są różne stanowiska i żadne nie zostało udowodnione raz na zawsze. natomiast nie jest też tak, że to akurat z.o. mają związek z obecnością zaburzeń w historii rodzinnej. występowanie zaburzeń w rodzinie jest predyktorem dla występowania rozmaitych problemów u następnych pokoleń, od schizofrenii, po nerwicę. tylko teraz pytanie, czy jest to kwestią przekazywania "genu choroby", czy po prostu rodzic, lub babcia trawiona przez swoje własne jazdy, była tak patologicznym opiekunem dla wnuka, że musiała mu "podarować" złe wzorce w wychowaniu?
  5. salwas, no właśnie, ostatecznie dochodzi sie po takich karkołomnych awanturach do wniosku, że ten "demon" były, jest jednak najlepszy i nie do zastąpienia nikim innym, więc się do niego wraca. tak jest! na początku jest magia, w każdym razie ja na początku mojego poprzedniego, wyjątkowo toksycznego związku miałam wrażenie "łał!!! nigdy nie spotkałam tak dopasowanego do mnie człowieka, jest inny, idealny, doskonały, wyjątkowy" i nasza relacja też była WYJĄTKOWA, hiper bliska, po prostu eskalacja szczęścia. oczywiście do pierwszych zgrzytów. bo im wyżej wynosisz drugą osobę na piedestał ochów i achów, tym niżej potem z niego spadnie. resztę już znasz. podręcznikowo - jak najbardziej typowe zachowanie dla bordera. z mojego doświadczenia? w poprzednim związku raniłam tylko werbalnie, ew. zadawałam sobie rany fizycznie, żeby on to widział i też go bolało w obecnym związku, który uważam za na prawdę przyzwoity i stabilny, też jest pewien zgrzyt. ja i on mamy taki styl bycia, styl żartu, że lubimy się bić, przygniatać, miażdżyć, przytrzymywać, podduszać itp. i to wszystko w ramach wygłupów, trochę jak bójki brata z siostrą, balansujące na granicy bólu. od zawsze tak było, zawsze uważałam to za wyjątkowo zabawne. ale ostatnio mam wrażenie, że temu "wyżywaniu się" na sobie przynajmniej z mojej strony towarzyszy złość, chęć zadania faktycznego bólu, odreagowania jednym słowem. niepokoi mnie to, wygląda na to, że te zabawy wymykają się spod kontroli. :'> salvorin, nie przesadzaj z tą "borderową wariatką", to są bardzo poranieni przez własnych rodziców ludzie, nie mają takich mechanizmów obronnych w głowie jakie masz ty. są ograniczeni w swoich możliwościach emocjonalnych i szamoczą się od ściany do ściany, od potrzeby bliskości do potrzeby autonomii, nigdy nie uzyskując złotego środka. jeśli taki border chodzi na terapię i pracuje nad sobą, to nie widzę powodu, żeby go wrzucać do worka pt "wariat".
  6. a i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby bohaterka tego wątku po odpowiednio solidnym wyzłoszczeniu się, przeszła do fazy zobojętnienia i potem bardzo szybko tęsknoty. wtedy będzie inicjować dalszy kontakt, już w zupełnie innym tonie czyli "co słychać?", "zawsze lubiłam w tobie to i tamto", "brakuje mi ciebie", "spotkajmy się na piwo" itd. fala zauroczenia osobą autora na nowo. -- 07 sie 2013, 01:43 -- a nie jest przypadkiem tak, że wąskie grono najbliższych osób ochraniasz, bo szanujesz ich, kochasz i masz poczucie, że Twoja złość mogłaby ich zniszczyć, zmieść z powierzchni ziemi? zatem lepiej skierować ją do siebie? ja tak mam właśnie. moim zdaniem łatwiej jest zbesztać tych, na których nam średnio zależy, bo jak się odsuną, a nie są nam potrzebni tak bardzo, to co z tego?
  7. monk.2000, dzięki! zieloną przyjmę zawsze, w każdej ilości ja bym jeszcze mogła dodać do Twojej wyliczanki manipulowanie, celowe rozdrażnianie ludzi, kierowanie rozmową tak, żeby wyłuszczyć i spotęgować cudze błędy żeby się poczuł gorzej ze samym sobą, aluzje do rozmówcy mieszające go z błotem, ogólnie dawanie komunikatu "jesteś totalnym śmieciem i gardzę tobą" chociaż nie wprost
  8. no i wcale mnie nie dziwi, że czujesz się odpowiedzialny jak za dziecko. relacja z bpd to często generowanie takich właśnie relacji dziecko-rodzic, a właściwie powtarzanie schematu z relacji z toksycznym rodzicem. border będzie żądał uwagi i zaspokajania potrzeby bezpieczeństwa w stopniu, jakiego wymaga małe dziecko. będzie sie zbliżał, wczepiał, łączył jak taka pasożytnicza rybka przyczepiona do większej. aż zatracisz poczucie gdzie kończysz się Ty, a zaczyna ona. miłość bordera z zasady opiera się na zaspokajaniu jego potrzeb, nie jest to miłość dojrzała sądząc po jej zachowaniu już "po" zerwaniu, wg mnie cały czas żywi do Ciebie ogromną złość, zdewaluowała Cię do samego dna piekieł i teraz żywi się własną złością, bo ogólnie takie "złoszczenie się" jest na swój sposób po prostu przyjemne, jest jakby metodą realizowania siebie. mogłabym to porównać do przyjemności związanej z rozładowaniem napięcia seksualnego, oczywiście im więcej nagromadzonych emocji tym większy wybuch, i tym większe potem zadowolenie. nie przejmuj się, nie jesteś beznadziejny, ta złość prawie zawsze jest przejaskrawiona i sztucznie nadmuchana. w sensie bez rzeczywistych podstaw.
  9. mnie zawsze dziwiło, że kobiety tak bardzo przeżywają ten ślub. W końcu to jest normalna, trochę większa impreza. oczywiście rozumiem, że wizja tłumu wzmaga Twoje lęki i to jest kanwą dla stresu, ale abstrahując od problemów emocjonalnych, to ślub powinien być rozrywką, szczęśliwym dniem, a nie pełnym stresu spięcia. dużo kobiet podchodzi to tego na zasadzie "żeby tylko WSZYSTKO poszło idealnie", "ślub MUSI być IDEALNY" a prawda jest taka, że nigdy nie będzie, bo uczestnicz w nim dużo ludzi i tak albo restauracja spapra zamówienie, albo lunie deszcz, albo ksiądz zacznie opowiadać głupoty w kazaniu, albo pan młody zacznie się jąkać przy ołtarzu. albo wujek nabzdryngoli się jeszcze przed obiadem i stoczy się pod stół ściągając sobie talerz na głowę, albo byli absztyfikanci panny młodej spotkają się i najpierw nastukają się wódką, a potem nastukają siebie nawzajem. tak czy siak, kobieta, rzeczona panna młoda nie ma ani trochę wpływu na te wszystkie sytuacje, a skoro go nie ma , to po co przeżywać katusze z ich powodu?
  10. Atalia, bez "pięknego mózgu" nie mają się po co zbliżać do mnie Selma, chodzi o tą granicę 17,5? w sensie zaliczyłaś oczko niżej?
  11. czy obsesją na punkcie ciała? nie jestem pewna. Wiem za to że z jednej strony anoreksja jest częstym bonusem przy bdp (ale nie wiem czy ze względu na obsesję ciała, czy uzależnienie od odchudzania, czy autoagresję, czy impulsywność, co by się z resztą prędzej wiązało z bulimią ) natomiast w jednym podręczniku o anoreksji wyczytałam taką klasyfikację tego zaburzenia, gdzie autorka pisała wyraźnie, że istnieje "anoreksja" w zaburzeniu borderline, przy czym chora nigdy nie zejdzie poniżej BMI będącego granicą dla anoreksji (tj. 17,5) choć dąży oczywiście do utraty wagi i występują wszystkie przesłanki świadczące o anie. nie wiem skąd akurat tak radykalna i pewna teza, nigdzie indziej nie znalazłam potwierdzenia na to.
  12. taa, jeśli to faktycznie kwestia jego obecności, to może znaczyć, że się od niego uzależniasz, bądź uzależniłaś. Lękowcy mają w sobie rys osobowości zależnej. Może sie okazać, że bez niego nie potrafisz samodzielnie funkcjonować i co wtedy? jesli coś sie zepsuje, będziesz tkwić w martwym związku dla poczucia bezpieczeństwa? drugi człowiek nigdy nie jest lekarstwem dla drugiej osoby. Chyba, że jest to specjalista co do tego, że pojawienie się nerwicy niszczyło Twoje związki z facetami... to ja moge powiedzieć z obserwacji jak wygląda działanie lękowca. Na początku jest mamienie faceta i kokieteria, wszystko super trala lala, aż nagle zostaje wyjawiony sekret pt "mam nerwicę lękową" i tutaj następuje wielogodzinny monolog ze szczegółowymi opisami objawów, bardzo intensywny i szczegółowy i nie jest dziwne, że taki facet sie zmywa, bo się zwyczajnie boi. Nie wiem czy tak jest w Twoim przypadku ale to może być poważne źródło tych zerwań.
  13. Trudno powiedzieć, poprostu głodna czuję się bardziej "czysta", lepsza, mniej skażona, odciążona od swoich słabości. Gdy mam takie odczucia, prawie zawsze odczuwam w pewnym momencie głód (potrzebę dostarczenia cukru do organizmu) ale jednocześnie na nic mam ochoty, nic mi nie smakuje, myślę o tym by uniknąć pakowania czegokolwiek do ust, a nie jakby tu uszczuplić kalorycznie mój deser Z kolei zauważyłam, że niektóre osoby nigdy nie mają takiego postrzegania jedzenia jak ja. Niektóre kobiety poprostu muszą ładować tłuste i kaloryczne jedzenie a wszelka zmiana stylu odżywania kojarzy im się z torturą nie do przebrnięcia. Zabawne to troche co do gotowania, to trochę to tak jest, że robimy takie rzeczy, żeby się przypodobać adresatowi tego posiłku ale czy jest w tym coś złego? Myślę, że ten ktoś pomyśli najprędzej, że troszczysz się o niego i chciałaś mu sprawić przyjemność. Ja mogę gotować tylko dla kogoś, kogo bardzo kocham, bo dzielić się własnym posiłkiem to trochę jak dzielić się sobą, dawać swoją miłość i opiekę. Nie potrafię natomiast podzielić się własnoręcznie przyrządzonym posiłkiem ze współlokatorką. Sama myśl o tym doprowadza mnie wewnętrznie do furii I wcale nie chodzi o to, że ta nigdy mi się nie odwdzięczy (bo nie potrafi gotować i nie chce jej się) tylko o poczucie bycia pochłanianą, zagarnianą, o wtargnięcie w enklawę mojej bliskości, która zarezerwowana jest tylko dla mojego faceta. Wiem, że brzmi to pewnie dość paranoicznie no ale .... -- 29 kwi 2013, 00:16 -- jeszcze zapomniałam dodać, że z gotowaniem jak ze wszystkim, ma różną motywację. niektóre kobiety gotują bliskim np. dla tego, że ich matki całe życie to robiły i one przyjmują tą rolę niejako z przydziału, bo nie wyobrażają sobie innego porządku świata. Inni gotują z wyboru, z chęci próbowania nowych rzeczy, bo tak jest taniej, czy dlatego, że poprostu to lubią. W ramach anegdoty mogę dodać, że moja matka nieustannie załamuje ręce nad faktem, że gotuje mojemu facetowi, ponieważ twierdzi że "sama zapędzam się do roli służącej i skończe tak jak ona - wykorzystywana, poniżana, i wycieńczona serwowaniem obiadów rodzinie"
  14. Strzyga, hm... no ciekawe co piszesz, zwłaszcza o tej przemianie samopoczucia pod wpływem wyjazdu, lokalnego jedzenia. u mnie skoki nastrojów nigdy nie były powiązane z jedzeniem, ja tak tego nie kojarze w każdym razie. owszem, gdy byłam młodsza bardziej się kontrolowałam, bo żyłam kontrolą swojej wagi, to mnie pochłaniało totalnie. dzisiaj żyję w o wiele większym chaosie, w jedzeniu coraz większa anarchia, dochodzi do paradoksalnych sytuacji, gdy gotuje obiad narzeczonemu, a potem on je sam bo ja nie jestem w stanie wziąć do ust normalnego jedzenia.
  15. Strzyga, to przecież nie o Tobie pisałam, żeś retard jak się odżywiam? falami. mam etapy, gdy jem hiper-zdrowo, najczęściej ma to związek z chęcią utraty wagi, czyli dużo warzyw, nabiał, chude mięso. Gdy byłam młodsza, miałam duże sukcesy, najniższa moja waga to 45,5 kg przy 163 cm. obecnie utrzymuję już od miesięcy wagę 48-49 kg. Powiedzmy, że to mnie satysfakcjonuje. Natomiast są też te inne etapy, podczas których żywię się odpadami, czyli kawałek czekolady, drożdżówka, jakiś czips, jakiś napój energetyczny. Nie jem tego dużo, poprostu tyle, żeby nie chodzić głodną. nie mam pojęcia dlaczego działam tak, a nie inaczej. te fazy na śmieciowe jedzenie to jakby wyraz znudzenia, tego że mi nie zależy na sobie? wiem, że takie jedzenie rujnuje organizm. może właśnie o to mi chodzi? -- 24 kwi 2013, 22:52 -- są dni takie takie jak dzisiejszy, gdzie harowałam jak wół podpięty do pługa, cały dzień sama remontowałam kuchnię, zjadłam 2 drożdżówki, kanapkę, 2 energetyki i 2 kawy. I w tej chwili jestem jakoś nadzwyczajnie pobudzona, chociaż cały dzień towarzyszy mi głód. I to nie jest kwestia kofeiny, tauryny itp, bo te nigdy na mnie nie działają. Paradoksalnie, gdy się "niedożywię" czuję się ze samą sobą lepiej.
  16. Strzyga, nie mogą, bo te wszystkie magiczne specyfiki, nagłe olśnienia medycyny alternatywnej działają nie mniej, nie więcej jak tyle, ile umarłemu kadzidło. nie ma się co czarować, lek albo jest receptę, albo nie działa. mam znajomą, która wierzy, że pewien ziołowy lek bez recepty za 2,89zł "na nerwy" działał na nią uspokajająco..... no sorry, jakim retardem trzeba być, żeby w to wierzyć? szczerze mówiąc nie wierzę w istotne działanie takich rzeczy jak muzykoterapia... no rozumiem, jestem wkurzona, to zakładam słuchawki na uszy i wrzucam sobie cięższą metalową napierdalankę, ok, można się w ten sposób wyżyć, w tym kontekście ma to uzasadnienie, ale jakieś relaksacyjne pierdoły... jeśli to rozwiązuje czyjeś problemy emocjonalne, to to nie są żadne problemy, a każdym razie nie takie, które wymagają pomocy specjalisty
  17. nie wygląda to na nic poważnego. cechy os. zależnej nie są groźne, natomiast napięty afekt mnie kojarzy się po prostu ze "sztywnym afektem"
  18. vifi, jest tutaj wątek na ten temat, na pewno warty poczytania.
  19. to tak! jak najbardziej, również mam taki rodzaj radaru który wyłapuje w obserwacji wszelkie fałsze między dwójką ludzi, również te najbardziej subtelne. być może to własnie efekt tej ogólnej infantylności emocjonalnej? pamiętam z zajęć na uczelni, gdy kobieta od ćwiczeń mówiła, że dzieci są "jak papierek lakmusowy" relacji rodziców, że mogą oni na terapii rodzinnej kłamać ile wlezie, że jest super, że się dogadują, ale zachowanie dziecka wyjawi jak naprawdę to wygląda. ha! ja to bym powiedziała, że jest i to ogromna, ale - nie wiem na ile obiektywnie siebie w tym widzę, na ile rozumiem empatię definiowaną na potrzeby tej właśnie definicji BPD. inaczej - pamiętam, gdy mówiłam na terapii, że "zawsze uważałam się za partnerkę dobrą, rozumiejącą, tolerancyjną wobec faceta" to moja t. omało nie parsknęła śmiechem w każdym razie odczytałam z tego iż mam kompletnie złe wyobrażenie na swój temat. może tak troche zabrzmiało, chciałam się jak najbardziej streścić, ale oczywiście miałam na myśli również ten aspekt świadomościowy, aspekt chęci pracy nad sobą. może bardziej pasowałoby sformułować: "czy miłość osoby zaburzonej, mającej deficyty emocjonalne, jest miłością uczciwą? równie wartościową, co miłość osoby niezaburzonej?" wiem, wiem, troche obrazoburcze i prowokacyjne, nie mniej temat trudnyi chyba nikt się nad tym dotąd nie zastanawiał. podam przykład: osobowość zależna, ma skłonność do bycia z kimś nie z czystej miłości, ale dla uzyskania bezpieczeństwa - znam taką osobę i coś się we mnie burzy gdy to widzę. narcyz z kolei może być z kimś, kto np. jest bardzo nieśmiałą, zakompleksioną kobietą, która będzie go zawsze podziwiać i wynosić na piedestał, podnosząc jego samoocenę.
  20. claustrophobic, dokładnie prostotę myślenia, na pewno też bezpośredniość, ogólną prostolinijność, brak skłonności do omawiania godzinami pierdół i zawiłości relacji, "bo ta się krzywo popatrzyła", "bo tamta zrobiła krzywa akcję" , bo coś tam bardzo niezrozumiałego + patologiczna infantylność i nadmierna wylewność; napadają cię, obrzygują emocjonalnym błotem i zaraz znikają, a wraz z nimi twoje poczucie dobrostanu psychicznego*. (*A. jeśli to czytasz, broń Cię panie boże odnosić to do siebie!) ja to mam ewidentne traumy z relacji z matką, tak więc sobie samej się nie dziwie ale zauważam też, że jest sporo (coraz więcej?) takich kobiet którym bliżej mentalnie do męskiego typu. może to rodzaj jakiegoś kulturowego artefaktu? jakaś nowa, kulturowa hybryda, efekt ścierania się społecznych biegunów płci męskiej i żeńskiej? bo z drugiej strony nie mało jest również tych sfeminizowanych facetów, wyłapujących niuanse i zabarwienia emocjonalne w rozmowie z dziewczyną, stąd też mają masę przyjaciółek (nie kumpli) i najczęściej gładką powierzchowność.
  21. ha, ostatnie zdanie twojej wypowiedzi trafia w sedno nie no, tutaj ciężko polemizować z objawami jatrogennym, na pewno takowe się pojawiają, przy czym tu bym była ostrożna, bo to, że leczenie spowodowało pogorszenie nie musi być jednoznaczne z tym, że to świadomość diagnozy spowodowała pogorszenie. jest sporo doniesień o tym, że terapia psychoanalityczna powoduje wyraźne (większe niż przeciętnie w innych zaburzeniach) pogorszenie funkcjonowania pacjenta. osobiście nie znam badań, z których wynikałoby, że to poznanie diagnozy spowodowało pogorszenie. (co nie znaczy, że ich nie ma, poprostu się nie natknęłam )
  22. też tak myśle, w końcu który facet zrozumie zawiłości i specyfikę tego zaburzenia, najwyżej do czego się posunie to przeczytanie paru artykułów online, w których powtarza się to samo napisane na bazie wikipedii myślę, że większość "świadomych" facetów nie zdaje sobie sprawy o co w tym tak na prawdę chodzi.
  23. borderline.kowalsky, według mnie najbardziej zastanawiające jest, ze nie żywisz tej nienawiści do swojej matki i babci. schematy relacji z kobietami biorą się właśnie od relacji z matką, więc być moze nienawidzisz jej tak bardzo, że wypierasz te uczucia, żeby nie "zniszczyć" jej jako dobrego obiektu? zastanawiałaś się nad tym? ja też nienawidze kobiet jako gatunku, istnieją dosłownie 2-3 kobiety które we mnie tej nienawiści nie powodują ale na pewno nie jest to matka rozumiem też problem z partnerem i jego "koleżankami" też byłam z facetem, na którym dziewuchy dosłownie wisiały emocjonalnie, a on nie widział w tym żadnego problemu. miał z nimi równie bliskie relacje jak ze mną, nienawidziłam go za to, były ciągłe awantury, wyrzuty, oskarżenia itp. u mnie rozwiązaniem był partner który patrzy na kobiety z podobną dozą pogardy, co ja.
  24. ŚLUB! czadowy temat nie chodzi mi o te związki, które przeżywają ciągłe rozstanio-powroty. chodzi o taki związek, w którym partner jest elastyczny i dopasowany w takim stopniu, że zerwań jako takich nie ma, bo on jest ciągle obecny, kochający. jednak miłość borderowa jest prymitywna, uczucie do partnera nie ma charakteru dojrzałej, empatycznej miłości, lecz jest oparte na zaspokajaniu egoistycznych potrzeb emocjonalnych (tak jak ma to miejsce u małego dziecka). czy mając na uwadze ten fakt, border prawo brać ślub w tej chwili? czy taka niedojrzała miłość ma prawo bytu i jest wystarczającym argumentem do zawarcia formalnego związku? czy osoba o tendencjach zależnościowych, narcystycznych oraz innych powinna brać ślub? w końcu czy z.o. jakie by nie było, ma prawo blokować normalny cykl życia? odbierać radość z uczestnictwa w takich doświadczeniach jak zakładanie rodziny, zawieranie związku małżeńskiego i odsuwać je w bliżej niesprecyzowaną przyszłość?
  25. ja to myślę, że pewnych zachowań nie da się w sobie wytworzyć tylko z powodu wiedzy, że dane zachowanie występuje w zaburzeniu które mam. nie da się na przykład narzucić sobie słabego poczucia tożsamości, to albo występuje, albo nie.
×