Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mezus

Użytkownik
  • Postów

    217
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Mezus

  1. Tuka.- ale masz świadomość, że to droga do nikąd i nic lub niewiele dobrego z niej wynika? Przerabiam to samo, choć niekoniecznie na tle nowotworu i w ramach zrobienia sobie na złe staram się olać wszelkie możliwe badania. Z prostego powodu- czas i pieniądze na nie poświęcone są poniekąd wyrzucone w błoto. Niby masz papier, że wszystko gra i buczy, ale nasz/mój pokręcony umysł momentalnie znajduje sobie przy tym samym schorzeniu objawy, których lekarz nie zauważył-zlekceważył-pominą-itp itd... I w sumie, to wychodząc z jednych badań "należałoby" powtórzyć lub przynajmniej iść do kolejnego lekarza z prośbą o diagnozę/sprawdzenie poprzedniego. Jak myślisz- szybko zabrakłoby lekarzy na takie harce? Mam dwie rzeczy, które powinienem sprawdzić. I niestety lub -stety tego nie robię. Jedną z nich jest nadciśnienie, którego nie kontroluję w ramach syndromu "białego fartucha". I powinienem iść na kontrolną wizytę, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, gdzie ewentualna zmiana leków będzie w oparciu o wróżenie z fusów a nie rzetelne pomiary. To, że wg kardiologa i serce, i układ są w porządku, jakoś mnie nie pociesza
  2. Boi się zapewne każdy... Co nie znaczy, że każdy, tfu tfu, ma objawy czy faktycznie jest chory/zachoruje. Zwłaszcza, że ilość chorób jest niemal nieograniczona, podobnie jak fantazja Użytkowników. Obstawiam, że bywalcy "Nerwicy lękowej" ominęli "tylko" choroby występujące na drugim końcu Świata. Choć pewny tego nie jestem.
  3. Wtrącę się... "naprawdę jesteś zdrowy tak ja ja? Wiesz prawda?" Generalnie, tfu tfu, znakomita większość Użytkowników Forum jest zdrowa fizycznie. My, po prostu, jesteśmy an masse porąbani na umyśle
  4. perhaps - a dlaczego irracjonalny a nie przesadny? Przecież Rodzice są nie są obcymi ludźmi, których setki mijamy na ulicy. Są osobami, z którymi zazwyczaj ma się pierwszą nierozerwalną więź emocjonalną. Dla jasności- wiem, co piszę i dlaczego. Z prostego powodu- taki toksyczny układ znam z doświadczenia. Pierwszy raz nerwica kopnęła w głowę i złapała za jaja, gdy miałem naście lat- powód był "prosty". Moją Mamę, ni z gruszki, ni z pietruszki złapało NZK- po kilku tygodniach w szpitalu dostała nawet ostatnie namaszczenie. Gdy wyszła, wszystko było w porządku, do następnego epizodu kardiologicznego, po którym również mnie złapało. W nocy byłem na dyżurze u kardiologa, który piętro wyżej opiekował się moją nieprzytomną Mamą. Wtedy i z Nią, i ze mną wszystko się udało, ale jakiś lęk towarzyszył mi zawsze. Tym bardziej, gdy np Tato dostał udaru i wylądował na SORze. Tym bardziej, gdy w krótkim odstępie czasu oboje lądowali u chirurgów pod nóż. Sprawdzałem, pytałem, nadużywałem Ich cierpliwości "Wszystko dobrze?" "Nic Ci nie jest?" Na szczęście było to uciążliwe i męczące, ale nie powodowało problemów. Do momentu, gdy w ub roku mój Tato miał zawał, później operacja, później kontrola za kontrolą. Wtedy mnie dopadło i do dziś trzyma kolejny miesiąc. Czasami się zastanawiam, czy nie lepszy był chłodny wychów- 16-18 lat, wypad z domu i "krzyż" na drogę. Może takie przerwanie pępowiny było doskonałym rozwiązaniem? Ciekawe, czy wpływ na naszą kondycję emocjonalną ma posiadanie lub nie rodzeństwa- ja jestem akurat jedynakiem, i poza Rodzicami, swoją żoną i dzieciakami w zasadzie nie mam rodziny lub nie utrzymuję z nią kontaktu. "nigdy nie stworzę mojej córce normalnej rodziny dopóki sama nie uwolnię się od ciągłego lęku." Fakt- ja też mam tego świadomość, ale... z innego powodu. Dzieci widzą nas w nieustannym stresie, nerwach, panice, itp- mój syn już kilka razy w histerii potrafił do mnie zadzwonić, czy wszystko w porządku, czy wszystko dobrze. Bo się niepokoił, bo się spóźniam, itp- niekoniecznie zachowanie, ale widać rośnie kolejne "kulawe" pokolenie. Sami do tego rękę przyłożyliśmy.
  5. Niekoniecznie... Nie w pewnym wieku, aby udawać że coś się od nowa buduje... Nie, zostawiając za zamkniętymi drzwiami dzieciaki, w wieku gdy oboje rodziców jest niezbędnych... Nie, zostawiając dom, który będzie jeszcze bez mała 20 lat obciążony kredytem... Nie, zostawiając żonę, która niekoniecznie przynosi do domu pensję... Nie, zostawiając w tym miejscu wspomnienia ostatnich prawie 50 lat... Nie, zostawiając tuż obok Rodziców, którzy coraz to większej pomocy i opieki potrzebują, nawet nie chcąc się do tego przyznać... I trochę innych różnych powodów.
  6. Teksas- owszem... Trzymając się wersji, że problemy gastryczne są efektem nerwicy, należy i jedno, i drugie diagnozować/leczyć. Tyle, że ja przez te dobre kilka lat pogodziłem się, że leczenie nerwicy to rosyjska ruletka i w dodatku rozciągnięta w czasie. Choć oczywiście, im większy udział nerwicy tym większe problemy "fizyczne". Jednak leczenie żołądka, można załatwić dużo szybciej, a przynajmniej dużo szybciej można złagodzić objawy/rozwiać wątpliwości dlaczego przeszkadza. I zaufaj mi- w momencie nawet najlepszej obsługi psychiatrycznej, jak kwas z żołądka mózg zalewa, nic innego się nie liczy.
  7. Nie podpowiem rozwiązania- sam go szukam. Ale czytając Twój wpis poczułem prawie deja vu- pomijając, że u mnie ćwierć wieku temu z okładem zaczęło się od serca, to pozostałe wypisz-wymaluj jak u mnie. Podpowiem- wal nerwicę i zadbaj o żołądek. Po pięciu latach walki, gdzie też się od zap. błon śl. zaczęło już wiem, że znakomita część nastroju-samopoczucia jest związana z komfortem "gastrycznym". Łatwo się pisze, mimo że sam z tym walczę. Ale w momencie, gdy żołądek pali, nadkwasota chce rozerwać przełyk, to tylko to się liczy i tylko o tym człowiek myśli.
  8. Się, z kilku różnych powodów nie da... Stąd i moje zastanawianie, czy jest to statystycznie istotny standard, czy faktycznie my rodzinnie mamy duży problem. Niby niewiele to w całej sytuacji zmienia, ale takie tam gdybanie. Coś się musi wydarzyć, choć dla mnie najlepszym wyjściem byłoby opanowanie "głowy" i co za tym idzie sensowne poustawianie relacji domowych.
  9. [...]- nie wiem, jakiego słowa użyć. Z problemami? Chory? Z rozchwianymi emocjami? Z- wstawcie sobie dowolne. Tak się, przy okazji gorącego, sennego, niedzielnego popołudnia zastanawiam- czy każdy z nas dochodzi do ściany w związku/małżeństwie, za którą rozwiązanie jest tylko jedno? Rozwiązanie, czyli po prostu ( łatwo napisać ) koniec, rozpad, zero. Łapię się, że do takiej ściany dzielą mnie już tylko milimetry. Nie tylko dlatego, że po -nastu latach małżeństwa powoli jest to rutyna, przyzwyczajenie, ale coraz częściej wychodzi zmęczenie. Czy to w codziennym pośpiechu, czy to przy zwykłych sprawach dnia codziennego, czy też, co najważniejsze, przy problemach nerwicowych. Widzę, że gorzej znoszę ataki nerwicy, im podlej się czuję, tym więcej zła, złośliwości, przytyków, aluzji, a coraz mniej zrozumienia, pomocy, wyrozumiałości. I wtedy, tak naprawdę, zaczyna się efekt śnieżnej kuli- im bardziej mnie sponiewiera stres, im bardziej nad życiem tracę kontrolę, tym większa jest agresja i pretensje. A im większe pretensje i narzekania, tym szybciej człowieka zjadają nerwy... Taka kwadratura koła. Ja mam "pecha", czy taki nasz standard? A może po prostu zmęczenie "drugiej" połowy, która ma już dość stękania, wsłuchiwanie się w siebie, egoizmu? Faktycznie- ile można patrzeć na powykręcaną w grymasie czy to bólu czy doła twarz "pierwszej" połowy? Ile razy można omijać i starać się zrozumieć, gdy człowiek dobity nerwami wali się na łóżko i ma wszystko w d.pie? Muszę coś wymyślić...
  10. Aga- możemy sobie, poniekąd, rękę podać... Ja, w ramach pierdolca, wywołałem u siebie problemy żołądkowe. Zapalenie błon śluzowych żołądka st III, nieustanne zgagi, niestrawności, wymioty, zawroty głowy, itp... Niby nawet jestem pod opieką b. dobrego gastrologa, niby nawet staram się jeść tabletki, ale gdzieś z tyłu głowy nowotwór.. Tym bardziej możliwy, że mój Dziadek zszedł na taki syf, dziennie 6-8 kaw, dwie paczki papierosów :-( A i objawy pasują. Co z tego, że w ub tygodniu miałem gastroskopię, która nic nie wykazał, skoro od dwóch dni "nie wiem, jak się nazywam"... czknięcie za czknięciem, tchawica boli, serce poprzestawiane gazem boli, zgaga, mdłości. Dodatkowy "dowcip", że nawet u zdrowego długotrwały stres powoduje nadmierne wydzielanie się kwasów żołądkowych- ja jestem na etapie, że każdy mocniejszy nerw, powoduje "zalewanie" kwasem- a później już z górki. Czyli jak się źle czuję, to byle głupota irytuje niemiłosiernie, a im bardziej człowiek podminowany, tym bardziej żołądek daje się we znaki, a im bardziej... No i oczywiście gdybanie, że skoro nie żołądek, to może wątroba, trzustka, itp itd...
  11. Grhhhhh.. "Stąd też szukam pomysłu czy pomocy- swego czasu ze Spokojną o tym pisałem." Winno być ze Straconą... choć mam nadzieję, tfu tfu, że w dobrą godzinę przekręciłem.
  12. Tuka.- "miałem tylko jeden nawrót"... I Ty mi piszesz, że nie osiągnąłeś nirvany? Ty szczęśliwy, tfu tfu, człowiek jesteś... Jak ja bym chciał, żeby mnie góra raz na kwartał, no.. raz na miesiąc "poniewierało"... W sumie, to jakiegoś drastycznego może i z kwartał nie miałem, ale codziennie 24/24 czuję, jak zmory za mną łażą a dziwka* cały czas mi dyszy za plecami. Może też dlatego, że ja na etapie nerwicy i subiektywnych akcji psychosomatycznych, dorobiłem się kilku obiektywnych schorzeń/problemów, które nie pozwalają o sobie zapomnieć. Stąd też szukam pomysłu czy pomocy- swego czasu ze Spokojną o tym pisałem. Zdrowia życzę * jak ją ładnie określiłeś :-)
  13. Tuka.- pochwal się, podziel się wiedzą, w jaki sposób udało Ci się niemal nirwanę osiągnąć? Widzę, że spora część z nas krąży w podobny sposób- chętnie się dowiem, co Tobie w opanowaniu pomogło.
  14. Mezus

    Boję się.

    Generalnie osiągnąłem... dno. Kilka problemów i stresów, trochę ciężkich sytuacji domowo-zawodowych, kilka "ważniejszych" decyzji i mnie nie ma. "Ważniejszych", czyli np wybór prezentów na jutrzejszy Dzień Dziecka, a dodatkowo zdziwienie, gdy na testach okazało się, że jedna zabawka jest fabrycznie popsuta i trzeba ją reklamować. A dodatkowo na cito wymyślić i kupić coś innego. Rozp... mnie w drobiazgi. Kilka ostatnich nocy, to takie "spanie" na raty- zasypiam, gdy tylko głowę do poduszki przyłożę, nie ma nawet mowy o kilku stronach książki. A po godzinie pobudka, jestem zlany potem, serce skacze od prawej do lewej, wzdłuż i w poprzek, żołądek ( a dokładnie nadkwasota ) chce się na zewnątrz wyrwać. Pół godziny, godzina takiej męczarni i automatyczny reset- nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Tyle, że znów po godzinie, dwóch zaczyna się wszystko od nowa. A, że jutro idę na pewne badania lekarskie, to dziś nie ma nie już wcale- żołądek pali, piecze, rwie... We łbie się kręci, rzyganie zatrzymywane w ostatnim momencie- nie pomoże, bo w sumie dwa ostatnie dni, to kawa i papierosy. Wiem jedno- ktoś, kto wymyśli lek na pier...a, dostanie nie tylko nagrodę Nobla, ale nie będzie wiedział, co z pieniędzmi robić.
  15. Mezus

    Boję się.

    Tyle, że tak się na dłuższą metę nie da... Albo pełna lobotomia i zlew na misia, albo gehenna. Powoli mam dość kombinacji umysłowych, jakie będą konsekwencje działania lub zaniechania, zastanawiania się, co należy w kolejnym dniu zrobić, co z tego wyniknie, a i co nowego się pojawi. Zwłaszcza, że powoli mam serdecznie dość otoczenia, które nie zważając na sytuację, dokłada nowych obowiązków, w sytuacji, gdy człowiek sobie nie radzi coraz bardziej ze stałymi/starymi. Ja, przy okazji, jestem między młotem a kowadłem- otoczony rodziną, gdzie przy różnych charakterach w różne strony człowieka rozrywają- zawsze ktoś będzie niezadowolony a konsekwencje ja na klatę muszę przyjąć. A im bardziej sytuacja jest napięta, tym bardziej się nie chce czy brakuje mobilizacji. A im bardziej brakuje mobilizacji, tym większe czarne chmury nadciągają... i tak można w nieskończoność. Powoli łapię się, że jednym dobry moment, to godziny późno wieczorne, gdy wszyscy domownicy już śpią... Co prawda w pamięci zdarzenia z bieżącego dnia, w głowie chaos, co zdarzy się w następnym, ale jednocześnie cisza, spokój, nikt nic nie wymaga "na już" ... No, chyba, że dochodzę do siebie po "ataku" lub jakieś zawirowania się pojawiają- wtedy człowiek wie (?), że kolejny dzień też fajny nie będzie, bo choćby zwykłe fizyczne zmęczenie po nieprzespanej nocy się nałoży na cały bur...el.
  16. Mezus

    Boję się.

    Tak- choć w moim wieku już powinienem być i na stress odporny*, to boję się w coraz to większej ilości sytuacji i w coraz to nowych sytuacjach. Coraz częściej zdarza się, że nie wykonuję pewnych działań, chcąc uniknąć konsekwencji niepowodzenia lub niepełnego sukcesu. Dochodzi do absurdów, gdy unikam prostych decyzji, nie chcąc mierzyć się z konsekwencjami. Zdarza się, ze wolę z pełną premedytacją narazić się na kłopoty, byleby nie podejmować decyzji lub czegoś nie wykonać. Ilość zaległości rośnie, a ja wolę np w "spokoju" posłuchać płyty czy poczytać książkę, niż wysłać @- sam się mobilizuję, tłumaczę że muszę/powinienem, a później odkładam na później lub uznaję, że nie warto. Czasami to duża rzecz... czasami jakaś głupota. A jednocześnie, gdy się zmobilizuję, przeżywam jak zdobycie K2... Mam świadomość, że im więcej odłożę na później tym mi ciężej będzie wyjść na prostą i tym gorsze będą konsekwencje "nic nie robienia", ale... niewiele z tego wynika. Dodatkowo, coraz częściej zdarza się, że to taka spirala- muszę coś zrobić/robię/pojawiają się wątpliwości/konsekwencją jest "atak"... Więc jak taki szczurek laboratoryjny, nauczony doświadczeniem, nic nie robię, ale wtedy pojawia się "atak", bo mózg mimo wszystko ma świadomość, że należy/należało to zrobić... Łapię się na tym, że coraz częściej unikam podejmowania decyzji, co tylko jest wodą na młyn zamartwiania się... A im więcej myślenia, tym gorzej, bo mózg się w pewnym momencie przegrzewa... i coraz więcej głupich myśli się kotłuje. Fakt- często dotyczy to decyzji, których następstwa są związane z zachowaniem/odpowiedzią kogoś innego- np wybór prezentów. Muszę wybrać, się podjąłem, ale później co? jak? za ile? a czy będzie pasował? a jeśli się nie spodoba? I spirala się nakręca- tym bardziej im częściej się wpadki zdarzają i im częściej kołacze się myśl "Po co się starać, skoro i tak źle się skończy"? Kolejny kamyczek nerwicy czy coś innego, niekoniecznie ciekawszego? * choć zapewne jest wprost przeciwnie- im więcej człowiek nosi na grzbiecie lat, doświadczeń, smaku porażek, itp tym mniej jest odporny na stress, będąc przy okazji odpowiedzialny za coraz więcej "rzeczy"- dom, rodzina, dzieci, praca zawodowa, itp. To już nie młode durne lata pełne beztroski i tumiwisizmu, niestety
  17. @ Stracona... I się wszystko roz.... w drabiazgi. A dokładnie pisząc, wystarczył mocno nerwowy tydzień i plan życia bez "chemii" raczej wziął w łeb. Początki "irytacji" i zapowiedź nadchodzących ataków można jeszcze znieść. Ale "potrzepało" mną dwa dni temu, "potrzepało" wczoraj, "potrzepało" dziś rano. I w sumie wszystko, co udało się przez ten czas osiągnąć wzięło w łeb. Okazuje się, że przy normalnym lub prawie normalnym trybie życia, da się "zielonym" okiełznać i nerwy, i stress, unikając ataków lub przynajmniej mocno je ograniczając. Ale, gdy nadchodzą ciężkie ( subiektywnie ) momenty, okazuje się, że np żołądek momentalnie reaguje we wzmożony sposób, a gdy zrobi się kumulacja odzywają się następne "elementy"- nerwobóle, ciśnienie, zawroty głowy, poczucie dokumentnego rozbicia. I cholera wtedy wie, co z czego i jak wynika, co jest początkiem a co końcem. Stąd jednak się zastanawiam, czy nie wrócić do "chemii". Obawiam się, że od stressu ( obiektywnego lub subiektywnego ) nie ucieknę, a walka tygodniami o lepsze samopoczucie, które kilka nerwowych sytuacji zdemoluje większego sensu nie ma. Muszę coś wymyślić- znaczy się do lek. psych. umówić.
  18. Rzecz w tym, że nie wiadomo dlaczego nie są budujące... - koncepcja do bani? - dobór "zielonego" do bani? - dawkowanie do bani? Możliwości jest sporo. I dlatego pomysł na sprawdzonego lek. med. nat.- zobaczymy czy-co-jak powie. Nie omieszkam się pochwalić- choć zakładam, że np składu tabletek nie będę znał.
  19. Stracona i inni ciekawi... Dochodzę do wniosku, że samym "zielonym" to sobie można buty wyłożyć... Jem kilka różnych specyfików, gdzie dawkowanie oparłem o ulotki. I od strony psychiki nie wiedzę ani jednego pozytywu- fizycznie także nie ma cudów. Napiszę więcej- mam niemiłe uczucie, że fizycznie jest sporo gorzej niż było. Nie wiem, musiałbym sprawdzić w ulotkach, ale pojawiły się np niespotykane wcześniej bóle. Czy nerwicowe, czy wywołane miksturami- nie wiem. A nie chcę kombinować z badaniami, żeby się dodatkowo w hipochondrię nie wpędzić. Tak sobie jest również z psychiką- coraz częściej/mocniej czuję się poddenerwowany. Nigdy nie byłem ostoją spokoju i cierpliwości, ale ostatnimi dniami zdarzyło mi się wybuchnąć bez większego powodu lub emocje towarzyszące wybuchowi były nieadekwatne do sytuacji. Dodatkowo, choćby wczoraj, po takim wybuchy myślałem, że za chwilę zejdę- obudziły się wszystkie demony z przeszłości. Czyli skok ciśnienia w kosmos, miękki w nogach, momentalnie zbuntował się żołądek ( zgazował się i w zasadzie jedno czknięcie płynnie w następne przechodziło ). Starałem się wytłumaczyć sobie, że to nie np serce ale łeb się zj....ał. A w nocy co chwilę budził mnie "rozbłysk" w głowie- serio, uczucie, jakby w głowie flary świetlne wybuchały- blask po oczach, powstań z łóżka, chwila zawrotów głowy i po zmianie pozycji znów "sen" na kilkanaście minut- do rana, na szczęście samo przeszło. Ponieważ nie chcę wrócić do "chemii" a i nie mamy pojęcia, razem z lekarzem w którą stronę leków iść, w przyszłym tygodniu jestem umówiony na wizytę u... lekarze med. naturalnej- kilku osobą z różnymi problemami pomógł, więc nęci mnie, żeby spróbować. Gorzej nie będzie, zwłaszcza że powoli mój stan daje się we znaki domownikom i atmosfera się gęsta/ciężka zaczyna robić.
  20. Tak czytając zaczynam się zastanawiać, czy tak jak mieszkańcom miast się wydaje, że na wsi wszystko samo się robi, to aby mieszkańcom wsi się nie wydaje, że w mieście to wszystko i w dodatku za darmo... Ale fakt- w większości przypadków, jeśli ktoś ma problemy zdrowotne i to obojętnie jak rozumiane, zdecydowanie lepiej jest mu mieszkać w mieście. Mimo wszystko dostęp do prostych rzeczy, jak lekarz, apteka, czy choćby sklep jest nie tylko szerszy, ale i dużo łatwiejszy.
  21. Michelangelo dzisiaj, 17:15 "Nie wiem ile, bo nie mierzę, boję się tego." Witamy w klubie. Od kilku dni mam zwiększoną dawkę jednego z leków na nadciśnienie. Ponieważ nie podejmuję się mierzyć, tylko w oparciu o samopoczucie mogę starać się dojść, czy ta zmiana coś dała czy też nie. Inna sprawa, że mierzenie ciśnienia, wbrew pozorom jest wyższą szkołą jazdy. Znakomita większość z nas mierzy "w biegu", skądś człowiek przyszedł do domu, ledwo ręce umył, a już mierzy... G...o a nie robota- nie bez powodu zaleca się dwukrotny pomiar i dzielenie wyników. Tyle, że w moim przypadku pierwszy podwyższony oznacza drugi odpalony pod sufit. PS Michelangelo dzisiaj, 17:15 "Ale co to jest 140/90?" Mówisz, jak mój kardiolog.... Tyle, że już jest to podwyższone, a dwa- mnie osobiście dobija tętno. Przy 90 i wyżej żyć mi się nie chce i robię się miękki w nogach. Choć to też zależy, czy podwyższenie jest efektem "głowy" i incydentu czy tylko maksymalnego wysiłku fizycznego. W tym drugim po chwili wszystko wraca do normy, samopoczucie też. W przypadku incydentu zazwyczaj kilka kolejnych godzin mam z...e.
  22. Kwestia co Autorka rozumiem pod pojęciem "trzymać się"... Z jednej strony nadal nie wróciłem do "chemii". Z drugiej strony widzę, że samo "zielone" z różnych możliwych powodów dużo nie daje. I tak w rozkroku stoję, tym większym rozkroku im bardziej na co dzień czy przy okazji incydentów widzę, jak zryte robi się życie i jak bardzo odbija się to na np relacjach z domownikami. W momencie, gdy boję się ataku czy jestem już po, snując się po chałupie na miękkich nogach, warcząc na wszystkich i plując jadem, nie ukrywam że marzę o małej cudownej tabletce... A widzę, że z pewnych powodów, po części z nerwicy wynikających, jestem coraz częściej i coraz mocniej rozdrażniony, gdzie od malutkiej iskry do potężnej eksplozji jest blisko, zdecydowanie ze blisko. Z drugiej strony mam świadomość obiektywnego braku takiego cudownego środka a nie ma ochoty kolejne ( nieudane ?) eksperymenty. Ja mam na to takie określenie "Jak się nie odwrócisz, dupa zawsze z tyłu".
  23. A może jednak przestanę....? Dziś miałem planową kontrolę u kardiologa. W sumie wyszła bez sensu, bo o wszystkim poza moim stanem zdrowia rozmawialiśmy. Ewentualnie z kilkunastu minut w gabinecie, mojemu nadciśnieniu/problemom z sercem poświęciliśmy może 5 minut. Tak czy inaczej standardowo EKG w porządku, inne dawkowanie leków, skoro nadal nie możemy okiełznać tętna... Nie ma się czym martwić. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że godzinę temu mnie "pozamiatało"... czyli standardowy zestaw- miękki w nogach, przyspieszone tętno, mocny niepokój, obowiązek spacerowania ( nie jest to zależne ode mnie- muszę, choćby w kółko, spacerować przez chwilę ). I teraz, po jakiejś Hydro, Propan. zastawiam się, że może jednak p...ąć zielonym i szukać w "chemii" rozwiązania. Czego ni diabła nie chcę...
  24. Stracona "To pieprzone błędne koło z pewnością wkrótce mnie zabije." Na przyjemność, to trzeba sobie zasłużyć. Ja "zielone" żrę dalej, choć też się coraz częściej zastanawiam nad powrotem do chemii. Powstrzymuje mnie świadomość, że może za rzadko jem, może za małe dawki w tabletkach, może nie tej firmy tabletki. Ale fakt, że tak dalej za długo pociągnąć się nie da. Czyli albo nadal testy, albo lek. p. i chemia, albo kombinacje z szukaniem terapii ( choć psycho nadal mnie nie pociąga ).
  25. eunice88 "Mezus, nie ma czego zazdrościć bo są też inne obowiązki, które wtedy zaniedbuję..." To nie było ani zaczepne ani obraźliwe... W moim przypadku, gdybym tfu tfu, postanowił przespać kilka dni, to nie mam możliwości. Nawet jeśli domownicy wykazali by więcej niż maksimum wyrozumiałości, to są rzeczy, które mnie stety lub niestety zmuszą do pobudki i działania. Choćby zwierzęta, których pełno w domu, a z których część to mój pomysł i fanaberia...
×