Skocz do zawartości
Nerwica.com

zielona miętowa

Użytkownik
  • Postów

    734
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zielona miętowa

  1. impermeable, to ja moge powiedzieć z własnego doświadczenia jak z tym coming outem bywa. ja już byłam 5 miesiący w związku jak zaczęłam chodzić na terapie, wynikło to całe bpd. najpierw poinformowałam go, że chodze na terapie 2 razy w tygodniu. musiałam sie przyznać bo niby jak wytłumaczyłabym regularne absencje zawsze o tej samej porze? dodałam w pewnym momencie, że no cóż, najpewniej to bpd, niech sie zastanowi czy mnie chce, przemyśli, ja musiałam być szczera w takiej kwestii. nie uciekł, zrozumiał, w prawdzie nie zagłębiał się w temat (do dziś nie ogarnia czym to sie je, dla niego miewam poprostu stany depresyjne i trzeba mieć mnie na oku, bo nie wiadomo kiedy coś odwale ) ale wynika z tego jeden plus. nie musze sie pilnować z tym co mówie, mam prawo mieć gorsze dni i są traktowane poważnie, a nie jak zwykły "foch" mam poprostu pewną taryfę ulgową. moge mu czasem opowiedzieć anegdotę z terapii, pokomentować. ale: zapomnij, że facet cie uratuje, wybawi, zrozumie to zaburzenie od podszewki i elastycznie dostosuje sie do twoich potrzeb. absolutnie nie, nawet terapeuci mają z tym problem. on jest tylko człowiekiem, zwykłym facetem, nie można wymagać od niego takich rzeczy. tak słowem podsumowania, powiedziałabym, że warto mówić. żeby nie było zdziwienia i szoku gdy akurat wybuchniesz niekontrolowaną złością. ale nie mówić na pierwszej randce, raczej na początku związku, gdy decydujecie sie być ze sobą na dłużej niż kilka nocy. ja osobiście nie potrafiłabym takiej informacj ukrywać. to zbyt poważna kwestia, żeby to zatajać. jeśli powie dowidzenia, to trudno. widać jest jeszcze bardziej niedojrzały emocjonalnie, niż ty.
  2. impermeable, coś mi się wydaje, że chcesz mu powiedzieć, bo chcesz go wystraszyć, wystawić na próbę i sprawdzić czy zniesie taką wiadomość.
  3. depas, ja miałam to "szczęście" że ukierunkowanie na z.o. padło na pierwszym spotkaniu, później się tylko uzupełniała i potwierdzała. leki biorę okazjonalnie, najczęściej ze względu na nieobecność terapeutki i okresy wokół tych nieobecności. ale raczej krótko, SSRI, czasem alprazolam, ostatnio kwetiapina. nie znam swojej pełnej diagnozy, koncentruje się na bpd, ale jestem niemalże pewna, że mam też stwierdzone w papierach ptsd, możliwe, że os. unikową, albo zależną. Gregg1991, pamiętam, ktoś kiedyś napisał w podobnym wątku, że mieszane z.o. diagnozuje sie wtedy, gdy u pacjenta występują objawy zaburzeń z jednej wiązki np. objawy narcystyczne, antyspołeczne i bpd.
  4. no teoretycznie ma 3 wyjścia. albo odesłać do innego terapeuty "na przechowanie" jeśli wyjazd jest bardzo długi, może odesłać na interwencje kryzysową w razie gorszego samopoczucia, albo prosto na pogotowie, ale nie tyle profilaktycznie, co bardziej na zasadzie żeby zgłosić się przed, nie po fakcie. tam dadzą leki uspokajające ew. zatrzymają na obserwacje. nawet nie wiedziałam, że tak można, a się okazuje, że owszem. -- 01 lis 2012, 14:04 -- no albo można oczywiście pacjenta zostawić samego, licząc, że z czasem bedzie sobie radzić coraz lepiej. co do wyrażania złości to owszem, nalezy próbować wyrażać ją wprost, bo jesteśmy dorośli, nie jesteśmy już bezbronni. ale sa przypadki że nie ma takiej możliwości, z moją matką np to w ogóle nie przechodzi. próby wyrażania siebie powodują wściekłość, obrażanie, poniżanie i to może trwać tak długo aż sie nie obrażę i nie wyjdę z pomieszczenia.
  5. Selma, ja to myśle, że jawne okazywanie złości do rodziców (zwłaszcza matki) w przypadku bordera jest poprostu niemożliw. gdyby było, dziecko nie nabawiłoby sie bpd. bo w tym miejscu lezy geneza problemu. matka źle reaguje na przejawy złości dziecka, więc przy każdej próbie wyrazu siebie dziecko dostaje po głowie. co do winy terapeutki, jasne, że to nie była wyłącznie jej wina. nie o to mi chodziło żeby zwalać na kogoś wine, nawet nie moge powiedzieć, że to była moja wina biorąc pod uwagę okoliczności. też nie powiem, żebym żałowała tego co sie stało. nie widziałam innej drogi do rozładowania mojej złości. ale to nie zmienia faktu, że rolą każdego terapeuty jest niwelowanie tendencji samobójczych i przedewszystkim w miare możliwości przewidywanie, że pacjent jest w stanie w którym może coś odwalić.
  6. nie wiem czy dobrze rozumiem, o co pytasz. jeśli chodzi o to, czy taka przemyślana w przód próba jest lepsza (tzn. mniej groźna?) od takiej gwałtownej, spontanicznej to nie ma jednej odpowiedzi. chyba można powiedziec w uproszczeniu, że jeśli próba jest świadomie zaplanowana "za złość" bliskim to znaczy, że jej autorka planuje zobaczyć rozpacz na ich twarzach - czyli planuje przeżyć. w tym sensie można uznać, że taka próba jest lepsza. poza tym jest coś, o czym w tym wątku chyba rzadko się wspomina (nie wiem jak w innych). chodzi o to, że próby samobójcze są różnie umotywowane. jedni popełniają je bo nie chcą żyć, inni chcą postraszyć, wstrząsnąć, coś wyegzekwować na bliskich, wyładować złość i border najczęściej popełnia taką właśnie próbę na niby, co jednak nie znaczy, że planuje ją w sposób świadomy, żeby przeżyć. działa impulsywnie, dąży do zagłady, tylko środki których się chwyta są poprostu tak łagodne, że border to przeżyje. bo dlaczego tniemy się zamiast powiesić? śmierć przez powieszenie jest jedną z najbardziej skutecznych i szybkich. pamiętam, jak na wykładzie prowadząca mówiła nam o borderowych próbach z takim cynicznym uśmiechem na twarzy, że z reguły są miękkie, manifestacyjne, niekoniecznie dążą do śmierci. i w sumie sama taką mam na koncie więc nie bede się wykłócać, że to dupa, a nie próba, bo rozumiem te mechanizmy aż za dobrze. poprostu nie wyobrażam sobie, że targam się na własne życie żeby -podkreślam- w pierwszej kolejności świadomie zranić bliskich. jeśli już wybuchnęłam to głównym celem było rozładowanie mojej złości, lęku i bólu. bezpośrednim powodem tego aktu był urlop mojej t. ... troche za długi jak na moje możliwości. dobra bardzo długi, miesiąc miało jej nie być, nie radziłam sobie z tą sytuacją. ale tamtego wieczoru poprostu o niej nie myślałam. tak samo przez myśl mi nie przeszło co poczuje mój facet, jak się o wszystkim dowie. świadomość, że ich zraniłam przyszła dopiero następnego dnia, jak nieco ochłonęłam i przypomniałam sobie, że przecież trzeba będzie iść na sesje . zrobiło mi się cholernie żal mojej terapeutki, bo w pewnym sensie przyczyniłam się do jej porażki. -- 01 lis 2012, 00:37 -- kurde nie wiem czy z mojego bełkotu da sie coś zrozumieć. podsumuje to jednym zdaniem, chodzi mi o to, że złość na bliskich jest raczej nieuświadomiona w momencie próby. jeśli jednak jesteśmy uświadomieni i znamy naszą prawdziwą motywację to powinniśmy zaniechać takiego działania, bo to jest zwyczajnie nieetyczne (ha! rzadko używam tego słowa)
  7. no dobra teraz to ja jestem zszokowana. nie wiedziałam że można tak na chłodno to przekalkukować, zaplanować i wykreślać z listy zadań punkt po punkcie. swoją drogą nie wydaje mi się żeby to w ogóle była próba samobójcza. jeśli wiedziałaś z góry, że to bedzie na niby to nie wiem jak to sklasyfikować. manipulacją najprędzej bym to nazwała. "swoją wymarzoną próbę" wtf w ogóle? pamiętam jak sama zwijałam się z bólu psychicznego gdy w amoku podjęłam decyzję że tak, że to teraz i że jak najgłębiej tym nożem pojade. bolało mnie to psychicznie tak, że wyłam dosłownie. nie chciałam tego ale wiedziałam, że i tak to zrobie. zawsze sobie myślałam, że próby (mniej bądź bardziej groźne) wynikają z bólu, ze złości, ale nie ze znudzenia i wyrachowania "a może by tak spreparować próbe samobójczą ??"
  8. zielonawitolda, Conessa, Selma, ja się podłaczę pod pytanie, bo wydaje mi się, że podchodzę do rzeczy w taki sposób jak Conessa. moge ze swojej strony powiedzieć, że fakt, że "adresaci" mojej złości nie widzą mojej autoagresji, wcale nie umniejsza satysfakcji jaką dzięki temu osiągam. wystarczy sama świadomość, że to czy tamto zabolałoby moją matkę, mimo, że nigdy się o pewnych rzeczach nie dowie. nie wiem czy to jest duma. może troche? może prędzej porównałabym to do dania w twarz komuś, kto sobie na to zasłużył. ale to wszystko jest mniej świadome, mniej jawne i nie tak oczywiste, jak teraz o tym pisze. gdybym nie dowiedziała się o tym naterapii, nie mogłabym sobie tak o wprost powiedzieć, że niszczę siebie żeby dowalić matce za zmarnowane dzieciństwo i btw "bpd jak drut" mnie rozbawiło
  9. literowka, prawdopodobne, że dobrze trafiłaś. ile masz lat? próbowałaś rozmów z psychologiem? to, co wymieniasz jak najbardziej stanowi przesłanki, żeby psychologa odwiedzić.
  10. a może niekoniecznie jest to od razu powód, by rezygnować ze związku? tymbardziej że odbywa się to na poziomie gdybania i luźnych, subiektywnych podejrzeń? bardzomocno, jak to się stało, że będąc źle traktowaną, zdecydowałaś się na ślub? domyślam się, że taką decyzję podejmowałaś z dużym wyprzedzeniem, nie miałaś wątpliwości, że ta relacja jest nierówna, że jesteś w jakiś sposób używana do jego celów (tak to zrozumiałam)? a jeśli miałaś takie odczucia już wcześniej, to dlaczego decydowałaś się związać z takim człowiekiem? to, że czujesz się używana ma się nijak do poczucia bezpieczeńtwa. jedno wyklucza drugie moim zdaniem.
  11. Atalia, nie, to nie do końca mnie zrozumiałaś. nie chodziło mi o oburzenie w odpowiedzi na groźbę zrobienia sobie krzywdy, bardziej o stwierdzenie, że skoro powoływanie się na zranione serduszko bliskich nie pomaga, no to nie ma już innych argumentów dla takiej osoby. to mnie zdziwiło, że ludzie tutaj tak chętnie powołują się na uczucia "bliskich" którzy często defacto są powodem ich aktualnych zaburzeń. być może (a nawet na pewno) patrze na to troche przez pryzmat siebie, bo moja autoagresja jest pośrednio agresją skierowaną na moją matke, ale sądze, że w wielu tutejszych przypadkach jest podobnie, bo mimo wszystko to kiepska matka jest bezpośrednią przyczyną bordera. w tej sytuacji radzić "pomyśl o bliskich" jest wg mnie kompletnie nietrafione. pamiętam wyrzuty koleżanki po mojej "próbie" - "a nie myślałaś jak ja bym się czuła gdyby ci się udało?!" na zewnątrz zrobiłam wielce zafrasowaną minę, ale wewnętrznie się wściekłam. bo ja tu walcze ze sobą, czuje się jak ścierwo, dąże do autozagłady, a ta mi tutaj o JEJ emocjach? kompletnie miałam to w dupie, przyznaje. kończąc wywód, nie wiecie jakie kto ma obecnie układy z bliskimi i jeśli już urządzać interwencje kryzysową przez forum, to proponowałabym się powoływać na dobro własnego forumowiczki, jej przyszłości, opcji na przyszłość, tego co może zyskać nie robiąc tego co zamierza, a nie proponować "okaż miłosierdzie i pozwól rodzicom zaoszczędzić na trumnie". bo ona ma walczyć o siebie, a nie odobre samopoczucie osób trzecich.
  12. są, bo argumenty nie kończą się na odwołaniu sie do bliskich. poza tym dziewczyna pisała, że właśnie o to jej chodzi, żeby sobie popłakali i może wtedy coś by zrozumieli. nie chce polemizować ze słusznością tej motywacji, poprostu dziwi mnie skąd takie święte oburzenie na taką postawę w takim wątku ? przecież każdy border miał pochrzanione relacje z rodzicami, potem w związkach partnerskich więc chęć odreagowania na nich złości nie powinna nikogo zaskakiwać chyba
  13. "pomyśl o bliskich" to moim zdaniem kiepski argument. jesli dziewczyna (każdy z nas z tym zaburzeniem) ma takie intensywne mysli autodestrukcyjne, to daje sobie ręke uciąć że są spowodowane właśnie problemami z bliskimi, więc chęć uderzenia w siebie pośrednio ma uderzyć właśnie w nich. ma ich zaboleć. inaczej - gdybym właśnie stała na krawędzi barierki a ktoś mnie przekonywał "pomyśl o swojej mamie, co ona poczuje jak cie zabraknie" przyśpieszyłóo by jedynie decyzję o skoku. nienawiść do bliskich potrafi być ogromna.
  14. tu sie zgodze. są przecież ludzie, wydawałoby się "normalni", często w praktyce apodyktyczni, autorytarni i takie osoby często nie potrafią wybaczać i nawet nie próbują, a przecież konfliktów i przykładów w życiu nie brakuje. i nadal uchodzą oficjalnie za normalnych.
  15. Atalia, jamnik, good to know ja to dostałam stricte na problemy ze snem, więc mi ten efekt przymulenia bardzo odpowiada.
  16. to też jeszcze pzostaje jedna ważna kwestia. bo jeśli osoba która nam zawiniła przyznaje sie do błędu i przeprasza, to ja nie widze większych przeszkód w tym, żeby do potencjalnego wybaczenia doszło. natomiast jak osoba jest wybitnie harda i zatwardziała w swoich poglądach, nie uznaje, że zrobiła źle, to wszelkie wybaczanie jest daremne i nie na miejscu.
  17. no bo to pozorne takie. wydaje nam się że już nie jesteśmy wkurwieni na daną osobe, mimo, że zrobiła coś bardzo złego, dumni tacy z siebie jesteśmy żeśmy się zachowali dorośle i z klasą, a potem oprzytomnienie wraca razem z rozpieprzoną o barierke głową, czy rozciętą ręką. albo mdlejąc z głodu i wycieńczenia, albo jeszcze z czymś innym. wtedy człowiek se uświadamia, że jednak nadal wkurwiony chodzi.
  18. z tym zmniejszaniem efektu senności to tak, doczytałam sie w ulotce. ale jak już biore na noc, to za dnia nie jestem przytępiona czy cokolwiek w tym klimacie, nie zauważyłam. btw masz doświadczenie, to powiedz mi czy kwetiapina działa od pierwszego wzięcia? nie ma okresu adaptacji do leku jak np. w przypadku sertraliny? -- 15 paź 2012, 13:44 -- coma, o niczym innym nie marzę, jak tylko o tym, żeby mnie ścinał, najlepiej codziennie, o końca życia
  19. ja do tej pory miałam przyjemność wyprobować trazodon - był niezły, dało sie po tym spać. potem pobudzająco brałam sertraline - szczerze? po dawce 100 mg nie widziałam efektów, ew. znikome. moim ulubionym lekiem jest alprazolam, ale nie można tego jeść w nieskończoność. dawka 50 mg już ledwo działa, organizm wyrobił sobie tolerancje. obecnie zostałam obdarowana kwetiapiną, ale wzięłam ją dosłownie raz, więcej nie zdążyłam. po 2 godzinach od zażycia totalnie ścieła mnie z nóg, zasnęłam jak kamień, ale byłam po piwie więc nie wiem czy to był efekt alkoholu, czy leku, czy jednego i drugiego. ogólnie przeciwdepresyjnie to nie bardzo na mnie działały te leki. byćmoże dlatego, że dawki jakie kazano mi przyjmować były skandalicznie niskie. -- 14 paź 2012, 18:02 -- btw, jamnik na co dokładnie bierzesz te neuroleptyki? na depresje? huśtawki nastroju? bezsonność? jeszcze coś innego?
  20. Monar, moge ci powiedzieć jak ja to załatwiłam, bo jestem na świeżo, moja miała urodziny 10.10. z opisu jest bardzo podobna do twojej, tyle, że nie pije. ma zdecydowanie zaburzenia psychiczne i nie pozwala sobie pomóc. przez lata wyglądało to tak, że jak człowiek zapomniał, to wypominała brak życzeń przez okrągły rok. traktowała nas z bratem jak zło największe ale życzeń i ew. prezentu oczekiwała jak najabardziej. najpierw dzwoniłam do niej i składałam życzenia "na odwal sie" bez udawania, że mówie to szczerze. dla świętego spokoju. potem jednak konflikty tak narosły między sami, że powiedziałam wprost; nie żyjemy dobrze na codzień, to nie bede odstawiac teatru w dniu urodzin, nie bede hipokrytką. i tak właśnie było, nie dzwonie, urwałam kontakt. dowiedziałam sie od taty, że brat też milczy (też zerwał kontakt) i sama sobie jest winna. nie powinnaś miec wyrzutów sumienia, jeśli zdecydujesz sie nie składać jej życzeń.
  21. jamnik, nie jest aby tak, że "wybaczanie" przypłacasz autoagresją? -- 11 paź 2012, 21:54 -- oczywiście szeroko rozumianą autoagresją (nie wyłącznie samookaleczaniem) +popadaniem w okresowe depresje?
  22. oooooł, Seraphim, przesrałeś sobie w tym wątku swoim niefrasobliwym podejściem nie masz po co tu wracać. serio. padło wcześniej pytanie o to jak związki wyglądają. moge dorzucić od siebie, że poprzedni (3,5 roku z przerwami najpierw po kilka dni, potem nawet po 5 miesięcy) wyglądał podręcznikowo. facet postępował tak, że regularnie (średnio raz na 2-3 dni) doznawałam nagłego olśnienia, że jest beznadziejny, nie kocha mnie i nie szanuje, więc czyniąc scenę rzucałam go w cholere. obydwoje przeżywaliśmy to niemożebnie. a potem wracałam, oświecona po raz kolejny, że przeciez u diabła on jest miłością mego życia i ja bez niego nie umiem teraz jestem w kolejnym związku. facet jest aniołem, jest poprostu taki, jaki ma być. ciepły, szanujący, partnerski, wierny i dość zaborczy, co jest mi bardzo na rękę, bo poza tym, że pilnuje mnie (ergo - kocha) - sam melduje się z tym co i z kim robi w danej chwili. jest dla mnie takim dobrem, że prędzej zedrę sobie twarz paznokciami, niż wybuchnę na niego (co zresztą niedawno uczyniłam). tłumię wszelaką złość (związaną z jego nieobecnością, mieszkamy aktualnie w różnych miastach) żeby nie skrzywdzić go sobą w najmniejszym stopniu. i tak trwamy, szczęśliwi razem, bez niego - pogrążam się w beznadziejności, bezcelowości, bezsensowności i autodestrukcji
  23. czytałam, pokaźny, niezły bagaż zawodowy mówisz, że 19 ok, potem 22-23 już lipa. u mnie było bardzo podobnie, tzn. w wieku 19 lat jeszcze nieźle funkcjonowałam, na starych schematach brnęłam jakoś do przodu, rypło sie jak miałam prawie 22. mówie tu przedewszystkim o sferze związkowo-rozstaniowej. w ogóle cięzko mi to wytłumaczyć jak, ale dobrze rozumiem o co chodzi z tym zachodzeniem wysoko, a potem nagłym rzucaniem pracy (ucieczką?). nie chce być złym prorokiem, ale nie wykluczone, że to bedzie stały element Twojego funkcjonowania, bo pachnie iście borderowo, nie oszukujmy się to takie rzucanie się w temat, silne zaangażowanie, a gdy jesteś już blisko, mocno powiązana, musisz się wyfocać, najlepiej to zniknąć mnie sie wydaje, że ja w ten sposób działam na bardzo wielu płaszczyznach, a zwłaszcza w relacjach ot, truizm
  24. nie pracowałam dotąd poza dorywczymi pracami, więc cięzko mi powiedzieć, chociaz podejrzewam, że byłoby ze mną tak samo. a mozesz wymieć jakie stanowiska/miejsca pracy po kolei zajmowałaś? przez ciekawość pytam
  25. rację może masz, może nie masz, ale dlaczego piszesz wersy dwunastozgłoskowcem? to forum, nie "pan tadeusz"
×