Gdy pod koniec czerwca postanowiłam z tym zerwać, pytałam się 'co za sens wstawać z łóżka wiedząc, że tego dnia nie nastanie nic miłego? Że nie będę czekać do nocy, gry rytuał trwał w najlepsze?' 'czy to znaczy, że już nigdy, NIGDY nie zaznam tego uczucia?'
I gdy tylko nachodzi mnie wielka, niespotykana kiedyś chęć, a ja trzęsę się niemiłosiernie, walcząc ze sobą... Myślę sobie 'w co się wpakowałam?', ale jednocześnie myślę 'czy ja już nigdy sobie na to nie pozwolę?'. To okropne. I wiem, że będzie się ciągnęło za mną do końca życia...
I wiem, że teraz jestem silna, a za dwa tygodnie pewnie znów będę spędzać noce po cichu krwawiąc....